piątek, 16 stycznia 2015

Od Ryana CD. Arisy

- Czemu nie? - wyszczerzyłem zęby. - Z reguły trzeba się wysilić, żeby pozbawić mnie dobrego humoru. Jak zapewne zauważyłaś, jestem nad wyraz gadatliwy i znam kilka ciekawych sztuczek...
- Oo... naprawdę? Na przykład jakich? - zapytała z większym zainteresowaniem Arisa.
- Hem... - omiotłem wzrokiem ziemię. - Mógłbym ci jakąś zademonstrować, jeśli byś chciała...
- Och, to byłoby bardzo miłe z twojej strony. - powiedziała przyciszonym, ale pewnym siebie tonem Arisa.
- No dobra, to żaden problem. - powiedziałem z zapałem, po czym uformowałem odpowiedni znak łapami i położyłem je na wilgotnej ziemi. Nagle cała okolica spowiła się mgłą tak gęstą, że pewnie ktoś, kto nie byłby mną, nie byłby w stanie nic zobaczyć.
- Jej... to jest... całkiem niezłe. Podoba mi się. - powiedziała z przekonaniem wadera. - A umiesz coś jeszcze?
- Niby tak... taką sobie fajną tarczę obronną, ale, żeby ją stworzyć musiałbym znajdować się blisko jakiegoś zbiornika z wodą... - odparłem z lekkim zażenowaniem w głosie.
- Oo... ja też umiem coś fajnego i bardzo chętnie ci to zademonstruję! - powiedziała Arisa z dużym zapałem. Ułożyła łapę odpowiednim gestem przykładając ją do ust, a z nich wydobyła się wielka, potężna fala powietrza, przycinająca równo trawę znajdującą się w oddaleniu kilkunastu metrów. Popatrzyłem na nią z podziwem.
- No, no, no... taka zdolna i potężna wadera, a taka nieśmiała? - przymrużyłem oczy w swoim głupkowatym, rozbawionym uśmiechu.
- Mo... można tak powiedzieć. - powiedziała wilczyca spuszczając wzrok i wlepiając go w ziemię.
- Och, nie wstydź się! - podniosłem twarz Arisy spoglądając jej prosto w oczy. - Przecież mnie znasz i wiesz, że nie odgryzę ci głowy, kiedy powiesz coś nie tak! Dlaczego jesteś taka nieśmiała? Przecież inne wilki nie mogą ci nic zrobić! Nie bój się, bo odważne osoby zawsze zgarniają najwyższe i najlepsze miejsca! Hm!
- No... w sumie... to... chyba masz rację. - powiedziała wadera, a na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech, który z przyjemnością odwzajemniłem.

<Arisa? :D>

Od Matta CD. Ecclesi

Obudziły mnie małe promienie słońca, świecące przez otwór w jaskini. Ziewnąłem po czym rozejrzałem się dookoła. Byłem w swojej jaskini. Biedna Ecclesia, pewnie musiała taszczyć mnie tutaj. Będę musiał za to jej podziękować...
Miałem właśnie wyjść z jaskini gdy wpadłem na pewną osobę.
-Witaj - uśmiechnąłem się przyjaźnie.
-Część - powiedziała ciepło, odwzajemniając uśmiech.
-Dzięki, że mnie tu przyniosłaś... Pewnie musiałaś się nieźle namęczyć - zaśmiałem się lekko - pozwól, że Ci to wynagrodzę.
Wadera spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- Na co masz ochotę? - zapytałem - Na śniadanie... - dodałem szybko.

<Ecclesia?>

Od Telary CD. Deatha

Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie, po czym powiedziałam:
-Z wielką przyjemnością - zaśmiałam się po czym spojrzałam na piękny księżyc, który oświetlał las przed nami. Nawet nie zauważyłam jak ziewnęłam.
-Chyba już pójdę spać - uśmiechnęłam się - Dobranoc... I do jutra - obróciłam się i powolnym krokiem weszłam do swojej jaskini po czym położyłam się w kącie, po chwili oddając się w objęcia Morfeusza... Obudziłam się dość wcześnie, zauważyłam to po tym jak wyszłam z jaskini. Słońce dopiero co wstawało. Uśmiechnęłam się pod nosem i usiadłam przy ścianie jaskini wpatrując się w wschodzące słońce...

<Death?>

Od Cosmo CD. Ili

Gdy moja mama zawołała mnie na obiad, wykorzystałem to trochę jako pretekst do zakończenia rozmowy z Ilą. Pobiegłem od razu do naszej jaskini. ,,Jak fajnie być w domu'' - pomyślałem. Stanowczo wolę to, niż spacerowanie. Obiad, oczywiście był pyszny, ponieważ tata zawsze poluje na przepyszne zwierzęta. Zjedliśmy, na szczęście nie poganiano mnie, bym znów wyszedł... uff... nagle do naszej jaskini weszła Ila.
- Hej! - przywitała się z nami uśmiechając się. - Przechodziłam obok i mi się przypomniało, że słyszałam od kogoś, że macie szczeniaki! - nie wspomniała, że już mnie spotkała. Dziwne... może ma co do mnie jakieś plany?

<Ila? x3 Też wena spada... x3>

Od Veyrona CD. Karibu

- Hm... - zamyśliłem się na chwilę oglądając klucze. Podszedłem do zamka i przyjrzałem mu się uważnie. Miał pięć wejść... każde miało inny kolor i kształt. Pierwszy był owalny z małymi ząbkami i był koloru szmaragdowego. Drugi przypominał półkolisty księżyc w kolorze srebrnym. Trzeci zaś, niczym mgła był cały pofalowany o złotej poświacie. Czwarty, krwistoczerwony układał się w dwa zniekształcone serca. Piąty barwy kruczoczarnej i kształtu nieznanego był najmniejszy z nich wszystkich.
- Znalazłam kolejne dwa klucze! - powiedziała zachwycona i dumna Karibu. - Złoty i czerwony... mamy już cztery klucze... zielony, srebrny, czerwony i złoty. Do znalezienia został jeszcze tylko piąty. Obserwowałem w skupieniu strukturę dziurek od klucza.
- Czekaj! - nagle drgnąłem, jakbym ocknął się z jakiegoś pięknego snu, a na moją twarz spłynęło olśnienie. - Czy mogłabyś podać mi swoje klusze?
- Tak... - wadera przytaknęła i wręczyła mi kawałki kolorowego metalu o różnych kształtach.
- Do tej roboty potrzeba dwóch wilków. - powiedziałem, po czym zachęciłem waderę, aby do mnie podeszła. Tak też uczyniła.
- Ale co ja mam robić? - zapytała ze zdziwieniem i  zaczęła ruszać oczami, tak, jak na ogół robią to wilki, gdy są bardzo niespokojne.
- Musimy równocześnie przekręcić klucze, aby uzyskać pożądany efekt. - objaśniłem skrzydlatej waderze pokrótce. Ona kiwnęła głową. Objęliśmy w łapy kluczyki, odliczyliśmy do trzech i przekręciliśmy je. Wymagało to nie lada siły, gdyż były one zardzewiałe, przez co miały więcej wypustek i nierówności. Nagle korytarz zadrżał, a w drzwiach zrobiła się mała dziura. Wypadł przez nią dziwny, czarny, misternie rzeźbiony klucz z różnymi runami i innymi znakami wyrytymi na gładkim skrawku metalu. Teraz wreszcie byliśmy gotowi do otworzenia drzwi...

<Karibu? Wylądowałem na bezweniu >.>>

Od Matta CD. Hamony

Zaśmiałem się gardłowo, po czym uśmiechnąłem się ironicznie.
-Naprawdę sądzisz, że wiesz przez co przeszedłem - sarknąłem po czym zaśmiałem się - Nikt nie zna mnie... Nikt nie wie co czułem - wykrzywiłem wyraz twarzy w grymas bólu i spojrzałem na nią.
Wbiłem swój wzrok w nią po czym wziąłem głęboki wdech, aby się uspokoić. Wadera dostrzegła w moich oczach ból, cierpienie i smutek. Dało się to wyczytać z jej twarzy. Natychmiast sprawiłem, że moje oczy zaszły mgłą, aby nie mogła z nich nic więcej wyczytać...

<Hamona?>

Od Ili CD. Cosmo

- No cóż... - odparłam. - Ja również lubię księżyc... i szanuję twoje zdanie.
Uśmiechnęłam się. Cosmo poruszył niespokojnie uszami.
- Wiesz... to chyba mama. Woła mnie na obiad. - Cosmo wyszczerzył zęby i zniknął w głębi lasu. No cóż... widać, że zostałam zupełnie sama. Ruszyłam przed siebie nucąc wesołą piosenkę. Nagle wpadłam na jakiegoś wilka... wydawał mi się znajomy. Tak... zdecydowanie. Był to Blood.
- Oo... pani optymistka się przytargała. - mruknął z niezadowoleniem. Westchnęłam głęboko, starając się ukryć w sobie negatywne emocje. Nie lubiłam tego wilka. Był jakiś taki oschły i nie przyjazny. Wiecznie chodził naburmuszony i zawsze we wszystko musiał wcisnąć swoje trzy grosze. Starałam się unikać takich wilków szerokim łukiem, ale dzisiaj to nie wyszło. Uśmiechnęłam się sztucznie, mruknęłam coś w stylu „dzień dobry” i ruszyłam dalej.
- No, no... a ty gdzie się wybierasz? - zapytał podejrzliwie łypiąc na mnie spode łba. Coś we mnie zaskwierczało.
- Och, to już nawet nie wolno sobie pochodzić czasem po swoim lesie?! - zapytałam go z zażenowaniem.
- Pewnie, że wolno, - warknął mi w twarz. - Ale wyczuwam tu obecność wilka, którego poszukuję... Tego nowo narodzonego w watasze. Wydaje mi się być dobry... chcę złożyć na nim swoją pieczęć Siedmiu Bogów, aby móc wykorzystać jego niezwykłą moc. Nie widziałaś go tutaj przypadkiem?
- Ech... a jak wygląda? - zapytałam udając zdezorientowaną, jednak na moim czole pojawiła się kropelka potu.
- Mały, brązowy basiorek z ciemną fryzurą i dziwnymi znakami na sierści. - powiedział posępnie.
- Yyy... chyba widziałam kogoś podobnego... nie jestem do końca pewna czy to on, ale udał się w tamtą stronę... ekhm... - mruknęłam pokazując kierunek przeciwny temu, w którym udał się Cosmo. Muszę go jak najszybciej ostrzec! Gdy tylko Blood odszedł ruszyłam w stronę, w którą mój mały kolega popędził na obiad...

<Cosmo?>

Od Arisy CD. Ryana

-To chodźmy - pociągnęłam go lekko za łapę i poszłam przed siebie.
-Gdzie idziemy? - zapytał nagle z uśmiechem, dotrzymując mi kroku.
-Tego jeszcze nie wiem - odwzajemniłam uśmiech - Zapewne jak będziemy szli w tym kierunku to dotrzemy do jaskiń - spojrzałam na niego- Trochę będziemy musieli iść - odwróciłam wzrok i wpatrywałam się w drogę przed nami- Skoro czeka nas długa droga... - zaczęłam nieśmiało, spoglądając za siebie po czym przeniosłam wzrok na basiora- To opowiedział byś coś o sobie? Nie naciskam... Tylko chciałabym się trochę więcej się o tobie dowiedzieć... - dopiero gdy wypowiedziałam do końca to zdanie, zdałam sobie sprawę z tego jak głupio musiało to brzmieć. Odwróciłam wzrok po czym poczułam jak na moich policzkach, pojawiają się rumieńce...

<Ryan?>

Od Cosmo CD. Ili

- No... - w sumie to niezbyt wiedziałem co odpowiedzieć. Że wolę, gdy świeci księżyc zamiast słońca? Że nie lubię ciepła, tylko zimna? Mogłem powiedzieć oba... tylko właśnie, w ogóle nie lubiłem mówić. W dodatku z jakąś dorosłą waderą, która zaskoczyła mnie i nawet jej nie znam. Znaczy się, znam od minuty. A to nie wiele. - Ja... eee... wolę chyba... troszeczkę inne... kilimaty.
Wymusiłem coś na kształt uśmiechu.
- Aha... - odpowiedziała Ila. - Nie rozumiem, jak można nie lubić słońca, przecież jest takie fajne, ciepłe, jasne, a chmurki...
Bla, bla, bla. Znowu wykład. Bardzo śmiała. Za śmiała dla mnie, pomyślałem.


<Ila? x3>

Od Moon CD. Emmy

-Co potrafisz? - wadera ponowiła pytanie.
-Ech, jestem Wilkiem Księżycowego Światła. Umiem władać księżycem.
-Co jeszcze umiesz?
-Teleportować się i flopsować.
Wadera uniosła jedną brew.
-Patrz. - powiedziałam.  Stanęłam przy potoku, a potem... FLOPS. I stałam przy Emmie. 
-Wow. Można się tak nauczyć? - spytała wilczyca.
-Nie. Z tym trzeba się urodzić. 
Emma wyglądała na nieco zawiedzioną.
-Ale nie martw się. To jest wyczerpujące. - zasapałam.
Wadera zachichotała. Wtedy usłyszałyśmy drwiący głos:
-Jakie to urocze.- to była Hamona.
-Odczep się!- warknęłam.

<Emma, Hamona?>

Od Ceiviry CD. Serine'a

Żołnierze ciągnęli mnie ze sobą. Wlokłam się wolniej niż żółw. Godziłam z myślą, że umrę. Żal mi było zostawiać tu to wszystko, a w szczególności Serine'a. W duszy miałam nadzieję, że nie przyjdzie, że moje słowa dotknęły go do głębi. Czułam intuicyjnie, iż coś jest nie tak, tylko nie miałam pojęcia, co. Strażnicy prowadzili mnie do celi. Jeden z nich otworzył ją kluczem i chciał mnie wepchnąć do środka, ale Chance powstrzymała go. 
- Stój! Zmiana planów. Zaprowadzisz ją do jaskini, od razu - rozkazała.
Wadera podeszła do mnie. Robiła to z gracją. W oczach miała zawziętość, pewność siebie, poczucie zwycięstwa. Jej kroki były wolne. Zmierzyłam ją wzrokiem od stóp do głów. Zrozumiałam wówczas swoją słabość. Ja - nic nie warta, opadająca z sił, umierająca, a ona - władcza, silna, jak nigdy dotąd, posiadająca potężne moce. Chance zbliżyła się do mnie i wyszeptała mi do ucha:
- Zaraz sobie porozmawiamy. Jestem ciekawa, czy wtedy będziesz taka odważna.
Spojrzała na mnie z pogardą i odeszła. Ja z kolei zostałam zaprowadzona nieznanym mi wejściem do jaskini weselnej. Wadera czekała już na podeście. Żołnierze zostawili mnie, a raczej rzucili na ziemię. 
- I co, Cei? Porozmawiajmy sobie chwilę - zaczęła wyniosłym głosikiem.
Spojrzałam za siebie. Zobaczyłam wyjście z jaskini. Przez głowę przeszła mi myśl o ucieczce. Podniosłam się z podłogi i obróciłam w tamtym kierunku.Postawiłam jeden, drugi krok. Szłam wolno, nie obracając się nawet za siebie. Gdy już byłam blisko wyjścia, wystarczył jeden skok do wolności. Wyprężyłam ciało i już miałam skoczyć, gdy wtem usłyszałam niewiarygodnie głośny krzyk. Złapałam się za głowę. Nie mogłam wytrzymać z bólu. Wtem wrzask ustał, ale ja nie potrafiłam się podnieść. 
- Już wychodzisz? Nieładnie tak bez pożegnania - rzekła drwiącym głosem. 
Nagle poczułam, że się unoszę. Zatrzymałam się przy ścianie. Z miejsca zostałam przykuta łańcuchami. 
- Skarbie, ja tylko chcę porozmawiać. Czy to tak dużo? - powiedziała łagodnie.
 - Nie mamy, o czym - odparłam, posyłając jej pogardliwe spojrzenie. 
- Tak uważasz? Chciałabym cię lepiej poznać. Opowiedz mi swoją historię - mówiła leciutko. 
- Nie zamierzam z tobą o tym rozmawiać - zaczęłam się denerwować. 
- Nie? W takim razie sama sobie to wezmę! - wrzasnęła. 
Wtem w mojej głowie poczęły pojawiać się dziwne obrazy. Na początku nie poznawałam z żadnej z wizji, ale po upływie kilku chwil to się zmieniło. Widziałam moich przyjaciół, łapanych do niewoli. Wszędzie panowała panika, strach... Wtem przemieściłam się do więzienia. Strażnicy wprowadzali moją matkę. Ta płakała. Wiedziałam, co za chwilę nastąpi. Podszedł do niej król całego zamieszania. Najpierw rzucał nią od ściany do ściany, jakby była treningową piłką. Potem sprawiał jej ogromny ból fizyczny. Mama krzyczała, wierciła się. Nie potrafiłam znieść tego widoku. Coś jakby ugodziło mnie w sam środek piersi tysiącami igieł, które wbijały się coraz głębiej i bezlitośniej. Pragnęłam zamknąć oczy, ale Chance nie pozwoliła mi na to. W głowie zaczął szepczeć mi głos, który odbijał się echem po ścianach bębenków: 
- Nie pomogłaś jej. Co z ciebie za córka? Nawet cierpienie matki cię nie ruszyło. Egoistka, tchórz... Jak można być tak bezmyślnym, tak nieudanym, tak słabym...? 
Wtem przez głowę przemknęła mi śmierć White'a, przyjaciół z rodzinnej watahy, a potem zobaczyłam coś, czego do tej pory nie było mi dane ujrzeć. Spostrzegłam płonący dom, Katarę i małego Zaheera. Wadera umierała, została spalona... Nie mogłam w to uwierzyć. To byłoby zbyt bolesne, nie potrafiłam tego wytrzymać.
- Widzisz? Oni wszyscy zginęli za ciebie. Ty nie kiwnęłaś nawet palcem, żeby ich uratować, a oni tyle dla ciebie znaczyli, obdarzali cię uczuciem. Ty jednak kazałaś im odejść. To twoja wina... - usłyszałam głos. 
Łańcuchy się zwolniły, a ja upadłam na ziemię. Nie miałam siły wstać. Patrzyłam w niewidzialny punkt. Przed oczami nadal kłębiły mi się sylwetki tych, którzy zginęli. W tamtej chwili umarłam. Umarłam duchowo. Przytaknęłam głosowi. 
- Masz rację. Nie powinnam żyć. Ta klątwa to kara i spotkała mnie zasłużenie - pomyślałam. 
Jedna, samotna łza spłynęła mi po policzku. Chance wyssała ze mnie całą energię. Nie miałam siły wstać, normalnie funkcjonować, żyć. Wszystko przestało mieć sens. Dostrzegałam tylko pustkę, która mnie wypełnia - nic nie znaczące cechy, egoizm, tchórzostwo. Czekałam tylko na jedno - na śmierć. Ona była moim jedynym wybawieniem, ucieczką, drzwiami do ulgi. Chance nie chciała przestać. Katowała mnie obrazami z przeszłości, a te niszczyły mnie od środka, siały spustoszenie. Wtem w wirze obrazów ujrzałam taki, którego nie poznawałam. Jasnobrązowa wadera trzymała przy sobie szczeniaka. Szeptała małej coś do ucha, mając łzy w oczach. Nagle rozdzielono je. Starsza wadera została od razu brutalnie zgładzona. Malutka zdążyła uciec, ale bardzo cierpiała. Przyjrzałam się jej bliżej, spojrzałam w oczy. To była Chance... Wtem wizje ustały. Spojrzałam na waderę. Wyglądała zupełnie inaczej niż kilka chwil temu. Pewność siebie zniknęła, a jej miejsce zastąpiło totalne rozerwanie emocjonalne. Wyglądało słabo, jakby ktoś odebrał jej całą siłę życiową. Odwróciła się do mnie tyłem, a łeb ukryła w łapach. Mogłam uciec, dać jej spokój, ale nie zrobiłam tego. Wstałam, podeszłam do niej i przyjrzałam się jej z bliska. Oczy miała całe we łzach, wygladała okropnie. Przytuliłam ją, to był mój pierwszy odruch. Ta, wbrew temu, co myślałam, odwzajemniła uścisk. Trwałyśmy tak przez chwilę.
- Dziękuję - wyszeptała.
Nie mogłam uwierzyć w to, jak bardzo się zmieniła. I to wszystko pod wpływem jednego wspomnienia? Niemożliwe...
- Co się stało? - zapytałam.
- Nie powinnaś tego widzieć, to było moje wspomnienie - odpowiedziała.
Widać było, że głęboko się zamyśliła, że to ją dotknęło do głębi, weszło w najczarniejsze zakamarki serca. Znowu zaczęła płakać. Nie wiedziałam, że ona w ogóle ma uczucia. Zaczęło mi być jej żal.
- Dlaczego to zrobiłaś? Po co te wszystkie okropne rzeczy? - drążyłam temat.
- Chciałam się zemścić - wyszeptała.
- Zemścić? Na niewinnych? Jak miała w tym pomóc śmierć Katary? - ostatnie słowa wypowiedziałam cicho, jakby do siebie.
Tak spojrzała na mnie z przerażeniem. Chyba dopiero teraz zdałą sobie sprawę z tego, co zrobiła.
- Jak mogłam... Przecież on teraz... - w jej oczach dostrzegałam złość i łzy. 
Chance wpadła w panikę. Zaczęła wykrzykiwać w swoją stronę obelgi, rwała sobie sierść. Z każdą kolejną minutą coraz bardziej siebie nienawidziła.
- Chciałam się tylko zemścić za jej śmierć, tylko ją pomścić, tylko tyle, nic więcej... Myślałam, że to mi pomoże, że będę spokojniejsza... Co ja zrobiłam? - jej głos był jak lament, niczym najgorsze wołanie o pomoc.
Nie mogłam na to patrzeć, po raz kolejny ją objęłam. 
- Chyba już cię rozumiem, Chance - powiedziałam szeptem.
Czekałam, aż wadera się trochę uspokoi. Kiedy to już nastąpiło, kazałam jej usiąść. Ze stołu weselnego przyniosłam jej wodę.
- Ceiviro, ja tak bardzo cię przepraszam, tak bardzo. Nie wiedziałam, co robię. Ta żądza zemsty mną zawładnęła... - rzekła drżącym głosem.
- Pomogę ci. Musimy porozmawiać z Serinem czym prędzej. Zawsze jest jakieś wyjście - mówiłam.
- Nie, nie ma wyjścia. Dla mnie nie ma już ratunku, za późno. On mi nigdy tego nie wybaczy, nigdy... I moja mama też...
Było mi jej żal, okropnie żal. Zdawałam sobie sprawę, że mogła blefować, ale raczej tego nie robiła. Inaczej jej uczucia nie byłyby tak szczere, autentyczne. Zapomniałam o tym, co zrobiła mi, Serine'owi, Zaheerowi i wielu innym. Postanowiłam jej bronić, jeśli naprawdę się zmieniła. Spojrzałam na wyjście z jaskini. Księżyc znajdował się wysoko na niebie. Dochodziła właśnie północ... Zaraz przekonam się, czy to wszystko, to nie przypadkiem perfidna pułapka i fałsz.

<Serine? Zakręciłam, jak nie wiem, co. Nic do niczego nie pasuje. Przepraszam :(>