Nie odezwałam się. Byłam zbyt przerażona. Wpatrywałam się ze łzami w oczach w płonące drzewo. Liście czerniały i kurczyły się. Słychać było syk płomieni stykających się z wodą. Przełknęłam ślinę.
- Mona! Zabierajmy się stąd, bo ciebie też piorun trzaśnie... - chrząknął Cobalt. Jego dźwięczny głos wybudził mnie z transu. Pokręciłam głową i poszłam za nim, co chwilę obracając głowę i wlepiając wzrok w poczerniałe szczątki drzewa. Schowaliśmy się w jaskini. Cobalt rozpalił ognisko. Było mi strasznie zimno.
- Ej... co ty tam tak stałaś? - zaczął rozmowę Cobalt. Milczałam chwilę. Wpatrywałam się w tańczące płomyczki. Wspomnienia powróciły. Ogień... był tak blisko... na wyciągnięcie ręki... ale jednak wydawał się sekretny, odległy... tajemniczy... wychyliłam do przodu łapę, jakbym chciała kogoś uratować... nawet nie wiedziałam kogo małego chłopca... ludzkie szczenię...
- Ech... - westchnęłam głęboko i ukryłam twarz w ramionach.
- Hej... co się stało? Rozchmurz się. - pocieszył mnie Cobalt. Usiadł tuż obok mnie... bardzo blisko... poczułam jego ciepły i spokojny oddech na ramieniu. Szkoda, że po tej burzy, już nie będzie dane mi go więcej poczuć. Spuściłam wzrok.
- Ja... po prostu... boję się burzy... - wypaliłam. Bałam się. Zapadła cisza. Zastanawiałam się co teraz zrobi Cobalt... czy zacznie ze mnie szydzić i nabijać? W końcu przystojny basior otworzył usta, bo chyba chciał coś powiedzieć...
<Cobalt?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz