- Samantha! Jesteś tu? – krzyknęłam. Nikt nie odpowiadał. Zaczęłam się już poważnie denerwować, gdy nagle z ciemności wyłoniła się czarna jak noc wadera.
- Ktoś mnie wołał? – powiedziała jeszcze sennym głosem. Najwyraźniej ją obudziliśmy.
- Przepraszamy Samantho, że cię tak nachodzimy w środku nocy, ale mamy rannego wilka. – wytłumaczył Cole.
- Acha. – powiedziała Samantha i potrząsnęła łbem, by się rozbudzić. Przez chwile przypatrywała się rannemu, aż w końcu zapytała:
- Co się stało?
Wytłumaczyliśmy, co widzieliśmy na polanie oraz o naszym planie uratowania wilka. Samantha słuchała kiwając głową.
- Ok. - powiedziała, gdy skończyliśmy opowiadać. – Rzeczywiście wygląda na ciężko rannego. Zostanie u mnie kilka dni bym mogła go wyleczyć. Będziecie mogli go odwiedzać. Teraz proszę was, żebyście już poszli. Muszę się nim zająć.
- W porządku. – powiedziałam i razem z Cole’m wyszliśmy z jaskini.
Chwilę szliśmy w ciszy, aż w końcu basior zapytał:
- No to powiedz, jak się z nimi rozprawiłaś?
- Ech… no… ten… - plątałam się w odpowiedzi. – Wiesz to… To nie było trudne.
Cole podniósł pytająco brwi.
- Noo… Po prostu jak za mną biegli to lawirowałam między drzewami, tak, aby nie mogli zapamiętać drogi. I kiedy byliśmy już głęboko w lesie, stałam się niewidzialna i jak najszybciej pobiegłam do ciebie. Oni nie mogli wrócić, bo nie znali drogi, a ja zniknęłam im nagle z oczu. Nie wiem, co potem zrobili, ale na sto procent byli wściekli. Pewnie się domyślili, że to tylko zmyłka.
- Możliwe… - powiedział w zamyśleniu. – Nie boisz się?
- Czego? – spytałam nieco zdziwiona.
- No… tego, że oni się domyślili i będą chcieli się na tobie zemścić? Tym bardziej, że jak wrócą w końcu na tą polane to zobaczą tylko rozgnieciony placek, który kiedyś był ich towarzyszem.
Parsknęłam śmiechem.
- No, nie wiem… - zastanowiłam się. – Wcześniej o tym nie myślałam… - przeszedł mnie dreszcz. Brr! A co jeśli Cole ma rację? Zaczęłam się bać. – No, dzięki! Przez ciebie teraz się boję!
- Przepraszam. – powiedział skruszonym tonem. – Nie chciałem cię straszyć…
- Nie chciałeś, ale to zrobiłeś! – prawie krzyknęłam. Trzęsłam się cała na myśl o dwóch masywnych basiorach z Watahy Cienia, a jeszcze do tego byłam zła na Cole’a. Tego było już za wiele! Stanęłam i nagle z oczu pociekły mi łzy.
- Hej, Emma… - powiedział łagodnym tonem. – Przepraszam. Ja naprawdę nie chciałem cię straszyć.
Niestety było już za późno. Łzy ciekły mi z oczu strumieniami. Prawie nic nie widziałam. Zdążyłam tylko jeszcze zarejestrować fakt, że basior mnie przytula, a ja bez sprzeciwu wtulam łeb w jego sierść i tam chlipie. Słyszałam też, że szepcze mi do ucha łagodne i uspakajające słowa. Powoli dochodziłam do siebie. Przestałam płakać i próbowałam opanować moją naruszoną psychikę. Powoli oderwałam się od wilka i uśmiechnęłam się smutno. On odwzajemnił uśmiech i odprowadził mnie pod moją jamę. Kiedy tam dotarliśmy robiło się już jasno.
- No, to pa. – pożegnał mnie Cole, lecz ja zagrodziłam mu drogę.
- Wiesz, jak ważny dla ciała i duszy jest sen? – zaczęłam.
- Taaaa… - powiedział i ziewnął.
- To dobrze. Bo wiesz po tym co mi powiedziałeś nie będę mogła zasnąć, choćbym nie wiem jak bardzo była zmęczona.
- Co więc mogę zrobić? – powiedział sennie.
- Zostań ze mną. – powiedziałam. – Proszę.
Wilk zrobił wielkie oczy, ale przytaknął.
- W porządku. – odpowiedział. – Jeśli to ci pomoże…
Basior położył się na moim posłaniu, a ja obok niego. Było mi ciepło i miło, a co najważniejsze czułam się bezpiecznie. Wkrótce moje ciało powędrowało do krainy snów…
< Cole? Jak zaczęłam pisać to opowiadanie, myślałam, że będzie gorzej, jeśli chodzi o wenę... O.o >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz