Nareszcie wyrwałam się z tej dziury. Z tego szarego, jednolitego miejsca, gdzie wszyscy byli tacy sami i robili to samo. A mi udało się cudem wyrwać. Teraz biegnę z radosnym uśmiechem na pysku, nareszcie wolna, jak ptak wypuszczony z klatki. No bo kto by się nie cieszył na moim miejscu? Wszystkie dni identyczne, trening, przerwa, trening, jedzenie, trening, przerwa, trening, spanie... Oszaleć można. Ja tam nie spałam, miałam swoje karty. Teraz spoczywały bezpiecznie w torbie przerzuconej przez mój grzbiet. Biegłam kilka dni i nocy, aż w końcu dostałam lekkiej zadyszki. No okej, przyznaję, treningi się przydały, ale nic poza tym. Chwilę odpoczęłam i ruszyłam w dalszą drogę. Kazałam moim zaczarowanym kartom unosić się przede mnà w powietrzu i szłam lustrując wzrokiem swoją nie małą kolekcję. Każda karta była inna. Właśnie to było cudowne w tamtej dziurze. Byłam inna, jak te karty. Nagle moje rozmyślania coś przerwało. A raczej ktoś. Ja, jak to ja, musiałam na kogoś wpaść...
<Ktoś dokończy?>