niedziela, 11 stycznia 2015

Od Matta CD. Hamony

Westchnąłem cicho, zamykając oczy i rozmyślałem nad tym co powiedziała. Gdy znów otworzyłem oczy, nieco złagodniałem i spojrzałem na nią, uśmiechając się łobuzersko.
-Czyli teraz mnie prosisz - usiadłem i udałem zdumienie - Nie sądziłem żebyś kiedykolwiek... - uśmiechnąłem się znów.
-Matt... - spojrzałam na mnie zła i też trochę błagając.
Zaśmiałem się, tym razem szczerze i uśmiechnąłem się przyjaźnie.
-Ach, rozumiem cię. Też miałem ciężkie dzieciństwo - mój wyraz spoważniał - A tak z innej beczki... - przyglądałem jej się uważnie - Dlaczego uważasz mnie za innego - uśmiechnąłem się drwiąco - I dlaczego akurat mnie akceptujesz? - czekałem w milczeniu aż odpowie...

<Hamona?>

Od Emmy CD. Moon

- Jesteś nowa w naszej Watasze? – spytałam.
Moon kiwnęła głową. 
- I jak? Podoba ci się tu?
- Wiesz, jeszcze jej dużo nie zwiedzałam… - mruknęła.
- Spoko, jak chcesz to pokażę ci kilka moich ulubionych miejsc. – uśmiechnęłam się.
- Naprawdę? A nie będzie to dla ciebie żaden problem czy coś…
- Nie, no coś ty. I tak nie miałam nic do roboty.
Wadera uśmiechnęła się promiennie.
Zaczęło się już ściemniać, gdy dotarłyśmy do pewnego magicznego miejsca w Watasze. Było ono tak przepełnione magią, że można by je wyczuć na kilometr. A wyglądało tak:
- Jak tu ładnie… - powiedziała Moon rozmarzonym głosem.
- Tak, jest tu przepięknie. Jednak zawsze obserwuję to miejsce stąd. – zaczęłam. – Boję się tam wejść sama. To miejsce tchnie dziwną magią.
- Chodźmy tam, proszę. – wadera spojrzała na mnie błagalnie.
- W porządku. – westchnęłam. – Ale lepiej trzymajmy się razem. Nie zawsze to co piękne jest dobre.
- Rozumiem. – odpowiedziała Moon stanowczo. – Wcale nie zamierzałam być nieostrożna.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
Weszłyśmy w głąb tajemniczego miejsca przedzierając się przez bujne rośliny. Pilnowałam, żebyśmy szły wydłuż rzeki, byśmy na wszelki wypadek mogły łatwo znaleźć drogę powrotną. Szłam co jakiś czas zerkając na spokojną, świetlistą rzekę. Bardzo mnie nęciło, by do niej wskoczyć, jednak musiałam się powstrzymywać. Nie wiadomo, co kryje się w tej na pozór spokojnej wodzie.
Moon szła cały czas koło mnie, aż w końcu dotarłyśmy do skąpanej w świetle księżyca polany. Było to wręcz idealne miejsce na piknik. Wokół rosły bujne rośliny, a przy samej rzece rosło wielkie drzewo, a z jego gałęzi wisiały śliczne fioletowe kryształy. Usiadłam niedaleko niego, a obok mnie Moon. 
- Nie wygląda na to, by było tu niebezpiecznie. – powiedziałam szeptem.
- Noo. Ale wygląda na to, że jest to miejsce magiczne, a magiczne miejsca bywają magiczne na zły sposób.
- Oj tam, oj tam. Lepiej się nacieszmy tym pięknym widokiem.
Patrzyłam w krystaliczną toń. Na dnie rzeki rosły drobne fioletowe kwiaty promieniujące magią. Było tu tak pięknie. Zaryzykowałam i wskoczyłam do wody.
- Emma, co ty robisz?! 
- Pływam. Nawet nie wiesz ja cudownie się tu pływa. Czuję się jakbym pływała w magii.
- No wiesz. – zaśmiała się moja towarzyszka. – To chyba niemożliwe.
- Czemu nie? – odparłam lekko. – Ach… Jak cudownie!
- Dobra, wyłaź stamtąd. – bąknęła Moon. – No dalej!
- No dobrze, już dobrze. – odparłam, stworzyłam sobie schodki z krystalicznej wody i wyszłam na brzeg. Otrzepałam się z wody, ochlapując przy tym Moon.
- Ej, przestań! – zaśmiała się.
Zaczęłam się śmiać sama nie wiem czemu. Skończyło się tak, że obie tarzałyśmy się w trawie, wybuchając nowym śmiechem. 
- I widzisz, nie ma tu nic groźnego! – powiedziałam, gdy już obie się uspokoiłyśmy.
- No może… - odparła powątpiewając. – Co jeszcze potrafisz robić z wodą?
- Ach, dużo rzeczy. Co tylko zapragniesz. – uśmiechnęłam się.
- No dobrze, wiec może… No… Nie wiem. Wymyśl coś.
- Oki. – powiedziałam i ułożyłam z wody kształt ptaka z rozpostartymi skrzydłami. – A ty jakie masz moce?

< Moon? :3 >

Od Karibu CD. Veyrona

- No to chodźmy - odparłam.
Weszliśmy do tego ''nawiedzonego'' domu. Chwilę pochodziliśmy po pokojach.
- Super ten twój nawiedzony dom - powiedziałam sarkastycznie - pełno tu duchów.
- No dobra pomyliłem się - powiedział Veryon.
Uśmiechnęłam się.
- Chodźmy do następnego pomieszczenia - powiedziałam.
- Ok. - odparł basior.
Poszliśmy do następnego pomieszczenia, nie przypominało innych. To było jakieś paranormalne pomieszczenie. Usłyszałam jakiś odległy płacz.
- Słyszałeś to? - spytałam.

<Veryon?>

Od Emmy CD. Cole'a

Obudziłam się. Spojrzałam zaspanymi oczami na jaskrawobiały zegar. Była trzecia w nocy. Wstałam i powoli się rozciągnęłam. Wszystkie części mojego ciało były tak obolałe jakbym spała na kamieniach. I, cóż, chyba była to prawda.
Zeskoczyłam z łóżka i zauważyłam tacę leżącą na puszystym dywanie. Zbliżyłam się do niej ostrożnie i zobaczyłam trzy małe sucharki, i szklankę do połowy napełnioną wodą. Głód. Byłam okropnie głodna. Dlaczego Oral daje mi jedzenie? Może to jakiś podstęp…? 
Nie mogłam, ani nie chciałam, oprzeć się pokusie. Musiałam coś zjeść. Nie miałam wyjścia. Jeśli to podstęp, to trudno. Mogę albo zaryzykować, albo umrzeć z głodu.
Jadłam szybko i łapczywie, pomimo że sucharki smakowały tak jakby ich termin ważności skończył się dziesięć lat temu, a wody było za mało, by się nią do końca napić. Cały posiłek pachniał zgnilizną i (a jakże!) był całkowicie biały (no, może oprócz wody. xD)
Zaraz po skończeniu posiłku poczułam, że przez całe moje ciało przechodzi ostra fala zimna. Coś było nie tak. Zimno odbierało mi siły, ale i tak wzięłam kilka poduszek z śnieżnobiałej kanapy oraz koc z niewygodnego łóżka, i przygotowałam sobie ciepłe i miękkie posłanie pod wielkim szklistym oknem. Ciemność panowała tam taka sama jak przedtem: smolista czerń bezgwiezdnego nieba, powlekana z szarymi chmurami, oświetlana przez jaskrawy księżyc. Za jaskrawy, by mógł być prawdziwy. Tak jaskrawy, jak całe moje więzienie. Jaskrawy, tak bardzo, że można oszaleć. 
Otuliłam się mocniej kocem i w końcu zapadłam w… sen?! Nie, to nie był sen. To raczej był mocny stan otępienia. W każdym bądź razie, gdy otworzyłam oczy, moja cela, nie była już moją celą. A przynajmniej nie była taka sama.
Wszystko, dosłownie wszystko, było zamrożone. Moje więzienia stało się wielką zamrażalką. Nawet mój koc, pod którym leżałam  był zamrożony, tworząc dla mnie, tym samym, nieprzyjemną, mroźną klatkę. Wyczołgałam się z moje własnoręcznie utworzonej uwięzi, chcąc położyć się tylko na dywanie. Niestety nie było to wykonalne. Jego puszyste kosmyki zamroziły się tak, że teraz robiły za coś, na kształt sopli lodu, tylko że nie wiszących z dachu czy rynny, a leżących na podłodze i sto razy ostrzejszych. Chciałam, więc wspiąć się na kopułę, utworzoną przez koc, lecz lód był tak śliski, że w końcu spadłam ma ostre kryształy. Po zetknięciu z nimi, poczułam piekący ból w łapach. Szybko, jak najszybciej się dało, pobiegłam do zamrożonej kanapy, która, mimo że bliżej niż łóżko, zdawała się być oddalona ode mnie o tysiąc metrów. Przy każdym kroku towarzyszył mi nierozerwalny ból w łapach, aż w końcu zobaczyłam, że zostawiam za sobą krwiste ślady, które okropnie szpecą krystaliczność lodu. Mimo to szłam dalej, aż w końcu dodarłam do kanapy, resztami się wdrapałam się na nią i mocno zacisnęłam powieki. Minęło może pięć, może dziesięć, może trzydzieści minut, nim w końcu odważyłam się je otworzyć. Pokój znów był taki jak wcześniej: jaskrawobiały, ciepły, bez krzty lodu czy zimna. Spojrzałam na moje łapy. Krew na nich zaschła na moich oczach i momentalnie rany zniknęły. Wstałam na nich niepewnie, czując jeszcze trochę tysiące maleńkich ostrzy kaleczących je. Jednak wiedziałam, że nigdy nie zapomnę tego bólu, który musiałam przeżyć, gdy ostre kryształy lodu rozdzierały i kuły moje łapy. Poleżałam przez chwilę kanapę, lecz gdy tylko się uspokoiłam, poczułam ostry przypływ gorąca. Przez moje ciało przeszedł palący ból, tak jakby wrzał we mnie żywy ogień. Znów zacisnęłam powieki i sceneria się zmieniła. Tym razem mój pokój przeobraził się w piekło. Dosłownie.
Wszystko zmieniło się w rozgrzane do czerwoności kamienie, a dywan w sam ogień, wijący i kłębiący się po podłodze. Kanapa również zmieniła się w rozżarzone kamienie, więc poczułam niesamowity ból, w miejscach, którymi się z nią stykałam. Chciałam zejść, jednak to oznaczało śmierć, bo dywan zamieniony w ogień syczał wszędzie. Stałam siłą woli na palącej moje ciało kanapie, aż w końcu jeden kamień odskoczył z jej oparcia i pchnął mnie z ogromną siłą do kłębiącego się na dole żaru. Czułam, że wszystkie moje części ciała ogarnia ogień, że je pali, syczy i piecze, jednak nie umierałam. Już zrozumiałam dlaczego. Zadaniem tych wszystkich męczarni było torturowanie mnie, a nie uśmiercenie. Byłam potrzebna Oralowi, nie może mnie zabić, póki wie, że za mnie może dostać Navaroga. Chciałam, żeby to się skończyło, żebym już umarła i było po sprawie. Niestety, ogień utrzymywał mnie idealnie na linii życia i śmierci: miałam czuć ból tak jakbym już umierała, ale jednak nie umrzeć. Okropne. 
Znów zacisnęłam powieki. Gdy je rozwarłam było już po wszystkim. Pokój był znów taki jak przedtem, a ja wiłam się szaleńczo na podłodze. Tak samo jak wcześniej wszystkie moje oparzenia znikły same, choć miejsca, gdzie one były nadal piekły szaleńczo. Nie wiedziałam po co Oral mnie torturował. Pewnie chciał mnie załamać fizycznie. No cóż, za pierwszym razem mu się nie udało, bo doszłam do siebie. A teraz? Dam radę? Ogień to przecież przeciwieństwo wody, która panuję i z którą jestem związana. Najwyraźniej Oral ocenia mnie zbyt nisko. Dam sobie rade. Przeżyję każdy ból fizyczny, jeśli będę mogła to zrobić dla Cole’a… No i dla innych wilków też, jasna sprawa. Ale dla niego szczególnie…
Położyłam się powrotem na niewygodnym łożu i popatrzyłam na zegarek. Trzecia dwadzieścia. Wspaniale. W ciągu dwudziestu minut zdążyłam już przeżyć dwa ataki „najpotężniejszego” wilka na świecie. Chyba nie jest tak potężny skoro jeszcze nie zdołał mnie złamać. Ledwo to pomyślałam, a znów zapadłam w stan otępienia, taki sam jak za pierwszym razem. Ale tym razem nie czułam nic. Ani zimna, ani gorąca. Gdy rozwarłam powieki, zobaczyłam nic. Pustka. Wokół mnie rozciągała się wielka pustka. Byłam w zupełnej próżni. Nawet trudno mi opisać, co to było. To po prostu było nic. Nic nie było wokół mnie, a ja byłam jego częścią. Niby byłam niczym, choć jednak czymś byłam. Taak, to skomplikowane.
Nagle pustkę coś wypełniło. Przed moimi oczami ukazał się straszliwy obraz. Przedstawiał on śmierć moich rodziców z łap zdradzieckich wilków. Podpłynęłam do niego, a on momentalnie ożył. Widziałam jak moi rodzice walczą, a potem giną. W bohaterski sposób. Łza popłynęła po moim policzku. 
„Nie, Emma, uspokój się.” – mówiłam do siebie. – „Oni już nie żyją nie mogłaś nic na to poradzić. Nie możesz dać mu za wygraną. Nie możesz się poddać.”
~ Widzisz tak oni zginęli. Przez ciebie. Chcąc cię chronić, stracili własne życie. To wszystko twoja wina.
- Nie! – krzyknęłam w próżnię ze złością reagując na głos Orala – To prawda, zginęli, by mnie chronić. Ale zrobili to, bo mnie kochali! Taka śmierć, oddanie życia za kogoś kogo się kocha jest najbardziej szlachetna! Jest śmiercią, ale dzięki niej osoba, za którą oddajesz swoje życie może być bezpieczna! Taka śmierć, właściwie nie jest śmiercią!
~ Jak sądzisz… ~ powiedział i moim oczom ukazał się obraz, gdy po raz pierwszy straciłam Soula. Przedstawiał on całe zdarzenie i mnie zrozpaczoną, i bez nadziei. Tak samo jak przedtem, obraz żył, a tak właściwie był filmem w kółko pokazującym ten sam fragment. Pamiętałam to, pamiętałam jaki to był dla mnie ból. I wtedy Oral znowu się odezwał:
~ A on? Jak wytłumaczysz to jak on się zachował? Był wobec ciebie nieszczery, nie powiedział o co chodzi, nie ufał ci. I tak zostało. Do dziś.
- Ja… - zaczęłam, ale czułam, że reszta zdania nie chce przejść przez moje gardło. – Nie. Nie, to nie było tak. On… On miał powody, by to zrobić. Chciał mnie chronić, nie chciał, by przez niego coś mi się stało.
~ No widzisz… To już trzecia osoba, która chciała cię chronić. Nie uważasz, że trochę ich za dużo? Nie uważasz, że ci wszyscy nieszczęśnicy poświęcili coś DLA CIEBIE, zrobili coś bardzo ryzykownego, by chronić CIEBIE?
- Ja… Ja nie miałam na to wpływu. – wydusiłam. – Nie wiedziałam, nie mogłam nic zrobić…
~ No to poznajmy czwartego nieszczęśnika, który też chce CIĘ chronić. I tym razem będziesz coś na ten temat wiedziała.
Spojrzałam na obraz. Pojawił się w nim Cole. Od razu poczułam, że moje łapy miękną. Usłyszałam urywek jego rozmowy z Navarogiem:
„…byłem tam, w tym miejscu ciemnym i samotnym, ale teraz są inni, inne wilki, które wiele znaczą dla mnie. Dbam o nich więcej niż o siebie i nikomu nie pozwolę ich skrzywdzić. Dlatego nigdy nie poddam się, zatrzymam Orala, nawet jeśli będę musiał go zabić! Uratowała mnie od siebie, wyrwała mnie z mojej samotności, ONA była pierwszą, przyjęła mnie jakim jestem. To moja najlepsza przyjaciółka, Emma! I musisz wiedzieć! Nie obchodzi mnie z kim będę musiał walczyć! Jeśli ktoś oderwie mi ręce, zakopię go na śmierć… jeśli wyrwie mi też nogi, zagryzę go na śmierć… jeśli oderwie głowę, zabiję go wzrokiem… i jeśli wydłubie mi oczy, będę przeklinał go zza grobu… nawet jeśli zostanę rozszarpany na kawałeczki… sprowadzę Emmę z powrotem!...”
Widziałam, że Cole nadal coś krzyczy, jednak jego krzyk zagłuszył mi głos Orala:
~ I co? Chcesz, żeby również skończył jak twoi rodzice? Albo tak jak Soul: żywy, ale bez żadnego szacunku z twojej strony? Jak chcesz, by to się skończyło?
- Ja… Ja nie wiem… - wyjąkałam.
~ No to się dowiesz… ~ odparł tajemniczo wilk i zobaczyłam na obrazie płaczącego Wilczego Księcia… Czekaj, co? Płaczącego…
„…ja oddam się w ręce Orala, a wy w tym czasie po cichu pójdziecie odbić Emmę…”
- Nie! – mój krzyk rozdarł wszechobecną pustkę. – Nie, to nie może się tak…
~ Owszem, może. ~ przerwał mi Oral. ~ I tak się skończy… 
Czułam, ogarniającą mnie rozpacz. Nie mogłam na to pozwolić. Nie mogą tego zrobić. To wszystko moja wina. MOJA wina.
~ Nareszcie do tego doszłaś. ~ odezwał się Oral. ~ Masz słuszność. To wszystko TWOJA wina.
Wiedziałam, że chce mnie załamać psychicznie. Ale nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. 
„Czy to może być prawda? W końcu dwie poprzednie sceny były prawdziwe. Ale czy to może być prawda? Może. Ale jeśli jest to prawda…” - łzy leciały strumieniami z moich oczu. – „Jeśli to jest prawda to ja muszę zrobić wszystko, żeby tak się nie stało.”
Już wiedziałam, co mam robić. Musiałam podzielić los moich rodziców. Musiałam umrzeć, ale tak, by Cole, Navarog lub Hitaishi to zobaczyli. Muszą wiedzieć, że już po mnie, że już nie ma o co walczyć. Muszą kontynuować walkę z Oralem i go pokonać. Muszą sprawić, by wreszcie był pokój. Musze umrzeć dla… dla większego dobra.
Otworzyłam oczy. Leżałam w tej samej pozycji na niewygodnym łóżku. Było wpół do czwartej. Z moich oczu powoli przestawały płynąć łzy. Jeśli Oral myślał, że tym mnie załamie, to mu się nie udało. Mimo tego, że z oczu płynęły ciche łzy, myślałam tylko o tym, że Oral przyświecił mi tylko cel. Pokazał, co mam robić. Być może, liczył na to, że nawet jeśli nie uda mu się załamać mnie psychicznie, dojdę do tego wniosku. No, ale czym jest moje życie w porównaniu z życiem Cole’a? Niczym. Zupełnie niczym. Wszyscy tylko mnie chronią. A ja nie daję im nic w zamian. Skoro nie mogę żyć dla innych, to przynajmniej za nich zginę. Taak. Zauważyłam, że naprawdę często myślę o śmierci. Najwyraźniej to jedyne wyście. Do północy, jeszcze dużo czasu. Przez ten czas będę musiała wymyślić jak siebie uśmiercić, by jednocześnie widział to Navarog, Hitaishi lub Cole. Nie będzie to proste, biorąc pod uwagę to, że jestem zamknięta. Będę musiałam stąd jakoś uciec i… Hej, stop. Jeśli uda mi się uciec to po co miałabym się uśmiercać? Nie wiem. Chyba po prostu muszę wymyślić, jak się stąd wydostać, a w razie czego, gdy moje dalsze życie będzie już bardzo wątpliwe, będę mogła się uśmiercić. Taak.
~ Mam wrażenie, że tak naprawdę nie chcesz zginąć za nich, tylko robisz z siebie męczennice. Nie robisz tego dla nich tylko dla siebie. W taki sposób ty byś sobie ulżyła, bo już byś nie żyła, pozostawiając ich z zadaniem pokonania mnie. Nie sądzisz, że to egoistyczne?
„Czy naprawdę tego chcę? Uśmiercić się po to, by sobie ulżyć, a na nich pozostawić ciężar? Jeśli tak to… Tak, jestem egoistką. Jestem samolubem. Nie mogę zginąć. Ja…” – wyobraziłam sobie siebie na miejscu Cole’a. Zrozumiałam jego determinacje, by mnie uratować. Sama bym się tak czuła. A potem wyobraziłam sobie, że widzę jak Cole ginie. Załamałabym się. A już na pewno nie miałabym siły walczyć. – „Tylko po co tłumaczy mi to Oral? Czy to kolejny podstęp, czy tylko chce mnie odwieźć od myśli o śmierci? Ale jeżeli to drugie to czemu? Aaaa, no tak. Jestem mu potrzebna. Ale żywa. Nie martwa.”
Postanowiłam zacząć myśleć nad tym jak się wydostać z mojego bijącego bielą w oczy więzienia. Nie miałam żadnego pomysłu. Dochodziła czwarta, gdy w końcu postanowiłam zaryzykować. Mogłabym przywołać trochę wody i zbić szybę. Tylko raczej trudno byłoby to zrobić, bo woda przez nią nie przejdzie. Trudno mi będzie nią kierować, gdy będzie dzielić nas szyba. Z zamyśleń wyrwał mnie głos Orala:
~ Nie wiem czy wiesz, ale w tym zamku nie uda ci się użyć swoich mocy.
Zignorowałam to. W końcu postanowiłam wybić szybę waląc w nią głową z rozpędu. Wiedziałam, że to głupie, ale nie miałam lepszego pomysłu. Oddaliłam się, więc od wielkiego okna, wzięłam rozpęd i uderzyłam z całą mocą głową o szybę. Nie liczyłam na to, że szyba pęknie i to za pierwszym razem. Uderzyłam, więc jeszcze raz. Za trzecim razem (pomijając fakt, że głowa mnie okropnie bolała) mi się udało. Szyba pękła rozsypując się na milion kawałeczków. Pokaleczyły mnie trochę, ale nie miałam teraz czasu o tym myśleć. Balkon był obszerny i, o dziwo, nie miał barierki. Podeszłam do samej krawędzi i dotknęłam łapą, sprawdzając czy coś jeszcze dzieli mnie od wolności. Tak jak myślałam. Przede mną rozciągało się pole siłowe, teoretycznie uniemożliwiając mi wolność. Ale tylko teoretycznie. 
- Nie mogę używać mojej mocy, powiadasz. – zaczęłam złowieszczo. – To jakim cudem wcześniej mogłam się stać niewidzialna?
Przywołałam drobinki wody, dla których pole siłowe nie stanowiło problemu. Każdą drobinkę wyposażyłam w odłamek szkła. Wynik tego był taki, że wokoło mnie wirowały krople wody, a w każdej kropli tkwił kawałek ostrego szkła. Zaczęłam wszystkimi drobinkami napierać na pole, aż w końcu zaczęło się łamać. Można by powiedzieć: „To niemożliwe!”, „Jak to się stało?!”, „Przecież to nie wykonalne!”. A jednak. W końcu pole się roztrzaskało i to tak głośno, że było to chyba słychać co najmniej w promieniu stu metrów. Przywołałam chmurkę wody, stanęłam na niej i powoli zleciałam na dół, ciągnąc za sobą odłamki szkła. Zauważyłam, że jakiś wilk biegnie w moją stronę. To Cole. Na jego widok moje serce podskoczyło z radości. Zeskoczyłam z wodnej chmurki, pobiegłam i mocno go przytuliłam. Nie mogłam nic powiedzieć, łzy zalewały mi oczy. Po za tym coraz mocniej dawały się we znaki rany, które odniosłam podczas rozbijania szkła. Mimo to nie przestawałam ściskać Cole’a. Nie mogłam się nim nacieszyć. To wszystko było za mało. I choć wydawało mi się, że ta chwila trwała wiecznie, tak naprawdę nie chciałam już nigdy wychodzić z jego uścisku. Dawał mi bezpieczeństwo. 
W końcu, gdy już się od siebie odlepiliśmy, Cole zapytał:
- Co się stało?
Pokręciłam tylko przecząco głową, na znak, że nie pora teraz na wyjaśnienia. Nadal nie mogłam mówić, ale mimo to wychrypiałam:
- Gdzie Navarog?
- Chodź za mną. – powiedział i pobiegł w stronę Wilczego Księcia. Ruszyłam za nim. 
- NAVAROG! – ryknęłam, gdy w końcu go zobaczyłam. Zwrócił ku mnie swój ogromny łeb, niczym nie wzruszony. – Na co czekasz?! Pokonujesz tego Orala czy nie?!
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale nic nie powiedział tylko zaczął przygotowywać się do walki. Ja aa to chciałam wykorzystać odłamki szkła nadal tkwiące w kroplach. Pobiegłam, więc w stronę zamku, ale nie długo, bo właściwie zaraz przede mną pojawił się Oral.
- Chyba jednak nie jesteś najpotężniejszym wilkiem na świecie – zasyczałam, gdy stanęłam tuż przed nim. – skoro ktoś taki jak ja mógł się wydostać z twojej pułapki! I wcale nie chciałeś mnie złapać. Wykorzystałeś tylko sposobność, by przerwać walkę. Dlaczego? Bo się boisz! Bo jesteś tchórzem! 
Kropelki wody otoczyły Orala i wbiły odłamki szkła do wielkiego cielska Orala. Wiedziałam, że go tym nie pokonam, ale chciałam go przynajmniej tymczasowo osłabić. Gdy tylko to się stało podbiegłam do Wilczego Księcia i wrzasnęłam tak wsciekle, że sama nie poznałam swojego głosu:
- Na co czekasz? WALCZ!

< Cole? Moja wena przyprowadziła znajomych! ^^ >

Od Hamony CD. Matta

-Matt, słuchaj. Dla mnie jesteś inny niż reszta. Wolę ciebie niż np. Cyndi'ego. - wzdrygnęłam się.
-I...? - Basior spojrzał na mnie.
-Nie tknę cię obiecuję. Ale posłuchaj mnie. Jestem taka, bo...
-Bo...?
-Ponieważ wiele przeszłam. Mam za sobą ciężki czas i nauczyłam się, że nie wolno ufać nikomu. 
Matt spojrzał na mnie uważnie.
-Aha.
-Matt, zrozum, proszę. - spojrzałam na niego.

<Matt?>

Od Diamond CD. Samanthy

Troszeczkę to trwało, ale szczeniaki się urodziły. Samantha wyjaśniła nam, który jest jakiej rasy i co potrafi. Ucieszeni zabraliśmy szczeniaki do naszej jaskini. Maluchy dość szybko się rozgościły, bo już po chwili eksplorowały cały dom. Stałam z Cobaltem uśmiechając się i patrząc na nie.
- Przejdźmy do imion - powiedziałam do niego. - Dla tego proponuję Cosmo - wskazałam na dość już wysokiego, brązowego basiorka.
- Podoba mi się - odpowiedział. - A dla drugiego... - który był całkiem malutki, granatowy z jasnymi błękitnymi paskami na ciele. - ...może Nero?
- Też świetnie - pochwaliłam wybór. - Może trzeba dla nich też przygotować posłanie... zakładam, że zaraz się zmęczą.

<Cobalt? Słodziutko ^.^ I przypominam, weź się za form dla Nero! Ja już Cosmo załatwiłam ;)>

Od Moon

W nowych miejscach zawszę czuję się trochę niepewnie. Ale to szybko mija. Wystarczy powariować. Właśnie zbiegałam z górki jak wariatka. Kiedy nagle potknęłam się o wystający z ziemi korzeń i wyleciałam jak petarda w dół. Wpadłam na kogoś i poturlaliśmy się dalej w dół. Ja podniosłam się niemal natychmiast, otrzepałam i podbiegłam do leżącego niedaleko wilka.
-Och, coś ci się stało? Powiedz coś!
-Nic mi nie jest. - wadera się podniosła z ziemi.
-Jestem Moon. A ty?
-Emma. - odparła tamta zdawkowo.
-Ładne imię.
-Dzięki.
Emma już chciała odchodzić kiedy nagle odwróciła się i powiedziała:
-...

<Emma?>

Nowa wadera! ~ Moon