niedziela, 30 sierpnia 2015

Od Swiftkill

Błąkałam się po lesie jak to ale nagle... usłyszałam szelest w krzakach, zaczęłam biec i wpadłam na basiora.
- Witaj! Jak ci na imię? - spytał się.
- Ja je...je...jestem Swiftkill - odpowiedziałam mu.
- Ładne imię - odpowiedział. - A tak...jestem Aventy - dopowiedział po chwili.
- Też ładne imię - uśmiechnęłam się.
- Należysz do jakiejś watahy? - spytał się.
- Ja... nie rodziłam się w watasze... tylko... - zaczęłam sobie wspominać dzieciństwo którego nawet nie miałam.
- Rozumiem... - odpowiedział basior.
 - A może chcesz dołączyć do watahy Mrocznej Krwi? Jestem tam alfą - spytał.
- No dobra - powiedziałam.

<Aventy?>

Od Dezessi

Gdy wstałam zaspana zrozumiałam, że to kolejny dzień w którym będę tylko oddychać i zaspokajać zwykłe potrzeby. Czyli dzień jak codzień. Jednak małam nieco inny plan. Nie chciałam jak codziennie łaźić sama. No znaczy... Ja będę chodzić sama, ale nie do końca. Miałam ochotę sprawdzić swoje umiejętności detektywistyczne, a konkretniej chciałam kogoś pośledzić. 
Po śniadaniu udałam się do lasu gdzie zauwarzyłam wilka. Był cały szary i miał skrzydła. Wyglądąl na młodego i wysportowanego basiora. Podeszłam bliżej. Basior CHYBA mnie nie świadomy ruszył przed siebie. Szedł dosyć długo co chwilę zmieniając kierunek. Wyszedł nawet poza tereny watahy. W pewnym momęcie się zatrzymał. Nie wiedziałam co zrobić więc zamieniłam się w ducha i podleciałam do koron drzew.
Sflustrowany popatrzył na mnie.
-Kim ty jesteś?- zapytał.
-Yy...Dezessi.-powiedziałam.
-Eh... Po co mnie śledzisz?- znów zapytał.
-Bo nie wiem co zrobić z wolnym czasem.- wyznałam zlatując na duł.-Chciałam zobaczyć czy umiem śledzić.
-To więcej tego nie rób bo inni mogą być mniej uprzejmi.- powiedział podchodząc do mnie.-Jestem Milo.
JEJ!!! Przedstawił się! Trochę wydaje się gburowaty, ale co tam! Lubię gościa.
-Miło mi.- powiedizałam.
-Mi też. Dawno tu przybyłaś?
-Tak..Nie? Nie wiem czas mi się dłuży. No jestem już tu trochę.- zaśmiałam się chisterycznie.
-Ja nie jestem tu za długo, ale świerzakiem mnie raczej nie nazywają.- uśmiechnoł się.
-To znaczy, że możesz znać już te tereny...
-Tak. I mam pomysł. Twój talent do skradania się nie istnieje więc może chociaż trochę cię podszkolę w tej trudnej sztuce?- zaproponował.
-Jasne!- ucieszyłąm się.-Ale uważaj mam talent do kłopotów.
Zaśmiał się.
Gdy spowarzniał pokazał jak rozpoznać w którą stronę wieje wiatr.
-Ale po co mi to?- zapytałam się.
-A jak ktoś cię wyczuje?- zapytał Milo.
-Racja!- powiedziałam oświeconym głosem.-Dobre!
Milo nie był jakoś spycjalnie miły czy uprzyjemny, ale cóż zrobić niektórzy muszą najpierw kogoś dobrze poznać.
***
-Jestem wykończona.- powiedziałam skacząc w miejscu.
-Może teraz pokażesz jak się skradasz i upolujesz coś?- zaproponował kładąc się na trawie.
-Dobra.- odpowiedziałam entuzjastycznie.

<Milo? Dobrze to ujełam?>

Od Dezessi CD. Ruby

Rozglądnełam się po małej chatce mojej kolerzanki. Trochę się zmieniło, ale nadal jest uroczo.
-To...- zaczeła Ruby.
-Czy masz eliksir tęczy na zbyciu?- zapytałam.
-Tak mam jeden. Zaczekajcie!- uśmiechneła się Fiora.
Machneła ęką i podeszła do drzwi od jej pracowni. 
Znikneła w drzwiach pracowni. Uśmiechnęłam się do Ruby.
-Kim ona jest?- szepneła.
-Jest merlinem. To jest Fiora. Ona tworzy eliksiry.- od szepnełam.
Usłyszekiśmy odgłos szkła i trochę westchnień. Po chwili wyszła z pracowni Fiora i podała mi mały flakonik z fioletową mgłą w śirodku. Spojrzałam na nią uważnie.
-Moja ostatnia.- powiedziała Fiora.-Co zamierzacie z tym zrobić? Tak konkretnie.
-Tylko poleprzyć pogodę i tym samym poleprzyć nastroje wilków z watahy!- odpowiedziałam pełna energii.
-Więc może już zaczniemy?- zapytała nie cierpliwie Ruby.
-Tak. Lepiej się pośpierzcie zanim mgła opadnie. Ty Deze wiesz jak tego urzyć.- ponagliła Fiora.
Wstałyśmy z kanapi i podeszłyśmy do drzwi. Wychodząc walnełam się w głowę. Drzwi były nie na moje rozmiary. Stanełyśmy przed domkiem i ostatni raz spojrzałyśmy w jej okna. Usłyszałyśmy trzaski i odgłosy tłuczonego szkła. Popatrzyłyśmy po sobie.
-Ona tak zawsze.- wyjaśniłam.- Miała rację trzeba się spieszyć. Za mną!- krzyknęłam w biegu.
Ruby szybko mnie dogoniła. Biegłyśmy od czasu do czasu przeskakując jakiś pień lub krzak. Obydwie się zagapiłyśmy i wleciałyśmy z rospędu do jeziorka. Zimna woda obmyła nasze drobne zadrapania i uspokoiła. Było w niej bardzo przyjemnie, aż się wychodzić nie chciało. Właśnie w tej wodzie zaczełam słyszeć śpiew ptaków, ich echo i zobaczyłam białe jak śnieg ćmy. Latały tak dumnie i wdzięcznie!
-Dobra.-otrzeźwiałąm.-Pomyśl jaką chcesz pogodę i kiedy będziesz pewna, ze taką chcesz skup się i wypuść mgłę.
-A jak mgła się dowie co ja chcę?- zapytała.
-Nie martw się. Ona słyszy myśli.- odparłam.
Podałam Ruby flakonik z mgłą. Chwilę patrzyła w niego. Popatrzyła w niebo i zamkneła oczy. Ścisneła mocno flakonik i było widać jej kłykcie. Kiedy otworzyła oczy chwyciła za korek od flakonu. Delikatnie go otworzyła i szepneła suptelnym głosem:
-Leć!
Patrzyłyśmy jak piękna mgła unosi się wysoko, wysoko do chmur. Nagle całe niebo było od mgły. Ptaki zaczeły podlatywać coraz wyrzej. Zwierzęta zaczeły się budzić. 
Z nieba zaczoł padać śnieg, ale słońce grzało tak mocno, że nie było to odczuwalne. Śnieg nie topniał tylko miło otulal łapy dając odrobinkę zimna w ten gorący dzień. Z mgły wysuneła się tęcza. Niebo stało się bez chmurne,a na ziemię spadła biało fioletowa mgła. Było wszystko przez nią wiać w piękniejszych kolorach. Wszystko stało się takie piękne! Śnieg w lecie! Mgła, tęcza i słońce w jednym! Sceneriia była taka piękna, że wręcz można było się czuć jak w siudmym niebie.
Ruby wyszczeżyła śnieżno białe zęby w uśmiech. Ucieszyła się efektem jej myśli. Byłam z niej dumna. Jej wyobraźnia nie miała granic. Spojrzałam na nią zdumiona.
-Pięknie! Pięknie! Cudownie! Cudo!- zaczeła się śmiać i tańczyć.
-Jesteś genialna!- wykrzyknełąm.
-Wiem!- powiedziała dumnie.
Zaśmiałyśmy się. Patrzyłyś na niebo z zadowoleniem.
-Ile to się utrzyma?- zapytała.
-Nie wiem.- wzruszyłam ramionami.
Nagle zawiał mocny wiatr. Był tak mocy, że kilka drzew się przewaliło. Spojrzałam na Ruby pytająco. Ona też nic o tym nie wiedziała.

<Krótko zwięźle i na temat. Sorki, że musiałaś czekać, ale nie mialąm internetu.>

Od Sperrka CD. Ignis

Przebudziliśmy się. Leżałam przez chwilę bezwładnie. Gdy usłyszałem nie swój oddech wstałem na równe nogi. Przede mną stała Ignis. Najleprza wadera z całego świata! Jajpiękniejsza i najorginalniejsza- ogulnie naj!
-Jak ja się cieszę, że wszystko wróciło do normy!- przytuliłem ją mocno.
Odwzajemniła uścisk i powiedziała ledwo powstrzymując łzy:
-Ja też.
Pocałowałem ją delikatnie w policzek. Miała bardzo świecące oczy.
-Ignis... Eh... Możemy pujść do twojej rodzinnej watahy?- zapytałem.
-Musimy.- uśmiechneła się blado.
Ucieszyłem się w duchu miałem genialny plan. Tak dobrze zaplanowany! Tylko dwóch osób mi potrzeba do zrealizowania tego planu.
-A kiedy chcesz iść?- pogłaskałem ją po policzku.
-Jak najszybciej.
Ujełam moją łapę i chwilę jeszcze przytrzymała przy policzku.
-Zawsze możesz na mnie liczyć.- przypomniałem.-Zawsze będę przy tobie- jeśli będziesz chciała.
-Wiem.- odpowiedziała krótko.
Coś się w jej sercu poruszyło. Widać było to w jej pięknych oczach.
-To chodź... Możemy wyrószyć już.
***
Szliśmy już dość długo. Trzymałęm Ignis za łapę. Czasem zamieniliśmy kilka słów, a poza tym tylko szliśmy i szliśmy. 
Ciemny las był dziś jeszcze ciemniejszy. Ptaki nie ćwierkały, motyle nie latały i jelenie uciekły. Ignis spojrzała na mnie i rozpaliła kulę ognia. Poczułem ciepło i zrobiło się nam raźniej. Światło było bardzo ładnie widoczne tylko dla nas. Było malutkie, ale wystarczające. Coś wyjątkowego.
Po pewnym czasie Ignis przystała.
-Musimy gdzieś przenocować.- powiedziała.
-Dobra to ja coś zbuduję.- zaoferowałem.
-Ja rozeznam się po okolicy.
-Bądź ostrorzna.- ucałowałem ją w czoło.
Pocałowała mnie czule, ale jakoś zimno i poszła w strosę mi nie znaną.
Zaczołem budować z kamieni jaskinię. W śirodku zrobiłem kilka ścian. Na podłorzu wyrusł mech. Z gałęzi starych drzew zrobiłem pochodnie i zapaliłem je. Umieściłem je w jadalni, przepokoju i sypialni. Nie chciało mi się teko dekorować, ale Ignis nie wracała więc poumieszczałem w pomieszczeniach kwiaty i same płaki. Zrobiłem kilka rrowizorycznych mebli, ale Ignis jeszcze nie wchodziła do śirodka- znaczy, że nie wróciła.
Zaczołem chodzić w tę i we w tę. Stres i zmartwienie nie dało mi wypocząć. Tyak się zamartwiałem o Ignis, że opuściłem jaskinię i zaczołem ją wołać.
-Ignis! Proszę wróć... Ignis! Ignis?!
-Sperrk?- dobiegł mnie jej subltelny głosik.-Gdzie jesteś?
-Tu! Wracaj!- zawołałem ile sił miałem.- Jestem tam gdzie byłem.
Usłyszałem jakiś śmieszek. Zadygotałem.
Chwiejnym krokiem zbliżała się do mnie jakaś postać. Smuktła i wysoka. Gdy postać podniosła głowę poznałem w niej Ignis. Pobiegłem do niej ile sił miałem. Przytuliłem nie patrząc na nic. Istynkt coś mi podpowieadał. Mówił, że coś jest nie tak. Wyprostowałem ręce by spojrzeć na Ignis. Było posiniaczona i zadrapana.
Ni mysłąc długo wzołem ją na plecy i jakby nic nie warzyła, biegiem zaniosłem ją do jaskini. Ułożyłem ją na mchu. Zablokowałem szybko wejście. Przystałem na chwilę by spojrześ na Ignis. W jaskini mieliśmy małą sadzawkę i dóżo liści więc napełniłem liść wodą z sadzawki i podszedłem do mojej jedynej.
-Co się stało?- zapytałem podając jej liść.
-Ja... ja.- zaczeła.-Nie widziałam ich. Po prostu uciekłam.
-Ich... Jak ja ICH dopadnę to ICH własne matki nie poznają.- uniosłem się.-Jaki mi nogi z tyłka powyrywam! Będą piszczeć wredne parszywe kundle. Jak tylko ich zobaczę to po prostu...
Ignis spojrzała na mnie. Tak racja. Nie powinienem teraz wrzeszcześ tylko się zająć pioryttami.
-To były wilki prawda?- zapytałem.
-Tak.
-Czemu by miały?...- nie dokończyłem pytania.
-Bo mogą był z wodnej watachy.- jękneła.
Pomyślałem chwilę.
-Zabiję Lewiego! Co za gojek...-powiedziałem.
Ignis wstała i popatrzyłą na mnie zdumiona.
-Wątpię by to on ich nasłał.Pewnie działali na własną rękę.-powiedziała prostując się.
-Idź lepiej już spać.- burknołem.
Pokiwała głową, ale poszłe do sypialni i ze zmęczenia zasneła. Ja ułorzyłem się obok i też zasnołem, ale dręczyło mnie jedno pytanie...
***
Obudziłem ię słysząc stęki i drapnięcia. Wstałem pospieszłnie i podeszłem w stronę dzwięku. Ignis stała przy kamieniu zasłamiającym wejście. Próbowała go odsunąć. Nawet mnie nie zauwarzyła.
-Dzień dobry!- powiedziałem.
Odwruciłą się zaskoczona.
-Dzień dobry...- bąkneła.
-Co ty do diaska chcesz zrobić?- zapytałem spokojnie.
Nie odpowiedziała.
-Otworzysz te drzwi?- zapytała.
-Po co?
-Musimy ruszać dalej...-uciołem jej.
-Nie pomyślałaś by mnie obudzić?- zapytałem.
Brak odpowiedzi.
Chwyciłem ją za łapę i odsunołem kamień. 
Poszłiśmy dalej. Trochę głodni i zmęczeni. Ignis kilka razy proponowała polowanie, ale ja zawsze odpowiadałem tak samo.,”Pewnie już nie daleko. Nie chcę się znowu z tobą rozdzielać.”- myślałem wtedy coś innego „Może chcesz mi uciec. Wyjść za tego Lewieg i być szczęśliwa beze mnie.” 
Ignis była bardzo znurzona moimi odpowiedziami, ale chyba się przzwyczaiła.
Długo maszerowaliśmy. W pewnym momęcie okrążyło nas spore statko- chyba wodnych- wilków.

<Ignis? Resztę zostawiam tobie.>

Od Sperrka ~ Na konkurs

Kiedy otłumaniony jeszcze po śirodku nasennym ruszyłęm w las czujem jak jest wszechobecna cisza i spokój. Niby dobrze, ale co w tym ciekawego?
Szedłem w niewiadomym kierunku. Czekałem na sen i coś co się zdarzy. Przystanołem gdy już znalazłem się poza watahą. Stwierdziłęm, że mogę się tu zdrzemnąć, ale... Nie chciało mi się spać. To już trzecia nieprzespana noc. Musiałem zażyć śirodka nasennoego, ale nawet on mi nie pomugł. Wręcz przeciwnie czułęm się otłumaniony, ale nie chciałem spać. Nawet zaczołem już widzieć podwójnie.
Zobaczyłem na niebie drógie słońce. To słońce było bardziej czerwone niż żułte- w tym stanie nic mnie nie zdziwi. Odeszłęm na bok i z tępą miną patrzyłem jak kula spada w odalone o może 100m krzaki. Nie zainteresowało mnie to specjalnie, ale podszedłem dla świętego spokoju.
Zastałem wielką dziurę i kilka strumyczków lawy. Unosił się nad tym czarny pył. Wyglądało to jak po uderzeniu lalowej komety. Stanołem prosto i przetarłem oczy. Widok się nie zmienił. No cóż. Może tak to zostawić? Nie wiem. Nie znam tych terenów. 
-Halo! Czy ktoś mnie słyszy?-zawołałęm dziwnym głowem.
Usłyszałem poruszenie.
-Hej!- zawołał męski głos.-Ty tam na górze! Pomóż mi co?
-Gdzie jesteś?- zdziwiłem się.-Kim jesteś?
-Wilkiem lawy. Lowoys się nazywam. Jestem na dole. W dziórze.-Zawołał ochryple.
„Ta jasne ty mnie tam zabijesz, a ja się dam.”
-Ty Lowoysie! Proszę cię o opisanie swego położenia.- nie wiedziałem co powiedzieć.
-Dobra...- szepnoł.-Nade mną stoi debil. Jestem w stanie krytycznym, a czas leci nieublaganie.
-Gdzie dokładnie stoii debil?- udałem gupka.
Umilkł.
-Dziękuję za połączenie się z linią, Sperrk odpada.- powiedziałęm odwracając się od dziury.
-Dobra! Zaczekaj!- krzyczał.
Chłopak zaczoł ryczeć.
-Ja mam rodzinę! Moja żona się załamie i jeszcze osiroci... osiem dzieci!- wrzasnoł.
Zrobiło mi się miękko w kolanach. W sercu też.
Westchnołem i zszedłem do dziury. Zobaczyłem, że leży tam młody basior. Cały w koloże lawy. Jego oczy wręcz płoneły, a z prawego boku leciała... lawa. Mocą umysłu podniosłem skały tak by i on się z nimi uniusł. Wyszłem z dziury i przesunołęm basiora na trawę. Spojrzałęm na niego.
-Nie mumiem ci pomóc.- mruknołem.
-Wejdź tam i przynieś z tamtąd taki zielony pas z flakonikami.- nakazał.
Znórzony zrobiłem co chciał.
Przesunoł łapą po flakonikach i jeden z nich wyciągnął.
-Zanim mi tu padniesz, i nie zdołasz mi pomóc wypij to.- podał mi byteleczkę z fioletowo zielonym czymś.
-Nie ufam ci.- wypaliłem.
-Ja też sobie nie ufam więc pij.- odwrócił wzrok.
„Eh. Żyje się raz.”
Przyłożyłęm bytelkę do buzi i polknołem całą zawartość.
Było smaczne!
Chwilę się pokołysałem. Naglę padłem na ziemię i zasnołem.
Otworzyłem oczy i wiedziałem, że nic się nie zmieniło. Prawie nic. Ja byłem wyspany i  trzeźwy umysłowo.
-Teraz ty pomogłeś mi.- wymamroałem.
-Tak.- Wcisnoł mi do łapy naśiąknięty czymś liść.-Przyłuż to do mojej rany.
Zrobiłęm to. Rana zaczeła skwierczeć, a basiro krzyczał w niebogłosy.
Nie dałem rady i podniosłem liść. Wilk dyszał ze zmęczenia.
-Dzięki.- wypalił. 
Wstał.
-Czemu tam leżałeś?- zapytałęm.
-Bo jestem wilkiem lawy, a moce mam wilka magnetycznego. Jestem jak dziwadło. Moje stado chce mnie zabić. Wilki lawy nie lubią odmieńców. Bardzo jestem... Jestem pożądanym towarem.- powiedział z pretęsjami.-Tak tak. Nie mam żony, dzieci też, ale też mam prawo żyć.
-Ojej! Jak ci pomóc?- zapytałem.
-Już nie można...
-Zawsze znajdze się jakieś wyjście.- powiedziałem.
-Nie zawsze. Ja mogę tylko uciekać.- szepnoł.
Zrobiło mi się go żal.
-A jak zmienisz wygląd?- zapytałem.
-Dobra jednak jest wyjście.- powiedział.
***(Zmienianie wyglądu)***
Gdy zmieniłęm jego barwę futra na zieloną i dałem mu ubranie łowcy- jego wygląd zmienił się baaaardzo. Nikt go nie rospozna, nawet jego mama.
-I jak wyglądam?- zapytał.
-Dobrze!- powiedziałem.
-Dięki Speker.- powiedział myląc moje imię.
Poczułem się urażony, ale ważne, że teraz chłopak może normalnie żyć.
Pożegnał się ze mną. Był miły na tyle by mi dać trochę tego śirodka na sen. Ucieszyłem się i dałem mu spokojnie odejśc w las. Brajowało mi adrenaliny, a ten wilk umiał ją zapewnić!
Gdy opowiadałęm o tym wydarzeniu Ignis widziałem jej niedowierzanie w oczach, ale nic nie powiedziała. Może dziś każdego to spotkało?!

Od Dezessi ~ Na konkurs

Otworzyłam oczy. Już czułam się przygnębiona. Miałam zły sen, nie wyspałam się i jeszcze to, że moje problemy mnożą się i mnożą. Po prostu wczoraj nie miałam nawet chwili oddechu, a dziś? Nic. Od początku wiedziałam, że będzie to strasznie nudny dzień. Po prostu wiem to już po tym jak moje powieki się otwierają.
Żeby nie było tak nudno przeszłąm się nad jezioro, ale wszycsy moi znajomi się udali w inne zakątki watahy więc siedziałam jak głupia w wodzie. Liczyłąm rybki w tym akwenie, ale przy 46 zorjętowałam się, że są tu tylko dwie rybki którę liczę od ponad godziny. Ptakom nie chciało się nawt ładnie zaśpiewać! To po prostu był koszmar! Stwierdziłąm, że przejdę się po terenie watahy. Piękne widoki i wogóle ta miłą atmosfera... nic nie zmieniła. Nadal czułam się jak ostatni wilk na ziemi. Usiadłam na jakimś kamieniu i zamyśliłam się.
Popatrzyłam w niebo i spostrzegłam Szklaną kulę spadającą prosto na mnie. Przeraziłam się. Kula miała w sobie jagby ładunek elektryczny. Wyglądało to kosmicznie.
Żuciłam się w krzaki i zasłoniłam łapami głowę. Usłyszałam dzwięk: upadku, rozbitego szkła i o dziwo jęknięcia.
Zdziwiona i jeszcze roztrzęsiona wyszłam zza krzaków. Zpostrzegłam dużą ilość potłuczonego szkła i jeszcze podrygujące nad nim ładunki elektryczne. Widok był jak z filmu. Usłyszałam jeszcze jeden stęk. Rosglądnełam się więc i zobaczyłam basiora. Leżał zakrwawiony na szkle. Jego futro wyglądało jagby ukradł je pandze. Miał może 3-4 lata. Był dość wysoki i szczupły, ale nie umięśniony.
Bez zastanowienia podeszłam do niego.
Spojrzał na mnie jak na ducha, a ja zaniemówiłam.
-Avella?- zapytał niskim, ale subtelnym głosem.-Wiedziałem, że nie stchórzysz.
Otworzyłam buzie.
-Avello ja...- zaczoł kaszleć.
-Może ci pomóc?- zapytałam.
-Avello ty przeciesz wiesz co się stało.- wypomniał mi.
-Ja nie jestem Avella.- odsunełam się od niego.
-Jakto? Nie... Avi obiecałaś, że mnie nie wydasz czy ty?- położył bezwładnie łeb.
-Ja jestem Dezessi.- przedstawiłam się.- Z chęcią ci pomoę, ale... Nie mów do mnie Avella.
-Ty tak naprawdę?- zdziwił się.- Oj! Wyglądasz jak moja była dziewczyna. Jak bliźniaczki...
Podniusł łapę do mojego policzka, ale po chwili ją cofnoł.
-Może jesteś medykiem?- zapytał.
-Nie. Ale, mam pomysł.- nagle sobie coś uświadomiłam.-Zaczekaj tu i się nie ruszaj! Ktosiu.
-Bardzo śmieszne i mów mi Aquello.- powiedział dumnie.
Odwruciłam się od basiora i pobiegłam do jaskini Samanthy. Na moje szczęście jej nie było w śirodku. 
Weszłam do jej jaskini i uważnie się rozglądnełam. Poszukałam w szufladach i na pułkach maści na gojenie ran. Znalazłam ją i... Pożyczyłam bez pytania- i bez zamiaru zwrotu. Wyszłam nadal czujnie rozglądając się do okoła. Nikogo nie było więc uciekłam do Aqella.
Pobdiegłam do niego i spojrzałam mu w oczy. Miał tam wiele łez.
-Spokojnie to tylko maść.- opacznie zrozumiałam jego wyraz twarzy.
-Widzę. Wiesz może Dezessi gdzieszto jest jakaś wataha która z chęcią przyjmie na chwilę gościa?- zapytał jak lord.
-Ah! No przecież jesteś na terenie takiej watahy! Ja z wielką, wręcz ogromną chęcią ci pomogę!- powtórzyłam się.
-Och! Dziękuję ci, ale nie chcę ryzykować życia tak uroczej istocie.- spojrzał na mnie i wzioł ode mnie maść.
 Zaczoł się smarować. Skupiony i wręcz z pedantyczną dokładnością. 
Gdy skończył(czyli po 30 minutach) wstał. Rozglądnoł się do okoła.
-Jaka to planeta?- zapytał.
-Ziemia.- powiedziałam.
-Hmm... Byłem już tu.- pochwalił się.
-A ty z kąd pochodzisz?- zapytałam.
-Z Umoti. Jest tam troszkę inaczej.-powiedział zwięźle.
-Opowiesz mi czemu się tu znalazłeś?- zapytałam.
-Dobrze.- zgodził się.- Wszystko opowiem w skrócie. Mam bardzo pożądaną moc. Ja... panuję nad grawitacją, znaczy... No magnetyka to moje moce, ale ja wolę to tak nazywać. Moi rodacy wynaleźli coś co pozwala zamieniać moce między sobą. Właśnie jeden z bogaczy zapragnoł mojej mocy, a ja wolę ją zachować dla siebie. W końcu nie jestem starcem by się nie martwić przyszłością. Pięć lat to jeszcze młody wiek.
-O! Myślałam, że masz maxymalnie 4.- powiedziałąm zaskoczona.
-Więc uciekłem z mojej planety w takiej elektrycznej kapsule, ale w spotkaniu z atmosferą Ziemi jest bardzo zawodna. Zresztę jak widzisz.- zamyślił się na chwilę.- Myślałem, że ty to moja przyjaciułka, bo ona chciała mi pomóć. Chciała mnie ochronić. Jest miła, ale często tchurzy.- westchnoł.
-Serce czasem boli.- przytaknełam.
-Wierz coś o tym?- zapytał.
-Już tak.
Nie mając czasu do stracenia opowiedzałam mu całą moją historie. Był zaafascynowany. Niespodziewałam się, że tak miły basior spadnie mi z nieba w tak nudny dzień! Aquello był tak zabawny i też rozbawiony tym jak postrzegam kosmos. Wymyślił plan dzięki któremu będzie mugł zostać na tej planecie razem ze swoją mocą. Zdradził mi go- właściwie to ja odgrywałam kluczową rolę więc musiałam go znać.
Po dbmyśleniu co dokładnie się stanie Aguello chciał zadbać o szczeguły więc sprzątneliśmy jego kulę. Troszkę się popisywałam mocami, ale on też. Pokazałam mu tereny watahy, a on zrobił mnie na bustwo. Kazał mi załorzyć zwiewną pelerynkę z tiulu i chciał mnie uczesać.
-Słuchaj. Moja przyjaciułka jest zawszę uczesana więc muszę cię uczesać.- namawiał.
-Dobrze, ale nie chcę wyglądać głupio.- naburmuszłam się sztucznie. 
-Oczywiście.
Zaczuł mnie delikatnie muskać grzebieniem i szczotką. Nawet się nie zorjętowałam jak na głowie miałam same malutkie warkoczyki, a cała reszta futra była prosta jak drut. Przeglądałam się w lusterku i nie mogłam oderwać od siebie oczu. Po prostu wyglądałam jak bogini piękniści. Jak będę wychodzić za mąż to zawołam Aquella i poproszę o taką fryzurę i peerynkę. 
Aquello mimo mojego wyglądu nadal się obok mnie krzątał poprawiając ułożenie tiulu lub futra.
-Więc pamiętasz swoją kwestię tak?- zapytał stremowany.
-Oczywiście.- odpowiedziałam patrząc w lustro.
-Musisz być bardzo wynoisła, poważna i wręcz nieuprzejma.- nakazał- Jeśli zahichoczesz nie ma szans by w to uwierzyli.
-Tak wiem. Sam ten tiul kosztuję miliony, a ja jeszcze więcej więc mnie nie tykaj prostaku!- powiedziałam jagbym się urodziła wredną bogaczką.
-Bąba!- krzyknoł.
-Daj mi chwilkę na przypudrowanie noska.- powiedziałam wyniośle.
-Urodzona aktorka!
-Ale ja nie ćwiczyłam. Serjo nosek musi być przypudrowany.- powiedziałam powarznie.
Ostatni raz się zaśmiałam. 
***
Było już ciemno, a gwiazdy było widać jak na dłoni. Jeszcze to romantycznie ciemne niebo! Swierszcze pięknie gały tak dobrze znaną już melodię. Po prostu raj w raju.
Pokazałam Aquellowi kryjówkę w której miał się schować gdy ja będe udawać jego przyjaciułkę.
Podobna kula pojawiła się na niebie. Nie spadła jak poprzednia tylko delikatnie musneła trawę lewitując nad ziemią. Z kuli wyszło pięć basiorów- wszyscy byli uzbrojeni w pałki i kilka probuwek.
Jeden- pierwszy był cały czarny i miał jakąś odznakę z gwiazdą. Był niski, ale umięśniony. Był trochę przystojny, a jego pewność siebie raziła na odległość!
Po nim wyszedł cały rudy wilk z zielonkawo- brązowymi oczami. Był wyższy, szczuplejszy, ale i mniej umięśniony, Był to przystojniak na potęgę. Jego grzywa powiewała na wietrze. Widniała na jego boku odznaka z asteroidą.
Po tym jeszcze wyszli dwaj bliźniacy. Byli wysocy, wysportowani, umięśnieni i brzydcy. Jeden miał wiele blizn, a drógi wiele świerzych ran. Mieli odznaki z planetą.
Na sam koniec wyszedł młody, wysoki, wysportowany, umięśniony, przystojny basior. Miał piękną sierść. Poczułąm jak na jego widok zaczynają mi drgać łapy. Jego pewność siebie była odczuwalna, ale nie tak bardzo. Nie miał odznaki. Miał berło z zębem wielkim jak smoka i pelerynę w kolorach molo. Posowało to do nigo jak... puzle.
Stanoł przede mną ten z berłem.
Wszyscy byli zdziwieni moim widokiem i żaden tego nieukrywał.
-Pani Avello... Jest pani niezwykle piękna. Jak zwykle.-powiedział.
-Witam cię Tedero.-podałam mu łapę do ucałowania.
Zrobił to.
-Skąd się pani tu wzieła?- zapytał barytonem.
-Ja? Panowie! Jestem zdegustowana waszym zachowaniem.- podeszłam do każdego z nich.-Ten wilk jest mój panowie.
-Pani wybaczy, ale...- zaczoł ten z gwiezdną odznaką.
-Zamilcz Ortuchsie! To ja tu rozdaję karty.- udawałam wzburzoną.-Wy nie macie prwa mi zabierać mocy!
-Pani Avello- powiedział zalotnie Tedero.-Ja mam rozkaz z bardzo wysokiego i prestirzowego stanowiska.
-Ja jestem z wyższego.- podniosłam dumnie głowę.-Ja wam mogę zapłacić więcej.
Popatrzyli po sobie.
-Obiecuję też, że wam oddam mojego brata Protera, a Silivia zostanie u mnie.- dorzuciłam wedle scenarjusza.
Zaczeli się zgarbiać i mamrotać coś.
-Oferta jest kusząca.- przyznał Tedero.-Jednak! Ma panienka niebieskie oczy, a Pani Avella ma żułte!- wyżucił.
-Kłamstwo panowie. Okrutne kłamstwo! Nie będę się z wamii cackać pojadę do samożądu Erttatowego i tam sobie pogadamy.- powiedziałam głośno.
Prawie wszyscy weszli do kuli. Został tylko rudy. Miał mnie dopilnować bym wróciła cała i zdrowa do domu. Jednak...
Jak odlecieli wbiłąm basiorowi w kark strzykawkę z czerwonym płynem w śirodku. Momętalnie chłopak padł. Tak jak wedłóg planu zapukałam w brzozę i Aquell się wyłonil z krzaków.
-Widziałem i słyszałem wszystko!- powiedział.- Byłaś genialna!
Zarumniemiłam się.
-Dzięki!
Rozplątał mi szybko warkoczyki. Teraz falowana grzywka zjeżdzała mi po policzkach.
-Teraz wyglądasz prześlicznie!- powiedział.
-Tak?- zdziwiłąm się.-Dziękuję!
Podskakiwałąm w miejscu. Oddałam w końcu pelerynę Aquellowi.
-Nie. Zatrzymaj ją.- powiedział.
-Ja nie mogę...
-Możesz.
Wstchnełam i zachowałam pelerynę.
-Będzie mi smutno bez ciebie...- wymamrotałam.
-Czemu? Ja tu zostaję.- powiedział poważnie.
Zatkało mnie. Ruciłam mu się na szyję. Poklepał mnie po plecach.
-Ja też się cieszę.- dodał.
*** 
Poszliśmy podziwiać piękne gwieździste niebo. Opowiadał mi o gwiazdach- o ich historirach rodem z książki. Kiedy tak on mi opowiadał o tych wszystkich gwiazdach i ich przeznaczeniu poczułam się znużona i zasnełam.

Od Restii

Nie wiedziałam gdzie iść by dojść do… No właśnie nie wiem dokąd ja chciałam iść. Chciałam trochę się przestraszyć lub zrobić coś ciekawego. Na moje szczęście zobaczyłam w cieniu jakiegoś basiora. Patrzył się na mnie. Przeszedł mnie dreszcz który momentalnie opanowałam. Spojrzałam na nie zbyt urodziwego basiora. Jego oczy wydawały się jak za mgłą a miejscami nie miał futra… Był jednak wysoki i na pewno nie można powiedzieć, że jest gruby. Był zgarbiony i wręcz skulony. Nie bałam się pozorom i podeszłam do basiora.
-Cześć - powiedziałam.
-Hej - miał troczę zachrypnięty głos.
-Jak się nazywasz? - zapytałam.
-Jestem Death. A ty? - zapytał mimo woli sympatycznie.
-Ja jestem Ass… - zastanowiłam się. - Mów mi Assa.
-To twoje przezwisko tak? - podtrzymał rozmowę.
Zrobiło mi się miło na sercu dzięki tej zwykłej przyjemności.
-Nie… Tak? Więc właściwie to moje drugie imię. Na pierwsze mam Restia.
-Nie lubisz ego imienia czy coś? - znów się postarał.
-Lubię, ale jest takie poważne, a to do mnie zupełnie nie pasuje. - wyznałam.
Uśmiechnął się miło. Odwzajemniłam uśmiech. Byłam wręcz pewna, że widać mi wszystkie zęby.
-A jeśli ty też nie lubisz nudy to może znasz tu jakieś straszne miejsca? - uśmiechnęłam się zadziornie.
Chwilę się zastanowił nad odpowiedzią. Poruszył się nie spokojnie.
-No znam. - przyznał.
-Nie lubisz takich miejsc co? - zapytałam smutno.
-Nie o to chodzi… - powiedział.
-A o co? - z ciszyłam głos.
-Tam może być niebezpiecznie. Jesteś świadoma zagrożenia? - zapytał smutnym głosem.
-Zawsze jestem. Zawsze wychodzę z tara pat, ale nie uważasz, że to ciekawe przeżywanie przygód?-Zapytałam z błyskiem w oku.
-Oczywiście, ale… Zawsze może być coś nie tak. Już kiedyś miałem przygodę. - pochylił głowę.
-Obiecuję, że wyjdziemy… stamtąd cali i zdrowi. Jeśli nie chcesz tam iść to ja wyjdę. -przyrzekłam.
Zerknął na mnie.
-Pójdziesz? - zapytałam.
-Pójdę. - powiedział z niechęcią.
-To prowadź. - wymamrotałam.
Nie odezwał się już.
Poprowadził mnie pod czarny las gdzie nie widać był nieba. Od razu poczułam grozę w wietrze. Drzewa nieco skrzypiały. Nic oprócz naszych oddechów nie było słychać. Liście na drzewach były, albo czarne, albo ich nie było. Nie było tam światła tylko cień. Zapowiadało się nie przyjemnie, ale o to chodzi w przygodach. Death muszę przyznać pasował do tej scenerii. Niestety. Uśmiechnęłam się.
Zachichotałam z podniecenia.
-Czyt to są tereny watahy? - zapytałam przecinając pazurem nić pająka.
-Nie. To są tereny… Właściwie niczyje. - powiedział.
-Nie wierzę by nikt tam nie mieszkał.- szepnęłam.
Sposępniał.
-Można łatwo się powiedzieć. - zacisnął zęby.
Telepatią powiedziałam mu:
„Nie martw się… To tylko drzewa… Nikt tu nie ucierpi… Obiecuję, że będzie dobrze!”
Przeszedł go dreszcz.
„Nie będę czytała myśli nikomu kto tego nie chce.”
Skinął głową.
Weszłam pod pokrywę cienia i serce zabiło mi mocniej. Pomrugałam oczami by przyzwyczaić je do ciemności. Death zareagował tak samo. Przygryzłam wargę. Postawiłam kolejny krok do przodu. Gałęzie się złamały pod ciężarem mojej łapy. Przestraszyłam się.Spojrzałam na Deatha. Nie był tak przestraszony jak ja. Bardzo spokojnie znosił te trzaski, powiewy i jakieś dziwne charczenie. Hola. Hola! Charczenie?!
Odwróciłam się i zobaczyłam jakieś cienie mknące przez drzewa. Zdrętwiałam. Śmiały się przeraźliwie - takim piszczącym. Uszy mnie zabolały.
-Death? - zapytałam. -Też je widzisz?
-Aha… - przeciągnął. - Tak trochę…
-A słyszysz je? - zapytałam.
-Niestety tak.
-Co to jest? - pisnęłam.
-Nie wiem… - szepnął i podszedł do mnie.
Odetchnęłam.
-Trochę tu strasznie. - ruszyłam przed siebie.
-Zgadzam się.
Drgnął. Dogonił mnie. Zawsze się tak bałam, ale fajnie czasem się po bać. Kiedy znów usłyszeliśmy te śmiechy były znacznie bliżej wręcz czułam jak delikatnie muskały mnie ich włosy. Dziwne były tak blisko, a ich twarze nadal były mi nieznane. Kilka z cieni wyciągnęło noże. Byłam bardzo sparaliżowana. Death Warknął pokazując wszystkie swoje śnieżnobiałe zęby. Mocą podniosłam kilka kamieni znajdujących się w pobliżu. Zawirowałam nimi wokół nas trafiając kilka cieni, ale to nic nie dało. Cienie zaczęły się tylko głośniej śmiać. Jeden z cieni się zatrzymał i Spojrzał na nas.
-Już stąd nie wyjdziecie. - krzyczał bardzo zachrypniętym głosem.
-Czego… Chcecie?! - krzyknęłam.
-Tego czego ty… Tylko bardziej… - zaśmiał się.
-Czego ty chcesz? - zapytał basior.
-Strachu… - wymamrotałam i poczułam ukłucie w skroniach.
-Dobrze… - cień skierował nóż w moją stronę.-To wy się będziecie bać.
W tym momencie wpadłam na pewien pomysł. Skoro to cienie to światło je zabije! Musiałam to powiedzieć Deathowi.
„Światło! Trzeba tu wpuścić światło! Death! Trzeba coś zrobić!”
Spojrzał na mnie. Zobaczyłam w jego oczach nadzieję.

<Death? Masz jakiś pomysł?>

Nowa wadera! ~ Swiftkill

Swiftkill by tiogawhitewolf

Nowa wadera! ~ Restia