środa, 19 listopada 2014

Od Serine'a CD. Ceiviry

- Serine, to White. - Jego imię mi wystarczyło. Od razu wiedziałem, że ten knypek coś zrobił. - To on dodał truciznę do tej herbaty! - Nie wiedziałem co powiedzieć, ale można było się tego po nim spodziewać. 
- Chodź - złapałem ja za łapę i pociągnąłem ku wyjściu. 
Będąc na wielkim (i doszczętnie zrujnowanym) balkonie spytałem wadery skąd to wie. Opowiedziała coś o wielkim lustrze. Po chwili wszystko było jasne. Wzbiłem się w powietrze, a wadera za mną. 
- Co teraz? - spytała lądując na jednej w wieży. 
- Ten basior jest nieobliczalny. Dlaczego ty się w ogóle z nim zadawałaś? 
- On taki nie był. On. Ehhh, on był na prawdę miły, sympatyczny...
- Pamiętaj, że pracował dla Śmierci - wtrąciłem. 
- Przecież go "uwolniłam".
Chciałem coś dodać, ale w ten zza drzwi wyskoczył właśnie masz Whitecik. Jego furia na pysku przeraziła nie tylko mnie, ale i waderę. Oboje cofnęliśmy się o krok mimo braku miejsca. 
- Możemy porozmawiać!? - krzyknął.
- Nie będziesz z nią rozmawiał - stanąłem mu na przeciw. 
- Lepiej sie odsuń.
- Bo, co? Pogryziesz mnie? - powiedziałem dziecinnym głosem. - Raczej jej tego nie zrobisz - powiedziałem lekko wskazując głową na stojącą za mną Ceivirę. - Czego właściwie chcesz!? 
- Ja?! - położył łapę uzbrojoną w długie pazury na piersi. - Dobrze wiesz czego, a raczej kogo - spojrzał na waderę. Nie mogłem zobaczyć reakcji, ale na pewno była zszokowana. 
- Cei? Ha! ha! Zapomnij - podniosłem łeb uśmiechając się. 
- Nie znasz jej tak dobrze jak ja - postawił dwa duże kroki. Jego pysk był blisko mojego. 
- Wiem wystarczająco - prychnąłem i wyminąłem go tak, że teraz ja byłem twarzą do wadery.
- Czyżby? 
-  Chłopaki! Dajcie spokój! - wtrąciła się. 
- Ależ Cei, to miłość! - warknąłem i podszedłem do murku znajdującego sie po mojej lewej stronie. W moim głosie wyraźnie było słychać sarkazm.
- C- co!? - wadera była zaskoczona. - No chyba tylko w jedną stronę! - powiedziała poirytowana. 
Prychnąłem lekko. Nie ukrywam, że sytuacja w pewnym sensie mnie śmieszyła. 
- Tak to już jest - zaczął basior. - Przyjaźnisz się z kimś od szczeniaka to czego oczekujesz!? - krzyknął. Był tak blisko wadery, że balem się, że coś jej zrobi, a to było bardzo prawdopodobne.  
- White - zaczęła drżącym głosem. - Ja. Ja tak nie mogę. 
- Oczywiście, że możesz - zapewniał. Postawił jeden krok bliżej Cei, ale ta cofnęła się. 
- Zostaw mnie - wyszeptała. Ledwo, co ją usłyszałem. 
- Nigdy - powiedział stanowczo i przygwoździł waderę do muru. Tyle wystarczyło, aby podnieść mi ciśnienie do maximum. 
Zagryzłem wargę i rzuciłem się na basiora. Wgryzłem się w jego kark odpychając go. Oboje przewróciliśmy się. Wilk również próbował mnie złapać swoimi zębiskami, ale nie mógł. Poczułem, że grunt pod moimi plecami znika. Oznaczało to tylko jedno - schody. Kiedy biały wilk miał uderzyć plecami o ich krawędzie wniknął w falę dźwiękową, którą wcześniej wypuścił. Zamiast niego ja obniosłem obrażenia. Ześlizgnąłem się ze schodów. Każde spotkanie z twardymi, marmurowymi schodami bolał tak samo. Zleciałem tylko na półpiętro. Od razu wstałem i otrzepałem się. Wszystko mnie bolało, a ruch pogarszał sytuację. Mimo tego szybko wróciłem na górę. Basior dobierał sie do Ceiviry, ale ta na szczęście odpychała go. Widząc mnie odepchnęła go fają dźwięku i podbiegła do mnie. 
- Uciekaj! - zbiegła ze schodów nie obracając się. Zrobiłem tak samo. 
Wbiegliśmy do jakiegoś pomieszczenia. Czerwone obrazy wiszące na ścianach przykuwały uwagę. W sali panowała cisza. Nawet nasze oddechy nie były słyszalne. W końcu wadera przerwała monotonny spokój. 
- Co ja mam zrobić? - chodziła w kółko po zakurzonym dywanie. 
- Nie wiem - spuściłem łeb. Ciężko było opisać, co dokładniej czuję. Byłem zagubiony we własnym ciele, umyśle. Nigdy nie znalazłem się w sytuacji gdzie ktoś próbuje zabrać mi coś, a raczej kogoś, kto jest dla mnie najcenniejszą osobą. Nie mogłem pozwolić, aby White w jakikolwiek sposób skrzywdził waderę. Spojrzałem na nią. Na jej pysku malował się strach i bezradność. Podszedłem do niej i położyłem łapę na jej policzku. 
- Mógłbym... - spojrzałem jej w oczy. - Mógłbym zrobić jedno... - Wadera od razu zrozumiała, o co chodzi.
- Zrób to - powiedziała załamanym głosem spuszczając głowę. 
Usłyszałem dobiegający z kuchni dźwięk tłukących się naczyń. 
- Zostań tu. 
- Nie! Co jeśli to nie wypali?! 
- Nie rozumiesz, że chce się mnie pozbyć? Jeśli to nie zadziała...
- On cię zabije - łkała. - Nie dam mu cie skrzywdzić!
- Nie, to ja nie dam mu CIEBIE skrzywdzić - powiedziałem opuszczając waderę. Chciała ze mną pójść, ale krzyknąłem, aby została. Ostatnie, na co zwróciłem uwagę to jej szklane, fiołkowe oczy. 
Dźwięk tłukących się naczyń i wazonów był coraz głośniejszy. Wściekły basior był w pokoju obok. Mimo strachu wskoczyłem do niego. White zauważył mnie i zamierzał skoczyć, ale ja byłem szybszy. Ciało wilk zaczęło się nienaturalnie wykrzywiać. Towarzyszył temu charakterystyczny dźwięk - jakby łamanie, kruszenie kości. Dźwięk przyprawiający o dreszcze. Nie czułem obrzydzenia tak jak kiedyś. Gniew nad nim przeważył. Z pyska i nosa zaczęła lecieć krew, która tak jak wilk - "wyginała" się. Miałem władze nad jego ciałem. Ten widok lekko mnie pocieszał. Przez chwilę zapomniałem o problemach, o waderze, o tym, co basior uczynił. W mojej głowie było tylko jedno słowo - ból. White strasznie się temu opierał. Próbował wniknąć w dźwięk, ale wszelkie jego ruchy kontrolowałem ja. Zbliżyłem go do siebie. Miałem z nim skończyć. Sprawić, że oderwę mu głowę lub, by wykrwawił się na śmierć, ale w tedy poczułem ucisk w okolicach krtani, a z miejsca bólu zaczęła lecieć krew. Moja czarna krew. 

<Cei? Końcówka taka... :F >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz