sobota, 5 grudnia 2015

Od Veyrona CD. Sandstorm

 - Nie. Nie... - mruknąłem pod nosem szukając nerwowym wzrokiem wadery, jakbym wierzył, że mógłbym zobaczyć kogoś, kogo nie widać. - Sands, proszę...
 - Co się stało? - Prychnęła Kalatian zniesmaczona.
 - Wybacz mi, ale muszę chwilę na osobności pogadać z Sandstorm. Poczekajcie tu - zmarszczyłem brwi i w ponurym nastroju ruszyłem przed siebie, wiedząc, że wilczyca nie pokaże się tak łatwo. Czułem się źle. Głowa mnie bolała. Zawsze byłem taki naiwny i głupi... „wielkoduszny”, „współczujący”, „dobry”... a jednak po prostu głupi. Wszędzie na siłę szukałem pozytywów i próbowałem wciskać innym istotom na siłę radość i szczęście w paszczę, zamiast po prostu podejść, zainteresować się, zapytać, co się stało... spróbować pocieszyć. Bardzo chciałem wierzyć, że ta para ma dobre intencję, a jednak... moja ciemniejsza strona wrzeszczała do mnie, pytając o moją ślepotę i ukazując mi całym sobą, że jeśli nie zatrzymam tych istot, po prostu zostanę zgładzony.
 - Sandstorm. - szepnąłem, spoglądając w ziemię. - Nie musisz się pokazywać, ani nawet do mnie odzywać. Bo... po prostu chciałem cię przeprosić. Swoim idiotycznym pozerstwem sprawiłem, że poczułaś się nienormalna. A gdzie tam. To ja jestem nie normalny. Wydaje mi się, że wilki zawsze muszą być szczęśliwe i uśmiechnięte bez względu na to co im dolega. Próbuję z ciebie zrobić kogoś kim nie jesteś, a ja... ja po prostu chciałem dla ciebie jak najlepiej. Byłem tak zatracony w swojej egoistycznej egzystencji, że nie słuchałem cię, ani tego, co mówiło twoje serce. Nie myśl, że jesteś ta zła, bo to ja jestem w tym wszystkim idiotą - wziąłem głęboki wdech. Ciarki przebiegły mi po plecach, kiedy wypowiedziałem to słowo.
 - Urocze przemówienie - usłyszałem nagle cukrowy szept Kalatian w uchu. - ale teraz pójdziesz z nami, jako taki drobny fant za naszego kochanego synka.
Ucałowała mnie w szyję, po czym poczułem jedynie silny ból w głowie i poczułem ciężar moich powiek stwierdzając, że to adekwatna chwila, aby zapaść w kamienny sen.

<Sands? Przereklamowane, ale jest ._.>

Od Mounse

Był szary, nudny dzień. Wiał lekki, chłodny wiatr. Słuchałam tego przyjemnego szumu. Nie musiałam nawet przykładać łapy do tej pogody, nie można było jej ulepszyć, bo osiągnęła już doskonałość. Położyłam się na wilgotnej trawie, zamknęłam oczy, zanurzyłam pysk w wilgotnym mchu. Leżałam tak długo i straciłam czujność. Gdy się ocknęłam zbierało się na deszcz. Mogłam temu zapobiec, ale nie mogę zbyt naruszać zasad pogody. Odwróciłam się. Za mną stał szary wilk, taki zwykły, nic go nie wyróżniało, poza jednym - miał lśniące, złoto-miodowe oczy, które od razu przykuły moją uwagę.
- Hej, kim jesteś? - zapytałam. Wilk tylko patrzył na mnie. Raczej się mnie nie bał, był po prostu mało gadatliwy.
- Dobra, nieważne, jak chcesz to chodź ze mną, zaraz będzie lało. 
Wilk jednak poszedł za mną. Weszliśmy do pierwszej lepszej jaskini. Ja usiadłam przy małej górce kamieni, a wilk wszedł dalej do jaskini. chciałam zobaczyć co robi, ale nie mogłam go dostrzec. Jaskinia musiała być dość głęboka. Nagle usłyszałam potworny ryk i skomlenie mojego towarzysza. Wszystko wskazywało na to, że w jaskini był niedźwiedź. Pobiegłam w głąb jaskini.

<Jack?>

Od Veyrona CD. Dezessi

Przetarłem oczy, kiedy tylko je otworzyłem i ziewnąłem, po czym zacząłem się rozglądać. Coś uciskało moją klatkę piersiową. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem Dezessi wylegującą się na mnie jak gdyby nigdy nic. Rzuciłem okiem na otoczenie i tak jak na początku nie wiedziałem, gdzie się znajduję tak teraz rozpoznałem owe miejsce, które okazało się być jaskinią. Zsunąłem z siebie głowę Dezessi, tak aby jej nie zbudzić. Wyszedłem przed jaskinię i mrużąc oczy w blasku porannego słońca wziąłem głęboki wdech. Obok mnie nagle pojawiła się wadera równie nieprzytomna i przetarła powieki delikatnym ruchem łap.
 - Jak tam twoje żebro? - Zapytałem mimochodem.
 - Co? - Zdziwiła się wilczyca.
 - No... skaleczyłaś się i tak ten... - chrząknąłem.
 - Słucham? - Dezessi wydawała się być jeszcze bardziej zdumiona.
 - A nie? - Odwzajemniłem ekspresję wyciągając głowę do tyłu.
 - Ty coś brałeś? - Zapytała mnie wadera, przyglądając mi się uważnie, po czym zapadła chwila ciszy i... oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
Gdy już się trochę uspokoiliśmy wyłożyłem się na trawie i wdychając zapach rannej rosy wyciągnąłem się mówiąc:
 - Musiało mi się przyśnić to całe cyrkowanie z klatką... było takie surrealistyczne...
Po czym zasnąłem.

<Dez? :p>