- A dziwisz mi się? - spojrzałam w sufit. W dach bębnił deszcz. Czułam się nieswojo... a co jeśli dach się zawali?
- No... trochę... - chrząknął Cobalt wlepiając swoje błękitne oczy w wilgotne podłoże.
- Ech... przepraszam. Jestem głupia i nie potrafię się opanować... ciągle tylko myślę o tym, że ja cię kocham i mam gdzieś to, że kocha cię ta cukierkowa waderka... - westchnęłam. - Ja jestem brzydka, mam okropne oczy... a ona jest piękniusia i zgrabniusia... nie ma co się oszukiwać... nie dziwię się, że lecisz na tą laskę... nie zasługuję nawet na to, żebyś mi poświęcił choćby trochę uwagi. Może byłoby lepiej, żebyś mnie wtedy nie złapał...? Byłoby lepiej dla nas obu.
Zwiesiłam łeb i potruchtałam do wyjścia.
- Ale... gdzie ty idziesz? - zapytał zdziwiony Cobalt. Na dworze rozległ się huk.
- No jak to "gdzie"? Do swojej jaskini? Co ja będę niby robić, kiedy ty mnie nie kochasz... o tym wiesz już wszystko i chyba powinieneś mieć to gdzieś, co nie?
Wyszłam ze starej, kamiennej jaskini. Wiatr padał tak gęsto i nagle zrobiło się tak ciemno, że prawie nic nie mogłam ujrzeć... było strasznie zimno. Zaczynałam żałować, że nie przeczekałam tej okropnej burzy w jaskini. Nagle w jedno z pobliskich drzew huknął piorun. Zapaliło się. Wrzasnęłam z przerażenia i ukryłam głowę w ramionach zamierając w bezruchu. Cała się trzęsłam, ale nie byłam w stanie się ruszyć, gdyż panika i strach wzięły nade mną górę. Mogłam tylko zamknąć oczy i czekać na dalszy ciąg wydarzeń...
<Cobalt? Może odpiszesz? A jak Ci się nie chce, to trudno... :( >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz