- Nie. Nie... - mruknąłem pod nosem szukając nerwowym wzrokiem wadery, jakbym wierzył, że mógłbym zobaczyć kogoś, kogo nie widać. - Sands, proszę...
- Co się stało? - Prychnęła Kalatian zniesmaczona.
- Wybacz mi, ale muszę chwilę na osobności pogadać z Sandstorm. Poczekajcie tu - zmarszczyłem brwi i w ponurym nastroju ruszyłem przed siebie, wiedząc, że wilczyca nie pokaże się tak łatwo. Czułem się źle. Głowa mnie bolała. Zawsze byłem taki naiwny i głupi... „wielkoduszny”, „współczujący”, „dobry”... a jednak po prostu głupi. Wszędzie na siłę szukałem pozytywów i próbowałem wciskać innym istotom na siłę radość i szczęście w paszczę, zamiast po prostu podejść, zainteresować się, zapytać, co się stało... spróbować pocieszyć. Bardzo chciałem wierzyć, że ta para ma dobre intencję, a jednak... moja ciemniejsza strona wrzeszczała do mnie, pytając o moją ślepotę i ukazując mi całym sobą, że jeśli nie zatrzymam tych istot, po prostu zostanę zgładzony.
- Sandstorm. - szepnąłem, spoglądając w ziemię. - Nie musisz się pokazywać, ani nawet do mnie odzywać. Bo... po prostu chciałem cię przeprosić. Swoim idiotycznym pozerstwem sprawiłem, że poczułaś się nienormalna. A gdzie tam. To ja jestem nie normalny. Wydaje mi się, że wilki zawsze muszą być szczęśliwe i uśmiechnięte bez względu na to co im dolega. Próbuję z ciebie zrobić kogoś kim nie jesteś, a ja... ja po prostu chciałem dla ciebie jak najlepiej. Byłem tak zatracony w swojej egoistycznej egzystencji, że nie słuchałem cię, ani tego, co mówiło twoje serce. Nie myśl, że jesteś ta zła, bo to ja jestem w tym wszystkim idiotą - wziąłem głęboki wdech. Ciarki przebiegły mi po plecach, kiedy wypowiedziałem to słowo.
- Urocze przemówienie - usłyszałem nagle cukrowy szept Kalatian w uchu. - ale teraz pójdziesz z nami, jako taki drobny fant za naszego kochanego synka.
Ucałowała mnie w szyję, po czym poczułem jedynie silny ból w głowie i poczułem ciężar moich powiek stwierdzając, że to adekwatna chwila, aby zapaść w kamienny sen.
<Sands? Przereklamowane, ale jest ._.>