niedziela, 27 grudnia 2015

Od Mounse CD. Jack'a

Ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu jedzenia. Złapaliśmy trop jakiś zwierząt stadnych, i podążyliśmy za nim. Najprawdopodobniej były to karibu, które w tym okresie roku odbywają swe wędrówki. Instynkt mnie nie zmylił. Na łące pasło się małe stado karibu. Próbowaliśmy wybrać jakąś słabszą sztukę. Trafiło na starego i kulawego samca. Wyskoczyliśmy z lasu. Zwierzęta od razu rozbiegły się we wszystkie strony świata. Jack zagrodził zwierzęciu drogę. Spanikowany samiec zaczął uciekać w stronę lasu. Szybko go dogoniliśmy. Jack wskoczył na niego i ugryzł go w szyję. Ja uderzyłam z boku tak, że zwierzę padło. Można powiedzieć, że trochę się z nim bawiliśmy, ale osiągnęliśmy swój cel, gdy Jack zadał ostateczny cios prosto w tętnicę. 
- No to smacznego życzę. - powiedziałam, ale Jack zabrał się już do jedzenia.
- Smacznego!- wymamrotał z pełnym pyskiem. 
Zjedliśmy większą część " obiadu " i położyliśmy się w cieniu pobliskich drzew, kładąc się brzuchami do góry.
- I co dobre było? - spytałam.
- No pewnie! A co nie widać?- odparł żartobliwie, wskazując na swój pełny brzuch. 
- Widzisz, a ty chciałeś zjeść jakieś marne król...- przerwałam. Basior popatrzył na mnie, czekając na moją wpadkę. - zające. A ty chciałeś zjeść zające. Zaśmialiśmy się.
- Każdy ma inny gust. - powiedział.
- Hah, filozof się znalazł.
Popatrzyliśmy w stronę martwego karibu. Były już różne ptaki drapieżne, korzystające z okazji darmowego posiłku.
- Chyba już nie ma co zbierać. Wracamy?- zapytałam.
- Tak, tylko pomoż mi wstać, bo sam raczej nie dam rady. - zażartował.

<Jack? Trochę mnie wkręciłeś nie ujawniając swojej tożsamości xd >

Od Domena CD. Sanzy

- Do domu, tak wcześnie?! - zdziwiłem się - przecież jest tyle różnych możliwości na fajne spędzenie wolnego czasu. 
- Ciekawe jakie? A poza tym nie chce mi się, chcę odpocząć. - odparła. 
- No np. skakanie ze skał do wody, wyścigi po lesie, polowania, spotkania ze znajomymi. Ale ty nie jesteś zbyt towarzyska, więc może...
- Może jednak nie. - przerwała mi, starając się nie wybuchnąć. Byłem dla niej aż tak irytujący? Chciałem przekonać się, na co ją stać.
- A jednak może? - powiedziałem.
- Matko czego ty ode mnie chcesz , zrobiłam ci coś? - krzyknęła, po chwili gryząc się w język. Więc łatwo ją wkurzyć. 
- Nawet jesteś trochę urocza, kiedy się tak denerwujesz. - zaśmiałem się. 
- Robisz wszystko żeby mnie zdenerwować?! - krzyknęła znowu.
- Dobrze uspokój się, nie powinienem naciskać, przepraszam. - powiedziałem spokojnym głosem. Wadera popatrzyła na mnie tylko, ruszając przed siebie. Chyba nie potrafiła przeprosić, przyznać się, że też popełniła błąd. Jednak ja poczułem, że to wszystko to moja wina, bo ją sprowokowałem, choć wydawało mi się, że nic takiego nie zrobiłem.
- Hej, dobra zapomnimy o tym okej? - zagrodziłem jej drogę, tak że nasze nosy były około centymetr od siebie. Od razu oboje odskoczyliśmy.
- Dobra, w sumie nic się nie stało..- wymamrotała. 
- To co idę do domu, nie chcę cię już denerwować... - zacząłem o ruszyłem w stronę mojej jaskini. 
- Czekaj! - wyrwało jej się - to może w ramach..no może..spędzimy razem czas? - miałem wrażenie, że pyta się sama siebie. 
- Kusząca propozycja... - zacząłem, ale kiedy wadera posłała mi swoje zirytowane spojrzenie, wybrałem prostrzą odpowiedź. - No okej.

<Sanza?>

Od Nymerii CD. Jack'a

Przekrzywiłam lekko głowę, po czym wybuchłam śmiechem. Z Jackiem było naprawdę wesoło. Był tak uroczo niezdarny. 
-Wiesz co? Jesteś bardzo...specyficzny, bo jako jedyny sprawiłeś że po paru godzinach od naszego spotkania się roześmiałam - stwierdziłam wpatrując się w niego uważnie. 
-To...Dobrze?
-Tak głuptasku. Zazwyczaj taka nie jestem. Czuj się wybrańcem.
Zrobił ważną minę i wypiął dumnie pierś. Znowu się roześmiałam. 
-Nie uważasz, że przyzwoicie byłoby pójść do alfy? - zapytałam, kiedy już przestałam się śmiać. Jack skinął głową i ruszyliśmy w stronę jaskini alfy. 
***
Jack zapukał głośno w ścianę. Pojawił się basior, jak się domyślałam alfa. 
-Cześć Jack. Kto to?
Nim mój towarzysz zdążył otworzyć pysk, ja już zaczęłam gadać. 
-Nymeria jestem. I chciałabym dołączyć do tej watahy, najlepiej jako zwiadowca. Jeśli oczywiście jest miejsce. 
Alfa spojrzał na mnie ze zdumieniem, po czym uśmiechnął się lekko. 
-Ja jestem Aventy i, tak możesz zostać zwiadowcą - odparł. 
-Dzięki - wyszczerzyłam się do Jack'a. 

<Jack? Co dalej?>

Od Takashi CD. Cole'a

Nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem znaleźliśmy się na tej polanie. Z początku myślałam, że wpadliśmy w jakiś portal czy co. Skądś znałam te tereny, choć miałam chyba sklerozę, bo nie mogłam skojarzyć miejsca. I ten szelest... 
- Mam takie dziwne przeczucie, że coś się kroi... - powiedziałam, patrząc dyskretnie na swego towarzysza. - I coś tak pewnie będzie ciekawie.
I wykrakałam.
- Co jest, do... - usłyszałam nagle głos Cole'a, gdy poczułam jak pod nami trzęsie się grunt. 
Pod Cole'm rozstąpiła się ziemia, a on wleciał w ogromną szczelinę, która powstała. Usłyszałam jego krzyk, potem głuchy łomot i przerażająca cisza. Co się dzieje? Nie mam pojęcia!
- Cole! - wykrzyczałam, dopadając do krawędzi szczeliny. - Nic ci nie jest?!
Wytworzyłam kulę energii, która rozświetliła otaczającą mnie ciemność. Szukałam gorączkowo czegoś, dzięki czemu mogłabym zejść do basiora. Najgorsze było to, że nie usłyszałam odpowiedzi. 
Zauważyłam w pewnym momencie, że mogłabym zejść po tych skałach z lewej, które układały się w jakieś schody. Powoli weszłam na jedną z nich. Zadrżała. 
Świetnie. Wprost idealnie.
"Schody" skończyły się, więc musiałam zeskoczyć. Będzie bolało? Ryzyk - fizyk. Nie jestem łatwa do zdarcia. Jestem córką samej Śmierci, czyż nie? Nie można mnie tak łatwo utłuc. No to kic!
Od ostatniej skały do dna przepaści było około dwóch metrów. A same schody miały około pięciu metrów wysokości. Cole musiał się nieźle poobijać. To nie bez tego. Kula energii powędrowała w przód, w stronę basiora, który zdawał się powoli budzić.
- Cole! - krzyknęłam, a po chwili byłam przy nim.
Nagle rozległ się szept. Jakby dziecięcy głosik. Słodki. Ale to co mówił, nie było już takie słodziutkie.
"Panna Tashi mała, dzisiaj cała czarna. 
W plecach ma nóż, nie może płakać już..."
- Co się dzieje? - zapytał cicho Cole, opierając się o mnie. - Czyj to głos?
- Nie mam pojęcia... - wyszeptałam. Bałam się. A co, jeżeli szaman się pomylił i do spotkania z Debiru dojdzie wcześniej?
"Oddechu ma ćwierć, 
Więc błaga o śmierć!"
- Pokaż się! - rozkazałam. Jednak mój głos był przesiąknięty strachem. 
- Już niedługo, Córo Śmierci. Nie cieszysz się na to spotkanie? 
Ten głos. To nie może być... Proszę, nie! Ciszę przeciął mój szloch...

<Cole? ^^ Mam nadzieję, że nie wyszło aż tak tragicznie jak myślę ;-;>