czwartek, 1 stycznia 2015

Od Veyrona

Łapy znowu mi zmarzły. Było mi strasznie zimno. Byłem głodny i spragniony. Po wyprawie w góry mojej watahy nie miałem ani chwili na odpoczynek. Może to najlepszy moment? Nie... jeszcze nie. Nie miałem zamiaru się teraz poddawać. Szedłem w ciszy siłując się z wiatrem. Niespodziewane przede mnie wyskoczył królik. Moje szczęście było nie opisane. Złapałem go i dłużej nie zwlekając zjadłem. Mój żołądek się cieszył, w końcu coś do jedzenia. Gdy podnosiłem łeb spod martwej zwierzyny zobaczyłem wodopój. Nieopisane szczęście wypełniło mój umysł. Podbiegłem do zamarzniętego jeziora. Wybiłem łapom dziurę i uzupełniłem zapas wody. Do szczęścia brakowało mi tylko jaskini. Niestety szczęście nie chodzi trojakami. Mój umysł wyraźnie dawał mi znać że chce spać. Nie było żadnej jaskini nigdzie gdzie by można było się zdrzemnąć. Oczy same mi się zamykały. Usiadłem pod drzewem i obiecałem sobie że nie zasnę. Jak się przekonałem rano zasnąłem. Obudził mnie śnieg, który spadł mi na głowę. Gdy ją podniosłem oczy mnie zabolały bo wszędzie był śnieg. Ruszyłem dalej. Wiatr wiał coraz mocniej. Robiło się znów zimno. Nagle usłyszałem głos. Odwróciłem się gwałtownie.

<Kto tam jest? >

Od Aventy'ego

Zimny podmuch wiatru wbiegł do mojej jaskini i jakże brutalnie mnie obudził. Ciarki przeszły mi po całym ciele. Porządnie się przeciągnąłem (może aż za porządnie, całe plecy mnie przez to bolą). Wyszedłem pomału na dwór i ku mojemu zdziwieniu było nawet przyjemnie. Zszedłem ze skały i udałem się na śniadanie w głąb lasu. Długo nie było widać żadnej zwierzyny. Szedłem chyba z dwadzieścia minut zanim dostrzegłem pierwszego zająca. Ślinka mi pociekła, a że zwierzak nie miał gdzie uciec stał się moim śniadaniem. Jedzenie na świeżym powietrzu jest zdrowe, ale mimo wszystko udałem się do jaskini. Po śniadaniu nie miałem co robić. Wybrałem się więc na obeznanie terenu. Postanowiłem pozwiedzać tereny watahy, ale tak naprawdę ciekawiło mnie tylko jedno miejsce – pustynia. Według mojej filozofii na pustyni jest piasek, a piasek to ciepło, a ciepło jest tam gdzie grzeje słońce. W końcu mógłbym wygrzać ciało (czytaj: cholernie bolące mnie plecy). Coś kiedyś obiło mi się o uszy że pustynia znajduje się gdzieś na północy. Ruszyłem więc jak najszybciej żeby tylko jak najmniej marznąć tutaj. Gdzieś w połowie drogi zorientowałem się, że wybieram się na pustynie bez wody. Nagle usłyszałem za sobą jakiś szmer, po czym ujrzałem wilka wyłaniającego się z mroku lasu.

<Ktosiu?>

Od Deatha

Zielone drzewa, piękna piosenka w tle, prawdopodobnie grana na flecie - tym prostym, drewnianym o łagodnym brzmieniu - i śmiechy wilków urządzających zabawę na corocznym festiwalu. Czemu akurat teraz sobie to przypominam? 
Potrząsnąłem łbem. Muszę być jakiś nienormalny, skoro chce mi się rozpamiętywać te wszystkie bzdury. Nawet ani razu tam nie byłem. Rodzeństwo opowiadało mi tylko czasami o tym wydarzeniu, niezwykłych zabawach, grach i nagrodach jakie można było tam zdobyć. Przez te wszystkie opowieści mój mózg chyba wytworzył sobie pewnego rodzaju obraz, który od czasu do czasu ukazuje mi się w głowie. Ale to nie tak, że ten festiwal kiedykolwiek mnie interesował.
Odkąd odszedłem z tego pustostanu, potocznie zwanego Watahą Klanu Arkan, czuję się znakomicie. Niczym przeżuty i zgryziony klapek. Pomijając fakt, że od paru tygodni chodzę bez sensu, na swojej drodze nie spotkałem niczego co ma większy mózg od pasikonika. Krzewy i trawy to istotnie największa "warstwa społeczna" tego terenu. Znajdziemy tu niezliczone ilości rodzaje mchów - od zielonego aż po fioletowy! - mnóstwo suchorośli no i oczywiście kamieni. Drzewa i większe krzaki jakoś nie mają powodzenia, chodź pojedyncze sztuki się zdarzają. 
Pomału zaczynam się zastanawiać czy jak dłużej tu pochodzę, to czy nie zasłużę na miano pustelnika. Nigdy nie byłem specjalnie towarzyski, ale jedzenie owadów też ma swoje granice. Mój żołądek pomału zaczyna protestować przed kolejnymi porcjami - a to zły znak. Przegląd terenu też nic nie dał, co wskazuje na to, że mięsnego posiłku szybko się nie doczekam. 
Usiadłem na mojej ulubionej suchej trawie i spojrzałem w niebo. Nagle usłyszałem dźwięk łamanej suchorośli tuż za mną. Czyżby zerwał się wiatr? Odwróciłem się mając nadzieję, że nie będzie to wilk, który przerazi się mojego szkaradnego wyglądu...

<Ktoś CD? >

Od Ecclesi

Moje i tak już zmarznięte łapy zapadały się w śniegu. Wysokie góry nie były najlepszym miejscem do zimowych wędrówek. Spojrzałam na niebo. Słońce świeciło nikłym blaskiem. Lekko poruszyłam uszami, jak miałam w zwyczaju. Rozejrzałam się. Wokół mnie było biało, a w dole mieściły się malownicze, z lekka pokryte śniegiem tereny. Od kiedy znalazłam się w górach moja uwaga koncentrowała się na tychże okolicach. Jednakże nie odczuwałam potrzeby zejścia niżej. Ale teraz, po gwałtownym przybyciu śniegu kusiła mnie możliwość zwiedzenia nowych terenów, na których moje biedne łapy mają szansę znaleźć ciepło. Otoczyłam się mała wiązką elektryczności i spojrzałam w dół. Góra nie była, jakoś super-stroma, więc uznałam zbytnią ostrożność na coś oprócz wrogów za zbędną. Skoczyłam. Po chwili zjeżdżałam z gór, trzymając się na łapach, a moje przednie kończyny odbijały śnieg, który unosił się, aby za chwilę ponownie spocząć na ziemi. W ten sposób dość szybko zbliżałam się do pięknych terenów. Nagle zauważyłam sylwetkę. Wilk. Kilkanaście metrów przede mną. Wczepiłam pazury w zmarzniętą glebę. Zatrzymałam się. Zmrużyłam oczy. Basior. Więcej nie byłam w stanie ustalić z powodu warunków panujących wokół. Rozglądał się. Musiał mnie zauważyć. Jednak, kiedy się zatrzymałam trudniej było mnie dostrzec z powodu mojej sierści, która zlewała się z tłem. Opuściłam brzuch do ziemi, przesunęłam się kilka kroków w prawo, aby nie podążać tym samym torem i powoli sunęłam ku wilkowi. Wyglądało na to, że zgubił mnie, ale nie mogłam być tego pewna. Skradając się kalkulowałam moje szanse w możliwym starciu z przeciwnikiem. Był ode mnie większy, co można było zauważyć bez dokładniejszych oględzin. Jednak miałam szansę na zaskoczenie go, co byłoby dużym plusem. Na wszelki wypadek w mojej głowie powstawał plan awaryjny. Lekko poruszyłam uszami, wyrażając tym samym napływ emocji do mojego ciała. Napięłam mięśnie i zaczęłam uważnie wyłapywać każdy ruch nieznajomego. W miarę pokonywanej odległości moje zmysły zaczęły koncentrować się tylko na ruchach tajemniczego osobnika i harmonii mojego własnego ciała. Nagle basior spojrzał w moją stronę. W idealnym momencie zaprzestałam wykonywania ruchów. 

<Neutro? **>

Od Ili

Jak bardzo boję się ciemności przekonałam się tej nocy. Każdy szmer wydawał się być odgłosem wroga, cichym śmiechem lub szeptem. Drzewa pochylały nade mną swe koślawe ramiona, szczerząc krzywe konary niczym zęby wściekłego wilka. 
Oddychałam przyspieszonym tempem, odetchnęłam aby się uspokoić. Mój oddech zamienił się w parę. Jedyne co dawało mi jakiekolwiek światło, byłam ja sama i księżyc. Wtuliłam się w moją apaszkę, bo noc była zimna i przyspieszyłam kroku. Usłyszałam wycie wiatru za sobą i kroki. Czyjś oddech. Kilka metrów dalej stał wilk. Słyszałam go.
Nagle coś strzeliło za mną. Może to był huk ludzkiej broni, może trzask zwykłej suchej gałęzi, w każdym razie, okropnie przestraszona pobiegłam kawałek przed siebie.
Stanęłam na zimnym śniegu. Czułam jakby coś zaraz miało mi wyskoczyć na pysk. Przełknęłam ślinę i cofnęłam się. Pisnęłam i odskoczyłam, bowiem idąc do tyłu przywaliłam lekko w jakiegoś zdziwionego basiora. Stał z lekko otworzonym pyskiem, i przyglądał mi się. Jego biały szal powiewał na zimnym wietrze. Z tyłu znowu coś trzasnęło. Podskoczyłam i schowałam się za nieznajomym, prawie martwa ze strachu. Ku mojemu zdziwieniu zaśmiał się. Pewnie z mojej głupoty.
- Co robisz w środku nocy w lesie? - zapytał tak, jakby wcale się nie bał.
- Mogłabym to samo pytanie zadać tobie - odpowiedziałam nieśmiało, nadal rozglądając się strachliwie.
Przez chwilę nic nie mówił, tylko przyglądał się mojemu zachowaniu.
- Ila jestem - rzuciłam pospiesznie - jesteś pewien że tam nikogo nie ma?
Spojrzał w tamtym kierunku.
- Tak. Jestem pewien. Mogę wiedzieć, przed czym tak uciekałaś? - uśmiechnął się pod nosem.
- Nie, nie możesz. - powiedziałam, zadzierając dumnie nos do góry.
- Phi... bo? - uniósł brew.
- Bo jestem byłą alfą i...
- Ach, "byłą" alfą... teraz to już wszystko stało się jasne... za co cię wywalili?
- Och! Przestań być taki złośliwy! Uciekałam przed wielkim jakiem, dobra? - prychnęłam i odgarnęłam nonszalancko swoje srebrzyste loki z twarzy.
- I co, tak trudno było powiedzieć?
- Było. To może się chociaż przedstawisz?

<Basiorze? :D>

Od Mivy CD. Birka

Gdy wróciłyśmy z mamą i Arisą do domu, spostrzegłyśmy, że coś jest inaczej. Birk spał sobie smacznie w kącie na wygodnym posłaniu z liści... nagle zauważyłam różnicę. Jaskinia była pięknie wysprzątana! Zamieciona, odkurzona... wszystkie przedmioty, oraz nasze zabawki były poodkładane na swoje miejsca. Na mojej twarzy od razu namalował się szeroki uśmiech. Podbiegłam do Birka i obudziłam go.
- Birk, Birk, dziękuję! - przytuliłam basiora. - Może poszlibyśmy się pobawić na dwór, zanim mama przygotuje obiad?
- Znakomity pomysł! - oznajmił Birk dziarskim tonem. Wyglądało na to, że był dumny ze swojej ciężkiej odwalonej roboty.
- A ty, Arisa? Idziesz z nami? - zapytałam i zamachałam do niej łapą.
- Nie dzięki, siostrzyczko! Ja mam zamiar teraz uczyć się czytać i pisać! Zawołam was na obiad.
- Dobrze! - powiedziałam, po czym wypadłam z jaskini, cała rozpromieniona, trzymając Birka za łapkę.
- To gdzie idziemy? - zapytał Birk.
- Hmm... może pójdziemy nad wodospad i pochlapiemy wodą inne, najlepiej dorosłe wilki? Nawet nie wiesz, jaka to świetna zabawa! Największą sztuką jest potem to, żeby uciec razem i się gdzieś schować! Co o tym myślisz, Birk?

<Birk? :3>

Od Samanthy CD. Cobalta

- Uff... nie strasz mnie tak! - krzyknęłam z przestrachem, kładąc łapę na piersi. Ach, ta dzisiejsza młodzież... nie wie, że w lecznicy trzeba zachować spokój!
- Przepraszam... - mruknął zakłopotany basior i wcisnął mi do ręki czosnek, natomiast ja uśmiechnęłam się pod nosem. - Dlaczego się pani tak cieszy? Proszę natychmiast wyleczyć Diamond!
- Hm... - zamyśliłam się troszeczkę i włożyłam czosnek do jednej z moich szklanych, przezroczystych fiolek na zioła, zamknęłam, po czym odstawiłam na półkę ze wszystkimi ważnymi, niezbędnymi do sporządzania lekarstw i naparów składnikami. - Jak każdy porządny lekarz, czy szaman, musiałam wykonać diagnozę drugi raz. Takie tam... przeczucia. Okazało się, że to nie to, mm. Niepotrzebnie fatygowałeś się po ten cały czosnek...
- Coo? - basior spojrzał na mnie z niedowierzaniem i zrezygnowaniem.
- ... choć z drugiej strony i tak nie miałam tego składnika, więc dziękuję. Mianowicie, ty i twoja partnerka zostaliście rodzicami...
- Coooooo?! - basior prawie się zachłysnął, a w jego głosie można było dostrzec nutę zmarnowania, radości, smutku, agresywności i szczęścia.
- Och, dasz mi ty wreszcie skończyć, czy nie?! - zdenerwowałam się.
- Tak, przepraszam. - mruknął cicho wilk z pokorą.
- Będziecie mieli dwójkę szczeniąt. Dwa basiory. - odparłam.

<Diamond? Cobalt? Na to czekaliście? To macie dzieciaki. Ciąża trwa dziewięć dni.>