poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Od Deatha CD. Demonifiction

 - Em... cześć...? - Powtórzyłem odrobinkę głośniej, myśląc, że wilczyca mnie nie dosłyszała. - Jak masz na imię?
Brak odpowiedzi.
Wilczyca spojrzała na mnie swoimi szarymi oczami. Zobaczyłem, że we włosy wplecione ma trzy różowe róże. Sięgnęła po kamień leżący niedaleko jej łap, po czym nabazgrała coś na nim pazurem i wręczyła go mi.
 - De-mo-ni-fic-tion... - przesylabowałem, po czym wlepiłem pusty wzrok w waderę. - Jesteś niemową?
Demonifiction jedynie skinęła głową.
 - Rozumiem... ja za to jestem prawie całkiem niewidomy - uśmiechnąłem się blado. - Znaczy się... widzę, ale bardzo nie ostro... tak... no wiesz... ktoś kiedyś uderzył cię ciężkim przedmiotem w głowę?
Fikcja przytaknęła.
 - No to wiesz - kontynuowałem - zanim wzrok kompletnie ci się rozmyje i zemdlejesz, to wcześniej jeszcze ci się troi, czy dwoi, no, albo robi się taki przyćmiony. No i ja tak właśnie widzę.
 Wilczyca poruszyła się dziwnie, ale nie byłem wstanie odczytać zbyt wiele z jej mowy ciała.
 - Hm... - pokręciłem głową - to dość dziwny, no i osobliwy temat, ale... większość... wszystkie nieme wilki które poznałem były również wilkami głuchymi i nie mogły nic usłyszeć.
 Nagle w głowie usłyszałem czysty, głęboki i spokojny, aczkolwiek rozbawiony i triumfalny:
 ~ A kto powiedział, że jestem niemową?
Wzdrygnąłem się i zacząłem rozglądać dookoła chcąc krzyknąć „Kto tu jest?!”, ale stwierdziłem, że było to tak głupie, jakbym oczekiwał, że jakiś demon wyjdzie zza krzaków i zaoferuje jagody. Nie byłem również głupim wilkiem i adekwatnie do sytuacji powoli obróciłem wzrok w stronę Demonifiction.
 ~ No co? - W mojej głowie rozbrzmiał perlisty śmiech.

<Fici? :3>

Od Mounse

Błąkałam się po lesie. Czułam się dziwnie w nowym otoczeniu. Inne wilki spoglądały na mnie krytycznie. Tylko Aventy że mną rozmawiał. Spędzałam z nim dużo czasu. Obserwowałam zachowania i podziwiałam za ten spokój, który w sobie ma. Gdy pewnego popołudnia podbiegła do mnie biała wilczyca. Miała niebieskie oczy i bujną sierść na szyi i ogonie. 
- Jestem Grace. - Powiedziała, uśmiechając się.
-Hej, ja Mounserat, ale możesz mówić mi Mounse - Usmiechnełam się.
-Aventy powiedział mi, że jesteś tu nowa, i poprosił, żebym pomogła ci się odnaleźć w nowym towarzystwie, bo sam jako alfa nie ma zbyt wiele czasu.
Wpatrywałam się w nią zdumiona, jak wiele min i ruchów można wykonać w tak krótkim czasie. Jednak nie zwlekałam z odpowiedzią.
- Tak, to prawda. Wogóle się nie orientuję. - Wymamrotałam. 
- Więc chodź ze mną! Znam ten teren jak własny ogon! - Powiedziała podekscytowana- Poznam cię też z innymi wilkami i z moim chłopakiem. Ma na imię Cyndi.
- Super. Więc na co czekamy? - Powiedziałam dużo pewniejszym głosem i ruszyłam za Grace   idącą w stronę potoku.

<Grace?>

Od Serine'a CD. Ceiviry

- Wszystko w porządku? - spytała mama, gdy Ceivira zniknęła z pola widzenia.
- Tak. A raczej tak myślę. - Odpowiedziałem i spojrzałem na gromadkę szczeniąt bawiących się.
- Nie martw się - powiedziała.
- Nie martwię się - sprostowałem - tylko... - westchnąłem z bezradnością. - Pójdę jej poszukać. - Wstałem i skinięciem głowy przeprosiłem. Wyszedłem jak najszybciej, bym nie został jeszcze zatrzymany  przez jakąś staruszkę. One to zawsze pokazują się  w nieodpowiednim momencie.

Lecąc, z daleka zauważyłem Ceivirę i Caine'a, a z nimi kłótnie.
No nie, znowu ten wilk.
- Ale...
- Żadnych ale. Byłam cierpliwa, ale nie pozwolę oczerniać Serine'a. Musiałbyś poruszyć niebo i ziemię, a nie wiem, czy nawet to by pomogło. Mam do ciebie prośbę. Nie pokazuj się na ślubie i nie próbuj nawet ze mną rozmawiać. Nie chcę już więcej słyszeć tych bzdur - zakończyła i odwróciła się. Zaskoczona moim widokiem spuściła łeb.
Przełknąłem ślinę i, starając się ukryć wściekłość, nabrałem powietrza przez nos.
- Cei, wróć proszę do Rorelle - powiedziałem nie spuszczając zielonych oczu z basiora.
- Serine...
Nie musiałem nic mówić. Sama skuliła się jeszcze bardziej i wycofała. 
- I co? - zaczął wilk - zaczniesz mnie torturować? Powoli i za pewne z przyjemnością odbierać mi po kropli krwi i patrzeć jak uchodzi ze mnie życie?
- Nie jestem jakimś potworem, abyś mówił takie rzeczy.
- Nie? Och, Serine, jakie to zabawne, a za razem niepokojące i przerażające, że Ceivira jeszcze nie zauważyła tej maski, którą nosisz. Zwłaszcza tak niezdarnie.
Caine mówił z taką pewnością, ale widziałem błysk strachu w jego oczach.
- Czego od niej chcesz? - powiedziałem z przerażającym spokojem. Miałem już go serdecznie dosyć. Od jego przybycia ciągle nachodził Cei. Nie było dnia, w którym by jej nie ostrzegał. - I nie wciskaj mi tych bzdur z ostrzeżeniem jej.
- Kiedy chce jej przekazać tylko to. - Nagle spoważniał.
Moje mięśnie były napięte, w gotowości do ataku, a umysł skupiony tylko na jego czerwonych płytkach. Słyszałem ich delikatny szum. Oj, nie potrzebowałbym dziesięciu sekund, żeby jego kończyny i głowa oderwały się od reszty ciała.
- Odpuść sobie - rzuciłem obojętnie i odwróciłem się wbijając się w powietrze.
***
Gdy z znalazłem Ceivirę, zapikowałem i wylądowałem obok niej. Upewniłem się, czy wszystko gra i przeprosiłem za moją oschłość.
Wracając do jaskini wadera nagle zatrzymała mnie łapiąc za ramię.
- Serine, spójrz wskazała na Zaheera siedzącego samotnie na wielkim głazie. - Wygląda na przygnębionego - zauważyła.
Skinąłem głową i razem poszliśmy w kierunku ponuraka.
- Hej, Zaheer!
Łaciaty wilk nawet się nie obejrzał. Usiadłem po lewej, a wadera po jego prawej stronie.
- Co jest, młody? - spytałem.
- Nic - mruknął.
- Przecież widzimy... - zaczęła Ceivira, ale młody jej przerwał.
- Nic mi nie jest! - warknął i zmienił miejsce.
Biała wadera już ruszyła w jego kierunku, ale powstrzymałem ją. Nawet bez słów zrozumiała i z jej lekkim współczuciem w oczach zawróciła.
***
Widok odchodzących wilków był jednym z najpiękniejszych z tego wieczoru. Gwar ucichł, wiec z przyjemnością mogłem wsłuchiwać się w pogodne nucenie Cei. Spojrzałem w jej stronę, akurat, gdy kończyła ściągać kwiatowe girlandy.
- Naprawdę nie musicie nam pomagać -powiedziała Rorelle przychodząc z kuchni. - Nie mamy dużo wilków sprzątających, ale też dadzą radę.
- Właśnie dlatego musimy pomóc. -Ceivira jak zwykle promieniała szczęściem. Zachowywała się, jakby ostatnia kłótnia z Cainem nie miała miejsca.
Jakie to zabawne, że Ceivira jeszcze nie zauważyła tej maski, którą nosisz. Słowa basiora zadźwięczały mi w uszach.
- Serine, mógłbym prosić? - Zaheer zjawił się niespodziewanie. Składał się tak bezszelestnie, że mógłby doprowadzić do zawału.
Obróciłem się do niego. Wyglądał, jakby przechodził poważną depresję.
- Jasne - odchrząknąłem i udałem się z nim na zewnątrz.

<Cei? Weny zero... :/>

Od Grace ~ na konkurs

Dzisiejszy dzień wcale nie zapowiadał się ciekawie… Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami, nawet Cyndi ze swoim bratem gdzieś zniknął… Nie było nikogo nowego do oprowadzenia, nikt nie potrzebował z niczym pomocy… W zasadzie powinnam się cieszyć, ale nie za bardzo wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Nie podłożę nikomu zdechłego szczura, bo Aventy potem da mi wykład. Zupełnie, jakbym była szczeniakiem. Nie będę straszyć wilków nagłym pojawieniem się, bo niektórzy źle na to reagują. Po za tym to nie wypada, i tak dalej…. Bla bla bla.
-Cześć Grace, co robisz? - koło mnie niespodziewanie pojawił się jakiś wilk… Ni, moment, nie JAKIŚ wilk. Serine!
-Nudze się, a co? Ty nie z Cei? - zapytałam patrząc na niego podejrzliwie. Ostatnio nieczęsto widzi się ich osobno. 
-Widzisz, chwilowo się rozdzieliliśmy… Bo właśnie wybieraliśmy się na jakiś wypad poza tereny watahy, ale zauważyliśmy dziwne światło. Wyjątkowo dzisiaj nie chce nam się przeżywać żadnych mrożących krew w żyłach przygód, więc…
-Postanowiliście powiedzieć o tym mnie? No dobra, prowadź - poleciał przodem i zaprowadził mnie na skraj watahy. Koło dziwnej kuli światła siedziała Ceivira i przyglądała jej się ciekawie.
-Czołem, Cei. Co macie dla mnie ciekawego? - nagle kula zaczęła płynąć poza tereny watahy.
-Zupełnie jakby na ciebie czekała… Wcześniej tylko się obracał dookoła własnej osi… - wilczyca wyglądała na zaciekawioną. 
-No dobra, wy idźcie szukać jakiś rzadko odwiedzanych miejsc, a ja potem zdam ci sprawozdanie - zaśmiałam się.
-No dobra… Tylko… - nie dokończyła zdania, bo Serine, pociągnął ją za łapę w górę. Pomachałam im na pożegnanie i ruszyłam za światłem. Kula przyspieszyła, a ja razem z nią. Zatrzymała się na polanie, na której leżał jakiś bardzo dziwny kamień.. Nie, moment, przecież to wilk! Trawa dookoła niego była czerwona. Natychmiast do niego podeszłam.
-Hej… słyszysz mnie? - zapytałam. Wilk pokiwał głową. Zobaczyłam głęboką i długa ranę biegnącą przez prawie cały jego brzuch. Szukając gdzieś w pobliżu jakiejś wody przyzwałam ją do siebie i używając moich niezbyt rozwiniętych talentów medycznych spróbowałam zaleczyć chociaż w jakimś stopniu ranę. O dziwo udało mi się ja usunąć prawie całkowicie. Przy okazji wilk, a dokładniej wilczyca jakby odzyskała trochę sił.
- Jestem Grace. A ty kim jesteś? - zapytałam.
-Jestem Paige… - wadera była cała szara z wyjątkiem biało - czerwonych chmur na ogonie. Nie powiem, ładnie to wyglądało.
-Czemu miałaś taka ranę na brzuchu? - dopiero po chwili uświadomiłam sobie, ja głupio musiało zabrzmieć moje pytanie.
-Wybacz, nie powinnam o to pytać…
-Nie, jest w porządku. Zaufałaś mi lecząc mnie, więc ja zaufam tobie. Potrafię panować nad polem magnetycznym… Wroga watahy chce wykorzystać moje zdolności do własnych celów, a dokładniej do rozpętania wojny domowej. Jestem pewnie jedynym na świecie wilkiem z takimi umiejętnościami, a żyję w watasze która bardzo szybko i agresywnie reaguje na jakiekolwiek zaczepki… Czyli na przykład zaatakujesz jednego członka i masz na głowie pół watahy. Pół, bo ostatnio się podzieliliśmy. Jedni chcą pokoju z sąsiadami, inni wojny. No a moje moce mogę się przysłużyć dodatkowo wrogom, którzy od pewnego czasu regularnie nas najeżdżają. Dzisiaj poszłam sama na polowanie no i jakimś sposobem mnie znaleźli. Udało mi się uciec aż tutaj. Ale są coraz bliżej… Potrzebuję schronienia… Możesz mi pomóc?-w sumie to nawet się nie zastanawiałam. 
-Oczywiście, że pomogę. Masz nieszczęście.. A może szczęście? Nieważne. W każdym razie masz je, cokolwiek to jest, ponieważ właśnie spotkałaś najbardziej nierozgarniętą samicę Gamma w historii świata.. Tak więc nic się nie bój, zaraz ich stąd przegonimy i nie będą cię więcej tykać…
Tylko żeby mój plan się powiódł musze skopiować twoje moce…
-Co? - zapytała Paige.
-Oczywiście zrozumiem, jeśli nie chcesz… Potem bym ich i tak nie używała, bo nawet nie wiem do czego. Po prostu pomyślałam, że mogłabym powiedzieć im, że macie z nami sojusz a u nas wszyscy mają moc taką jak twoja, a może nawet większą.. Może przestaliby was atakować… Ale to zależy od tego, czy chcesz czy nie. Bo równie dobrze mogę po prostu zwalić na nich ścianę wody, czy cokolwiek. Decyzja należy do ciebie. Wadera przez chwilę się zastanawiała.
-Zobaczymy, jak sprawy się ułożą. Wszystko zależy od przebiegu sytuacji.
-Okej. No to najpierw na tereny watahy!-zarządziłam i teleportowałam nas na granicę. Chwile czekałyśmy, a potem pojawiły się trzy czarne woli z białymi obwódkami dookoła oczu.
-Witam, czego tu szukacie?-zapytałam udając że o niczym nie wiem.
-Masz jednego z naszych... Chcielibyśmy odzyskać naszego członka watahy… - czyli będą kłamać. Okej. Pora zagrać w ich grę.
-mogę wiedzieć po co wam ona? Chciałam ją zaprowadzić do naszej uzdrowicielki… Wydaje się zmęczona i ranna… I twierdzi, że przed czymś ucieka. Wiecie coś o tym?
-Ach, owszem. Uciekaliśmy przed wielkim niedźwiedziem.. Chyba drapnął naszą towarzyszkę w brzuch.. tak to wyglądało… - ich lider unikał patrzenia mi prosto w oczy.
-A mogę wiedzieć jaka pozycję w stadzie zajmujecie? - zapytałam uprzejmie kątem oka zauważając czwartego wilka próbującego się zakraść na teren watahy za moimi plecami.
-A do czego jest ci to potrzebne? - popatrzył na mnie podejrzliwie.
-Po pierwsze, ten czwarty nie może wejść na nasze tereny. Po drugie nie dostaniecie Paige. Po trzecie, Jako Samica Gamma mogę w każdej chwili wypowiedzieć wam wojnę, a ostrzegam, mamy w watasze kilka nieprzyjemnych wilków śmierci… Znaczy niektóre są w porządku, ale nie chcielibyście z nimi walczyć… W ogóle na waszym miejscu nie wywoływałabym wojny, ponieważ my naprawdę jesteśmy silni…
-Ta, jasne. Widzę, że wszystko wiesz… Skąd wiesz, że nie jesteśmy silniejsi? - przewrócił oczami.
-Bo wiesz, u nas nawet jeśli nie wszyscy się lubią, to jednak jesteśmy rodziną. No i tylko tchórze wywołują wojnę nie bezpośrednio… Po prostu boicie się zmierzyć z ich pełnymi siłami…. Chcecie napaść ich słabych po wojnie domowej, zniszczyć to, co cudem ocaleje… Nie wzięliście tylko pod uwagę, że to wszystko ma jakieś korzenie…
-Co? - zdziwiony wilk zamrugał oczami.
-Ech.. Nieważne… Po za tym, do waszej wiadomości, Paige nie jest jedynym wilkiem z takimi umiejętnościami… Na świecie jest takich pełno. Po prostu szukacie w nieodpowiednim miejscu. A teraz uprzejmie proszę, wynoście się stąd. Nie chcecie mnie zdenerwować. I jeśli chociażby spróbujecie tknąć Paige natychmiast się o tym dowiem.. Dlatego nie radzę.
-A co ty niby możesz nam zrobić? - prychnął i śmiało przekroczył granicę watahy.
-Cóż, sam chciałeś… - natychmiast skopiowałam jego moc unieruchamiania i wykorzystałam ja przeciwko niemu. Nie będę sobie brudzić łap…
-Hej, co ty robisz? Przestań! - spróbował się poruszyć jednak nie udało mu się to.
-Tak z ciekawości.. Ile to działa? Bo nie umiem tego odwrócić… - pozostali nie dysponowali czymś przydatnym.
-Grace, poradzę już sobie… Mogę tylko zostać na waszych terenach jeden czy dwa dni, dopóki nie nabiorę sił?-zapytała podchodząc do mnie szara wadera.
-Jasne… Jakby coś, to wiesz gdzie mnie szukać… - mrugnęłam do niej porozumiewawczo.
-Tak. Jeśli coś pójdzie nie tak, natychmiast się o tym dowiesz… - oddaliłam się kawałek, a potem obserwowałam przez chwile sytuację. Widząc jednak waderę wracającą do sił, uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam powoli wracać na tereny watahy. Kto by pomyślał… A to wszystko przez to, że Serine ma już dość czyhających wszędzie niebezpieczeństw.. Chyba na prawdę muszę im podziękować.. Kolejni sojusznicy do mojej listy… Zadziwiające, jak niewiele potrzeba, aby zdobyć przyjaciół…

Od Emmy CD. Cole'a

Czułam, jak serce łomocze mi się w piersi, próbując gwałtownie się z niej wydostać. Wydawało mi się, że cały czas tylko wspominałam ten dzień, leżąc na posłaniu z zamkniętymi oczami. Wydawało mi się, że nigdy nie zasnę, więc nawet nie spostrzegłam, kiedy to się stało.
Zaczęłam śnić. Był to bardzo dziwny sen. Rzadko takie mam, więc chciałam go jak najlepiej zapamiętać. Całkiem zabawne, że zdarzenia z tego dnia oraz te, które dopiero miały się zdarzyć, wpłynęły znacząco na tor, którym ten sen podążał. Była w nim jakaś magia, która mnie przyciągała i odpychała jednocześnie, więc za każdym razem, jak go wspominam, mam mieszane uczucia.
Śniło mi się, że byłam na pustyni. Wokoło nie było widać żadnej żywej duszy. Nie byłam jednak całkiem sama.
Piasek przede mną się poruszył i spod niego wypełzła żmija. Jej skóra lśniła w świetle słońca; uświadomiłam sobie, jak bardzo było mi gorąco. Przyjrzałam się stworzeniu ze zdumieniem. Nie wiedziałam, czy było nastawione przyjaźnie czy też nie, dlatego wolałam nie ryzykować. Co jeszcze dziwniejsze, nie odczuwałam strachu, który – jak mi się zdawało – powinnam była odczuwać.
- Kim jesteś? – zasyczała żmija.
Nie odpowiedziałam.
- Kim jesteś? – zwróciła się do mnie ponownie.
- Wilkiem. – odparłam w końcu.
- Nie widziałam jeszcze wilków w tym miejscu… - zasyczała. – A mało jest takich rzeczy, których nie widziałam.
- W takim razie musisz dużo wiedzieć. – westchnęłam.
- Oczy nie zawsze mówią prawdę, tak samo jak żmije nie zawsze gryzą.
Przez chwilę zastanowiłam się nad jej słowami.
- Czy to oznacza, że nie widzę tego, co najważniejsze? – spytałam, pełna wątpliwości.
- Być może. – zasyczała i po raz pierwszy jej syk wydał mi się złowieszczy.
- Kogo tu widziałaś? Przecież jesteśmy same. Trudno znaleźć kogokolwiek na pustyni…
- Ach, był tu jeden, co spadł z nieba.
- Spadł z nieba? Chyba nie dosłownie. – zaśmiałam się nerwowo.
- Ależ tak.
Przez chwilę obie milczałyśmy. Gdy w końcu przetrawiłam jej słowa, zdobyłam się na wypowiedzenie pytania.
- Jak to „spadł z nieba”?
- No przecież mówię. Spadł z nieba. Ale pomogłam mu wrócić.
Teraz zaczynałam się jej bać.
- Widziałaś tu może jakieś inne wilki? Chciałabym wrócić do domu.
- Intrygujące jest to, że nie wystarczy widzieć, żeby wiedzieć, ale wiedzieć zupełnie wystarczy, by widzieć.
- Słucham? – zrobiłam ogłupiała minę.
- Jesteś naiwna. Myślisz, że do wiedzy wystarczy ci wzrok.
- Chyba nie rozumiem. – Cofnęłam się o krok.
- A więc powiedz, skąd pochodzisz?
Wydałam z siebie tchnienie ulgi, szczęśliwa, że rozmowa zeszła na inne tory.
- Skąd pochodzę? Z… Hm… Pewnej watahy.
- Dobrze ci tam?
- To mój dom. – nie wahałam się.
- A czy teraz, kiedy jesteś na tej pustyni, tęsknisz za nim?
- Tak, oczywiście.
- A więc powinnaś być szczęśliwa.
Zgłupiałam.
- Jestem daleko od jej terenów… Dlaczego miałabym być szczęśliwa?
- Bo wiesz, że gdzieś tam daleko jest twój dom. Nie musisz go widzieć, żeby o tym wiedzieć.
- No tak, ale…
- Nie upiększa to twojej drogi? Wiedza, że masz swój dom? Że do niego wracasz?
- Ja… Nie wiem. Może trochę. 
- Zapamiętaj moje słowa, dobrze ci radzę. Póki nie będzie za późno…
- Dlaczego ma być za późno? Na co ma być za późno? – spytałam szybko.
- Widzisz gwiazdy? – zignorowała moje pytania.
Ku mojemu zdziwieniu, w górze nie było już słońca, lecz tysiące mniejszych słońc.
- Tak…
- Co w nich widzisz?
Przyjrzałam się dokładniej. Wyglądały tak pięknie na tle z granatowego nieba. Widziałam je teraz, tak samo jak w każdej sytuacji mojego życia. Patrzyłam w gwiazdy, a one dawały mi pewność, że robię co w mojej mocy, aby podążać właściwą ścieżką. One nigdy niczego mi nie ułatwią, ale przynajmniej umilą drogę…
- Widzę w nich nadzieję.
- Widzisz w nich nadzieję… Oczami?
Zwróciłam swój wzrok na dwa czarne kryształy, w których odbijało się światło gwiazd.
- Chyba nareszcie rozumiem, co masz na myśli.
- Mogę ci pomóc. – zasyczała.
- W czym? – spytałam, posyłając jej zdziwione spojrzenie.
- W powrocie do domu.
Moje oczy zrobiły się ogromne jak spodki, kiedy zrozumiałam, co to miało oznaczać.
- Ale… Czy to będzie bardzo bolało? – Mój oddech zrobił się płytki.
- O to samo pytał ten, co spadł z nieba. – zachichotała.
- A więc? – ciągnęłam.
- Obiecuję, że nie będzie bolało tak bardzo, jak sobie wyobrażasz.
Zastanawiałam się przez dłuższą chwilę.
- Chętnie skorzystam z twojej pomocy.
Żmija owinęła się wokół mojej łapy i po chwili poczułam w niej piekący ból. Okropny ból… 
Czułam, jak jad rozchodzi się po całym moim ciele, aż w końcu opadłam na piasek.
Kiedy się obudziłam, zobaczyłam nad sobą parę zielonych oczu Cole’a. Chociaż nadal czułam ból w łapie, nie dałam tego po sobie poznać.
- Coś się stało? – spytałam jeszcze lekko zaspanym głosem.
- Musimy uciekać. I to szybko.

<Cole...?>

Od Grace CD. Kalisy

Przez chwilę panowała cisza.
-Emm… wiesz, może porobimy coś ciekawego, żeby zająć czymś twoje myśli? - zaproponowałam, mając nadzieję, że to poprawi jej humor. Jeszcze przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, którą przerwało westchnięcie wadery.
W sumie to masz rację… Nie mogę ciągle myśleć tylko o tym… - uśmiechnęła się wycierając ostatnie łzy z policzków.
-No, to w drogę! Znam świetne miejsce! I gwarantuję, żadnych potworów. Wszystkie się mnie boją-puściłam do niej oko.
-Nie wierzę. Bać się ciebie? - teraz uśmiechnęła się szerzej.
-No wiesz co? Nie widziałaś mnie w akcji… Czasami mam takie chwile… ba, ciągle je mam, kiedy robię głupie rzeczy. Jedna z takich było wydarcie się na tego gościa, co płaci potworom za straszenie… Ale to dłuższa historia - wzruszyłam ramionami. Kalisa popatrzyła na mnie podejrzliwie.
-Nie mówisz poważnie, nie? - zapytałam.
-Jestem jak najbardziej poważna. Wiesz, niezbyt nadaję się na moje stanowisko. Robię za dużo głupich rzeczy… Zapytaj wszystkich dookoła. Widziałaś kiedyś Gammę, która zamiast pilnować porządku sama robi najwięcej bałaganu? Bo ja nie. Ale wszystkie skargi zgłaszam do Aventy’ego - wyszczerzyłam szeroko zęby w uśmiechu. Wadera pokręciła głową.
-Co to za miejsce, które chciałaś mi pokazać? - rozejrzała się ciekawie dookoła.
-O, widzisz, już jesteśmy! - wskazałam łapą na ogromną dziurę w ziemi.
-Aha? - podeszłyśmy do krawędzi, a Kalisa cofnęła się o kilka kroków.
-Hej, czego się boisz? - zapytałam ze śmiechem i popchnęłam ją prosto do dziury. Kiedy Coraz ciszej słyszałam jej głos, również skoczyłam. Ze śmiechem jechałam metalowa rurą ciągle w dół, ciągle zakręcając i zmieniając kierunek. Na końcu wylądowałam na ogromnej, miękkiej poduszce obok Kalisy. Mogłam usłyszeć, jak szybko bije jej serce leżąc kawałek dalej.
-I jak? Poczekaj, najlepsze jeszcze przed nami - uśmiechnęłam się i radośnie podskoczyłam.
-Grace... - przez chwilę wyglądała naprawdę strasznie.
-Zabiję cię.

<Kalisa? xD Przygody w podziemnej krainie szaleństw? xD>

O Grace CD. Cyndi'ego

Przez długi czas po prostu leżeliśmy nic nie robiąc. Przyjemnie było jedynie słuchać miarowych uderzeń jego serca ze świadomością, że jest właśnie teraz obok mnie i nie ma zamiaru mnie puścić. Już dawno nie czułam się tak spokojnie i bezpiecznie. Wszystko byłoby pięknie… Gdyby ciszy nie przerwało burczenie w moim brzuchu. Westchnęłam cicho, niezadowolona z takiego stanu rzeczy.
-Jesteś głodna? - zapytał Cyndi patrząc na mnie tymi swoimi pięknymi oczami.
-Trochę… Ale chyba nie bardziej niż ty - zaśmiałam się, kiedy jemu również zaburczało w brzuchu.
-W takim razie chodźmy coś zjeść… - uśmiechnął się i wstał z ziemi. Mruknęłam pod nosem coś na temat tego, że nie chce mi się jeszcze wstawać i przeciągnęłam się powoli.
-No dobra… co dzisiaj jemy? - ziewnęłam trąc łapą oczy.
-A co sobie pani życzy?
-Najlepiej coś dużego… - mruknęłam i wyszłam za nim z naszej dotychczasowej „kryjówki”.
Prawie jak na zawołanie na pobliskiej polanie pasło się stado dorodnych jeleni.
-Chyba mamy szczęście… - mruknęłam i przygotowałam się do biegu.
-To którego bierzemy? - basior wskazał łapą na największego osobnika w grupie.
-Ten będzie w sam raz… - i tym razem zastosowaliśmy naszą „tajemną” taktykę polowania. Mianowicie ja pojawiałam się przed zwierzęciem, co je płoszyło, zaganiałam do Cyndi’ego, a następnie po prostu je zabijaliśmy. Kiedyś się zastanawiałam jak to by było jeść na przykład tylko owoce, jednak po kilku dniach na takiej „diecie” nie miałam siły na cokolwiek. Stosując jednak ową sztuczkę polowanie miało o wiele większe powodzenie. I tym razem również nam się udało. Pojawiłam się przed jeleniem, co kompletnie go zamurowało.
-Cześć - rzuciłam i uśmiechnęłam się. Zwierzę natychmiast ruszyło z kopyta we wcześniej zaplanowanym przez nas kierunku. Kiedy zbaczało z trasy pojawiałam się obok i zaganiałam go z powrotem. Całe stado rozproszyło się na wszystkie strony. Chwilę po wbiegnięciu do lasu dołączył do mnie Cyndi i powalił zwierzę. Jeleń jeszcze chwile wierzgał, dopiero po przegryzieniu tętnicy przestał się ruszać. Tylko czasami jakaś część jego ciała dziwnie drgała. Po śniadaniu bez zastanowienia położyłam się w wysokiej trawie i zamknęłam oczy ciesząc się ciepłymi promieniami słońca. 
-Wstawaj leniu - w jednej chwili ciepło łaskoczące mnie w nos zniknęło. Otworzyłam oczy i zobaczyłam na sobą Cyndi'ego.
-No weź… było tak ciepło… - westchnęłam i podniosłam się z trawy.
-Szkoda tracić dzień, skoro już wstaliśmy… Chodź, chociaż się przejdziemy - przewrócił oczami.
-Jak zasnę, ty będziesz mnie łapał - mruknęłam i ponownie ziewnęłam.
-Okej. Nie mam z tym najmniejszego problemu… No, nie gwarantuję, że długo cię utrzymam…
-Sugerujesz, że jestem gruba? - uniosłam brew do góry.
-Nie, w życiu! Ale trochę ruchu by ci się przydało… A nie tylko śpisz… Serio, niedługo mnie dogonisz - zaśmiał się. W sumie to prawda. Ostatnio wstaję coraz później…
-No dobra… W takim razie ścigamy się do… No dokądś tam. Się zobaczy. Kto ostatni sprząta następnym razem jaskinię - rzuciłam przez ramię i puściłam się biegiem przed siebie.  Cyndi po chwili mnie dogonił.
-A gdzie „start”? - zapytał przewracając oczami.
-Oj tam, czepiasz się… - zapanowała przyjemna cisza, która wcale nam nie przeszkadzała. Biegliśmy tak przed siebie prawie cały dzień. Po drodze rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, a tematy wcale się nie kończyły. Zwolniliśmy dopiero kiedy niebo zaczęło się robić różowe. Chyba już nie byliśmy na terenach watahy… Wszędzie dookoła było pełno unoszących się w powietrzu skał z których spływały wodospady. O ogóle wszędzie było pełno wodospadów, jeziorek… Promienie słońca pięknie wszystko oświetlały.
-Wow. Co to za miejsce? - zapytał Cyndi rozglądając się dookoła.
-Nie mam pojęcia… Ale tu jest pięknie.
-Racja… Nie wyczuwam innych wilków… Może by tak wzbogacić naszą watahę o kolejne miejsce? - uśmiechnął się.
-Czemu nie? Aventy będzie coś ględził o zaznaczaniu terytorium… Ale to już nie nasz problem… - spacerowaliśmy po tej pięknej okolicy dopóki słońce nie zniknęło za horyzontem. Wtedy postanowiliśmy znaleźć sobie jakieś miejsce do przenocowania. Jaskinia koło jednego z Małych stawów wydawała się idealna. Jednak kiedy tylko położyliśmy się w niej poczułam nieprzyjemny uścisk w brzuchu.
-Cyndi… brzuch mnie boli…

<Cyndi? XDD Wreszcie napisane, skończone no i w ogóle jest no xD Tyle mi to zajęło.. Problemy techniczne, wyjazdy.. przepraszam za wszystko…. :/ mam nadzieję, że może być xD>