niedziela, 30 listopada 2014
Od Diamond CD. Cobalta
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Byłoby cudownie - powiedziałam. - Choć, popływajmy jeszcze trochę!
Pociągnęłam go, po czym ruszyliśmy. Popływaliśmy trochę, pogadaliśmy, a gdy zrobiło się późno, wróciliśmy do jaskini. Położyłam się, a on obok mnie.
***
Obudziłam się. Od razu poczułam, że coś jest nie tak. Jakoś dziwnie się czułam. Cobalt obudził się chwilę po mnie i ziewnął.
- Ach, piękna noc! Wyspałem się dobrze… a ty?
- No nie wiem…
Wstałam, ale zakręciło mi się w głowie. Lekko się zachybotałam.
- Wszystko OK? - spytał mnie z zatroskanym wyrazem twarzy.
- Niezbyt…
- Wiesz, lepiej chodźmy do Samanthy…
Ruszyliśmy po chwili. Musiałam się go podtrzymywać, bo bym się przewróciła. W końcu zobaczyliśmy jej jaskinię.
- Halo! Hop hop! - zawołał głośno. - Samantha? Jesteś tam?
W końcu Samantha wyszła, lekko zła.
- Co się stało? Po co mnie wołacie? - odpowiedziała z naburmuszoną miną.
- Dzisiaj Diamond źle się poczuła - basior wskazał na mnie. - Kręci jej się w głowie, w ogóle coś jest nie tak… możesz nam pomóc?
<Samantha? Chyba wiesz, na czym nam zależy *-*>
Od Blue
Szłam sobie lasem rozmyślając co mogę porobić. Bardzo mi się nudziło. Mogłabym poszukać kogoś z watahy, lecz nikogo tu nie znam. Nagle wyczułam zapach wody. Poszłam w jego stronę. Doszłam do dosyć dużego jeziora. Mogłabym popływać, ale to trochę nudne. Tak więc weszłam na drzewo i z wysokiej gałęzi wskoczyłam do wody. Niestety pod wodą był jakiś wilk na którego wpadłam.
<Wilku? >
sobota, 29 listopada 2014
Od Cobalta CD. Diamond
Cały czas myślałem jak jej to powiedzieć. Bardzo ją kochałem. Tak więc usiedliśmy na dnie jeziora i patrzyliśmy sobie w oczy.
-Chodzi o to że... skoro jesteśmy już razem...to może...myślałaś o... - przerwałem - ... szczeniakach?
<Dia? <3 >
Od Cobalta CD. Mony
Krzyknęliśmy. Stworzenie złapało mnie za tylną łapę. Prubowałem się wyrwać, lecz na darmo. Nagle brzydki stwór wciągnął mnie w głąb jaskini. Ciągnęło mnie przez wąski tunel, aż w końcu wylądowałem na miękkim piasku. Dookoła było tak ciemno że nie widziałem czubka swojego nosa.
-Mona! - krzyknąłem lecz nie uzyskałem odpowiedzi.
Z każdej strony tej ciemnej groty dobiegały szepty. Chciałem na oślep poszukać wyjścia lecz w tym momencie spadła na mnie Mona z krzykiem.
<Mona? Mam to samo... >
piątek, 28 listopada 2014
Od Serine'a CD. Ceiviry
Nie chciałem, aby wadera wyszła. Złapałem więc ją za ramię.
- Cei, czekaj, proszę.
Zatrzymała się. Obróciła i spojrzała oczy.
- Powiem ci - powiedziałem spokojnie. Wadera uśmiechnęła się. - Ale n- nie teraz - spuściłem głowę i wybiegłem z pomieszczenia. Wyleciałem z zamku lecąc na pobliską wysepkę. Wylądowałem na wysokiej, zielonej trawie. Usiadłem garbiąc grzbiet. Zagryzłem wargi. Przez chwilę chciałem zniknąć. Pozbyć się tego wszystkiego. Zapomnieć o tym, co zrobiłem Whiteowi. Nie wiem czy się cieszyć, czy czuć się jak morderca.
- Co ja zrobiłem? - spytałem się sam siebie ukrywając pysk w łapach.
Czułem na sobie wzrok wadery. Musiała mnie obserwować. Niestety po tym wszystkim nie mogę spojrzeć na nią uśmiechając się. Nie mogę udawać, że nic się nie stało. Nie mogę.
Obudził mnie lekki, zimny podmuch wiatru. Wstałem i rozciągnąłem skrzydła przed lotem. Obróciłem się i wzbiłem w powietrze. Zimna woda delikatnie dotykała moje łapy, a zimny wiatr wiał w pysk. Wylądowałem w miejscu gdzie leżał biały basior. Od razu przed oczami ukazał się ten obraz. Zacisnąłem zęby i przeszedłem obok. Przy wejściu usłyszałem głos wadery. Narobiłem trochę hałasu więc pewnie usłyszała jak wchodzę.
- Serine! Serine!
- Coś się stało?
- To do ciebie - wskazała na sokoła siedzącego na parapecie. Podszedłem do niego. Na grzbiecie znajdowała się tuba przyczepiona skórzanym pasem.
Wyciągnąłem zawartość tuby. Był to list. Rozwinąłem go. Wadera podeszła i zaczęła czytać razem ze mną.
"Drogi Serine!
Piszę do ciebie w pewnej sprawie. Dowiedzieliśmy się, że jesteś niedaleko (dobra, daleko) ale mimo tego chcielibyśmy cię zaprosić do naszej watahy. Rodzinnej watahy. Mamy nadzieję, że się pojawisz! Tęsknimy za tobą!
Mama z ojcem "
Niemożliwe. Rodzice?
- To od twojej rodziny, tak? - spytała lekko przygnębionym głosem, ale próbowała go zamaskować.
- Nie - zgiąłem kartkę w kulkę i wyrzuciłem za siebie.
- Jak to "nie" ? Przecież widziałam.
- To nie są moi rodzice. Oni tacy nie byli. Nie są.
- Może się zmienili? Każdy się zmienia.
- Nie.
- Ależ ty jesteś uparty!
- Bo mam powody - lekko uniosłem głos.
- Niby jakie?!
- Ponieważ to przez nich zabiłem Whitea! - wybuchłem. Echo niosło się przez chwilę, ale zagłuszyła go przytłaczająca cisza.
- C- co? - spytała drżącym głosem.
- Ja... Ja nie miałem normalnego dzieciństwa - cofnąłem się o krok. - To, to wszystko jest zbyt skomplikowane, nawet jak na mnie.
- Co t o oznacza?
- Nie wychowano mnie jako uroczego szczeniaczka. Od młodu musiałem zabijać - tu mój głos się się złamał. - Nie pamiętam wiele. Wszystko mi się miesza. Nie potrafię poskładać tego w całość. To wszystko to przeklęte puzzle, które same sie burzą, zmieniają na inny obrazek.
- Serine...
- Bardzo cię przepraszam - zamknąłem oczy i cofnąłem się o kolejny krok.
- Serine - powtórzyła. W jej głosie wyraźnie słyszałem niepokój, przerażenie. Mogłem się tego spodziewać. - To... To nic takiego - zawahała się.
- Nie rozumiesz! Zabiłem tyle bezbronnych wilków! Ciągle pamiętam ich twarze, zakrwawione łapy, płacz matek, szczeniaki! Byłem jeszcze dzieckiem, a doprowadzałem to takich rzeczy! - uspokoiłem się na chwile. - Nie mogłem temu zaradzić.
- Ja...
- Jestem potworem... - wyszeptałem.
- Co? Nie mów tak! - podbiegła do mnie. Jej lęk zamienił się w pewność siebie.
- Przepraszam. Gdybym tylko... Gdybym tylko był inny.
- Nie, nie możesz być inny, nie możesz.
- Ale... Zabiłem Whitea, zabiłem najbliższego ci wilka. Nie powinienem tego zrobić. To ja powinienem umrzeć.
- NIE MÓW TAK! Nie wybaczyłabym sobie gdybyś to ty umarł! W cale by to nie pomogło! - cofnęła się i zaczęła krążyć po dywanie. - To... To z tego powodu chciałeś uciec? Zostawić mnie?
- Nie chciałem, by to się wydało. Myślałem, że mnie znienawidzisz.
- Żartujesz? Nigdy bym cię nie zostawiła za twoją przeszłość. Po co miałabym patrzeć wstecz? Żyjemy teraźniejszością, a nie przeszłością, prawda?
Poczułem jej łapę na moim policzku. Uniosłem wzrok.
- Nigdy bym tego nie zrobiła, ponieważ...
Przerwał jej sokół, który wydał z siebie ten charakterystyczny wysoki dźwięk.
<Cei? Ech... Mówiłam, że będzie krótkie :I >
Od Diamond CD. Cobalta
- Świetnie, że ci się podoba! - ucieszyłam się. - Super…
- Twoje dzieło jest piękne - uśmiechnął się.
Też się uśmiechnęłam. Taki był kochany… idealny na partnera, jak cudownie być z nim! Uśmiechnęłamsię jeszcze szerzej.
- Pójdziemy na spacerek? - zaproponowałam.
- OK - zgodził się, po czym wyszliśmy.
Słońce wschodziło powoli. Ptaki ćwierkały. Nagle zobaczyłam te jeziorko, w którym ostatnio pływaliśmy.
- Chodź proszę, muszę ci coś powiedzieć - odezwał się nagle Cobalt.
- No... dobrze… - weszliśmy do jeziorka i zanurkowaliśmy głęboko. Usiedliśmy na dnie.
- Słuchaj… - zaczął dość niezręcznie. - Chodzi o to, że…
<Cobaltuś? <3 Wymyśl coś… plis *u*>
wtorek, 25 listopada 2014
Od Mony CD. Cobalta
- Jak tam chcesz... - westchnęłam ciężko i spuściłam wzrok. - W sumie, to się cieszę, że znalazłeś sobie jedyną miłość swojego życia... nic nie poradzę na to, że mnie nie kochasz, ale zawsze możemy być znajomymi.
Zapadła niezręczna cisza. Wpatrywałam się pusto w resztki tlącego się, zwęglonego drewna. Nagle od wejścia powiało wiatrem i zrobiło się strasznie zimno. Wiatr dogasił resztki ogniska i zrobiło się całkowicie ciemno, że oko wykol.
- Mona... - zaczął po chwili Cobalt. Coś mi tu nie pasowało...
- Okej... Cobalt... naprawdę, nie musisz się do mnie przytulać, nie boję się... - chrząknęłam nieco zdezorientowana, czując jak oplata moje ramiona.
- Ale... ja cię nawet nie dotykam! - doszedł mnie głos, który stawał się coraz dalszy, jakby z drugiego końca jaskini.
- Jak nie ty, to kto?! - zapytałam z przerażeniem i roznieciłam ogień na suchej gałązce. W jaskini było pusto. Byłam tylko ja i Cobalt. Nikogo więcej tam nie było. Ale zauważyłam coś dziwnego. Jaskinia nie kończyła się tuż za basiorem, była jedynie zaciemniona i prowadziła gdzieś wgłąb tej mrocznej jamy. Nagle coś z niej wypełzło i chwyciło wilka za nogę. Oboje wrzasnęliśmy z przerażenia.
- Mona... - zaczął po chwili Cobalt. Coś mi tu nie pasowało...
- Okej... Cobalt... naprawdę, nie musisz się do mnie przytulać, nie boję się... - chrząknęłam nieco zdezorientowana, czując jak oplata moje ramiona.
- Ale... ja cię nawet nie dotykam! - doszedł mnie głos, który stawał się coraz dalszy, jakby z drugiego końca jaskini.
- Jak nie ty, to kto?! - zapytałam z przerażeniem i roznieciłam ogień na suchej gałązce. W jaskini było pusto. Byłam tylko ja i Cobalt. Nikogo więcej tam nie było. Ale zauważyłam coś dziwnego. Jaskinia nie kończyła się tuż za basiorem, była jedynie zaciemniona i prowadziła gdzieś wgłąb tej mrocznej jamy. Nagle coś z niej wypełzło i chwyciło wilka za nogę. Oboje wrzasnęliśmy z przerażenia.
,
<Cobalt? Sorki, że tak długo musiałeś czekać ale nie miałam (i jak widzisz) nie mam pomysłu >.<>
Od Ceiviry CD. Serine'a
Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Niewidzialna ręka ścisnęła mnie za gardło i nie chciała puścić. Zrobiłam jeden, bardzo ostrożny krok naprzód. Zdawało się, że trwał wieczność. Wszystko wokół zbledło, ucichło. Nic nie miało teraz znaczenia oprócz tego, że White nie żyje... Czułam się, jakbym była w transie. Moje oczy patrzyły tępo na wielką kałużę krwi. Chciałam, żeby to wszystko okazało się sennym koszmarem. Wtem poczułam na sobie łapę Serine'a. Wzdrygnęłam się i odsunęłam na parę kroków. Uświadomiłam sobie, że to wszystko, to najprawdziwsza rzeczywistość. Z oczu poczęły mi płynąć łzy. Nie chciałam ich, ale nie byłam też w stanie ich powstrzymać. Spływały same. Ktoś zwolnił dźwignię, a potem już poszło, tak po prostu.
- Cei, ja przecież... - zaczął Serine.
- Mógłbyś coś dla mnie zrobić? - przerwałam mu.
- Oczywiście - usłyszałam.
Coś znowu ścisnęło mnie za gardło. Chciałam coś powiedzieć, ale zamiast tego wydałam z siebie tylko ciche łkanie. Basior dał mi chwilę na uspokojenie się. Był bardzo cierpliwy.
- Zostaw mnie samą - wydusiłam w końcu z wielkim trudem.
Popatrzyłam na wilka. Był trochę zaskoczony, ale w jego oczach nie dostrzegałam pretensji. Jedynie mała iskierka smutku zabłysnęła w jego tęczówkach. Objął mnie czułym spojrzeniem, po czym odwrócił się i opuścił balkon. Łagodne podmuchy wiatru delikatnie muskały moje policzki. Noc była niezwykle piękna. Gwiaździste niebo, księżyc w pełni. Tylko jedna rzecz mąciła cały urok. Odważyłam się podejść bliżej White'a. Łapy miałam całe we krwi. Usiadłam blisko niego. Łzy spływały mi hektolitrami.
- Przepraszam... - wyszeptałam.
Zaczęłam cicho śpiewać. Nuty były pełne żalu, goryczy i bólu. Cała pieść miała żałobny nastrój. Zamknęłam oczy. Z mojego pyska wciąż wypływały dźwięki, ale coraz bardziej smutne i nostalgiczne. Wtem poczułam na sobie zimne krople wody. Rozwarłam powieki. Strugi deszczu spływały na ziemię. Wielka kałuża krwi zniknęła zupełnie. Spojrzałam na White'a. Wyglądał tak, jak dawniej - bez żadnych ran. Na tym właśnie polegała magia pieśni oczyszczającej. Wpatrywałam się w spokojną twarz basiora. Wyglądał, jakby spał. Chciałabym, żeby to była prawda, ale nie jest.
- Co ja zrobiłam? - zapytałam samą siebie.
Miałam ochotę odejść gdzieś daleko - tam, gdzie nikt by mnie nie znalazł. Czułam się fatalnie, jak zbrodniarka. Położyłąm się nieopodal White'a i zaczęłam płakać. Jeszcze nigdy nie czułam takiego bólu. Zaczęłam walić z całej siły łapami o kamienną posadzkę. Chciałam odreagować, sprawić sobie jeszcze większy ból. Kiedy wreszcie całkiem opadłam z sił, zwróciłam głowę w stronę White'a, ucałowałam go i na chmurze z nut wysłałam jego ciało na tereny mojej rodzinnej watahy. Tam byli pochowani wszyscy ci, których kiedykolwiek kochałam - przyjaciele i rodzina. Długo patrzyłam z anutową chmurą, znikającą gdzieś w oddali. Gdy już jej nie dostrzegałam, opadłam bezwładnie na lodowatą posadzkę i zasnęłam, otulona milionami kropel wody.
***
Było mi niewymownie zimno. Prawie cała się trzęsłam. Wstałam i przez balkonowe drzwi weszłam do środka. Spoczęłam w jednym z pokoi. Położyłam się obok rozpalonego kominka. Moją głowę nieustannie zaprzątała ta tajemnica, którą Serine tak skrzętnie ukrywał. Jak straszna ona musi być, że był gotów mnie dla niej opuścić na zawsze? Musiałam się tegp dowiedzieć. Tajemnice nie prowadzą do niczego dobrego. Zawitałam do kuchni. Zobaczyłam go, stojącego przy oknie. Podeszłam bliżej. Basior nagle odwrócił się.
- Cei... Wreszcie jesteś... - szepnął i spojrzał na mnie czule.
- Serine, musimy porozmawiać - powiedziałam, trochę zbyt oficjalnie.
- Tak?
- Wyjaśnij mi, o jaką tajemnicę chodzi - wyznałam.
Basior wyglądał na przerażonego. Błądził wzrokiem wszędzie dookoła, ale ani razu nie zatrzymał go na mnie.
- Znienawidzisz mnie... - wyszeptał.
Byłam zaskoczona. Jak mogłabym go znienawidzić?
- Nigdy bym tego nie zrobiła. Serine, ty przez tą tajmenicę chciałeś odejść na zawsze... - rzekłam.
- Cei, ja... - nie dokończył.
- W takim razie powiedz mi, o co chodzi. Zobacz, co się stało. Nie zmuszam cię, ale... - przerwałam.
- Ale? - zapytał po dłuższej chwili milczenia.
Uniosłam jego pysk do góry. Chciałam, żeby spojrzał mi w oczy.
- Ale chcę to usłyszeć od ciebie, anie od kogoś innego... - rzekłam łagodnie.
Basior spuścił głowę. Wiedziałam, co znaczy ten gest.
- Rozumiem... - wyszeptałam.
Odwróciłam się. Chciałam wyjść, zostać sama, ale wtedy poczułam na swoim ramieniu łapę Serine'a.
<Serine? Opowiedz :)>
Od Dream
Mgła - nie widzę kompletnie nic. Wokół roi się od wysokich, zupełnie pozbawionych liści drzew. Ich długie konary zdawały się być jak ręce, które mogą lada chwila mnie pochwycić. Dreszcz przeszedł moje ciało od łap aż po sam czubek głowy. Nie chciałam nawet myśleć, co za chwilę pojawi się przed moimi oczami. Wtem usłyszałam przeraźliwy ryk. Odwróciłam się. Zza mgielnej ściany wyłonił się kolosalnych rozmiarów minotaur. Westchnęłam.
- Kolejna noc w koszmarze - powiedziałam sama do siebie.
Ogromny młot potwora przemknął tuż obok mnie. Zaczęłam uciekać, nie miałam innego wyjścia. Biegłam przed siebie, ile tylko sił miałam w łapach. Co chwilę rozglądałam się wokół. Szukałam czegoś, co pozwoli mi zabić minotaura. Sama przecież nie dam sobie z nim radę. Wtem na horyzoncie ujrzałam wielkie, zaostrzone na końcach głazy. W mojej głowie zaczął kształtować się plan. Jeśli potwór w nie uderzy, cała konstrukcja zawali się. Byłam tego pewna. Przyspieszyłam kroku i zatrzymałam się dosłownie milimetr przed kamienną ścianą, po czym uskocyzłam w bok. Minotaur całym ciałem uderzył w głazy, a te, zgodnie z moimi oczekiwaniami, zaczęły się łamać i swoim ciężarem przygniatać potwora. Już się cieszyłam, gdy nagle jeden z kamieni począł spadać wprost na mnie. Zdążyłam uskoczyć, jednak wtem poczułam przeszywający ból. Dźwięk gruchotanych kości dopadł do moich uszu. Nie chciałam nawet wiedzieć, co się stało. Zamknęłam oczy. Pragnęłam już tylko wrócić do rzeczywistości. Kraina snów była dla mnie wyorkiem śmierci. Rozwarłam powieki. O mało nie popłakałam się ze szczęścia, gdy zdałam sobie sprawę, że znów jestem w tym lepszym świecie. Leżałam na miękkiej, chłodnej trawie. Słońce dopiero wypuszczało swoje promienie, co oznaczało, że był dopiero świt. Popatrzyłam na swoją tylnią łapę. Wyglądała paskudnie. Krew sączyła się z niej dość mocno. Westchnęłam. Próbowałam się uleczyć. Tę technikę szkoliłam już od bardzo dawna. Niestety, zawsze udawało mi się tylko złagodzić bół. Ujrzałam zielone światło. Poczułam ulgę. Próbowałam się podnieść, ale na darmo. Ile to jeszcze może trwać? Trzy dni spokoju, opóźniania snu, a potem jedna noc koszmarów. Wtem usłyszałam jakiś szelest. Nadstawiłam uszu. Z każdą następną sekundą dźwięk przybierał na sile. Wreszcie w blasku wschodzącego słońca ujrzałam sylwetkę jakiegoś basiora. Miał czarną sierść, którą w pewnych miejscach przełamywała brudna biel. Podszedł do mnie i powiedział...
<Nathan?>
Od Emmy CD. Cole'a
- Samantha! Jesteś tu? – krzyknęłam. Nikt nie odpowiadał. Zaczęłam się już poważnie denerwować, gdy nagle z ciemności wyłoniła się czarna jak noc wadera.
- Ktoś mnie wołał? – powiedziała jeszcze sennym głosem. Najwyraźniej ją obudziliśmy.
- Przepraszamy Samantho, że cię tak nachodzimy w środku nocy, ale mamy rannego wilka. – wytłumaczył Cole.
- Acha. – powiedziała Samantha i potrząsnęła łbem, by się rozbudzić. Przez chwile przypatrywała się rannemu, aż w końcu zapytała:
- Co się stało?
Wytłumaczyliśmy, co widzieliśmy na polanie oraz o naszym planie uratowania wilka. Samantha słuchała kiwając głową.
- Ok. - powiedziała, gdy skończyliśmy opowiadać. – Rzeczywiście wygląda na ciężko rannego. Zostanie u mnie kilka dni bym mogła go wyleczyć. Będziecie mogli go odwiedzać. Teraz proszę was, żebyście już poszli. Muszę się nim zająć.
- W porządku. – powiedziałam i razem z Cole’m wyszliśmy z jaskini.
Chwilę szliśmy w ciszy, aż w końcu basior zapytał:
- No to powiedz, jak się z nimi rozprawiłaś?
- Ech… no… ten… - plątałam się w odpowiedzi. – Wiesz to… To nie było trudne.
Cole podniósł pytająco brwi.
- Noo… Po prostu jak za mną biegli to lawirowałam między drzewami, tak, aby nie mogli zapamiętać drogi. I kiedy byliśmy już głęboko w lesie, stałam się niewidzialna i jak najszybciej pobiegłam do ciebie. Oni nie mogli wrócić, bo nie znali drogi, a ja zniknęłam im nagle z oczu. Nie wiem, co potem zrobili, ale na sto procent byli wściekli. Pewnie się domyślili, że to tylko zmyłka.
- Możliwe… - powiedział w zamyśleniu. – Nie boisz się?
- Czego? – spytałam nieco zdziwiona.
- No… tego, że oni się domyślili i będą chcieli się na tobie zemścić? Tym bardziej, że jak wrócą w końcu na tą polane to zobaczą tylko rozgnieciony placek, który kiedyś był ich towarzyszem.
Parsknęłam śmiechem.
- No, nie wiem… - zastanowiłam się. – Wcześniej o tym nie myślałam… - przeszedł mnie dreszcz. Brr! A co jeśli Cole ma rację? Zaczęłam się bać. – No, dzięki! Przez ciebie teraz się boję!
- Przepraszam. – powiedział skruszonym tonem. – Nie chciałem cię straszyć…
- Nie chciałeś, ale to zrobiłeś! – prawie krzyknęłam. Trzęsłam się cała na myśl o dwóch masywnych basiorach z Watahy Cienia, a jeszcze do tego byłam zła na Cole’a. Tego było już za wiele! Stanęłam i nagle z oczu pociekły mi łzy.
- Hej, Emma… - powiedział łagodnym tonem. – Przepraszam. Ja naprawdę nie chciałem cię straszyć.
Niestety było już za późno. Łzy ciekły mi z oczu strumieniami. Prawie nic nie widziałam. Zdążyłam tylko jeszcze zarejestrować fakt, że basior mnie przytula, a ja bez sprzeciwu wtulam łeb w jego sierść i tam chlipie. Słyszałam też, że szepcze mi do ucha łagodne i uspakajające słowa. Powoli dochodziłam do siebie. Przestałam płakać i próbowałam opanować moją naruszoną psychikę. Powoli oderwałam się od wilka i uśmiechnęłam się smutno. On odwzajemnił uśmiech i odprowadził mnie pod moją jamę. Kiedy tam dotarliśmy robiło się już jasno.
- No, to pa. – pożegnał mnie Cole, lecz ja zagrodziłam mu drogę.
- Wiesz, jak ważny dla ciała i duszy jest sen? – zaczęłam.
- Taaaa… - powiedział i ziewnął.
- To dobrze. Bo wiesz po tym co mi powiedziałeś nie będę mogła zasnąć, choćbym nie wiem jak bardzo była zmęczona.
- Co więc mogę zrobić? – powiedział sennie.
- Zostań ze mną. – powiedziałam. – Proszę.
Wilk zrobił wielkie oczy, ale przytaknął.
- W porządku. – odpowiedział. – Jeśli to ci pomoże…
Basior położył się na moim posłaniu, a ja obok niego. Było mi ciepło i miło, a co najważniejsze czułam się bezpiecznie. Wkrótce moje ciało powędrowało do krainy snów…
< Cole? Jak zaczęłam pisać to opowiadanie, myślałam, że będzie gorzej, jeśli chodzi o wenę... O.o >
poniedziałek, 24 listopada 2014
Od Serine'a CD. Ceiviry
Wadera spojrzała na mnie z ogromną radością. Przytuliła mnie, ale wszystko zniszczył basior.
- O, Serine, już wyzdrowiałeś? - zakpił.
- Zostaw go - wtrąciła wadera.
- Cei, ale ty jesteś głupia i naiwna - zmarszczył brwi. - Myślisz, że nie wiem kim on jest? Myślisz, że w młodości był grzeczny i kochany? Mylisz się!
Zatkało mnie. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Obawiałem się najgorszego - basior musiał znać moja przeszłość, ale jak?
- O czym ty opowiadasz? - Cei spytała z niedowierzaniem - Czy ty siebie słyszysz?
- Wiem o nim o wiele więcej niż ty.
- Niby skąd? - Nie dałem po sobie poznać, że byłem zaskoczony.
Biały wilk zaśmiał się donośnie.
- Zrobimy tak - powiedział - po północy spotkamy się na najwyższej wierzy w tym zamku. Tylko ty i ja.
- Niech tak się stanie - uniosłem wysoko głowę, a White zniknął w ciemnościach korytarza.
Cały wieczór spędziłem z waderą. Siedziałem obok niej na kanapie obejmując ja skrzydłem, a ona drzemała opierając głowę o moje ramię. Chciałem, aby ta chwila trwała wiecznie, aby było tak cały czas. Niestety północ się zbliżała. Od zapewne ostatniego spotkania z białym szkodnikiem dzieliły mnie minuty.
- Długo spałam? - spytała podnosząc głowę.
- Nie. Tylko chwilę. - Wadera spojrzała na mnie z uśmiechem i z powrotem oparła głowę o ramię.
- Przepraszam - powiedziała.
- Nie masz za co.
- Oczywiście, że mam. Gdybym nie użyła na nim tego śpiewu...
- Nie obwiniaj się za to. Gdybyś tego nie zrobiła prawdopodobnie zabił by nas.
- Ale teraz zabije ciebie. Nie chce cię stracić.
- A ja ciebie.
W ten wybiła dwunasta. Dźwięk zegara rozległ się po całym pałacu. Spojrzałem na waderę smutnym spojrzeniem. Ona tak samo. Zszedłem z kanapy i wyszedłem w milczeniu.
- Serine - Usłyszałem za sobą jej głos. Odwróciłem się. - Obiecaj mi, że wrócisz.
- Wrócę.
Po chwili byłem w umówionym miejscu. Spojrzałem w górę. Tysiące gwiazd zdobiło niebo. Pośrodku ich - księżyc. To on bł panem. Świecił najjaśniej tak, że latarnie lub pochodnie nie były potrzebne. Wziąłem głęboki wdech. Czekałem. Basiora nie było. Zacząłem się zastanawiać. Mogłem się spodziewać najgorszego. Po chwili zrozumiałem. Walka to był idealny pretekst by zostawić waderę samą. Zbiegłem z krętych schodów jak strzała. Wbiegłem do pokoju, w którym ostatni raz ją widziałem. Na szczęście usłyszałem jej głos. Byli na balkonie. Przecisnąłem sie przez okno i wyleciałem. Nie zastanawiając się nad niczym wylądowałem za waderą.
- Serine! - krzyknęła.
- Okłamałeś mnie.
- To dla jej dobra - wytłumaczył się.
- Bzdury!
- Cei, chciałabyś coś o nim wiedzieć? - spojrzała na nią, a następnie na mnie. - Kiedy był mały...
Przerwałem mu rzucając się na niego. Odrzuciłem go na balustradę balkonu. Szybko wniknął w dźwięk. Pojawił się nad tunelem drzew.
- Jesteś żałosny!
- White! Przestań! - krzyknęła wadera.
Zaśmiał się. Zleciał na dół stając przed nami. Ceivira cofnęła się.
- Gdybyś tylko coś o nim wiedziała.
- Wiem bardzo wiele.
- Nie o to mi chodziło - przewrócił oczami. - To, co o nim wiesz teraz to tylko powierzchowne informacje. Sama przyznaj, chciałabyś dowiedzieć się, co tak na prawdę kryje się pod tą bezuczuciową maską.
Wadera spojrzała na mnie. Niestety mój wzrok wbił się w grunt.
- Czyż nie mam racji? - spytał. - Słuchaj Serinku - podszedł swobodnym krokiem. Ja nadal stałem wpatrzony w podłogę, w bezruchu. - Jeśli nie chcesz, by twoja kochana waderka się o wszystkim dowiedziała... - zatrzymał swoją jadaczkę by pomyśleć. - Maz stąd odlecieć.
- Co? Nie! - wadera podbiegła do mnie. Wzięła w łapy mój pysk tak, bym spojrzał na nią. - Nie rób tego!
- Ale on...
- Nie przejmuj się nim.
- To jak? - spytał.
Podniosłem głowę i odszedłem od wadery na dwa kroki. Była zawiedziona. Cóż...
- Obiecałeś... - wyszeptała.
Nie zrobiłem nic innego jak wzbiłem się w powietrze. Słyszałem za sobą jej krzyk. Po chwili zatrzymałem się i spojrzałem w dół. Wadera krzyczała na białego basiora. Była wściekła. Basior także. Nie wiem, co mnie opętało. Nie mogłem zostawić jej samą z tym psychopatą. Złożyłem skrzydła i pozwoliłem ciału spadać. Kiedy byłem wystarczająco blisko rozłożyłem je. Krzyknąłem waderze by uciekła do środka. Tak też zrobiła. Zrobiłem koło i wylądowałem przed Whitem, który próbował tak jak Ceivira wejść do środka. Na początku zmieniłem se w jego koszmar - śmierć. Wilk automatycznie się cofnął. Stał sie jak dziecko we mgle. Nie miał dokąd uciec. Był bezradny. Cofał się i cofał aż "zaklęcie" przestało działać. Otrząsnął się i uśmiechnął.
- Tak mnie próbujesz załatwić? Zabawne.
Rzucił sie na mnie, ale odskoczyłem, by uniknąć ataku. Uderzył mnie z ogromną siłą zapewne falą dźwięku. Uderzyłem o mury budowli. Opadłem na ziemię. Podniósł mnie i ponownie rzucił o mur. Jęknąłem z bólu. Miałem tylko nadzieję, że wadera tego nie ogląda. Wstałem z trudem. Na szczęście szybko z tego wyszedłem. Nim basior się obejrzał stałem pełen sił jak on. Wilk uśmiechnął sie szyderczo, ale szybko zniknął. Z jego pyska zaczęła lecieć krew. Na początku strużka. Po chwili było jej tka dużo, że zaczął się nią krztusić. Upadł próbując złapać oddech. Nie pozwalałem mu. Dusił się własna krwią. Gwałtowne ruchy sprawiały mu ból. Parkiet balkonu zalało jezioro krwi. Nie chciałem tego zrobić, ale musiałem, musiałem dokończyć to, co zacząłem.
- Serine? - usłyszałem głos Ceiviry. Obróciłem głowę w jej stronę. Nie chciała podejść. Szybko zrozumiałem dlaczego.
- Przepraszam - powiedziałem drżącym głosem i wyciągając łapy z krwi.
<Cei? 0: >
niedziela, 23 listopada 2014
Od Cole'a CD. Emmy
- Twój plan jest świetny... - uśmiechnąłem się pod nosem. Zgodnie z planem, niepostrzeżenie Emma przebiegła na drugą stronę polany. Spojrzałem na nią i kiwnąłem głową. Wadera wypadła z za krzaków wymachując biodrem.
- Hej... chłopcy - zakrzyknęła się do wielkich basiorów, a w jej oczach nie można było dostrzec ani cienia niepewności - co tam porabiacie?
- A ty to kto?! - jeden z wielkich, obdartych basiorów najeżył sierść i stanął przed nią blokując jej drogę dojścia do basiorów. Wszystko szło zgodnie z planem.
- Och! Mój drogi! - zachlipała, a ja przysłoniłem usta łapą, aby nie wybuchnąć śmiechem. - Mam ogromny problem! Potrzebuję do pomocy dwóch silnych, śmiałych i nad wyraz odważnych wilków, bo to zadanie tylko dla najlepszych!
- Jakież to zadanie, zacna panienko? - wtrącił się nagle drugi, wielki basior i spojrzał jej w oczy.
- Nie wtrącaj się głąbie! - warknął pierwszy basior i walnął go w łeb.
- Och, moi drodzy! - westchnęła Emma. - Mój ojciec już starości się chyli! A nagle przymiazło go okropnie wielkie drzewo! Tylko najsilniejsi, najmądrzejsi i najodważniejsi są w stanie mi pomóc w niedoli!
- Już lecimy na pomoc panieno, nie rozpaczaj! - wykrzyknęli obaj i ruszyli za waderą. Jakie niektóre wilki są głupie... dobra! Teraz moja kolej. Przygryzłem wargi... jeszcze nigdy nie używałem swojej mocy w taki sposób jak ten. Zmrużyłem oczy i skupiłem całą swoją energię i przesyłając ją do ziemi. Owinąłem grubymi pnączami łapy przeciwnika.
- Hej! Co się dzi... - krzyknął i urwał, gdyż zacisnąłem pięści i pociągnąłem łapy w dół i zacisnąłem powieki, aby na to nie patrzeć. Rozległ się głuchy trzask, a wilk z batem zawył z bólu i upadł na ziemię. Miał połamane wszystkie kończyny. Przełknąłem ślinę i podbiegłem do wilka, leżącego na ziemi tuż obok.
- Nic ci nie jest? - zapytałem, ale on nie odpowiadał, gdyż był nieprzytomny. Podniosłem go i pognałem do jaskini Samanthy zostawiając wilka z połamanymi kość w pędach zieleni. Zaczął kląć i zawodzić próbując bezsensownie wydostać się z mojej pułapki. Jednak cały czas musiałem trzymać zaciśniętą pięść, by tak się nie stało, przez co trudniej mi się biegło. W połowie drogi dołączyła do mnie Emma.
- I jak się z nimi rozprawiłaś? - zapytałem. - Opowiem ci na miejscu! - odparła stanowczo, więc razem pobiegliśmy do Samanthy...
<Emma? Wiem... poziom moich opowiadań zabija >.<>
sobota, 22 listopada 2014
Od Malika CD. Grace
-A o czym chcesz rozmawiać? - zapytałem.
-No nie wiem....może opowiesz coś o sobie? - zaproponowała.
-No dobra....no to jeżeli chodzi o moce to mam tylko jedną, którą już poznałaś. Historia również nie należy do skomplikowanych - kiedy jeszcze nie panowałem nad mocą przez przypadek zamroziłem większość terenów mojej rodzinnej watahy, a alfa kazał mi się wynosić. I to wszystko. - opowiedziałem.
Znów zapadła cisza.
-A ty opowiesz o sobie? - zapytałem.
<Grace?>
Od Emmy CD. Cole'a
Odwróciłam łeb. Jęki były coraz głośniejsze. Postanowiłam to sprawdzić. Trochę mnie dziwiła ta moja pewność siebie, bo zwykle w takich chwilach uciekałam jak najszybciej mogłam. Głupio mi to przyznać, ale żyłam w strachu. Każdy nowy dzień był dla mnie nowym niebezpieczeństwem. Teraz jednak gdy miałam watahę, a w niej wilki, na których pomoc mogę zawsze liczyć, strach odszedł. Zrobiłam się niewidzialna i zaczęłam się skradać w stronę krzaków jak najciszej mogłam. Nie było to łatwe, bo chrust pod stopami szeleścił nieznośnie. Nie przejmowałam się tym zbytnio, bo co jakiś czas powietrze rozdzierały pełne bólu jęki i zagłuszały każdy szelest. Byłam już bardzo blisko krzaków, gdy usłyszałam za sobą szept Cole’a:
- Gdzie jesteś?
Zatrzymałam się lekko zdezorientowana. Kompletnie zapomniałam o basiorze! Stałam się znów widzialna, choć wiedziałam, że zobaczy tylko te części futra, które nie są czarne.
- Tutaj. – odpowiedziałam. – Mam moc, żeby stawać się niewidzialną. – dodałam, bo przeczuwałam, że wilk będzie chciał wiedzieć w jaki sposób tak nagle zniknęłam.
- Aha. – odpowiedział Cole.
- Spróbuję sprawdzić co to za jęki. – wyjaśniłam. – Możesz tutaj poczekać.
- Nie - zaprzeczył basior. – Idę z tobą.
- Ok, tylko staraj się być cicho.
Basior pokiwał głową i ruszył w moją stronę. Gdy do mnie doszedł, podeszliśmy razem do krzaków.
- Mam pomysł. – szepną Cole. – Ty zrobisz się niewidzialna i zobaczysz co tam się dzieje, a ja tu sobie postoję. Później opowiesz mi co widziałaś.
Potaknęłam. I tak nie miałam wyboru. Stałam się niewidzialna i ostrożnie włożyłam łeb między krzaki. Widok, który zobaczyłam był straszny.
Na polanie były cztery wilki. Trzy z nich z pewnością należały do Watahy Cienia. Dwoje z nich najwyraźniej się kłóciło. Trzeci stał nad innym wilkiem z ogromnym biczem. Nie poznałam torturowanego wilka. Oprócz tego, że leżał na ziemi i był cały we krwi, nic nie widziałam. Nagle wilk trzymający bicz, podniósł go i uderzył wilka z największą siłą. Jęk rozdarł powietrze. Ogarnął mnie strach. Nie chciałam na to patrzeć. Jak zaraz czegoś nie zrobię to on umrze. Nie mogłam na to pozwolić. Kiedy moi rodzice zostali zabici, może nawet przez te wilki, poprzysięgłam im zemstę. Nie pozwolę, żeby kolejne stworzenie ulegało wilkom z Watahy Cienia. Muszę coś zrobić. Ale co? To jest pytanie. Postanowiłam zapytać Cole’a.
Kiedy powiedziałam mu wszystko co widziałam, basior wyglądał na przerażonego.
- Co więc zrobimy? – zapytałam.
- Nie wiem… - odpowiedział Cole i zamyślił się. – Może by tak przyprowadzić inne wilki? – powiedział po chwili.
- Nie mamy czasu! Kiedy wrócimy z innymi, ten wilk będzie już martwy!
- No więc co zamierzasz zrobić?
- Wszystko byleby tamten wilk przeżył.
- Czyli?
- Czyli dokładnie nie wiem co. – westchnęłam. – Chyba po prostu wejdę na tę polanę i pokonam te wilki.
- Jak? Sama na trzech?
- Nawet nie wiesz jak potężna potrafi być woda. Może zabić tysiąc razy więcej wilków od tamtych trzech głupków na polanie. Tylko trzeba wiedzieć jak to zrobić.
- Ale… Jak coś się nie uda? Nie możesz narażać swojego życia dla wilka, którego nawet nie znasz!
- Dlaczego? Narażam swoje życie na niebezpieczeństwo odkąd się urodziłam. Nic nowego. A nie pozwolę, by wilki, które zabiły mi rodziców dalej zabijały i torturowały.
Przez dłuższa chwilę żadne z nas się nie odzywało. Kiedy już miałam wejść na polanę, Cole mnie zatrzymał
- Co robisz?! – zapytałam ze złością.
- Masz rację. Musimy jakoś pomóc temu wilkowi. Nie możemy bezmyślnie tracić czasu. – powiedział spokojnie, a ja poczułam się jak idiotka. No tak. Byłam tak pochłonięta rozmową, że nie zwracałam uwagi na jęki, które były coraz bardziej bolesne. Chociaż z drugiej strony to, że w ogóle były, znaczyło, że wilk jeszcze żyje! – Sugeruję byśmy wymyślili jakiś plan albo, żebyś ty mi powiedziała co zamierzasz zrobić.
- Eeeee… no… tego… ja… ja chciałam… eee… Nie wiem. – odparłam smutno.
- Zamierzałam tam wejść na żywca?!
- Nooo… Tak jakby?
Basior palnął się tylko w czoło. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- No dobra. – powiedział zrezygnowanym tonem. – Chyba najlepiej będzie, żebyś wykorzystała swoją moc, nie? Przecież mówiłaś, że wiesz jak to zrobić.
- Powiedziałam, że trzeba wiedzieć jak to zrobić, a nie że wiem jak to zrobić. – powiedziałam niewinnym tonem.
- Aha. Czyli z tego wynika, że chciałaś się po prostu zabić, co?
- Chmmm… Może… - zachichotałam. Wiedziałam, że to go wkurzy, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać.
Wilk westchnął ciężko.
- A teraz tak na poważnie, ok?
- Ok. Ok. – powiedziałam jeszcze trochę tamując chichot. – Mam pewien plan, ale bez ciebie się nie uda. – powiedziałam i na ucho wyszeptałam mu mój plan.
< Cole? Myślę, że i tak napisałam dość dużo. Reszta należy do ciebie. :P >
Od Ceiviry CD. Serine'a
Byłam sama w jednym wielkim pomieszczeniu. Nie mogłam usiedzieć w miejscu. Chodziłam w tę i z powrotem. Fizycznie przybywałam tutaj - pośród obrazów i wszechobecnego przepychu, ale myślami byłam z Serinem. Zaczynałam żałować, że pozwoliłam mu tam iść. Przez głowę przelatywały mi najróżniejsze obrazy. Znałam możliwości White'a/ W walce był niedościgniony. Wpadłam w obłęd. Nie mogłam już wytrzymać. Wybiegłam z pokoju i zaczęłam szukać basiora. Wtem usłyszałam jakiś hałas. Podążyłam w tamtym kierunku. Weszłam po schodach na górę. To, co zobaczyłam, zmroziło krew w moich żyłach. White podszedł do leżącego na ziemi Serine'a i rzucił nim o ścianę. Z przerażeniem dostrzegłam czarną kałużę krwi, rozlewającą się dookoła.
- Już nie jesteś taki mocny, co? - powiedział kpiąco White.
Odizolowałam wszystkie dźwięki. Chciałam usłyszeć tylko jedno - oddech Serine'a. Po kolei zabierałam każdy odgłos z powietrza. Wreszcie udało mi się go dosłyszeć. Odetchnęłam z ulgą. Teraz musiałam tylko odciągnąć białego basiora od Serine'a. Nie miałam gotowego planu. Trzeba było zatem grać na zwłokę.
- White, proszę... - zaczęłam.
Basior odwrócił się. Jego wzrok lekko złagodniał, ale nadal się go bałam. Zaczął powoli kroczyć w moim kierunku.
- Cei, jednak przyszłaś - delikatnie się uśmiechnął.
Patrzył na mnie w dziwny sposób, jakbym była tylko jego, jakby się jemu należała. Zmroziło mnie to, ale musiałam udawać, że wszystko jest w porządku. W mojej głowie zaczął się kształtować plan.
- Teraz już jesteś tylko moja... - wyszeptał.
- White, musisz coś zrozumieć. Znam cię od szczeniaka. Lubię cię, ale... Nie mogę być z tobą. Przepraszam... - powiedziałam.
Widziałam, jak emocje zaczęły się w nim gotować. Wiedziałam, co się za chwilę stanie, dlatego musiałam działać szybko. Wymierzyłam w niego potężnym strumieniem dźwięku, któremu dodałam jeszcze właściwości ogłuszające. White otarł się o ścianę i opadł bezwładnie na ziemię. Błyskawicznie poprowdziłam chmurę nut w stronę Serine'a. Po chwili basior lewitował kilka centymetrów nad podłogą. Musiałam się szybko ulotnić z tego miejsca. Biegłam, ile sił mi w łapach starczyło. Zatrzymałam się wreszcie w jednej z wielu sal. Ostrożnie położyłam Serine'a na posadzce. Ciężko oddychał.
- Cei, co ty robisz? - szepnął tak cicho, że trudno było go usłyszeć.
- Cii... Nic nie mów. Musisz szybko nabrać sił - rzekłam przyciszonym głosem.
Niestety, basior był w złym stanie. Rany były rozległe. Zaczęłam poważnie martwić się o jego zdrowie. Poczęłam śpiewać - cicho, prawie szeptem. Nie chciałam, aby White mnie usłyszał. Wtem zdałam sobie sprawę z tego, że to niewiele pomaga. Serine z każdą sekundą czuł się coraz gorzej.
- Cei... - zaczął.
Położyłam się obok niego, nadal cichutko śpiewając.
- Jestem tu - rzekłam.
- Musisz stąd uciekać... Zostaw mnie... - z trudem wypowiadał kolejne słowa.
- Wiesz dobrze, że nigdy tego nie zrobię, bo ja... - urwałam.
Chciałam powiedzieć mu coś bardzo ważnego, ale zrezygnowałam. To jeszcze nie ten moment. Spojrzałam na niego swoimi smutnymi oczami. Jego zielone tęczówki zdawały się przekazywać te same emocje, a jednak dostrzegałam tam odrębną nutę. To była radość. Po chwili zaświeciła ona i w moich oczach. Cieszyłam się, że jest tak blisko, tuż obok. Nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak on. Nieywmownie troskliwy, opiekuńcyz i praworządny wilk, który ma w sobie są cząstkę x, a ona sprawia, że jest wyjątkowy i niepowtarzalny. Nie znajdę drugiego takiego. Serine jest tylko jeden. Muszę go uratować, bo inaczej to wszystko straci sens. Wtem usłyszałam brzęk tłuczonego szkła. Zerwałam się na równe łapy.
- To White... - powiedziałam sama do siebie.
Osłoniłam Serine'a własnym ciałem. Byłam przygotowana na najgorsze, Nagle drzwi otowrzyły się z hukiem. W progu stanął nie kto inny, jak White. Był wściekły.
- Lepiej się odsuń - powiedział gniewnie.
Stałam pewnie na swoim miejscu. Nie rusyzłam się nawet o milimetr.
- Skarbie, nie utrudniaj. Dobrze wiesz, jak to się skończy. Serine musi stąd zniknąć na zawsze i ty dobrze o tym wiesz - rzekł drwiąco.
- Nie pozwolę na to - odparłam stanowczo.
Na twarzy basiora pojawił się kpiący uśmieszek. Miałam ochotę mu go zedrzeć.
- Mała, nawina Cei... Ty chcesz pokonać mnie? Przecież to absurd. Zmiótłbym cię jak piasek z pustyni. Nawet nie zdążyłabyś dobrze ruszyć łapą, a już by cię nie było. Nie masz nade mną żadnej władzy - powiedział.
- I tu się mylisz... Czy nie może być tak, jak dawniej? Czy wszystko nie może wrócić do normy? Ja mogę ci wszystko wybaczyć, możemy znowu być przyjaciółmi. Bez zawiści, zazdrości... Błagam, daj mu spokój. Przestań się mścić za nic... - rzekłam błagalnym głosem.
- Zastanów się przez chwilę. Co ty dla niego znaczysz? - tu wskazał łapą na Serine'a - Nic... Jedno wielkie nic. On chce cię wykorzystać, omamić. Mnie znasz od szczeniaka, a jego od niedawna, to nie wystarczy? Ufasz mu bezgranicznie, a nawet nie wiesz, ile rzeczy ma na sumieniu. Chodź ze mną. To mnie musisz zaufać. Tylko ja jestem tego wart... - powiedział, ostatnie słowa wypowiadając delikatnie.
- Kłamiesz...
- Cei, my się nie rozumiemy. Cokolwiek zrobisz, ja będę o tym wiedział. Gdziekolwiek pójdziesz, ja cię znajdę. Jeśli uciekniesz, będę cię gonił. Nie masz szans - rzekł.
Zdałam sobie sprawę, że White nie żartuje. On naprawdę zamierza tak zrobić. Popadł w jakąś chorą obsesję, w wir, z którego nie może wyjść. Zaczęłam śpiewać, najpierw cicho, potem coraz głośniej. Wreszcie było mnie słychać wszędzie. Cały zamek ogarnęła moja symfoniczna melodia. Ta pieśń pozwoliła mi go uwolnić. Może teraz pozwoli mi go pokonać albo przynajmniej osłabić. White zaczął się nieznacznie cofać. Wtem zdarzyło się coś niesamowitego. Wokół mnie i Serine'a tworzyła się ochronna kopuła. Oznaczało to, że doszłam do perfekcji. Każdy mój dźwięk był idelanie trafiony. Kula energii powiększała się. Gdy tylko doszła do White'a, uderzyła go z pełną mocą, a ten z hukiem wyleciał za drzwi.
- Cei... - usłyszałam za sobą.
Odwróciłam się i zobaczyłam Serine'a pozbawionego wszelkich ran. Udało się. Podbiegłam do niego i mocno go przytuliłam. Moja euforia nie trwała jednak zbyt długo, bo chwilę potem u wrót znowu dostrzegłam White'a.
<Serine?>
Uwaga!!!
Nie wiem, dlaczego, ale w żaden sposób nie mogę dostać się na moim laptopie na howrse i wstawić opowiadań... nie mówiłam tego wcześniej, bo myślałam, że da się temu zaradzić, ale nie. Jeszcze trochę popróbuję, ale na razie nie mogę nic na to poradzić. Tylko informacja dla niecierpliwych.
hayden
czwartek, 20 listopada 2014
Od Cole'a
Stojąc na brzegu klifu czułem powiew wiatru, który mierzwił moje futro. Odetchnąłem głęboko i uniosłem łeb. Cofnąłem się o kilka kroków, przykucnąłem, wziąłem rozbieg i skoczyłem. Lot był krótki, trwał najdłużej 2 sekundy. Będąc pod powerzchnią wody zanurkowałem głębiej, po czym wynurzyłem głowę. Usiadłem na mokrym kamieniu i wpatrzyłem się w taflę. Gdy jeden z ''kamieni'' przede mną poruszył się szybko machnąłem łapą w jego stronę, przy czym wbiłem w niego swoje pazury. Z czterech maleńkich dziur pociekła krew. Podniosłem łapę i dokładnie obejrzałem rybę z każdej strony, po czym wrzuciłem ją do własnego pyska. Po posiłku wyszedłem z wody i otrzepałem się. Kamienistą ścieżką ruszyłem w stronę mojej jaskini. Mogłem oczywiście użyć mocy teleportacji, ale stwierdziłem, że świeże powietrze dobrze mi zrobi. Stanąłem przed wejściem do niewielkiej, skalistej groty. Czyżbym coś słyszał? Potem pomyślałem, że to pewnie jedna z sąsiadek. Jednak przekraczając próg jaskini usłyszałem ciche gwizdanie i kroki za mną. Odwróciłem się i oto przed moimi oczami stanęła wadera o czarnej sierści. W życiu takiej nie widziałem, aż raziło w oczy. Wadera zatrzymała się obok mnie.
- Co tak patrzysz? - Spytała.
- Po to mam oczy. - Odpowiedziałem przewracając oczami. - Jestem Cole.
Wyciągnąłem łapę.
- Emma.
Chciałem o coś jeszcze zapytać, ale całkowicie zapomniałem, gdyż usłyszeliśmy przeraźliwe jęki dochodzące zza drzew.
<Emmy? :D>
Od Emmy CD. April
Fajnie było tak biec i biec przez leśną ścieżkę, na której leżały miękkie liście. Czułam się wolna i… Nareszcie nie samotna! Czułam, że szczęście wypełnia całe moje ciało. Niestety od tego biegania w końcu rozbolały mnie łapy. Zauważyłam, że co jakiś czas April podlatuje i opada powrotem na ziemię. W tej chwili pozazdrościłam jej skrzydeł, które w taki sposób pomagały jej biegać. Postanowiłam, że i ja wykorzystam jedną ze swych sztuczek.
Zahamowałam tak gwałtownie, że przejechałam jeszcze kawałek po ziemi zanim się do końca zatrzymałam. Otrzepałam się z pyłu i uformowałam mały stosik chrustu. April, która już zauważyła, że się zatrzymałam, patrzyła ciekawie na co to robię. Usiadłam na stosie liści i przywołałam cała swoją moc. Wiele razy już to ćwiczyłam i wiedziałam, że ta sztuczka wymaga ode mnie maksymalnego skupienia. Siedziałam i już, już czułam jak moja moc mnie słucha i już ma wykonać to co chcę gdy nagle odezwała się April:
- Co robisz?
Nagle wszystko zawirowało, a ja opadłam na liście. Byłam na to przygotowana.
- Nic takiego. Ale proszę nie odzywaj się przez chwilę.
April pokiwała głową. No dobra. Druga próba. Znowu usiadłam na stosie i skupiłam się na zadaniu jak tylko najlepiej umiałam. I nagle poczułam zimny wiatr jakby podmuch zimy. Udało się.
Moja towarzyszka patrzyła tylko w górę i z niedowierzaniem kręciła głową. Ucieszyło mnie to. Nie było przecież proste przywołać całą wodę z najbliższego jeziora. Teraz wirowała nade mną tworząc wodny lejek.
- Pokażę ci coś. – odezwałam się i zaczęłam robić z wody różne rzeczy. Woda układała się w kształty jakie tylko chciałam. To było już proste. Od dziecka tak potrafię.
Postanowiłyśmy, że zagramy w zgadywanki. Ja formowałam z wody różne kształty, a April miała zgadnąć co to jest. Grałyśmy tak aż do zachodu słońca.
- Chodźmy już. - powiedziała wadera. - Robi się ciemno, a nie mam zamiaru spędzać nocy na dworze.
- Masz całkowita rację. – powiedziałam i nagle, nie wiadomo czemu, obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
Śmiechawka towarzyszyła nam aż do powrotu do jaskiń. Na szczęście nie mieszkałyśmy daleko siebie.
- Fajny był ten dzień. – powiedziałam próbując tamować śmiech.
- Taaak. – odpowiedziała April i spojrzałyśmy po sobie. Znowu wybuchnęłyśmy śmiechem.
- No to dobranoc. – powiedziałam siląc się na spokój.
- Dobranoc i do zobaczenia jutro! – krzyknęła wadera i pobiegła do swojej jaskini.
Kiedy leżałam próbując zasnąć, rozmyślałam o minionym dniu. Tyle się dzisiaj zdarzyło! Znalazłam wspaniałą watahę, poznałam April, wreszcie nie byłam samotna… I pomyśleć, że jeszcze kilka godzin temu o tym wszystkim marzyłam! Powieki ciążyły mi jakby były zrobione z ołowiu. Nawet nie pamiętam kiedy zapadłam w sen.
< I jak April? Podoba Ci się? Jakiegoś takiego przypływu weny dostałam. xD >
Od April CD. Emmy
-Wow, świetne to było!-powiedziałam wychodząc z krzaków i prostując skrzydła.
-Dzięki-uśmiechnęła się. Jestem Emma, a ty?-zapytała.
-April. Długo jesteś w watasze?
-Nie, niedawno dołączyłam, a ty?
-Ja tak samo. Co powiesz na zapoznanie się z terenami?
-Świetny pomysł!
-No to chodźmy! - zawołałam i obie na wyścigi pobiegłyśmy przed siebie.
<Emma? ^^>
Od Grace CD. Mailka
-Jak chcesz, to możemy. Chociaż muszę cię ostrzec, że jak chcesz gdziekolwiek ze mną iść, to mogą cię spotkać dziwne przygody... - uśmiechnęłam się.
-Trudno. Chyba nie chcesz tak stać cały dzień? - zapytał lekko unosząc kąciki ust.
-Jeszcze się pytasz... - pokręciłam głową i uniosłam oczy do nieba. Ruszyliśmy przed siebie w ciszy. Znowu ta cisza...
-Ty chyba nie jesteś zbyt rozmowny, co? - popatrzyłam na niego "krytycznym okiem".
<Malik? Moja też XD>
środa, 19 listopada 2014
Od Serine'a CD. Ceiviry
- Serine, to White. - Jego imię mi wystarczyło. Od razu wiedziałem, że ten knypek coś zrobił. - To on dodał truciznę do tej herbaty! - Nie wiedziałem co powiedzieć, ale można było się tego po nim spodziewać.
- Chodź - złapałem ja za łapę i pociągnąłem ku wyjściu.
Będąc na wielkim (i doszczętnie zrujnowanym) balkonie spytałem wadery skąd to wie. Opowiedziała coś o wielkim lustrze. Po chwili wszystko było jasne. Wzbiłem się w powietrze, a wadera za mną.
- Co teraz? - spytała lądując na jednej w wieży.
- Ten basior jest nieobliczalny. Dlaczego ty się w ogóle z nim zadawałaś?
- On taki nie był. On. Ehhh, on był na prawdę miły, sympatyczny...
- Pamiętaj, że pracował dla Śmierci - wtrąciłem.
- Przecież go "uwolniłam".
Chciałem coś dodać, ale w ten zza drzwi wyskoczył właśnie masz Whitecik. Jego furia na pysku przeraziła nie tylko mnie, ale i waderę. Oboje cofnęliśmy się o krok mimo braku miejsca.
- Możemy porozmawiać!? - krzyknął.
- Nie będziesz z nią rozmawiał - stanąłem mu na przeciw.
- Lepiej sie odsuń.
- Bo, co? Pogryziesz mnie? - powiedziałem dziecinnym głosem. - Raczej jej tego nie zrobisz - powiedziałem lekko wskazując głową na stojącą za mną Ceivirę. - Czego właściwie chcesz!?
- Ja?! - położył łapę uzbrojoną w długie pazury na piersi. - Dobrze wiesz czego, a raczej kogo - spojrzał na waderę. Nie mogłem zobaczyć reakcji, ale na pewno była zszokowana.
- Cei? Ha! ha! Zapomnij - podniosłem łeb uśmiechając się.
- Nie znasz jej tak dobrze jak ja - postawił dwa duże kroki. Jego pysk był blisko mojego.
- Wiem wystarczająco - prychnąłem i wyminąłem go tak, że teraz ja byłem twarzą do wadery.
- Czyżby?
- Chłopaki! Dajcie spokój! - wtrąciła się.
- Ależ Cei, to miłość! - warknąłem i podszedłem do murku znajdującego sie po mojej lewej stronie. W moim głosie wyraźnie było słychać sarkazm.
- C- co!? - wadera była zaskoczona. - No chyba tylko w jedną stronę! - powiedziała poirytowana.
Prychnąłem lekko. Nie ukrywam, że sytuacja w pewnym sensie mnie śmieszyła.
- Tak to już jest - zaczął basior. - Przyjaźnisz się z kimś od szczeniaka to czego oczekujesz!? - krzyknął. Był tak blisko wadery, że balem się, że coś jej zrobi, a to było bardzo prawdopodobne.
- White - zaczęła drżącym głosem. - Ja. Ja tak nie mogę.
- Oczywiście, że możesz - zapewniał. Postawił jeden krok bliżej Cei, ale ta cofnęła się.
- Zostaw mnie - wyszeptała. Ledwo, co ją usłyszałem.
- Nigdy - powiedział stanowczo i przygwoździł waderę do muru. Tyle wystarczyło, aby podnieść mi ciśnienie do maximum.
Zagryzłem wargę i rzuciłem się na basiora. Wgryzłem się w jego kark odpychając go. Oboje przewróciliśmy się. Wilk również próbował mnie złapać swoimi zębiskami, ale nie mógł. Poczułem, że grunt pod moimi plecami znika. Oznaczało to tylko jedno - schody. Kiedy biały wilk miał uderzyć plecami o ich krawędzie wniknął w falę dźwiękową, którą wcześniej wypuścił. Zamiast niego ja obniosłem obrażenia. Ześlizgnąłem się ze schodów. Każde spotkanie z twardymi, marmurowymi schodami bolał tak samo. Zleciałem tylko na półpiętro. Od razu wstałem i otrzepałem się. Wszystko mnie bolało, a ruch pogarszał sytuację. Mimo tego szybko wróciłem na górę. Basior dobierał sie do Ceiviry, ale ta na szczęście odpychała go. Widząc mnie odepchnęła go fają dźwięku i podbiegła do mnie.
- Uciekaj! - zbiegła ze schodów nie obracając się. Zrobiłem tak samo.
Wbiegliśmy do jakiegoś pomieszczenia. Czerwone obrazy wiszące na ścianach przykuwały uwagę. W sali panowała cisza. Nawet nasze oddechy nie były słyszalne. W końcu wadera przerwała monotonny spokój.
- Co ja mam zrobić? - chodziła w kółko po zakurzonym dywanie.
- Nie wiem - spuściłem łeb. Ciężko było opisać, co dokładniej czuję. Byłem zagubiony we własnym ciele, umyśle. Nigdy nie znalazłem się w sytuacji gdzie ktoś próbuje zabrać mi coś, a raczej kogoś, kto jest dla mnie najcenniejszą osobą. Nie mogłem pozwolić, aby White w jakikolwiek sposób skrzywdził waderę. Spojrzałem na nią. Na jej pysku malował się strach i bezradność. Podszedłem do niej i położyłem łapę na jej policzku.
- Mógłbym... - spojrzałem jej w oczy. - Mógłbym zrobić jedno... - Wadera od razu zrozumiała, o co chodzi.
- Zrób to - powiedziała załamanym głosem spuszczając głowę.
Usłyszałem dobiegający z kuchni dźwięk tłukących się naczyń.
- Zostań tu.
- Nie! Co jeśli to nie wypali?!
- Nie rozumiesz, że chce się mnie pozbyć? Jeśli to nie zadziała...
- On cię zabije - łkała. - Nie dam mu cie skrzywdzić!
- Nie, to ja nie dam mu CIEBIE skrzywdzić - powiedziałem opuszczając waderę. Chciała ze mną pójść, ale krzyknąłem, aby została. Ostatnie, na co zwróciłem uwagę to jej szklane, fiołkowe oczy.
Dźwięk tłukących się naczyń i wazonów był coraz głośniejszy. Wściekły basior był w pokoju obok. Mimo strachu wskoczyłem do niego. White zauważył mnie i zamierzał skoczyć, ale ja byłem szybszy. Ciało wilk zaczęło się nienaturalnie wykrzywiać. Towarzyszył temu charakterystyczny dźwięk - jakby łamanie, kruszenie kości. Dźwięk przyprawiający o dreszcze. Nie czułem obrzydzenia tak jak kiedyś. Gniew nad nim przeważył. Z pyska i nosa zaczęła lecieć krew, która tak jak wilk - "wyginała" się. Miałem władze nad jego ciałem. Ten widok lekko mnie pocieszał. Przez chwilę zapomniałem o problemach, o waderze, o tym, co basior uczynił. W mojej głowie było tylko jedno słowo - ból. White strasznie się temu opierał. Próbował wniknąć w dźwięk, ale wszelkie jego ruchy kontrolowałem ja. Zbliżyłem go do siebie. Miałem z nim skończyć. Sprawić, że oderwę mu głowę lub, by wykrwawił się na śmierć, ale w tedy poczułem ucisk w okolicach krtani, a z miejsca bólu zaczęła lecieć krew. Moja czarna krew.
<Cei? Końcówka taka... :F >
Od Blue
Od kont uciekłam od ludzi moje życie nabrało sensu. Nie musiałam już słuchać tych pępków świata którym wydaje się że władają całą planetą. Było mi dobrze, tylko jednego mi brakowało - watahy. Tak więc szłam sobie lasem podziwiając jesienne barwy i nasłuchując śpiewu ptaków. Podeszłam do jeziora by ugasić pragnienie. Trochę mi się nudziło więc zaczęłam bawić się wodą. Stworzyłam ogromnego smoka z wody i wprawiłam go w ruch. Zataczał wielkie ósemki w powietrzu. Nagle kontem oka dostrzegłam wilka za sobą. Mój smok zamienił się w deszcz który runął do jeziora.
<Wilczku? :3 >
Od Sandstorm CD. Michaela
Czarne, puste oczy. Cieniutkie, długie paznokcie. Widok przyprawiał mnie o dreszcze.
- Zimno ci? - zażartował. Ja tylko spojrzałam na niego kręcąc głową.
Postać zaczęła syczeć. Pierwszy raz słyszałam taki dźwięk. Był nietypowy. Nie dał się go opisać.
- Milusia - cofnął się o krok.
- Pierwszy raz widzę takie zachowanie u tych stworzeń.
- Czyyyli - przeciągnął - nie masz pojęcia, co teraz to urocze stworzenie zrobi?
- Wydaje mi się, że brono swojego terytorium.
- A to nie samce przypadkiem są od takich rzeczy?
Spojrzeliśmy na siebie. Nasze miny mówiły "Już po nas". Zaczęliśmy uciekać z krzykiem. Elfopodobne coś goniło nas zawzięcie. Na swojej drodze niszczyło wszystko. Ostre pazurki robią swoje. Moje serce waliło jak szalone. Powoi zaczęło brakować mi tchu. Wszystko przez tą ranę. Wiedziałam, że dalej nei pociągnę. Zatrzymałam sie za drzewem ciągnąc basiora za łapę. Moje ciało zaczęło tracić barwę. Kolor zaczął spływać jak farba, a że trzymałam basiora on także stał się niewidzialny.
< Michael? Ohohhohooooo takie krótkie i jeszcze tak długo, przepraszam Y.Y >
Od Malika CD. Grace
-Faktycznie masz szczęście - powiedziałem, a na moim pysku pojawił się cień uśmiechu.
-Nom... - mruknęła.
Mimo jesieni było ciepło. Słońce raziło mnie w oczy.
-Będziemy tak stać w jednym miejscu? - zapytałem.
<Grace? Moja wena spadła poniżej zera ;-;>
Od Emmy
Szłam lasem. Wokół mnie tańczyły kolorowe liście. Była taka piękna jesień, a ja… A ja nie potrafiłam się nią cieszyć. Byłam sama. Sama i samotna. Tak bardzo bym chciała znaleźć jakąś watahę! Może wtedy coś by się zmieniło. Nie byłabym samotna… Ech! To tylko marzenia… Marzenia… Są… Są sposobem ucieczki od tego co jest. Moje marzenie wydaje się być realne. Dla niektórych nawet bardzo proste do spełnienia. Niestety ja nie jestem wśród nich. Można powiedzieć, że boję się innych wilków. Nie umiem zaufać już tak łatwo jak kiedyś. Może to i lepiej. Może dzięki temu jestem mniej narażona na zdradę, ból i cierpienie. Jednak tak bardzo chcę mieć przyjaciół!
Nagle jak znikąd pojawił się wilk. Chciałam uciec, stać się niewidzialna, cokolwiek! Byłam jednak tak oszołomiona, że nie potrafiłam użyć swoich mocy. Wilk na mnie wpadł i przewróciłam się na stertę chrustu. Wilk podniósł się i podał mi łapę. Skorzystałam z pomocy.
- Przepraszam. – wybąkał.
- Nic się nie stało. – powiedziałam uprzejmym tonem. – Jak masz na imię?
< Nie ma to jak stare, dobre wpadanie na innego wilka, które kończy się dołączaniem do watahy. ;P Ktoś będzie tak dobry i mi to zaproponuje? :3 >
Od Cobalta CD. Mony
-Cóż...to normalne - powiedziałem.
-Serio? - zapytała.
-Nom...wiele wilków z watahy boi się burzy - odparłem.
Mona nie odpowiedziała. Patrzyła się w stronę wyjścia. Nie przestawało padać, a do ognia nie było już co dorzucać, a na zewnątrz robiło się wielkie bajoro.
-Szkoda że to ostatni raz.... - mruknęła, lecz to było raczej głośne myślenie.
-Zawsze możemy być przyjaciółmi... - odparłem.
<Mona?>
Proszę... ;___;
Słuchajcie... wiem, że czasem jest Wam ciężko, bo piszecie na telefonach, czy coś w tym stylu, ale starajcie się popełniać jak najmniej błędów, albo kupcie sobie słownik! Bo (tutaj przykład, robi tak bardzo liczna grupa członków watahy) tak mniej więcej wyglądają Wasze (nie wszystkich, bo niektórzy naprawdę się starają i nie mają tego gdzieś w głębokim poważaniu jak 90% tej watahy, za co serdecznie dziękuję :3). Właścicielka opowiadania jednak nie zgodziła się na umieszczenie opowiadania.:
__________
Od Savii C.D Meastitia
- Czemu ty mnie ciagle szturchasz- zaśmiałam się i lekko ją szturchnęłam w bok...
- Tak poprostu- szturchnęła mnie jeszcze raz.
Dopiero teraz poczułam jaka jestem wyczerpana. Nogi sie podemną uginały ze zmęczenia ale nie okazywałam tego przy waderze.
- Wracajmy do watahy- uśmiechnołam się słabo.
Gdy odchodziliśmy z tego miejsca, odwróciłam się aby spojrzeć na trupa. Wyglądał strasznie, więc obróciłam spowrotem głowę i wyrzuciłam ten obraz z głowy...
Gdy doszliśmy do watahy odprowadziłam waderę do jej jaskini i już byłem taki zmęczony, że gdy weszedłam do jakini aby się z nią pożegnać nogi się podemną ugieły i zasnołam na ziemii...
<Mea :) mogę u ciebie przenocować? :D>
__________
A tak mniej więcej wygląda PO poprawieniu:
Od Savii CD. Meastiti
- Czemu ty mnie ciągle szturchasz? - zaśmiałam się i lekko ją szturchnęłam w bok...
- Tak po prostu - szturchnęła mnie jeszcze raz.
Dopiero teraz poczułam jaka jestem wyczerpana. Nogi się pode mną uginały ze zmęczenia, ale nie okazywałam tego przy waderze.
- Wracajmy do watahy - uśmiechnęłam się słabo.
Gdy odchodziliśmy z tego miejsca, odwróciłam się aby spojrzeć na trupa. Wyglądał strasznie, więc obróciłam z powrotem głowę i wyrzuciłam ten obraz z głowy...
Gdy doszliśmy do watahy odprowadziłam waderę do jej jaskini i już byłam taki zmęczony, że gdy weszłam do jaskini aby się z nią pożegnać nogi się pode mną ugięły i zasnęłam na ziemi...
<Mea :)? mogę u Ciebie przenocować? :D>
Ja też nie jestem idealna i czasami popełniam błędy, ale to zdarza się RAZ na milion opowiadań. Wiem, że w tej watasze jest kilka wilków, które się starają i wkładają serce w swoje prace, dlatego otrzymają dziś ode mnie nagrodę w postaci awansu, w ramach podziękowań (jeśli nie, otrzymają po 200 D.).
A są to TE wilki:
Ja też nie jestem idealna i czasami popełniam błędy, ale to zdarza się RAZ na milion opowiadań. Wiem, że w tej watasze jest kilka wilków, które się starają i wkładają serce w swoje prace, dlatego otrzymają dziś ode mnie nagrodę w postaci awansu, w ramach podziękowań (jeśli nie, otrzymają po 200 D.).
A są to TE wilki:
- Grace ~ Szczególne wyróżnienie
- Mona
- Ceivira ~ Szczególne wyróżnienie
- Ecclesia
- Sandstorm
- Shai
- Dilaj
- April
- Goyaviga ~ Szczególne wyróżnienie
- Cyndi
- Oroz
- Death
- Oasis
- Michael
- Serine ~ Szczególne wyróżnienie
- Nathan
hayden
Od Matta CD. Ecclesi
- Czemu ty mnie ciągle szturchasz? - zaśmiałem się i lekko ją szturchnęłam w bok...
- Tak po prostu - szturchnęła mnie jeszcze raz.
Dopiero teraz poczułem jaki jestem wyczerpany. Nogi się pode mną uginały ze zmęczenia ale nie okazywałem tego przy waderze.
- Wracajmy do watahy - uśmiechnąłem się słabo.
Gdy odchodziliśmy z tego miejsca, odwróciłem się aby spojrzeć na trupa. Wyglądał strasznie, więc obróciłem z powrotem głowę i wyrzuciłem ten obraz z głowy...
Gdy doszliśmy do watahy odprowadziłem waderę do jej jaskini i już byłem taki zmęczony, że gdy wszedłem do jaskini aby się z nią pożegnać nogi się pode mną ugięły i zasnąłem na ziemi...
<Ecclesia :) mogę u Ciebie przenocować? :D>
Od Telary CD. Deatha
- Nie da się zasnąć, przy takim widoku - spojrzałam na nocne niebo - zawsze muszę trochę po podziwiać naturę zanim zasnę - westchnęłam, siadając koło niego. - A tak w ogóle, to czemu siedziałeś przed moją jaskinią? - spytałam nagle z uśmiechem.
-Yyymm... Ja... - chyba nie wiedział co powiedzieć.
- Spoko, tylko żartowałam - uśmiechnęłam się w jego stronę.
Miałam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. Basior był bardzo miły i pomocny. Zawsze patrzyłam co wilki mają w środku. Bo najpiękniejsze są dobre cechy, które wilk okazuje z radością...
<Death :)?>
Od Goyavigi CD. Aventy'ego
I wybiegł. Taa. Ale mam chwilę czasu dla siebie. Zwiedziłam jaskinię wzdłuż i wszerz, i stwierdziłam, że naprawdę była ogromna! Mogłabym tu spokojnie zamieszkać z Aventym. Przynajmniej chwilowo. Zajrzałam w każdy kąt, każde zagłębienie, każdą skałkę i kamyk obejrzałam. Wyszłam na chwilę poza obszar "domu". Powoli się ściemniało. Widoczne były już pierwsze gwiazdy, mimo że niebo nie było jeszcze czarne. Usiadłam i oglądałam przez parę minut gwiazdy. Nagle usłyszałam szept:
- Goyavige... Goyavige, chodź... - rozglądnęłam się i przybrałam obronną pozę. Byłam jednak cicho. Nikogo nie było.
- Tu... tu, nie widzisz mnie? Goyavige?... - dalej coś szeptało. Przejrzałam cały horyzont. Znalazłam. Na drzewie. Duch. Był tyłem, więc nie poznałam.
- Szybko, chodź... - tajemnicza postać ciągle namawiała. Zresztą... co mi szkodzi? Powoli wzniosłam się w powietrze i usiadłam na pobliskiej gałęzi. Duszek obrócił głowę w moją stronę. Nie znałam. Ta waderka była mała. Miała z jakieś 10 miesięcy, jednak miała ogromne skrzydła.
- Och, jesteś... - wyglądała na zawstydzoną. - Pokazać ci coś? - spytała cicho
- A kim jesteś? - odpowiedziałam spokojnie. Ona tylko posmutniała i odwróciła wzrok. Obróciła głowę i rozpłynęła się. Nie ma jej.
- Hej, gdzie zniknęłaś? Pokaż mi to co chciałaś. - rzekłam cicho i dodająco otuchy. Nikt nie odpowiedział. Zdenerwowałam się. Najpierw robi mi strachu, potem robi nadzieję, a na końcu ucieka. Ugh! Zfrunęłam gwałtownie z drzewa. Spadając prawie zabiłam jakiegoś futrzaka chodzącego spokojnie po ziemi. Wprawiłam go w popłoch, nie wiedział co robić. W moich oczach znowu pojawił się błysk gniewu. Złapałam futrzaka w łapy. To coś wyglądało jak chomik. Chciałam to zgnieść, odebrać życie, pomieszać z ziemią. Musiałam się na czymś wyżyć. Nie wiedziałam co we mnie wstąpiło. Warczałam na stworzenie. Patrzyło się na mnie wystraszonym i błagającym o litość wzrokiem. Siedziałam tak z nim przez chwilę. Miało piękne, duże, czarne oczy. Aksamitne futro. Małe, bezradne łapki. Do moich brzydkich, w kolorze wymiocin oczu napłynęły łzy. Puściłam zwierzę. Opadło na glebę i uciekło ile sił w łapkach. Moja trzęsąca się okropna, bezmózga głowa powoli osuwała się na ziemię. Moje bezradne, okropne ciało zwinęło się w kłębek i owinęło skrzydłami. Łkałam cicho pod drzewem. Jak szczeniak. Nie wiedziałam, co się ze mną działo. Usłyszałam szczenięcy głos:
- Chciałaś zobaczyć, to zobaczyłaś...
- Kur*a, przestań już! Odejdź! - wrzasnęłam przerywając jej. Chciałam być w tym momencie sama. Po chwili poczułam ciepło. Spojrzałam zwijając kawałek skrzydła. Na moim grzbiecie spoczywała wilczyca. Czyli nie była duchem, tylko miała półprzeźroczystą sierść. Ciekawe.
- Już, spokojnie... bo, ja ci tylko chciałam pokazać, że to... - urwała. Rozglądnęła się. - Nie mogę teraz nic więcej mówić. On słyszy.
- K-kto? - spytałam cichutko. Wracałam do siebie. Nie wybuchnęłam gniewem.
- On się zbliża... zły duch... ale nie mów nikomu, że o tym wiem.
- A możesz-sz mi w k-końcu powiedzieć kim jesteś? - zapytałam dość spokojnie, jednak jąkając się. Westchnęła.
- Półduchem. Nie zrozumiesz. - aha, czyli półduch. O takim czymś nie słyszałam. - Lecę. Do zobaczenia kiedyś. - rozpłynęła się. Znowu. Nie ma. Wstałam powoli. Było już ciemno. Powoli się uspokajałam. Weszłam do mieszkania. Poszłam na sam tył. Zasnęłam.
<Aventy? Goya widzi dziwne rzeczy xD>
wtorek, 18 listopada 2014
Od Mony CD. Cobalta
Nie odezwałam się. Byłam zbyt przerażona. Wpatrywałam się ze łzami w oczach w płonące drzewo. Liście czerniały i kurczyły się. Słychać było syk płomieni stykających się z wodą. Przełknęłam ślinę.
- Mona! Zabierajmy się stąd, bo ciebie też piorun trzaśnie... - chrząknął Cobalt. Jego dźwięczny głos wybudził mnie z transu. Pokręciłam głową i poszłam za nim, co chwilę obracając głowę i wlepiając wzrok w poczerniałe szczątki drzewa. Schowaliśmy się w jaskini. Cobalt rozpalił ognisko. Było mi strasznie zimno.
- Ej... co ty tam tak stałaś? - zaczął rozmowę Cobalt. Milczałam chwilę. Wpatrywałam się w tańczące płomyczki. Wspomnienia powróciły. Ogień... był tak blisko... na wyciągnięcie ręki... ale jednak wydawał się sekretny, odległy... tajemniczy... wychyliłam do przodu łapę, jakbym chciała kogoś uratować... nawet nie wiedziałam kogo małego chłopca... ludzkie szczenię...
- Ech... - westchnęłam głęboko i ukryłam twarz w ramionach.
- Hej... co się stało? Rozchmurz się. - pocieszył mnie Cobalt. Usiadł tuż obok mnie... bardzo blisko... poczułam jego ciepły i spokojny oddech na ramieniu. Szkoda, że po tej burzy, już nie będzie dane mi go więcej poczuć. Spuściłam wzrok.
- Ja... po prostu... boję się burzy... - wypaliłam. Bałam się. Zapadła cisza. Zastanawiałam się co teraz zrobi Cobalt... czy zacznie ze mnie szydzić i nabijać? W końcu przystojny basior otworzył usta, bo chyba chciał coś powiedzieć...
<Cobalt?>
Od Cobalta CD. Mony
Poszedłem za Moną. Zobaczyłem ją stojącą bez ruchu przy zawalonym i płonącym drzewie. Ogień był coraz większy, a deszcz go nie gasił. Podszedłem do niej.
-Robi się gorąco, może się odsuniesz? - zapytałem.
Nie odpowiedziała, lecz się cofnęła. Rozłożyłem skrzydło nad jej głową.
-Co powiesz na to by wrócić do jaskini i przeczekać tą burzę? - zapytałem.
<Mona? Zawsze odpisuję... >
Od Mony CD. Cobalta
- A dziwisz mi się? - spojrzałam w sufit. W dach bębnił deszcz. Czułam się nieswojo... a co jeśli dach się zawali?
- No... trochę... - chrząknął Cobalt wlepiając swoje błękitne oczy w wilgotne podłoże.
- Ech... przepraszam. Jestem głupia i nie potrafię się opanować... ciągle tylko myślę o tym, że ja cię kocham i mam gdzieś to, że kocha cię ta cukierkowa waderka... - westchnęłam. - Ja jestem brzydka, mam okropne oczy... a ona jest piękniusia i zgrabniusia... nie ma co się oszukiwać... nie dziwię się, że lecisz na tą laskę... nie zasługuję nawet na to, żebyś mi poświęcił choćby trochę uwagi. Może byłoby lepiej, żebyś mnie wtedy nie złapał...? Byłoby lepiej dla nas obu.
Zwiesiłam łeb i potruchtałam do wyjścia.
- Ale... gdzie ty idziesz? - zapytał zdziwiony Cobalt. Na dworze rozległ się huk.
- No jak to "gdzie"? Do swojej jaskini? Co ja będę niby robić, kiedy ty mnie nie kochasz... o tym wiesz już wszystko i chyba powinieneś mieć to gdzieś, co nie?
Wyszłam ze starej, kamiennej jaskini. Wiatr padał tak gęsto i nagle zrobiło się tak ciemno, że prawie nic nie mogłam ujrzeć... było strasznie zimno. Zaczynałam żałować, że nie przeczekałam tej okropnej burzy w jaskini. Nagle w jedno z pobliskich drzew huknął piorun. Zapaliło się. Wrzasnęłam z przerażenia i ukryłam głowę w ramionach zamierając w bezruchu. Cała się trzęsłam, ale nie byłam w stanie się ruszyć, gdyż panika i strach wzięły nade mną górę. Mogłam tylko zamknąć oczy i czekać na dalszy ciąg wydarzeń...
<Cobalt? Może odpiszesz? A jak Ci się nie chce, to trudno... :( >
Od Cobalta CD. Mony
Zobaczyłem że Mona ześlizguje się z urwiska. Rzuciłem się w jej stronę i w ostatniej chwili złapałem ją za łapę. Kiedy ją wciągnąłem zobaczyłem że straciła przytomność. Zarzuciłem ją sobie na grzbiet i zacząłem iść w stronę lasu. Nie daleko dojżałem jaskinię. Do mojej było zadaleko więc postanowiłem się w niej zatrzymać. Położyłem ją w koncie jaskini, a sam usiadłem w drugim. Mona obudziła się akurat jak przestało padać.
-Wszystko OK? - zapytałem.
W odpowiedzi dostałem z liścia.
-No dobra...niech będzie że zasłużyłem, ale.. - nie dokończyłem swojego "ale" bo dostałem drugi raz.
-Przepraszam - powiedziałem.
Bym dostał trzeci raz, ale zrobiłem unik.
-Musisz? - zapytałem.
<Mona? Wybacz... >
Od Ecclesi CD. Matta
Wypuściłam parę z ust.
- O! Jak miło, że zdecydowałeś się, aby ten gościu mnie nie jednak w ostateczności nie zabił! - żachnęłam się.
- Nie boisz się mnie? - zdziwił się Matt i powrócił do swojej normalnej postaci.
- Niby czemu? Ja też jestem popaprańcem i boję się jedynie innych popaprańców. -,szturchnęłam Matta i puściłam do niego oko.
- Ej! - zaśmiał się i spojrzał na mnie sowimi wielkimi, pięknymi, pełnymi radości i zapału oczami.
- No co...? - popatrzyłam w niebo i zrobiłam niewinną mordkę, a po tym szturchnęłam go jeszcze raz.
<Matt?>
Od Mony CD. Cobalta
Leżałam na trawie wśród miękkich i pachnących kwiatów. Nagle przyszedł do mnie Cobalt.
- No hej. - usiadł obok mnie i zaczął się we mnie wpatrywać.
- Od kiedy masz nową dziewczynę? - zapytałam, patrząc na niego ironicznie.
- Yyy... co? - zdziwił się. To już była lekka przesada.
- No wiesz... Diamond... te plastikową dziunię z różowym ogonkiem i słitaśnym uśmieszkiem. Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi!
- Aa... tę Diamond... - podrapał się po brodzie. - Tak... to moja dziewczyna. Zakochałem się w niej po uszy... jest taka piękna.
Basior rozmarzył się i zaczął przyglądać niebu. Prychnęłam, odwróciłam się na pięcie i zacisnęłam oczy.
- Jestem ciekawa, czy tej laleczce też złamiesz serce, kiedy się trochę postarzeje! - tupnęłam nogą, a mój powark złości zagłuszył huk grzmotu i błysk jasnego światła, rozdzierającego ciemne, nachmurzone niebo. - Bo już charakter się nie liczy, co?! Tylko grube rzęsy, smukła sylwetka i wymalowane szminką cukierkowe usteczka, a do tego najlepiej jeszcze lśniąca, miękka, różowa sierść! To się teraz dla ciebie liczy?! Wiedz, że jej wygląd nie będzie trwał wiecznie! A moja miłość do ciebie zawsze! Do widzenia!
Zamknęłam powieki i popędziłam jak najdalej wśród lasu. Pioruny co chwila trzaskały o drzewa, a w powietrzu dało się słyszeć huk piorunów. Potwornie bałam się burzy. Gdy dobiegłam do skraju lasu, opadłam bez sił nad urwiskiem. Zaczęłam dyszeć, a gęste łzy spływały po policzkach mieszając się z gęstym deszcze. Nagle kawałek skały na którym leżałam, odłamał się, a ja runęłam w dół. W ostatniej chwili jakiś wilk chwycił mnie za łapę i wciągnął na górę. To chyba Cobalt... nie było widać zbyt dobrze przez gęsty deszcz... Opadłam z sił i... zemdlałam.
<Cobalt? Sorry, że tak długo, ale widzę, że i tak zastąpiłeś mnie już kimś innym...>
- No hej. - usiadł obok mnie i zaczął się we mnie wpatrywać.
- Od kiedy masz nową dziewczynę? - zapytałam, patrząc na niego ironicznie.
- Yyy... co? - zdziwił się. To już była lekka przesada.
- No wiesz... Diamond... te plastikową dziunię z różowym ogonkiem i słitaśnym uśmieszkiem. Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi!
- Aa... tę Diamond... - podrapał się po brodzie. - Tak... to moja dziewczyna. Zakochałem się w niej po uszy... jest taka piękna.
Basior rozmarzył się i zaczął przyglądać niebu. Prychnęłam, odwróciłam się na pięcie i zacisnęłam oczy.
- Jestem ciekawa, czy tej laleczce też złamiesz serce, kiedy się trochę postarzeje! - tupnęłam nogą, a mój powark złości zagłuszył huk grzmotu i błysk jasnego światła, rozdzierającego ciemne, nachmurzone niebo. - Bo już charakter się nie liczy, co?! Tylko grube rzęsy, smukła sylwetka i wymalowane szminką cukierkowe usteczka, a do tego najlepiej jeszcze lśniąca, miękka, różowa sierść! To się teraz dla ciebie liczy?! Wiedz, że jej wygląd nie będzie trwał wiecznie! A moja miłość do ciebie zawsze! Do widzenia!
Zamknęłam powieki i popędziłam jak najdalej wśród lasu. Pioruny co chwila trzaskały o drzewa, a w powietrzu dało się słyszeć huk piorunów. Potwornie bałam się burzy. Gdy dobiegłam do skraju lasu, opadłam bez sił nad urwiskiem. Zaczęłam dyszeć, a gęste łzy spływały po policzkach mieszając się z gęstym deszcze. Nagle kawałek skały na którym leżałam, odłamał się, a ja runęłam w dół. W ostatniej chwili jakiś wilk chwycił mnie za łapę i wciągnął na górę. To chyba Cobalt... nie było widać zbyt dobrze przez gęsty deszcz... Opadłam z sił i... zemdlałam.
<Cobalt? Sorry, że tak długo, ale widzę, że i tak zastąpiłeś mnie już kimś innym...>
Od Deatha CD. Telary
Usiadłem przed jaskinią wadery. Nie miałem co robić, więc wlepiłem wzrok w księżyc. Był piękny.
- Co tu robisz? - zostałem zapytany znienacka i wystraszyłem się. Pierwszy raz ktoś mnie, a nie ja go...
- Ych... to ty, Telaro. Wystraszyłaś mnie. - uśmiechnąłem się.
- O czym tak rozmyślałeś? - zaciekawiła się wadera i spojrzała w moje pokryte bielmem oczy.
- A, tam... różne nudne rzeczy... a ciebie co tutaj sprowadza? Myślałem, że chcesz spać...
<Telara? Wiem... długość zabija x3x>
Od Aventy'ego CD. Goyavigi
- Ach, tam... nie masz za co dziękować. - uśmiechnąłem się troszkę. - To była dla mnie czysta przyjemność. Co powiesz o tym, abyśmy jutro udali się na wycieczkę? W góry?
- Ja... - chciała odpowiedzieć Goya, lecz nagle do jaskini wpadli Grace, Veyron i Ila przekrzykując się nawzajem.
- Aventy! Nawa...
- Alfo! Musimy natychmiast działać...
- Bracie... - powiedziała spokojnym głosem Ila. - Gorogor... powrócił...
Zamarłem. Kto to był ten cały Gorogor? Kiwnąłem Goyi łapą na pożegnanie i ruszyłem za betą, gammą i moją siostrą. Zaciągnęli mnie na krąg obrady. Były tutaj alfy z sąsiednich watah. Wilki... prawie wszystkie znałem. Jedne młode, drugie stare... na licznych twarzach widniał niepokój. Zająłem swoje miejsce.
- Więc? - odezwałem się potężnym głosem, a oczy wszystkich zgromadzonych zwróciły się w moją stronę. - Czy ktoś mimzdradzi co, lub kto to jest ten cały Gorogor?
Ila pacnęła się łapą w czoło i przejechała nią po całym pysku. Chrząknąłem i spojrzałem na nią ostro, lecz nieznacznie.
- Taa... więc tak się składa... - zaczęła mówić spokojnie moja siostra, ale chyba jej nerwy nie wytrzymały takiego napięcia, że wyrzuciła z siebie wszystko jednym tchem - GOROGOR, TO JEDEN Z "PIĄTKI"! TRZECI NAJPOTĘŻNIEJSZY, W KTÓRYM ZAPIECZĘTOWANO DEMONA! NAWIEDZA NASZE WATAHY I MORDUJE WILKI, WIĘC BĄDŹ TAK ŁASKAWY I COŚ Z TYM ZRÓB!
Westchnąłem. Ten wieczór chyba nie zapowiadał się na jeden z milszych...
<Goya? Wena = 00,000,001 >.<>
Wybaczcie!
Tak was strasznie przepraszam! Nawet Ws nie powiadomiłam! Miałam kompletnego doła i nic nie wstawiłam na stronkę! Wredna ja ;___;. Przepraszam... już wszystko wstawiam...
hayden
niedziela, 16 listopada 2014
Od Cobalta CD. Diamond
Rozejrzałem się nieprzytomnie po jaskini. Cała jaskinia była ozdobiona kwiatami. Wstałem i podeszłem do niej.
-Czyli to dla mnie? - zapytałem.
-Tak, podoba się? - zapytała z uśmiechem.
-Jest pięknie - powiedziałem i ją pocałowałem.
<Diamond? <3>
Od Ceiviry CD. Serine'a
Widziałam obojętność na twarzy Serine'a. Żadnych emocji - ani radości, ani smutku. Czułam się fatalnie. Tak bardzo mi na nim zależało, a nie potrafiłam tego okazać. Postanowiłam powiedzieć mu, jak było.
- Chciałam kogoś powiadomić. Nie miałam pojęcia, jak mogłabym przekazać jakąkolwiek informację Tobie. Został mi tylko White. Wilki Dźwięku potrafią rozmawiać telepatycznie - za pomocą fali dźwiękowych. Wysłałam je, ale nie odpowiadał. Wtedy zaczęłam szukać sposobu, jak mam powiadomić Ciebie. Wreszcie wysłałam muzycznego przewodnika. Ten wilk z nut to był właśnie on. Potem do jaskini wszedł White, uwolnił mnie... - skończyłam.
Twarz basiora na krótką chwilę zmieniła wyraz, ale już po chwili wróciła obojętność. Postanowiłam zadziałać w inny sposób. Zaczęłam bardzo powoli podążać w kierunku Serine'a. Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy mój łeb był oddalony zaledwie kilka centymetrów od łba basiora. Podniosłam swoje fiołkowe oczy i wbiłam je prosto w niesamowite, zielone tęczówki Serine'a. Mina basiora momentalnie uległa zmianie. Złagodniał.
- Serine, wiem, co czujesz. Wiem, co myślisz. Wiem, jak bardzo cię zawodzę, ale błagam, zaufaj mi. To nie jest łatwe, ale chociaż spróbuj. Chcę, żebyś wiedział, że jesteś dla mnie ważny i żaden White tego nie zmieni... - powiedziałam szeptem.
Miałam nadzieję, że zrozumie, zaufa choć w połowie moim słowom. Słodka cisza tuliła nas w swoich ramionach. Świat na chwilę zatrzymał się, przestał dla nas istnieć. Przez jeden krótki, ale wyjątkowy moment byliśmy tylko my i nikt więcej.
- Bałem się o Ciebie. Myślałem, że cię sracę... - wyznał szeptem.
- Spokojnie. Jestem tu cała i zdarowa. Nic mi nie jest - wyszeptałam.
Na jego pysku pojawił się lekki uśmiech, na moim także. Po chwili przygnębienie ustąpiło miejsca radości. Wszystko wróciło do normy.
- Wracajmy. Dosyć wrażeń, jak na jeden dzień - rzekłam, nadal szeptem.
- Chodźmy więc - odpowiedział mi basior.
Skierowaliśmy się do wyjścia. Chwilę potem cała nasza trójka szybowała w kierunku zamku. Trzymałam się blisko Serine'a. White leciał przez nami. Wszystko wydawało się być w porządku. Kiedy dotarliśmy na miejsce, niebo zaczęło czernieć i pokrywać się gwiazdami. Ziewnęłam.
- Zmęczona? - zapytał Serine.
- Mhm... - rzekłam sennym głosem.
- To chodźmy spać - lekko się uśmiechnął.
Położyłam się na kanapie i od razu zamknęłam oczy. Po chwili poczułam na sobie jakiś materiał. Rozwarłam powieki i ujrzałam odchodzącego Serine'a. Uśmiechnęłam się lekko i pozwoliłam się przenieść do krainy snów.
~*~*~
Był wczesny ranek. Rozejrzałam się wokół. Serine spał, a White'a znowu nigdzie nie było. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie on tak znika. Postanowiłam to sprawdzić. Zaczęłam przechadzać się po zamku. Moją uwagę zwróciły ogromne, czarne wrota z licznymi ornamentami. Weszłam do środka. Na ścianach królowała czerń. Biała posadzka nadawała nieco światła temu miejscu. Na końcu pokoju stało ogromne, połyskujące lustro. Podeszłam do niego. Z lewej strony na czarnej, kamiennej tablicy widniał, wypisany alabastrowymi literami napis: "Jeśli prawdę odkryć chcesz, tu rozwiązanie kryje się. W gładę taflę zwierciadła spójrz i dostrzeż światło w największym fałszu".
- Co to może znaczyć? - zastanawiałam się.
Spojrzałam w lustro. Miało odkryć prawdę... Nagle wpadłam na pomysł. Z początku wydawał mi się absurdalny, ale postanowiłam spróbować.
- Chciałabym wiedzieć, kto wrzucił truciznę do filiżanki - powiedziałam.
Wtem na tafli ujrzałam mgłę. Po chwili wyłonił się zza niej obraz. Serine skrupulatnie dodawał wszystkie składniki, idealnie wszystko odmierzał. Widać było, jak mu zależało. Szedł już do mnie, gdy nagle koło niego pojawił się White! Wyglądał jakoś dziwnie. Jego ciało było półprzezroczyste.
- Dlaczego Serine go nie widzi? - pytałam samą siebie.
Nagle doznałam olśnienia. White był niewidzialny! Wniknął w dźwięk do perfekcji. Wrzucił coś do filiżanki i odszedł.
- Co to jest? - zapytałam samą siebie.
Wtedy lustro zarzymało akcję i pokazało mi zbliżenie. Mała, czarna kulka z licznymi kolcami miała za moment wpaść do filiżanki. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
- To Hilo - jedna z gorszych trucizn... - powiedziałam
Wtedy obraz zasnuł się mgłą. Byłam wstrząśnięta i przerażona. Cofnęłam się i wybiegłam z pokoju.
- Serine! - zaczełam krzyczeć.
Biegłam bez celu po korytarzach, wołając baisora. Gdy go dostrzegłam miałam już łzy w oczach. Podbiegłam do niego i wtuliłam się w jego sierść. Całam trzęsłam sie z zimna. Nie mogłam się opanować.
- Cei, ty się cała trzęsiesz... - wyszeptał.
Po chwili poczułam na sobie coś ciepłego. Basior okrył mnie swoimi skrzydłami. Płakałam w dalszym ciągu.
- Cii... Jestem tutaj - szepnął.
Dał mi chwilę na uspokojenie się. Poczałam się bezpieczniej, ale nadal byłam w szoku.
- Co się stało? - zapytał troskliwie.
Uniosłam głowę i spojrzałam na niego zapłakanymi oczami.
- Serine, to White. To on wsypał trucizną... - wyszeptałam.
<Serine?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)