I wybiegł. Taa. Ale mam chwilę czasu dla siebie. Zwiedziłam jaskinię wzdłuż i wszerz, i stwierdziłam, że naprawdę była ogromna! Mogłabym tu spokojnie zamieszkać z Aventym. Przynajmniej chwilowo. Zajrzałam w każdy kąt, każde zagłębienie, każdą skałkę i kamyk obejrzałam. Wyszłam na chwilę poza obszar "domu". Powoli się ściemniało. Widoczne były już pierwsze gwiazdy, mimo że niebo nie było jeszcze czarne. Usiadłam i oglądałam przez parę minut gwiazdy. Nagle usłyszałam szept:
- Goyavige... Goyavige, chodź... - rozglądnęłam się i przybrałam obronną pozę. Byłam jednak cicho. Nikogo nie było.
- Tu... tu, nie widzisz mnie? Goyavige?... - dalej coś szeptało. Przejrzałam cały horyzont. Znalazłam. Na drzewie. Duch. Był tyłem, więc nie poznałam.
- Szybko, chodź... - tajemnicza postać ciągle namawiała. Zresztą... co mi szkodzi? Powoli wzniosłam się w powietrze i usiadłam na pobliskiej gałęzi. Duszek obrócił głowę w moją stronę. Nie znałam. Ta waderka była mała. Miała z jakieś 10 miesięcy, jednak miała ogromne skrzydła.
- Och, jesteś... - wyglądała na zawstydzoną. - Pokazać ci coś? - spytała cicho
- A kim jesteś? - odpowiedziałam spokojnie. Ona tylko posmutniała i odwróciła wzrok. Obróciła głowę i rozpłynęła się. Nie ma jej.
- Hej, gdzie zniknęłaś? Pokaż mi to co chciałaś. - rzekłam cicho i dodająco otuchy. Nikt nie odpowiedział. Zdenerwowałam się. Najpierw robi mi strachu, potem robi nadzieję, a na końcu ucieka. Ugh! Zfrunęłam gwałtownie z drzewa. Spadając prawie zabiłam jakiegoś futrzaka chodzącego spokojnie po ziemi. Wprawiłam go w popłoch, nie wiedział co robić. W moich oczach znowu pojawił się błysk gniewu. Złapałam futrzaka w łapy. To coś wyglądało jak chomik. Chciałam to zgnieść, odebrać życie, pomieszać z ziemią. Musiałam się na czymś wyżyć. Nie wiedziałam co we mnie wstąpiło. Warczałam na stworzenie. Patrzyło się na mnie wystraszonym i błagającym o litość wzrokiem. Siedziałam tak z nim przez chwilę. Miało piękne, duże, czarne oczy. Aksamitne futro. Małe, bezradne łapki. Do moich brzydkich, w kolorze wymiocin oczu napłynęły łzy. Puściłam zwierzę. Opadło na glebę i uciekło ile sił w łapkach. Moja trzęsąca się okropna, bezmózga głowa powoli osuwała się na ziemię. Moje bezradne, okropne ciało zwinęło się w kłębek i owinęło skrzydłami. Łkałam cicho pod drzewem. Jak szczeniak. Nie wiedziałam, co się ze mną działo. Usłyszałam szczenięcy głos:
- Chciałaś zobaczyć, to zobaczyłaś...
- Kur*a, przestań już! Odejdź! - wrzasnęłam przerywając jej. Chciałam być w tym momencie sama. Po chwili poczułam ciepło. Spojrzałam zwijając kawałek skrzydła. Na moim grzbiecie spoczywała wilczyca. Czyli nie była duchem, tylko miała półprzeźroczystą sierść. Ciekawe.
- Już, spokojnie... bo, ja ci tylko chciałam pokazać, że to... - urwała. Rozglądnęła się. - Nie mogę teraz nic więcej mówić. On słyszy.
- K-kto? - spytałam cichutko. Wracałam do siebie. Nie wybuchnęłam gniewem.
- On się zbliża... zły duch... ale nie mów nikomu, że o tym wiem.
- A możesz-sz mi w k-końcu powiedzieć kim jesteś? - zapytałam dość spokojnie, jednak jąkając się. Westchnęła.
- Półduchem. Nie zrozumiesz. - aha, czyli półduch. O takim czymś nie słyszałam. - Lecę. Do zobaczenia kiedyś. - rozpłynęła się. Znowu. Nie ma. Wstałam powoli. Było już ciemno. Powoli się uspokajałam. Weszłam do mieszkania. Poszłam na sam tył. Zasnęłam.
<Aventy? Goya widzi dziwne rzeczy xD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz