piątek, 12 grudnia 2014

Od Ceiviry CD. Serine'a

Znowu to ogromne poczucie pustki, ten ból nie do wytrzymania... Jednak było coś, co wbrew pozorom, uspokajało mnie. To obecność Serine'a. Mimo że na zewnątrz byłam kompletnie rozdarta na strzępy, to w środku cieszyłam się, że jest tak blisko mnie. Przestałam szlochać, jednak nadal się trzęsłam. Basior czekał cierpliwie. Wtem do mojej podświadomości po raz kolejny wdarło się słowo: "narzeczona". Poczułam się niezręcznie. Wyrwałam się z uścisku wilka. Ten popatrzył na mnie niezrozumiałym wzrokiem, zignorowałam to. Byłam zła na siebie o tak gwałtowny wybuch emocji.
- Przepraszam... - wyszeptałam, spuszczając głowę.
Serine zrobił dwa kroki w moją stronę. Chciał znowu mnie objąć, ale ja mu na to nie pozwoliłam. Odezwał się więc:
- Nie masz za co. Rozumiem twoją reakcję. To ja powinienem cię przeprosić. Kiedy patrzę, jak przeze mnie cierpisz...
- Nie kończ - przerwałam mu.
Wbiłam wzrok w horyzont. Księżyc posłusznie schował się, aby ustąpić miejsca słońcu. Nie zgłaszał sprzeciwu, nie opóźniał wschodu. Po prostu robił to, co do niego należy. Wtedy zrozumiałam, że ja również powinnam tak postąpić. Otarłam sobie łapą łzy z pyska.
- Cei, proszę cię. Pozwól mi wytłumaczyć - zaczął basior.
- Nie chcę tłumaczeń. Sama widziałam, jak to wygląda - przerwałam mu, ale mówiłam już spokojniejszym głosem.
- Ale to nie jest tak, jak myślisz - powiedział.
- A jak jest? - zapytałam, patrząc na niego.
Basior ucichł i spuścił głowę. To był wyraźny znak, że jest dokładnie tak, jak myślę.
- Ja o niczym nie wiedziałem - rzekł Serine.
- Wiem - odparłam pewnie.
Basior spojrzał na mnie zaskoczony. Ja z kolei odwróciłam się i spojrzałam na słońce. Jego promienie jeszcze nie wyłoniły się spoza góry. Podeszłam do małego jeziora, a następnie przejrzałam się w gładkiej tafli. Wyglądałam okropnie. Od razu wsadziłam łeb do wody. Poczułam się zdecydowanie lepiej. Wyciągnęłam głowę i spojrzałam jeszcze raz. Nie było tak źle. Otrzepałam się w kropel wody.
- Będę się zbierać - oświadczyłam.
- Jak to? - zapytał niezwykle smutnym głosem.
- Masz tu wszystko, czego pragniesz - rodzinę, narzeczoną - to słowo ledwie przeszło mi przez gardło - miejsce na Ziemi. Ja... Cóż, chyba wiesz, jak jest. Nic tu po mnie - rzekłam.
- Cei, zostań, proszę - odparł prawie błagalnym głosem.
- Ja nie mogę, nie po... - przerwałam.
Coś ścisnęło mnie za gardło. Złapałam się za krtań. Upadłam. Coś w środku zaczęło mnie palić żywym ogniem. Spojrzałam na słońce. Jego pierwsze promienie zawitały do doliny. Nie mogłam wytrzymać z bólu. Czułam, jak struny głosowe rozrywają mi się na strzępy, jak tkanki pękają mi w szwach.
- Cei, co ci jest?! - zaczął krzyczeć zdezorientowany Serine.
Byłam przekonana, że za moment umrę, ale wtem ból ustał. Czułam strach, niewiarygodny strach. Moje struny głosowe z powrotem się zrosły, okropne uczucie.
- Już w porządku - wychrypiałam.
- Co się stało? Może zaprowadzić cię do medyka - basior zaczął się martwić.
- Nie, nie. Dobrze się czuję, naprawdę. Muszę już lecieć - powiedziałam.
- O nie, nie. Nie wypuszczę cię w takim stanie. To może zdarzyć się kolejny raz. Dopóki nie zobaczę, że wszystko jest w porządku, nie ma mowy o tym, żebym cię wypuścił - rzekł stanowczo.
Popatrzyłam na niego. Był zdecydowany i widocznie zatroskany. Wiedziałam, że nie ustąpi. Nie chciałam patrzeć na Serine'a i Chanse razem, ale miałam też świadomość, że mogę go skrzywdzić, jeśli teraz odlecę. Obiecałam sobie, że będę udawać, że wszystko jest dobrze, że nic mi nie jest i że cieszę się, iż w końcu sobie kogoś znalazł. Pomyślałam, że zareagowałam zbyt gwałtownie. Zależało mi na jego szczęściu i to bardzo. Żałowałam tylko, że nie chce go dzielić ze mną, ale to już zupełnie inna sprawa. Westchnęłam.
- Dobrze, zgadzam się, ale tylko na kilka dni - powiedziałam w końcu, siląc się na lekki uśmiech.

<Serine? ;)>

Od Cobalta CD. Mony

Mona wsadziła mi do pyska fioleczkę z Eliksirem Prawdy. Odruchowo przełknąłem całą zawartość fiolki. Lekko zakręciło mi się w głowie i zachwiałem się. 
-Dobrze, to teraz powiec czy kochasz Diamond - powiedziała.
-Nie - coś mnie zmusiło do odpowiedzi, zupełnie jakby coś mną sterowało.
Mona była zdziwiona.
-To kogo kochasz? - zapytała drżącym głosem.
-Ciebie - znów coś mnie zmusiło do szczerej odpowiedzi.

<Mona? Nie potrafię tego już dłużej ciągnąć :3 >

Od Deatha CD. Susan

- Ja również się cieszę... - uśmiechnąłem się po raz pierwszy od wielu dni. - Jesteś jedyną osobą, która jest mnie w stanie zaakceptować, nie zważając na mój szkaradny wygląd.
- Moim zdaniem jesteś spoko... - wadera zamachała wesoło nogami. - Chociaż nie wierzę, że jestem jedyną osobą, która cię polubiła bez względu na twój wygląd.
- Może masz rację... - zamyśliłem się i wróciłem pamięcią wstecz.
- Serioooooo? Masz taką osobę? Może to twój bliski przyjaciel? Basior, czy wadera, hm? Bardzo się cieszę, że nie jestem jedyna...
- Cóż.. miała na imię Mell. Była bardzo bliską przyjaciółką memu sercu, ale, gdy powiedziałem, że jej nie kocham, tylko bardzo lubię, jak przyjaciel przyjaciela... ona również mnie zostawiła... - westchnąłem z goryczą.
- Hej... jeszcze nigdy właściwie nie opowiadałeś mi swojej historii... opowiesz? - Susan zrobiła wielkie oczy.
- Jakoś nie mam na to ochoty... - ponownie się zamyśliłem. - Ale niech ci będzie... Kiedyś nie byłem taki szpetny jak dziś. Byłem całkiem ładny. Miałem doskonały wzrok i potrafiłem dostrzec praktycznie wszystko. Jak to mówią "Miałem sokoli wzrok". Prowadziłem wspaniałe życie. Była jednak pewna wadera, którą pokochałem. Z wzajemnością... a przynajmniej tak mi się wydawało. Jednak nie tylko ja pałałem do niej uczuciem. Był również inny basior. Zwali go Evil. A faktycznie był złem wcielonym... ciągle tylko szperał i planował, jakby mnie tu usunąć z "kandydowania". Pewnej zimnej, ciemnej nocy obudził mnie niemiłosierny żar tuż przy mojej twarzy. Ktoś szturchał mnie i krzyczał. Otworzyłem oczy i spostrzegłem pożar. Moja ukochana była przerażona, a wszędzie płonął ogień. Jaskinia została zawalona. Jednak ja ruszyłem aby ją odkopać. Wiedziałem, że zdąży tam wejść tylko jedna osoba. Skłamałem i puściłem ją przodem. Później jaskinia się zawaliła, a ja straciłem przytomność. Gdy już się obudziłem byłem zawalony stertą kamieni. Ledwo co widziałem. Postanowiłem spróbować się podnieść i zwaliłem z siebie stertę kamieni. Cała wataha stała i wpatrywała się we mnie z przestrachem i niedowierzaniem. Spojrzałem po sobie i zobaczyłem, że mam prawie całą spaloną sierść. Od tej pory wyglądam jak potwór. Chciałem podejść do swojej partnerki, ale ona cofnęła się gwałtownie i powiedziała, abym natychmiast odszedł. Zrobiłem tak jak kazała, bo chciałem, żeby była szczęśliwa. Odszedłem. Lecz później zrozumiałem, że to nie była prawdziwa miłość... chodziłem po watahach, ale z każdej mnie wyrzucano. Do kiedy nie trafiłem tu. Ale... nie ma co współczuć, trzeba pogodzić się z prawdą i tym, że każdy wilk, prędzej, czy później cię wystawi.

<Susan? :3>

Od Sirdena CD. Mony

-A wiesz co? 
-Cio? 
-Może przejdziemy się do lasu? Albo nad jezioro? Morze? Gziekolwiek. Byleby nie było innych wilków...

<Mona? >

Od Susan CD. Deatha

-Dethuś? 
-Hmm? 
-Wiesz co... bo... jesteś moim... najlepszym przyjacielem. Naprawdę. Oprócz Sirdena i ciebie wszyscy mają mnie za dziwaczkę. 

<Death? >