niedziela, 28 grudnia 2014

Od Cole'a CD. Emmy

Patrzyłem na potężnego basiora z szacunkiem, powagą, lekkim strachem i zdumieniem, że zgodził nam się pomóc.
- Powiedz, o Wielki Książę... dlaczego zgodziłeś się nam pomóc? - zacząłem niepewnie.
- Mam pewien stary dług do spłacenia. - mruknął tajemniczo.
- Co...? Dług? Jakiś dług? Jaki dług? Co to znaczy, że "dług"? - zakłopotałem się, zapominając z kim rozmawiam.
- Nie będę się zwierzać komuś takiemu jak ty. - odparł, bez żadnych uczuć w głosie. Nagle w głowie zadźwięczał mi głos Hitaishi.
~ Zamknij się, albo w dziób!
Mówiła w mojej głowie. Mówiła w mojej głowie! Ona MÓWIŁA W MOJEJ GŁOWIE!
~ Uspokoiłeś się już?! ~ Warknęła w moich myślach. ~ Jeśli faktycznie jesteś takim supermega dobrym wilkiem, który chce pomagać innym i szerzyć w okół siebie "samo dobro", to chyba zechcesz mnie wysłuchać. Ja jestem jedyną osobą, znającą historię mojego Pana.
Nie wiedziałem jak porozumiewać się telepatycznie, więc kiwnąłem głową na tak. Nie wiedziałem, jak mogła to zobaczyć, skoro szła odwrócona plecami do mnie. No tak... ale ze mnie głupek. Przecież potrafiła czytać w myślach.
~ No to słuchaj tępaku, głuptaku. Gdy Wilczy Książę był jeszcze dzieckiem, w całym świecie toczono wojny. Był dobrym wilkiem o czystym sercu, pochodzącym z klanu Funnma, legendarnego klanu Funnma znanego z umiejętności nauczania się wszystkich mocy. Mogli kopiować je i wykonywać ulepszanie ze zdwojoną siłą...
"Czekaj, czekaj..." - zacząłem gadać w myślach do samego siebie.
~ Dokładnie. Każdy wilk żyjący w obecnych pochodzi z jakiegoś klanu. Ty na przykład pochodzisz z klanu Torrent, a Emma z klanu Aqua... skąd to wszystko wiem, pytasz? To już pozostanie moją słodką tajemnicą. Tylko mój Władca wie. Przechodząc do rzeczy; Oral, tudzieszy władca, pan chaosu i ciemności wzbudzał jedną wojnę za drugą... ech... ciężkie to były czasy. Co? Yy... właśnie do tego zmierzam. Oral również pochodził z klanu Funnma. Postanowił jednak wybić cały swój klan, aby stać się najsilniejszym wilkiem świata. Na oczach młodego, Wilczego Księcia wymordował całą jego rodzinę. Nie wiadomo jednak dlaczego, tylko jego z całego jego klanu postanowił oszczędzić. Wydaje mi się, że nie uważał go za zagrożenie, bo nie było w nim iskry potencjału. Później, zalany łzami bólu obudził w sobie technikę iluzji, którą posiadło niewielu... tylko ci, którzy poznali prawdziwy ból. Nawet sam Oral nie ma tego oka, gdyż nie ma w sobie żadnych uczuć. Inaczej... z młodego dobrego wilka, zamienił się w nieśmiertelną, pozbawioną uczuć maszyną do zabijania... później w Lesie Śmierci odnalazł małe zawiniątko, które okazało się być mną... nadał mi piękne, oryginalne imię, Hitaishi, czyli radość. Opiekował się mną, jak własną córką, chodź sam był dopiero dzieckiem. Gdy oboje podrośliśmy, traktował mnie i uczył technik, jak własną, młodszą siostrę. Pokochałam go za to strasznie. Teraz jestem jego podporą i jestem w stanie oddać za niego życie, więc uważaj na słowa, albo rozszarpię cię na strzępy. Wracając do tematu... We wiosce klanu Naru wszystko się zmieniło, przez pewne wydarzenie...
- Skończyłaś już, HITAISHI?! - usłyszałem za sobą zwykły, jednak grzmiący jak burza, metaliczny głos. Stanęliśmy w bezruchu.
- Błagam, nie zabijaj mnie, o Panie! - krzyknęła Hitaishi pokornym głosem.
- Nie uważasz, że trochę zbyt dużo mu powiedziałaś?!
- B... błagam! - wydyszała.
- To tutaj... - powiedział Navarog (tym razem już zwykłym, nie wykazującym żadnych uczuć tonem), stając przed wielkim głazem runicznym.
- Ale co "tutaj"?! - zapytała z zaciekawieniem Emma. Spojrzałem na jej piękne, morskie, głębokie, ciepłe oczy. Zaczerwieniłem się trochę, zapominając o tym, co przekazała mi Hitaishi.
~ Serio ją kochasz? Nie rozumiem, co ty w niej takiego widzisz... - usłyszałem głos Hitaishi w swojej głowie.
- Wynoś się z mojego umysłu! - krzyknąłem na głos. Emma popatrzyła na mnie dziwnym, zamglonym spojrzeniem. Poczerwieniałem jeszcze bardziej.
- Tutaj teleportujemy się do bazy tego plugawego ścierwa, a teraz połóżcie wszyscy swoje łapy na głazie runicznym. - powiedział spokojnie Navarog. - Resztę zostawcie mnie, dzieci. Nie dacie rady się z nim zmierzyć. Jeśli przegrałbym walkę, macie natychmiast uciekać na tereny watahy. Ty też Hitaishi. Tam cię nie dopadną. Chroni ją bariera.
- Hai. - odparła Hitaishi. Głos jej się załamywał.
- Gotowi?
- Tak! - odpowiedzieliśmy jednogłośnie. Po chwili straciłem widoczność... poczułem jak coś mnie zasysa i przepycha wewnątrz wielkiej tuby. Po chwili ja, Navarog, Hitaishi i Emma staliśmy w wielkiej, wszechstronnej, zupełnie pustej sali. Nagle przez jedyną wyrwę w ścianie wkroczył obrzydliwy wilk o szatynowej sierści. Wyglądał o wiele groźniej i potężniej niż Navarog.
- No proszę... pojawił się nasz mściciel! - roześmiał się złowieszczo i zebrał w łapie małą, lecz o wielkiej mocy, czarną, emanującą czystą energią naturalną i cisnął nią w nas, najwidoczniej chcąc się jak najszybciej pozbyć nieproszonych gości. - Death Koffen!
Myślałem, że już po nas, jednakże Wilczy Książę zamachnął się łapą krzycząc "Almighty Push!" i osłonił nas wszystkich powietrzną tarczą, odpychając jednocześnie tamten atak. To faktycznie była walka na o wiele, wiele, wiele wyższym poziomie niż mój, czy Emmy... czułem się tu tylko jak kula u nogi Wilczego Księcia...

<Emma? Potoczymy walkę przez kilka opowiadań? :D>

Od Shay'a CD. Saphiry

Coś czaiło się w krzakach. Przyjąłem postawę bojową i zacząłem warczeć.  Zza tych krzaków wyszedł wyjątkowo duży niedźwiedź.  Ryknął gniewnie w naszą stronę. Zamachnął się łapą w moją stronę lecz zrobiłem unik. Wtedy zostawił mnie lecz zaatakował Saphirę. Chciałem jej pomóc lecz uderzył mnie łapą tak mocno że odleciałem i uderzyłem w drzewo. Padłem na ziemię. Zakręciło mi się w głowie. Chwiejnie się podniosłem. Spojrzałem na niedźwiedzia i zobaczyłem że złapał zębami Saphirę za łapę, a potem uderzył ją łapą.
-Saphira! - krzyknąłem
Wystrzeliłem jak torpeda w stronę miśka. Wpadłem na niego z taką siłą że od razu padł na ziemię. Nie ruszał się. Nie obrzydziło mnie to czy żył czy nie. Podbiegłem do Saphiry. Był nieprzytomna. Wciągnąłem ją ostrożnie na grzbiet i ruszyłem wolnym truchtem przed siebie. Odwróciłem na chwilę głowę i zobaczyłem że się budzi.

<Saphira? Wybacz że tak długo :/ >

Od Serine'a CD. Ceiviry

Wracaliśmy wolnym krokiem. Pustą przestrzeń między nami wypełniała cisza. Bacznie śledziłem ruchy swoich łap nie zważając na drogę. 
- Zostanę tą druhną - powiedziała nagle.
- Nie powinnaś - zaprzeczyłem.
- Nie. Serine, wiem, że się o mnie martwisz, ale proszę - spojrzała na mnie.
- Jeśli czujesz się na siłach... Dobrze, ale...
- Serine! - pacnęła mnie łapą w ranię. Oboje wybuchliśmy śmiechem, ale uśmiech wadery zniknął.
- Powinniśmy się spieszyć - chrząknęła. 
- Aż tak ci się spieszy?
- Tobie powinno - przyśpieszyła.
- Tsa, już lecę. 
- Chance chyba nie będzie zadowolona, kiedy przyjdziemy pięć minut przed rozpoczęciem. 
- Będzie wściekła. 
- Więc? 
***
Chance nie za bardzo miała czasu na krzyczenie na mnie. Zabiegana i podekscytowana ślubem. Na wieść o tym, że Ceivira jednak zostaje druhną zareagowała obojętnie, ale klęła pod nosem. Cei ubrała swoją sukienkę, a charakteryzatorki zrobiły resztę. Mną zajęła się matka. Cały czas mówiła jaka to ze mnie i Chance będzie piękna para. Większych bzdur nie mogłem słyszeć. Chciałem, aby przygotowywania się skończyły, chciałem mieć to już za sobą, labo w ogóle tego nie przechodzić. 
***
Tłum. Na suficie jaskini biało-liliowe kwiaty połączone w łańcuchy. Na samym końcu podest przykryty białą tkaniną. Ozdobiona była równie białymi jak na suficie kwiatami. Na środku podestu stało podium. Czarny wilk już czekał na przemawianie swojego tekstu. 
- Serinie, tak na szybko. Oto twoi świadkowie - matka przedstawiła mi trzech basiorów. Byli ubrani w podobne garnitury, co ja, ale o trzy odcienie jaśniejsze. 
Po lewej stały dwie wadery, które hihotały cicho, a obok nich stała Cei. Rzuciliśmy sobie spojrzenia, ale żadne z nas nie miało zamiaru do siebie podejść. 
- No. Chanse powinna za niedługo wejść. Stań na swoim miejscu i czekaj. 
Nie odpowiedziałem. Zrobiłem, jak kazała. Wszystko działo sie samo. Stałem i patrzyłem. Pojedyncze wilki zaczęły dołączać do tłumu. Starsze wilczyce zaczęły płakać choć ceremonia się jeszcze nie zaczęła. Kiedy je widziałem chciałem wyjść, wybuchnąć śmiechem, a następnie odlecieć. 
- Serine, wyprostuj się - usłyszałem gwałtowne szepty matki. 
Spojrzałem dookoła. Zebrani siedzieli w ciszy, którą nagle przerwała głośna muzyka. Wciągnąłem powietrze nosem zatrzymując je. Zesztywniałem. Moje serce chciało wyjść z objęć płuc i żeber. Delikatne mdłości, ale dało się powstrzymać. Mój wzrok utkwił w błyszczącej się tkaninie. Chrząknięcie starszej wadery zmusiło mnie do podniesienia głowy. Zwróciłem uwagę na Chance. Szła u boku Brązowego basiora. Wadera była dumna. Wyciągała szyję, by pokazać swoją wyższość i klasę. Długa suknia o kolorze kości słoniowej ciągnęła się z za nią. Bujny kok zdobiły niewielkie kwiaty tego samego koloru, co jej oczy. Jeszcze raz wciągnąłem powietrze. Napiąłem mięśnie aż zadrżały. 
Beżowa wadera znajdowała się na tym samym stopniu, co ja. Spojrzała na mnie lekko się uśmiechając. Czasny basior (będący chyba księdzem) zaczął przemowę. Nieprzerwany potok słów wylewał się z jego pyska. Patrzyłem na niego, bo musiałem. Stałem tam, bo tak mi kazano. Zero wolności, tak jak w dzieciństwie. Miałem racje... nic się nie zmienili. 
- Serinie. - Na moje imię otrząsnąłem się. - Mów za mną, proszę. 
Kiwnąłem głową.
- Ja, Serine...
- Ja, Serine. 
- ... biorę Ciebie Chance, za żonę...
- Borę cię Chanse, za żonę. 
- ... i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską...
I tu zamarłem. Żadne słowo nie chciało mi przejść przez gardło.
- I ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską - powtórzył. 
- I...
- Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. 
- No, Serine... to nie takie trudne do zapamiętania - wyszeptała beztrosko Chance. 
Kiedy czarny wilk po raz kolejny kazał mi powtórzyć Ceivira zeszła z podestu, miała wyjść. Chance nawet tego nie zauważyła. Była już u wyjścia. Jeden krok dzielił ją od opuszczenia tego miejsca. Zaledwie jeden krok dzielił ją od naszego rozstania. Wiedziałem, że kiedy przekroczy progi jaskini już nigdy jej nie zobaczę. Ale nie mogłem na to pozwolić więc szybko odpowiedziałem:
- Nie. 
Na sali zapanowała cisza. Teraz to ona była Panią. 
- C-co? - spytała rozczarowana Chance.
- Nie zgadzam się.
- J-jak to? - oczy beżowej wilczycy napełniły się łzami nienawiści. 
Zszedłem z kilkustopniowego podestu, by w razie czego uniknąć ataku panny młodej, ale także by zbliżyć się do Ceiviry. Im bliżej niej byłem tym bardziej czułem jak moje serce łomocze. 
- Cei... Musze ci coś powiedzieć. Ja... chciałem ci to powiedzieć wcześniej, ale nie mogłem... bo ja... 
- Wiem, co chcesz mi przekazać...
Przyjaciółka obróciła się. Wyglądała tak słabo. Zbledniała w niesamowicie szybkim tempie. Jej oczy nie były tak nasycone kolorem. Straciły swoje piękno, swoją wartość. Ledwo ustała na łapach. Stałem zaledwie pięć metrów od niej, ale i tak słyszałem jej słabe jęki. Spuściła głowę. Zaczęła się chwiać. Kiedy przechyliła się na lewą stronę szybko podbiegłem i ochroniłem ją prze upadkiem. Odsłoniłem jej włosy z pyska. Była zimna. Gdyby nie sierść, powiedziałbym, ze dotykam lodowca. Moje oczy zaszły łzami. 
- Serine... - z trudem wydusiła te słowa. - Nie mogę oddychać - powiedziała tak, że tylko ja ją mogłem usłyszeć. Po tym straciła przytomność. 
- Jak śmiesz?! - frustrowała się Chance. - Wysłać tą szkaradę do lochu! Serinea... chcę mieć dla siebie. 
Jeden z wilków wyłonił się z oniemiałego tłumu i odciągnął mnie od Ceiviry. Natomiast dwa inne wilki w srebrzystych zbrojach chwyciły waderę, skuły ją i wyciągnęły z jaskini. Mój wzrok utkwił z czerwonej smudze, którą zaczynał przykrywać biały puch. 
- Serine, spójrz! Śnieg! - krzyczała z zachwytem. - To mógł być najpiękniejszy dzień mojego... naszego życia, a ty to tak zmarnowałeś. 
Na pysku Chance malowała się pogarda. Podniosła łapę. Wiedziałem, co chciała zrobić. Machnęła nią szybko sprawiając ból na policzku. Ten szybko zamienił się w pieczenie i mrowienie. 

<Ceeeeei?>

Od Sarah CD. Cole'a

-Coś o sobie hmmm...moja przeszłość nie jest zbyt ciekawa: urodziłam się po czym matka mnie opuściła jako najsłabszego wilka,potem znalazłam kochający dom ,jednak życie tam skończyło się już,moja przyszywana matka zmarła,potem znalazłam sie w watasze i jestem,pewnie zauważyłeś że jestem nieśmiała,ale dzięki Saphirze powoli się przełamuje,uwierz mi nie łatwo było mi do Ciebie podejść ,ale Saphira mi pomogła,to dzięki niej.
-Dobrze że masz przyjaciółkę...
-Właściwie to nie jest moją przyjaciółką,tylko bardzo dobra koleżanką,chociaż sama już niewiem nigdy nie miałam przyjaciela
-Nigdy?!
-Taaa...
-To przykre, mam nadzieję że Saphira będzie pierwsza... - uśmiechnął się,a ja byłam cały czas uśmiechnięta nie powiedział ani "tak" ani "nie" powiedział że mamy lepiej się poznać,to dobrze nie "leci na pierwszą,lepszą"
-A ty? Coś o sobie opowiedz...

<Cole, czekam na odpowiedź.>

Od Cole'a CD. Sarah

- Podobam ci się? - zapytałem zdziwiony. - Jesteś pierwszą osobą, która mi to mówi. Ja również cię bardzo lubię... chociaż spotkałem cię tylko raz... wtedy, kiedy opatrzyłaś mi ranę. Zrobiłaś to tak dobrze, że już prawie jej nie mam, dziękuję.
Uśmiechnąłem się. Sarah, nowo poznana wadera zaczęła grzebać nerwowo nogą w ziemi.
- Yy... - zaczęła.
- Coś nie tak? - zapytałem z niepokojem. - Może źle się poczułaś? Bo widzisz, niby środek zimy, a śniegu prawie nie ma. W dodatku słońce świeci tak mocno i blisko, że można udaru dostać, albo się nieźle poparzyć!
- Nie, nie... wszystko dobrze. - wadera usiadła obok mnie. - Po prostu... uh... jestem nieśmiała i nigdy nie mówiłam innemu wilkowi, że mi się podoba...
- To dobrze, bo już się przestraszyłem. I uwierz mi! Nie ma się czego wstydzić! Jeśli chcesz wyznać uczucia jakiemuś wilkowi, to albo podzieli twoje zdanie, albo najzwyczajniej, po prostu nie był ciebie wart. - Położyłem waderze łapę na ramieniu, spoglądając w jej oczy i uśmiechając się pod nosem. - Too... może opowiesz mi coś o sobie? Tak mało się znamy i prawie nic o tobie nie wiem, un.

<Sarah? ^^>

Od Emmy - Na konkurs

Obudził mnie delikatny szum deszczu. Leniwie wstałam z posłania i podeszłam do wyjścia z jaskini. Oparłam się o ścianę tak, że tylko mój czarny nos z niej wystawał. Jednak nie poczułam deszczu, tylko palące słońce. Wyszłam na jamy i stwierdziłam, że jest słoneczny dzień. To dziwne. Wiem, jak szumią strumyki, rzeki, wodospady, itp., ale tamten odgłos na pewno szumiał jak deszcz. 
W zamyśleniu poszłam się wykąpać do pobliskiego jeziorka, do którego wpadała zjawiskowa fontanna. Podczas gdy pływałam, zauważyłam biegnące w popłochu chochliki. Wiedziałam, że mają gdzieś niedaleko swoje miasto, jednak zwykle były spokojne. Nigdy nie widziałam, by opuszczały swoje tereny i to jeszcze w tak wielkim strachu. 
Szybko wyszłam z wody i się wysuszyłam. Zatrzymałam jednego z biegnących chochlików, a gdy ten już się trochę uspokoił, zapytałam go:
- Co się stało? Czemu wszyscy uciekacie?
- Na-nasze miasto-to zo-zostało zaaaatakowane! – powiedział mały skrzat drżącym głosem.
- Co? Przez kogo? – spytałam zaniepokojona.
- Przez be-bestię! O-ona j-jest o-ogromna i… i o-ona plu-pluje w n-nas wrzącą wo-wodą!
- Co?!
Puściłam chochlika i pobiegłam w stronę jego miasta. Rzeczywiście, wielka bestia, przypominająca dużą, jaszczurkę ze skrzydłami, latała nad miastem i oblewała je wrzątkiem. 
Zauważyłam, że armia małych skrzatów przygotowywała się do wojny z turkusowym stworzeniem. I wtedy stało się coś dziwnego: wielgachna jaszczurka odleciała. Zdziwiona pobiegłam za nią. Usiadła na powalonym pniu drzewa i pluła resztkami gorącej wody na skrawek suchej ziemi. Powoli się do niej zbliżyłam, aż w końcu usiadłam obok niej. Stwór był przerażający. Miał ciemną, turkusową, pokrytą łuskami skórę, ogromne, skórzaste, migocące skrzydła, długi i gruby ogon, jaszczurzy pysk z parą jaskrawozielonych rogów i ostrymi zębami oraz długie, kościste łapy zakończone, ostrymi jak brzytwy, pazurami. Jego oczy były małe i szkliste, ale nie było w nich gniewu. Było coś na kształt smutku.
- Coś się stało? – spytałam lekko jeszcze przestraszona.
Bestia odwróciła ku mnie swój jaszczurzy łeb, a potem przemówiła łagodnym i aksamitnym głosem:
- Tak. Owszem, coś się stało. Zaatakowałam te biedne małe stworzonka, tylko dlatego, że on nade mną panuje.
W jej oczach zabłyszczały łzy. Zrobiło mi się jej żal, choć nie do końca jeszcze rozumiałam. Żeby przerwać ciszę zapytałam:
- Jak masz na imię?
- Elizja. – odpowiedziała. Teraz byłam pewna, że to samica.
- Elizjo, może opowiesz mi, o co chodzi. Kto nad tobą panuje?
- Dobrze. Tylko powiedz mi jak masz na imię.
- Emma.
- Masz piękne imię. – uśmiechnęła się do mnie smutno. – Widzisz, jestem hydraiką. Mój gatunek zamieszkuje krainę za tamtą górą. – wskazała na potężną górę, oddaloną od nas o chyba tysiąc kilometrów. – Niedawno umarł nasz król, a na jego miejsce wszedł jego chciwy i zły brat. On… On chce opanować te ziemie, chce, by nasze królestwo zawładnęło światem. Oczywiście, nikt nie chciał rozpoczynać wojny. Jednak on był nieugięty. Ogólnie on nie może nad nami panować. Może tylko nad wojskiem i służbą, bo widzisz… Gdy rządził jeszcze nasz dobry król, ślubowałam razem z innymi hydraikami wieczne posłuszeństwo władcy. Wszyscy ci, którzy ślubowali byli podzieleni na tych, co będą w wojsku oraz na tych, co będą służbą. Miało to zapobiec jakiejkolwiek zdrady, bo władca widział, co robimy i nas kontrolował. Oczywiście, nie wszyscy składali śluby. Składali je tylko ci, co chcieli w jakiś szczególny sposób służyć królowi. Śluby nie były obowiązkowe. Niestety, nie dotyczyły tylko obecnego władcy, ale każdego. Więc teraz król wykorzystał to i wybrał mnie, bym zniszczyła miasto chochlików, tak na dobry początek opanowywania ziem. Nawet jak nie chciałam nie mogłam nic zrobić, bo ślubowałam. No i teraz jakoś zdołałam się opanować i uciekłam z pola walki. Ale jak nie zniszczę tego miasta, król mnie zabije!
Trawiłam jej słowa. Co mam zrobić? Nie mogę pozwolić na zniszczenie miasta, jednak nie chcę, by Elizja była wyrzutkiem. Co mam zrobić? 
Najlepszym planem było pokonanie tego złego króla. Ale jak? Nagle wpadł mi do głowy genialny pomysł.
- Chyba mogę ci pomóc. – uśmiechnęłam się i powiedziałam jej na ucho swój plan.
~*~
Gdy szłyśmy do miasta chochlików panował taki skwer, że myślałam, że się ugotuję. Kiedy doszłyśmy, Elizja schowała się w krzakach, by nie przestraszyć maleńkich stworzonek. Zauważyłam, ze cały czas szykują się do wojny, ale było ich chyba więcej. Najwyraźniej te co uprzednio uciekały, teraz stawiały czoła do boju. 
- Chodźcie tutaj wszyscy! – krzyknęłam, stojąc na okrągłym skwerku w samym środku miasteczka. 
Chochliki zaczęły się schodzić, a gdy już mnie otoczyły, powiedziałam:
- Pamiętacie, że niedawno był tu wielgachny potwór, co zalewał wasze miasto? – zapytałam, na co oni krzyknęli gromkie ‘Tak!”.
- No więc – kontynuowałam. – Ten potwór wcale nie jest zły! On wypełniał tylko rozkazy ich złego króla. A dobre stworzenie opanowane przez złe, również staje się złe nawet gdy tego nie chce. Uwierzcie mi, on nie jest zły. Mogę wam to udowodnić, tylko musicie obiecać, że się nie przestraszycie. 
Skrzaty, jak na komendę, krzyknęły „Obiecujemy!” i w tej chwili wleciała Elizja. Widziałam, że niektórzy chcieli uciekać, ale pamiętając o danej obietnicy stali w miejscu. Zadowolona, mówiłam dalej:
- To jest Elizja. Jest hydraiką. Niszczyła wasze miasto dlatego, że jej władca kazał jej to zrobić, a on nad nią panuje. Nie mogła się sprzeciwić, musiała wypełnić rozkaz, chociaż nie chce. Nie może wrócić do domu, bo król ją zabije, jak dowie się, że was nie zniszczyła. A potem wyśle kolejnych hydraików, którzy w końcu was zniszczą. Chciałabym, więc was prosić o pomoc. Jeśli każdy z was się uzbroi i razem wyruszymy do jej krainy pokonamy króla i przyniesiemy pokój, nie tylko nam, ale też i im. Proszę… Pomożecie?
Chochliki naradzały się między sobą. Czułam, że napięcie we mnie rośnie. Po chwili jeden z nich wystąpił przed szereg i zapytał:
- A jak się tam dostaniemy?
- Na Elizji, oczywiście. – odpowiedziałam łagodnie.
Skrzat wrócił i znowu zaczęła się narada. Trwała chyba dobre dziesięć minut, aż w końcu chochliki krzyknęły jednym głosem:
- Pomożemy!
- Dziękuję wam! Jesteście wspaniali! – powiedziała uśmiechnięta hydraika, a w jej oczach błyszczały łzy szczęścia.
Dalej było jak we śnie. Każdy chochlik uzbroił się w to co miał i wchodził na Elizję. Po chwili wznieśliśmy się w powietrze. Hydraika leciała bardzo szybko, jednak nie było tego czuć siedząc na niej. W pięć minut byliśmy już w jej krainie. Wysadziła nas pod samym pałacem króla, a my – ja razem z chochlikami – wbiegliśmy do niego i rzuciliśmy się na króla. Inne hydraiki, nie zobowiązane ślubami, widząc nasze zachowanie dołączyły się do walki. Oczywiście król wysłał swoje wojska i służby, ale one pozbawione woli walki, szybko się poddawały. W rezultacie pokonaliśmy złego władcę i uwolniliśmy królestwo wielgachnych jaszczurek, jak mówią na nie chochliki. Wdzięczne hydraiki obiecały nam przyjaźń oraz zapowiedziały że każdy chochlik oraz każdy wilk z mojej Watahy będzie tam mile widziany. Pożegnaliśmy się z nimi z obietnicą odwiedzin, a Elizja podrzuciła skrzaty do ich miasta, a mnie do mojej jamy. Pomimo że nie było jeszcze tak późno, wyczerpana wydarzeniami dzisiejszego dnia od razu zasnęłam z myślą, że plucie wrzącej wody wydaje naprawdę podobny odgłos do szumu deszczu.

Koniec O.o

Od Sarah CD. Saphiry

Poszłam rankiem do Saphiry. Nie byłyśmy przyjaciółkami, ale przynajmniej była jedynym wilkiem, który okazał mi tyle dobroci. Byłyśmy bardzo dobrymi koleżankami.
-Saphira, chciałam prosić Cię o radę...
-Tak... słucham?
-Nie tutaj, choć nad wzgórze - zaczęłam mówić dopiero kiedy doszłyśmy. Nie chciałam by jakikolwiek inny wilk słyszał.
-Co chciałaś mi powiedzieć... przepraszam, poradzić?
-Słuchaj, myślałam czy nie spytać Cole'a o bycie partnerem. Co o tym myślisz?
-Nareszcie! Chociaż ma to swoje dobre i złe strony: jeśli się zgodzi to będziecie żyli długo i szczęśliwie, bla, bla, bla..., a jeśli NIE, to będziesz zrozpaczona, choć ja wolałabym wiedzieć, że nie mam co się łudzić.
-Więc co mam zrobić?
-Słuchaj... nie jestem Tobą. Mogę tylko powiedzieć, że ja na Twoim miejscu powiedziałabym mu to, chciałabym wiedzieć na czym stoję, rozumiesz?
-Tak... powiem mu to - były to odważne słowa, więc zaraz jak się zorientowałam powiedziałam:
-Nie, jestem za słaba...
-Za słaba? Za słaba?! Posłuchaj, a jeśli mu się podobasz, ale też nie ma odwagi? I w końcu inna wadera go o to spyta, a on się zgodzi? - tu poczułam to co chciała mi przekazać Saphira, czułam że to zrobię, że dam radę.
-Dobra, dam radę!
-Tam jest na łące... widzisz? Wystarczy podejść i jakoś samo wyjdzie.
Podeszłam do niego i zaczęłam mówić, czułam że dam radę, ale bałam się że powie "nie jesteś w moim typie, wybacz".
-Cześć! Jestem Sarath, a Ty Cole, zgadza się?
-Tak - odpowiedział z uśmiechem na twarzy.
-Słuchaj Cole... chciałam Ci powiedzieć, że mi się podobasz, naprawdę podobasz. Nie mogę żyć w świadomości, że tego nie wiesz...

<Cole? I co, jaka odpowiedź?>

Od Mivy CD. Birka

- Nie masz? - zaniepokoiłam się o basiorka i spojrzałam na niego.
- No... yh... ja... no... cóż... można powiedzieć... że... ee... nie. - Birk zwiesił łepek.
- Nie? - zmartwiłam się trochę. - To może wiesz... chciałbyś... zamieszkać z nami... no bo... sam, nie masz domku... takiego ciepłego i przytulnego... to musi być okropne!
- Troszkę jest... - basior zaczął grzebać nerwowo łapą w ziemi. - Ale przecież twój tata się nie zgodzi.
- Spokojnie... nie mam taty. Uciekł z watahy, tchórz jeden. Ale mam mamusię, która na pewno się zgodzi!
Chwyciłam basiora za łapkę i pociągnęłam za sobą, a na mojej twarzy namalował się szeroki uśmiech. 
- Mamo, mamo! - wpadłam razem z Birkiem do jaskini, nie rozumiejąc, dlaczego jest taki nieśmiały. - Spójrz, kto przyszedł! Birk jest sam i został bez dachu nad głową! Czy może u nas na trochę zostać? Prooooszę!

<Mamo? Birku? :D>

Od Day'a CD. April

- Ale... jaką odwagą? - zaczęła April. - W sensie, że co? Będziemy skakać z mostu do tej rwącej rzeki na dole... no proszę pana... nie wydaje mi się... mielibyśmy skakać z mostu tylko po to, żeby przez niego potem przejść? Wiiilki, trochę logiki w tym świecie proszę! Tak... zdecydowanie nie! To by nas na pewno zabiło i nie byłoby już osób, które miałyby przejść przez ten most... bo wszyscy by zginęli. No chyba, że ty, prawda? Ty nie musisz chodzić w jedną i w drugą stronę i za każdym razem skakać... dobrze... czyli ta opcja zostaje wykluczona. Hm... o, o! Może każesz nam walczyć z ognistymi bestiami? Podobno żyją gdzieś w tych lasach... albo pójdziemy ich tam szukać. To by nie było fajne... my chcemy tylko przejść i...
- Skończyłaś? - westchnął uprzejmie metalowy stwór. - Czy ona zawsze tak gada? - zwrócił się do mnie.
- Nie... - uśmiechnąłem się lekko. - Tylko dziś jest nad wyraz szczęśliwa...
Po prostu gdzieś tu niedaleko upuściłem mikroskopijne smocze jajo i nie mogę go nigdzie znaleźć.
- Nie trzeba było nas szantażować... I tak ci pomożemy! - rozpromieniła się April.
- Pomożemy! - dodałem, a na mojej twarzy namalował się szeroki uśmiech. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale choć znaliśmy się z waderą od kilku dni, moje serce radowało się na jej widok. Czułem się przy niej ciepło i bezpiecznie. Chyba... chyba się zakochałem. Postanowiłem bronić waderę do końca, nawet jeśli ona nie miała zamiaru mnie zaakceptować... wyruszyliśmy razem z dziwnym, pozieleniałym wilkiem o metalicznym głosie, na poszukiwania.

<April? ;*>

Od Blooda CD. Ili

Obudziłem się zauważyłem, że jestem w jakiejś jaskini.  Wstałem. Podeszła do mnie wilczyca.
- Blood. Kładź się. Nie powinieneś wstawać ani się przemęczać... 
Ja warknąłem i wystawiłem kły.
- Nic mi nie jest - odparłem. 
Jak nigdy nic wyszedłem z jaskini, kołysząc się. Poszedłem nad wodospad. Wszedłem do wody i zacząłem ledwo pływać. Wyszedłem i odsapnąłem trochę, po czym poszedłem poza tereny watahy... Szukałem jakiejś dobrej jaskini... 
Usiadłem w niej. Po chwili usłyszałem kroki. Do mojej jaskini weszła bogini wody.
- Blood. Nie możesz robić takiego zamieszania w następnej watasze! - odparła.
- Posłuchaj. Co mam poradzić? Muszę nauczyć się kontrolować moc...
- Ona jest dla ciebie zbyt potężna! Możesz od niej zginąć - odparła.
- Posłuchaj! - warknąłem - Moi przodkowie stworzyli wasze głupie rasy i oni wytrzymali to i ja wytrzymam.
- Blood - mruknęła.
- Odejdź - warknąłem.
- Uważaj na swą moc - odparła i znikła. Ja wnerwiony poszedłem się przejść.

<Ktoś? Ila?>

Od Ili CD. Blooda

Zaczęłam się rozglądać... co się właściwie stało? Pamiętam, że Blood uaktywnił swojego Rihitsu Sharingana, nastąpiła eksplozja i wylądowałam na... dzikiej wyspie naszej watahy, na której żaden z naszych wilków nie postawił jeszcze stopy? Szczerze mówiąc, byłam trochę przerażona... na szczęście wylądowaliśmy na brzegu, a nie w gąszczu. Gdybyśmy tam wylądowali, na pewno już byśmy nie żyli. Podbiegłam do Blooda i odgarnęłam loki ze swojej twarzy.
- Nic ci nie jest? - zapytałam z niepokojem. Basior zaczął mruczeć coś pod nosem. Ech... wzięłam go na plecy i wskoczyłam do wody. Po kilku minutach płynięcia w stronę watahy, plecy mi zdrętwiały. Gdy tylko udało mi się dopłynąć do brzegu, zrzuciłam basiora z pleców i padłam na mokry piasek, do połowy zanurzona w wodzie. Po kilku minutach otworzyłam oczy i zawlekłam resztką sił Blooda pod jaskinię siostry, szamanki.
          Po kilku minutach Samantha wyszła z jaskini i powiedziała, że Bloodowi nic nie będzie. Doznał kilku urazów wewnętrznych i jest przemęczony, ale to na szczęście nic poważnego. Jedynie musi zostać na kilka dni w lecznicy, aby zregenerować swoje siły. Odetchnęłam z ulgą i udałam się do swojej jaskini, aby odpocząć, z zamiarem odwiedzenia Blooda następnego dnia w szpitalu.

<Blood?>

Od Sarah CD. Saphiry

-Hmm...a może popływamy? - spytałam.
-Czy ja wiem...nie za bardzo, ja bym wolała trochę pobiegać...
-Bardzo chętnie. No to berek - i pacnęłam ją łapą, po czym szybko zaczęłam uciekać.
-Ej,to nie fair! - odpowiedziała, ale miała uśmiech na twarzy.
Bawiłyśmy się tak jakiś czas i choć czułam się jak dziecko, to było to fajne uczucie. Zabawę przerwał nam jednak...

<Saphira? - mam to samo brakus venus totalus>