czwartek, 31 grudnia 2015

Od Emmy CD. Alice

- Wygląda, jakby spadł z nieba. – mruknęła Alice.
- Uhm... Tylko... Czy to jest w ogóle możliwe? – spytałam, przyglądając się wilkowi.
Byłam pewna, że to był basior. Miał białą sierść, w niektórych miejscach ciemniejszą, prawie szarą, a w innych jasną niczym śnieg. Zimne, niebieskie tęczówki ze źrenicami niczym szparki wyrażały czystą niechęć. Nie wyglądał zbyt przyjaźnie.
- Nie jestem pewna, ale... Może po prostu go zapytamy? – Skinęła głową w stronę wielkiej bryły lodu.
- Cóż... Nie mam mocy ogrzewania. – westchnęłam. – Ale...
- Hm? – ponagliła mnie, gdy przerwałam.
- No... Nie jestem pewna, czy... – znowu urwałam i w zamyśleniu podeszłam do kryształu.
Zamknęłam oczy i skupiłam się na jego strukturze. Wystarczyłaby jedna mała kropelka wody...
Uśmiechnęłam się pod nosem i otworzyłam oczy. W tej chwili zobaczyłam, że basior gapi się prosto na mnie.
Z urwanym okrzykiem odskoczyłam do tyłu.
- Wszystko w porządku? – spytała mnie Alice, ale widziałam, że trudno jej było skrywać uśmiech.
- Wybacz. – mruknęłam i uśmiechnęłam się przepraszająco. – Za bardzo się skupiłam...
- Na czym? – spytała i skierowała swój wzrok na kryształ.
- Cóż... Nie mówiłam ci, ale jestem Wilkiem Wodnym. Potrafię więc wyczuć, kiedy woda jest w pobliżu. Chciałam sprawdzić, czy ten kryształ rzeczywiście jest z lodu. Rozumiesz... Nie panuję nad lodem, więc muszę się trochę bardziej skupić, jeśli chodzi o niego. – Spuściłam wzrok.
- No i...? – Spojrzała na mnie wyczekująco.
- Lód. Jestem pewna. – Wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. – Mogę go rozmrozić, poprzez poruszenie cząsteczek... Trochę to skomplikowane, ale spróbować zawsze można.
- Mogę ci jakoś pomóc? – Znów skupiła swój wzrok na krysztale.
- Hmm... Może obserwuj tego wilka? – zaproponowałam, a Alice skinęła głową.
Podeszłam naprawdę blisko bryły lodu. Może nawet trochę za blisko.
Skupienie się na cząsteczkach wody nie było aż takie trudne. Gorzej mi szło z ich poruszeniem. Musiałam się naprawdę mocno skupić, a i tak po kilku minutach ledwo drgnęły.
Jednak to wystarczyło.
Otworzyłam oczy w chwili, gdy ściana wody ruszyła na mnie z niesamowitą siłą. Otrząsnęłam się i spojrzałam na basiora, który teraz stał na środku krateru, wolny... Ale i kompletnie skołowany. Jego źrenice przybrały w miarę normalną wielkość i chociaż nadal nie wyglądał zbyt przyjaźnie, nie wyglądał też aż tak groźnie jak w bryle. No i był cały mokry.
Zakaszlałam kilka razy. Hum, niedobrze.
- Dobrze się czujesz? – spytała Alice z nutą troski w głosie.
- Yhym, chyba... Ekch, ekch, ekch... Zaraz mi... Ekch! ...przejdzie. – wymamrotałam przez kaszel.
- Hm, jesteś okropnie ciepła. – mruknęła, przykładając mi łapę do czoła.
- Chyba rzeczywiście... Ekch, ekch! Nie jest ze mną najlepiej... – Miałam potworne zawroty głowy, ale nie śmiałam się do tego przyznać.
„Co się ze mną dzieje? Niemożliwe, że to przez poruszanie cząsteczek. Już to kiedyś przecież robiłam!” – potok myśli przeleciał mi przez głowę. – „Ale... W takim razie...”
Spojrzałam na basiora.
Jego oczy świeciły niepokojąco. Przez jedną chwilę wydał mi się znajomy...
Jak przez mgłę widziałam, że zbliża się do nas, ale Alice zablokowała mu drogę do mnie. Moje nogi były jak z waty. Upadłam na ziemię. Basior coś do niej powiedział... Po czym ona się odsunęła i pozwoliła mu do mnie podejść. Minę miała naprawdę zmartwioną. W sumie to ja sama chciałam się dowiedzieć, o co chodzi i czemu obecność tego wilka miała na mnie taki wpływ. Bo byłam pewna, że to przez niego.
Położył mi łapę na głowie. Poczułam jak przeszywa mnie mrożące zimno, mocno zacisnęłam powieki. A potem...
Powoli otworzyłam oczy. Alice westchnęła z ulgą.
- Nic ci nie jest!
Zamrugałam kilka razy. Nade mną stał ten basior i moja towarzyszka. Nadal leżałam na ziemi w kraterze. Wszystko było dobrze. Pulsujące bóle w głowie ustały, chyba miałam normalna temperaturę. Ostrożnie się podniosłam.
- Nie rozumiem... – wyjąkałam i spojrzałam na basiora. – Kim ty jesteś?
- Wybacz. – mruknął do mnie, choć nic nie wskazywało na to, by było mu przykro. – Moja obecność może trochę źle wpływać na niektóre osobniki.
- Co masz na myśli, mówiąc „niektóre osobniki”? – spytała zaciekawiona Alice.
- Powiedzmy, że na razie tę kwestię pozostawię niewyjaśnioną. – Uśmiechnął się, ale w tym uśmiechu nie było nic przyjemnego. – Jestem Danny.

<Alice? ^^ Nie za dużo wrażeń? xd>

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Od Killy CD. Edena

Zmierzyłam go filtrem. Nie nadawał się na przekąskę. Prychnęłam. Moce miał okay więc mogę sobie nim jakoś głowę zawrócić.
- Witam Kamieniu. - spojrzałam na niego.
Nie widziałam jak zareagował. Nawet nie widziałam jak wygląda. Miałam o nim pojęcie tylko takie- jakie ma moce, jak dobrze jest zbudowany i czy nic mu nie dolega. Więcej nie miałam ochoty sprawdzać.
- A może ogniku? - zapytałam.
- Skąd wiesz jakie mam moce? - zapytał się.
- Mów mi Killy. Też mam jakieś moce.- westchnęłam. - Wiesz może która godzina?
Chyba na mnie spojrzał.
- Eden jestem. - wymamrotał.
Ziewnęłam.
- Jesteś głodny, Edenie? - zapytałam.
- Trochę, a ty? - zapytał.
Zbliżyłam się do niego. Moje oczy przefiltrowały jego serce. Puls się minimalnie podniósł.
- Jestem... - polizałam wargi. - Może widziałeś gdzieś... Jakieś smaczne wilki..?
Wstrzymał oddech. Chyba nie był kanibalem.
- No dobra... Idziesz coś zapolować? - odwróciłam się w stronę polany.
- Okay... - zdziwił się.
- Ja prowadzę. - powiedziałam wąchając jakież to zwierzątka są w pobliżu.
Mniam... niedźwiedź.  Uśmiechnęłam się i ruszyłam truchtem w jego stronę. Po chwili usłyszałam kroki Edena obok siebie. Znaczy, że zobaczył możliwość najedzenia się.
Prześwietlałam wszystko co napotkałam na drodze. Może jest tu więcej takich kamieni jak Eden. Heh. Świetnie. Sprawozdanie tygodnia. ' Otóż w tym tygodniu poznałam kamień. ' Świetnie! Zawsze ktoś nowy, no nie? Śmiesznie. 'Zjadłam obiad z kamieniem i się z nim zaprzyjaźniłam.'  Lubię takie absurdy.
Nagle Eden podłożył mi nogę, a ja niespodziewanie runęłam na ziemię.
Spojrzałam na niego i warknęłam. Chargot wzmacniał się z czasem gdy Eden wybuchł śmiechem.
- Wygodnie na ziemi. - zaśmiał się.
Wstałam i jednym zwinnym skokiem przewróciłam basiora.
- Uważaj, bo zrezygnuję z niedźwiedzia. - warknęłam.
- Nie tak ostro siostro, bo się pokaleczysz. - uśmiechnął się zadziornie.
Miał farta. Polubiłam jego uśmiech. Polizałam szybko jego ucho.
- Ble... Nie jednak ci odpuszczę. - zeszłam z niego.
W rzeczywistości miał nawet dobry smak- tym gorzej, że to zrobiłam, bo miałam większą ochotę, by jednak go nie oszczędzać.
- Rusz się. - powiedziałam twardo.
- Może jakieś proszę? - zaśmiał się.
- Możesz mnie poprosić, ale ci odmówię. - zażartowałam.
- Uuu.. Pojechałaś. - pokiwał głową.
Nie powstrzymałam wybuchu śmiechu. Ten gostek serio przypadł mi do gustu. Jeszcze nie spotkałam nikogo z takim zadziornym charakterkiem. 'Kamień miał kręgosłup.'
- No dobra... musimy iść nad rzekę to mnie kaczuszki nauczysz robić. - zaśmiałam się.
- Będę musiał się nieźle spłaszczyć. - zaśmiał się.
- Nie jesteś chyba aż tak gruby! - spojrzałam na niego.
- Dzięki?!
- Nie ma za co!
Wróciłam do węszenia.
- No, a tak właściwie to... Jak to się stało, że tu jesteś. - zapytał by nie tracić kontaktu.
- Nie wiesz? Moja mama mnie urodziła. - odparłam.
Przyspieszyliśmy tępa.
- A tak serio? - zapytał znużony.
- Tak serio to w mojej rodzinie jest taki zwyczaj, że szczeniaki jak dorosną to mają iść w świat i znaleźć kogoś równie silnego co one. Teraz można powiedzieć, że jestem na tropie. - wyminęłam lekko.
- W sensie, że walczysz se z kimś i to twój cel życiowy? - zdziwił się ze śmiechem.
- Nope! - odpowiedziałam. - To coś w rodzaju genów...
- Eeee... To niecodzienne... - powiedział nieco obrzydzony.
- Taka rodzina. - odparłam.
- Też można.
- No dobra. to koniec wywiadu? - zapytałam.
- Może... Jaką jesteś rasą? - zapytał.
Uśmiechnęłam się. Odwróciłam się do niego przodem i szepnęłam z pasją:
- Psycho- zabójcą.
Podrapał się w ucho.
- To wszystko wyjaśnia. - westchnął.
- Cieszę się.
- A ty tak serio zabijasz? - zapytał obrzydzony.
- No, a co? Mam żyć z ratowania motylków? - zaśmiałam się absurdem tego pomysłu.
- No czemu nie?! - zaśmiał się.
- Przyznaj się? Trafiłam w sedno. To twoja praca. - zażartowałam.
- Oczywiście!
Ucichliśmy. Pomruk niedźwiedzia zdradził nam, że on też jest głodny. Takie walki lubiłam najbardziej. Napięłam mięśnie przygotowując je do skoku na przeciwnika. Gdy tylko stanął na mojej drodze rzuciłam się na niego. Poczułam mocniejsze szarpnięcie pazurów. Krew pociekła. Nie tylko moja. Moja wściekłość wzrosła do pewnego poziomu - nie myślałam. Mój instynkt bił się na śmierć i życie. To była niby zwykła walka. Prawo dżungli. Ja wygram, ja zjem. On wygra, on zje. Byłam świadoma, że z każdą chwilą jestem bliżej wygranej jaki i przegranej. Moje zęby zatopiły się w jego mięśniach... Krew popłynęła strumieniami. Sam zapach sprawił, że moje i tak już nie wiele widzące źrenice się skurczyły, a żołądek pożądał jedzenia tu i teraz. Nie mogła się doczekać śmierci zwierza i już oderwałam duży kawał mięśnia. Zwierz zawył z bólu. Moje szczęki już po chwili brały się za kolejną część potrawy. Postanowiłam, że nie będę taka i zabiję go, a potem zabiorę się do konsumpcji. Sprężyłam tylnie łapy i skoczyłam niedźwiedziowy do gardła. poczułam na sobie prysznic ciepłej mazi zwanej krwią. Zwierzę padło nieruchomo na ziemię.
Zjadłam najbardziej pożywne jego części i się opanowałam. Wiedziałam, że podczas jedzenia raczej nikt się do mnie nie przyłącza, bo wyglądam jakbym mogła przez przypadek ( lub i nie) zjeść i sojusznika.
Usiadłam zadowolona i pełna energii.
- Wybacz, ale byłam głodna. Jeśli chcesz możesz zacząć jeść. - powiedziałam do Edena.
- Dzięki...

<Eden? :p Psychopatka wita!>

niedziela, 27 grudnia 2015

Od Mounse CD. Jack'a

Ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu jedzenia. Złapaliśmy trop jakiś zwierząt stadnych, i podążyliśmy za nim. Najprawdopodobniej były to karibu, które w tym okresie roku odbywają swe wędrówki. Instynkt mnie nie zmylił. Na łące pasło się małe stado karibu. Próbowaliśmy wybrać jakąś słabszą sztukę. Trafiło na starego i kulawego samca. Wyskoczyliśmy z lasu. Zwierzęta od razu rozbiegły się we wszystkie strony świata. Jack zagrodził zwierzęciu drogę. Spanikowany samiec zaczął uciekać w stronę lasu. Szybko go dogoniliśmy. Jack wskoczył na niego i ugryzł go w szyję. Ja uderzyłam z boku tak, że zwierzę padło. Można powiedzieć, że trochę się z nim bawiliśmy, ale osiągnęliśmy swój cel, gdy Jack zadał ostateczny cios prosto w tętnicę. 
- No to smacznego życzę. - powiedziałam, ale Jack zabrał się już do jedzenia.
- Smacznego!- wymamrotał z pełnym pyskiem. 
Zjedliśmy większą część " obiadu " i położyliśmy się w cieniu pobliskich drzew, kładąc się brzuchami do góry.
- I co dobre było? - spytałam.
- No pewnie! A co nie widać?- odparł żartobliwie, wskazując na swój pełny brzuch. 
- Widzisz, a ty chciałeś zjeść jakieś marne król...- przerwałam. Basior popatrzył na mnie, czekając na moją wpadkę. - zające. A ty chciałeś zjeść zające. Zaśmialiśmy się.
- Każdy ma inny gust. - powiedział.
- Hah, filozof się znalazł.
Popatrzyliśmy w stronę martwego karibu. Były już różne ptaki drapieżne, korzystające z okazji darmowego posiłku.
- Chyba już nie ma co zbierać. Wracamy?- zapytałam.
- Tak, tylko pomoż mi wstać, bo sam raczej nie dam rady. - zażartował.

<Jack? Trochę mnie wkręciłeś nie ujawniając swojej tożsamości xd >

Od Domena CD. Sanzy

- Do domu, tak wcześnie?! - zdziwiłem się - przecież jest tyle różnych możliwości na fajne spędzenie wolnego czasu. 
- Ciekawe jakie? A poza tym nie chce mi się, chcę odpocząć. - odparła. 
- No np. skakanie ze skał do wody, wyścigi po lesie, polowania, spotkania ze znajomymi. Ale ty nie jesteś zbyt towarzyska, więc może...
- Może jednak nie. - przerwała mi, starając się nie wybuchnąć. Byłem dla niej aż tak irytujący? Chciałem przekonać się, na co ją stać.
- A jednak może? - powiedziałem.
- Matko czego ty ode mnie chcesz , zrobiłam ci coś? - krzyknęła, po chwili gryząc się w język. Więc łatwo ją wkurzyć. 
- Nawet jesteś trochę urocza, kiedy się tak denerwujesz. - zaśmiałem się. 
- Robisz wszystko żeby mnie zdenerwować?! - krzyknęła znowu.
- Dobrze uspokój się, nie powinienem naciskać, przepraszam. - powiedziałem spokojnym głosem. Wadera popatrzyła na mnie tylko, ruszając przed siebie. Chyba nie potrafiła przeprosić, przyznać się, że też popełniła błąd. Jednak ja poczułem, że to wszystko to moja wina, bo ją sprowokowałem, choć wydawało mi się, że nic takiego nie zrobiłem.
- Hej, dobra zapomnimy o tym okej? - zagrodziłem jej drogę, tak że nasze nosy były około centymetr od siebie. Od razu oboje odskoczyliśmy.
- Dobra, w sumie nic się nie stało..- wymamrotała. 
- To co idę do domu, nie chcę cię już denerwować... - zacząłem o ruszyłem w stronę mojej jaskini. 
- Czekaj! - wyrwało jej się - to może w ramach..no może..spędzimy razem czas? - miałem wrażenie, że pyta się sama siebie. 
- Kusząca propozycja... - zacząłem, ale kiedy wadera posłała mi swoje zirytowane spojrzenie, wybrałem prostrzą odpowiedź. - No okej.

<Sanza?>

Od Nymerii CD. Jack'a

Przekrzywiłam lekko głowę, po czym wybuchłam śmiechem. Z Jackiem było naprawdę wesoło. Był tak uroczo niezdarny. 
-Wiesz co? Jesteś bardzo...specyficzny, bo jako jedyny sprawiłeś że po paru godzinach od naszego spotkania się roześmiałam - stwierdziłam wpatrując się w niego uważnie. 
-To...Dobrze?
-Tak głuptasku. Zazwyczaj taka nie jestem. Czuj się wybrańcem.
Zrobił ważną minę i wypiął dumnie pierś. Znowu się roześmiałam. 
-Nie uważasz, że przyzwoicie byłoby pójść do alfy? - zapytałam, kiedy już przestałam się śmiać. Jack skinął głową i ruszyliśmy w stronę jaskini alfy. 
***
Jack zapukał głośno w ścianę. Pojawił się basior, jak się domyślałam alfa. 
-Cześć Jack. Kto to?
Nim mój towarzysz zdążył otworzyć pysk, ja już zaczęłam gadać. 
-Nymeria jestem. I chciałabym dołączyć do tej watahy, najlepiej jako zwiadowca. Jeśli oczywiście jest miejsce. 
Alfa spojrzał na mnie ze zdumieniem, po czym uśmiechnął się lekko. 
-Ja jestem Aventy i, tak możesz zostać zwiadowcą - odparł. 
-Dzięki - wyszczerzyłam się do Jack'a. 

<Jack? Co dalej?>

Od Takashi CD. Cole'a

Nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem znaleźliśmy się na tej polanie. Z początku myślałam, że wpadliśmy w jakiś portal czy co. Skądś znałam te tereny, choć miałam chyba sklerozę, bo nie mogłam skojarzyć miejsca. I ten szelest... 
- Mam takie dziwne przeczucie, że coś się kroi... - powiedziałam, patrząc dyskretnie na swego towarzysza. - I coś tak pewnie będzie ciekawie.
I wykrakałam.
- Co jest, do... - usłyszałam nagle głos Cole'a, gdy poczułam jak pod nami trzęsie się grunt. 
Pod Cole'm rozstąpiła się ziemia, a on wleciał w ogromną szczelinę, która powstała. Usłyszałam jego krzyk, potem głuchy łomot i przerażająca cisza. Co się dzieje? Nie mam pojęcia!
- Cole! - wykrzyczałam, dopadając do krawędzi szczeliny. - Nic ci nie jest?!
Wytworzyłam kulę energii, która rozświetliła otaczającą mnie ciemność. Szukałam gorączkowo czegoś, dzięki czemu mogłabym zejść do basiora. Najgorsze było to, że nie usłyszałam odpowiedzi. 
Zauważyłam w pewnym momencie, że mogłabym zejść po tych skałach z lewej, które układały się w jakieś schody. Powoli weszłam na jedną z nich. Zadrżała. 
Świetnie. Wprost idealnie.
"Schody" skończyły się, więc musiałam zeskoczyć. Będzie bolało? Ryzyk - fizyk. Nie jestem łatwa do zdarcia. Jestem córką samej Śmierci, czyż nie? Nie można mnie tak łatwo utłuc. No to kic!
Od ostatniej skały do dna przepaści było około dwóch metrów. A same schody miały około pięciu metrów wysokości. Cole musiał się nieźle poobijać. To nie bez tego. Kula energii powędrowała w przód, w stronę basiora, który zdawał się powoli budzić.
- Cole! - krzyknęłam, a po chwili byłam przy nim.
Nagle rozległ się szept. Jakby dziecięcy głosik. Słodki. Ale to co mówił, nie było już takie słodziutkie.
"Panna Tashi mała, dzisiaj cała czarna. 
W plecach ma nóż, nie może płakać już..."
- Co się dzieje? - zapytał cicho Cole, opierając się o mnie. - Czyj to głos?
- Nie mam pojęcia... - wyszeptałam. Bałam się. A co, jeżeli szaman się pomylił i do spotkania z Debiru dojdzie wcześniej?
"Oddechu ma ćwierć, 
Więc błaga o śmierć!"
- Pokaż się! - rozkazałam. Jednak mój głos był przesiąknięty strachem. 
- Już niedługo, Córo Śmierci. Nie cieszysz się na to spotkanie? 
Ten głos. To nie może być... Proszę, nie! Ciszę przeciął mój szloch...

<Cole? ^^ Mam nadzieję, że nie wyszło aż tak tragicznie jak myślę ;-;>

sobota, 26 grudnia 2015

Od Veyrona CD. Dezessi

Kiedy wadera usnęła z mojej twarzy spełzł uśmiech. Zdjąłem kwiaty z głowy kładąc ostrożnie, obok Dezessi i udałem się do alfy.
 - Kogo wysłałeś?
 - Nymerię.
 - A ty co ze sobą teraz zrobisz?
 - Będę czekał.
 - Na co?
 - Na jej powrót.
 - I nie pójdziesz spać?
 - Nie.
 - W takim razie dotrzymam ci towarzysta.
 - Nie musisz.
 - Ale chcę.
 - Idź się wyspać.
 - Czy ta rozmowa musi być taka sztywna? - Złamałem się nagle w pół.
 - No w sumie... - Aventy uśmiechnął się blado. Jego wielkie cienie pod oczami i wychudzona sylwetka sugerowała, że od dawna nie miał czasu na sen, czy odpoczynek.
 - Wiesz... może odpoczął byś chwilę? Ja tu postoję. Szybciutka drzemka nic nie zaszkodzi a na pewno będziesz w stanie lepiej funkcjonować - westchnąłem.
 - Dzięki. Kochany jesteś. Ale nie przemęczaj się za bardzo - powiedział, po czym zasnął kamiennym snem.

<Deze?>

Od Jack'a CD. Mounse

Udaliśmy się nad jezioro, a po czasochłonnej kompieli udaliśmy się aby coś zjeść.
Nie musieliśmy wędrować daleko, albowiem na swojej drodze napotkaliśmy na stado śpiących zajęcy.
 - Serio chcesz jeść to coś na obiad? - Mounse spojrzała na mnie nagle zrezygnowana.
 - Miałaś nie czytać mi w myślach - zmrużyłem oczy w zabawnym geście.
 - Nie czytam ci w myślach, tylko patrzę na wyraz twojej twarzy, który mówi „Zjem tego królika, albo umrę!”, głuptasie - zaśmiała się. 
 - Jak tam uważasz... a poza tym, to są zające - przewróciłem oczami.
 - Króliki, zające... jeden wilk. Wracając do tematu: serio chcesz jeść to coś na obiad? - Westchnęła.
 - A dlaczego by nie? - Zdziwiłem się.
 - Ja nie lubię królików. Uważam, że mają zbyt dużo kości, są żujaste, zbyt małe i nieprzyjemne w smaku... - mruknęłam. 
 - Po pierwsze; to są z - a - j - ą - c - e. Po drugie; nie wiem, co ty do nich masz - ja osobiście je lubię.
 - Rób co chcesz, ale tych królików na pewno już nie przekąsisz, bo od tej całej naszej kłótni postanowiły się ulotnić - wilczyca wyszczerzyła zęby.
 - Zajęcy.

<Mounse? xD>

Od Sanzy CD. Domena

Obrzuciłam wilka niechętnym spojrzeniem, po czym ruszyłam dalej.
 - Ej! - Wcisnął się przede mnie. - Co ty taka mało towarzyska?
Przewróciłam oczami, po czym wyminęłam go bez słowa. Nie chciałam zniechęcić do siebie kolejnego wilka, ale nie dokońca wiedziałam, jak powinnam się zachować.
 - Mówię do ciebie! Głucha jesteś, czy niema? - Zdenerwował się.
Odwróciłam się w jego stronę, po czym najmilszym głosem na jaki zdołałam się zdobyć powiedziałam:
 - Cześć, mam na imię Sanza.
 - No! To już coś - wilk nagle zmienił nastawienie na przyjazne i uśmiechnął się szeroko, po czym podszedł do mnie nie dając mi nawet chwili na zastanowienie się, dlaczego tak nagle zmienił swój nastrój i w jaki sposób to zrobił.
 - Domen jestem - wyszczerzył zęby. - Miło cię poznać. Muszę przyznać, że masz bardzo ładne imię... mogę wiedzieć dokąd to się wybierasz?
 - To nie two... - zaczęłam, ale z trudem powstrzymałam się od odcięcia; - W zasadzie to szłam do jaskini...

<Domen? :p>

Od Jack'a CD. Nymerii

 - Em... na pewno? Nie jesteś jakimś złym demonem, który zaraz rzuci się na mnie, aby rozszarpać mnie i pożreć? Ani żadną zjawą, ani szpiegiem, ani nic...?
 - No co ty, głuptasie! - Wadera usiadła obok mnie śmiejąc się dziwnie.
 - Bo u nas jest to troszku karane, że ten teges... że wpuszcza się obce wilki do watahy bez żadnego pozwolenia, a szczególnie jeśli się nic o nich nie wie... - chrząknąłem niepewnie.
 - W zasadzie, to ja szukam watahy i naprawdę chętnie do jakiejś dołączę. Na przykład do tej - przewróciła oczami.
 - Hah, to super - zaśmiałem się nieco nerwowo, po czym dodałem półgębkiem; - Alfa będzie zachwycony...
 - Co mówiłeś? - Wilczyca zwróciła wzrok w moją stronę.
 - Co? Ja? Nic - wyszczerzyłem zęby. - Tak w ogóle to jak cię zwą?
 - Przecież już wcześniej ci mówiłam, głuptasie... ale powtórzę jeszcze raz; Mam na imię Nymeria, Zwiadowczyni - rozpogodziła się nieco.
 - No tak... przepraszam... ja jestem Jack... - zacząłem nieco zmieszany.
 - Wiem, już mówiłeś - westchnęła.
 - F-faktycznie! Wybacz... - wyjąkałem.
 - Ah, nie musisz mnie za wszystko przepraszać - pokręciła głową.
 - No tak... przepraszam... znaczy się, jasne. Początki znajomości, a szczególnie ze mną, bywają nieco niezręczne, bądź kłopotliwe, także z góry przep...
 - Nie...
 - No tak. Już będę się pilnował - wyszczerzyłem zęby.

<Nymeria? :p>

Od Cyndi'ego CD. Grace

Przetarłem zmęczone oczy czując zawroty w głowie. Lekko odchrząknąłem i podrapałem się po głowie. Luke i Samantha przybyli. Czy ten ziomek musiał wszędzie się za mną pojawiać? W sumie to nie to teraz było najważniejsze... byłem taki podekscytowany, a za razem zdenerwowany. Nie byłem nawet do końca pewny, czy to co wczoraj powiedziała Samantha było prawdą, czy może jednak nie... Może sam nie chciałem w to wierzyć, a moja podświadomościa nie przyjmowała tego do wiadomości? Nie wiem. Nie ważne. Luke tu stoi i gapi się na mnie. W końcu nie wytrzymałem pełnej napięcia ciszy, podszedłem do niego i zacząłem go pchać i po mimo jego zbawienia wypchnąłem go z jaskini wyszczerzając zęby.
 - Poczekasz tu, oke? - Zamrugałem uroczo i nie czekając na odpowiedź wróciłem do jaskini i do Grace.
 - Może mi ktoś wyjaśnić, co się właśnie stało? - Zamrugała oczami nie bardzo będąc w stanie zanalizować sytuację.
 - Skończyliście? - Mruknęła Samantha bezemocjonalnie. - Dziękuję. No więc Grace, będziesz mamą, będziesz miała jedną córeczkę, która również będzie miała władzę nad wodą, ale proszę, wstrzymaj się z piskami zachwytu, za nim opuszczę to pomieszczenie.
Odwróciła się na pięcie, po czym ulotniła się z jaskini.
Zapanowała chwilowa cisza. 
 - Cyndi... - zaczęła nagle Grace z przymrużonymi oczami. - Co ta miła, starsza pani właśnie powiedziała?
 - Że będziemy rodzicami - chrząknąłem, nie do końca pewny, czy Grace się cieszy, czy raczej smuci, albo nie dokońca dotarła do niej ta informacja.
 - Heheheh... dobry żart - wilczyca zaczęła mamrotać pod nosem. - Ja matką? Phi... to pewnie ten bóg niestrawności robi mi jakiś dowcip... Jak niby ja miałabym być matką? I mieć dziecko? Takie prawdziwe...
 - Kochanie - usiadłem obok wadery - jesteś pewna, że dobrze się czujesz?
Ta odwróciła głowę w moją stronę i nagle jej mętny wyraz twarzy przekształcił się w gigantycznego banana, po czym rzuciła się w moje obięcia.
 - Oczywiście! Będziemy mieć córeczkę!

<Grace? Bóg Niestrawności mnie rozwalił :'D>

Od Cole'a CD. Takashi

 - Co do...? - zdziwiłem się wytrzeszczając oczy. - Kto to?
Zamrugałem oczami spoglądając z podziwem na Takashi.
 - Mścicielka - wyszczerzyła zęby.
 - Mówisz to tak, jak byś była święcie przekonana, że wiem o co chodzi... - zmrużyłem oczy. Wilczyca pokręciła głową.
 - Yy... to... jest taki jakby duch tej, no... Córy Śmierci, no i ten... no. - zwróciła się w stronę powłóczystej kobiety: - Możesz już stąd spadać, twoja rola została wypełniona, bla, bla, bla.
Natychmiast na polanie znów zgromadziła się czarna mgła, tym razem ciemniejsza niż wcześniej, ale opadając po kilku sekundach zjawy już nie było.
 - Chcesz zobaczyć coś jeszcze? - Poruszyła brwiami.
 - Nie dzięki... chyba za dużo magii jak na jeden poranek - podrapałem się po głowie.
 - To dobrze, bo tak czy siak nie miałam więcej sztuczek w zanadrzu - spojrzeliśmy na siebie, po czym wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
***
Gdy po dołączeniu Takashi do watahy wybraliśmy jej odpowiednią jaskinię (nie obyło się bez stosunkowo bliskiego położenia do mojej...) postanowiliśmy wyruszyć na wieczorny spacer po watasze. Oczywiście, dość ciekawie zrobiło się, kiedy wspólnie usłyszeliśmy jakieś podejrzane szelesty w krzakach, kiedy zupełnie przypadkowo znaleźliśmy się na pustej, mrocznej, opuszczonej polanie po zmierzchu. W końcu musiałem przyzwyczaić się do nękającej myśli, że takiego rodzaju sceny są chyba nieodłączną częścią mojego życia...

<Takki - chan? c:>

Od Luny CD. Dezessi

Co..? Czyżby to miał być proroczy sen..? Nie.. Nie.. Nie chcę do tego wracać.. Te wszystkie wilki... Ta krew, która przelała się na moich oczach.. Zaczęłam oddychać trochę szybciej niż zazwyczaj, nie mogłam do tego dopuścić, żeby kolejna wataha... miała zniknąć z powierzchni ziemi.. Te wszystkie..emocje.. uczucia.. Sumienie.. Nie dawało mi to spać po nocach, te dusze które czasem nawiedzały mnie w snach, ich gorycz... smutek, cierpienie, żal, oraz gniew.. Niektóre z nich nawet mówiły, że kiedyś stracę to co dla mnie najważniejsze..
- Luna..? - Usłyszałam za sobą głos samicy. - Coś nie tak..? 
Mimowolnie odwróciłam się w jej stronę, biorąc przy tym głęboki wdech. Walczyłam ze sobą, o to czy jej powiedzieć, czy też nie. Nie chcę zostać sama, tego się najbardziej boję, braku akceptacji oraz odrzucenia. 
- No... - Mruknęłam. 
- Coś Cię gryzie? Powiedz, może Ci ulży. 
- To co ci się śniło... To jest prawda... - Rzekłam po chwili, siadając na trawie. - Jestem Wilkiem Yin - Yang. Jak widzisz ciągle przesiaduję tylko w wersji Yang, co oznacza siłę, aktywność, radość, ciepło i lato. No i biel, stąd moje białe futro... - Westchnęłam. - Natomiast Yin... Z nią jest o wiele gorzej, jeśli mnie ktoś zdenerwuje... Moje futro czernieje, wtedy symbolizuję bierność, uległość, smutek, chłód i zimę. Mimo tego... staje się bezwzględna.. zabiję każdego, kto stanie mi na drodze, nie ważne czy to samica, samiec, czy nawet szczenię.. Wszędzie przeleję krew... Nie jest to przyjemny stan, nie łatwo mi wtedy wrócić do tej normalności.. Nie można mnie uspokoić... Potem mam... dziwne sny... te wszystkie wilki... one mnie nawiedzają.. Ten smutek, żal.. jest tak silny, że nie łatwo mi się z tym zmierzyć... Ciągnę za sobą coś dużego, przed czym nie mogę uciec, to brzemię na moich barkach... Ta poczucie winy... Jest nie do zniesienia...

<Dezessi? >

Od Michaela

Błądziłem po lesie, z resztą jak zawsze. Wszystko mnie wpienia i nie chce mi się żyć. Chcę znowu być człowiekiem do choinki! 
Poszedłem na klif gdzie ostatnio próbowałem się zabić i patrzyłem na zachodzące słońce. Zawyłem kilka razy i ruszyłem w dalszą wędrówkę. Nagle usłyszałem wycie innych wilków co mi się nie za bardzo spodobało.
Przybrałem wściekłą minę i wędrowałem dalej. Powtarzałem sobie tylko aby walczyć za swoje.
W końcu doszedłem nad wodospad. Za nim znajdowała się jaskinia gdzie przebywałem od dłuższego czasu. Rozejrzałem się dookoła i ruszyłem za wodospad. 
Kilka minut porozmawiałem z duchami i zasnąłem. 
***
Budząc się otworzyłem jedno oko i ujrzałem jakieś łapy. Poderwałem się natychmiastowo. 
- Czego tu szukasz ? - warknąłem.

<Jakaś wadera? >

piątek, 25 grudnia 2015

Od Alice CD. Emmy

Ruszyłyśmy w stronę hałasu. Huk był tak donośny, że na pewno nie mogło go spowodować byle co. Szłyśmy przez chwilę w milczeniu. Mijałyśmy wiele wilków, jednak bardzo mało zwracało na nas uwagę. Zupełnie, jakby Emma też była niewidzialna. W drodze zatrzymał nas Aventy. Na początku jak zwykle nie zwrócił na mnie uwagi...
-Emmo, słyszałaś może ten hałas?-zapytał patrząc przenikliwie na waderę.
-Tak, właśnie idziemy z Alice sprawdzić co to było...-po jej wypowiedzi chrząknęłam znacząco. Alfa nieco się zmieszał. To w sumie dość zabawne. Po prostu sobie stojąc jestem w stanie wprawić w zakłopotanie przywódcę watahy...
-No w każdym razie, to bardzo dobrze. Miałem zamiar sam iść sprawdzić, ale skoro wy już się za to wzięłyście, to ja spróbuję ogarnąć trochę watahę.... Na prawdę, ostatnio wszyscy robią co chcą, większość w nosie ma zasady... Chyba powinienem je zlikwidować...-zostawiłyśmy go samego z jego monologiem. Oddalając się cicho chichotałyśmy pod nosem. Alfa likwiduje zasady, Gammy zachowują się jak szczeniaki... Ciekawe, co robi Beta...
-Hej, jak dobrze znasz członków watahy?-zapytała mnie w drodze Emma. Zastanowiłam się chwilę.
-W sumie, to oprócz ciebie znam tylko te najważniejsze wilki, no i chwilę obserwowałam kilka osób zanim spotkałam ciebie...-wzruszyłam ramionami.
-Hej, zobacz, chyba doszłyśmy...-przerwałyśmy rozmowę, ponieważ doszłyśmy na krawędź wielkiego dołu. Na jego dnie leżał jakiś lśniący, biały kamień...
-Co to jest?-wychyliłam się za krawędź.
-Nie mam pojęcia... Sprawdźmy to-postawiła łapę na stromej ścianie.
-To jest bezpieczne?-zapytałam naśladując jej ruch.
-Raczej nie. Ale damy radę-uśmiechnęła się do mnie. W sumie, to lubię ją. Na trzy cztery zjechałyśmy na sam dół. Na środku krateru, jakby zamrożony w krysztale był jakiś dziwny wilk. Stałyśmy z Emmą i dość długo patrzyłyśmy na niego w milczeniu. Odezwałam się do niej szeptem dopiero wtedy, kiedy wilk w krysztale zwrócił swoje oczy na nas.
-Myślisz, że co to za jeden?-przybliżyłam się do wadery, a oko wilka podążyło za mną.
-Nie mam pojęcia... Co robimy?-odpowiedziała mi również szeptem.

<Emma? :3 Może być ciekawie xd>

Od Izaaka CD. Shy

Kiedy Shy spadała, serce podeszło mi do gardła. Pierwsze  parę godzin życia i przede wszystkim pracy, i już usmierciłbym swoją podopieczną. Schodząc po stromym zboczu w głowie już układałem plan, jak wyciągnąć waderę z tego cało. Liczby nad jej głową nie mówiły o jej śmierci. Tyle dobrze. Ale co z tego, skoro będzie poturbowana jak po przejściu huraganu.
- Shy już je... 
Nie było jej. Skała, na której przed chwilą wisiała była pusta. Zakląłem pod nosem i skoczylem w przepaść.
Re, skrzydła, błagam, niemalże krzyknąłem w myślach. 
Kiedy poczułem rwący ból nad przy łopatkach mogłem w spokoju zatrzymać się na chwilę w powietrzu i rozejrzeć. Warto było poświęcić dwie minuty, by zobaczyć szczelinę u podnóża szczytu. Nie zastanawiając się zanurkowałem w dół. Wylądowałem na zimnym kamieniu, a skrzydła od razu po zetknięciu łap z ziemią zamieniły się w złotawy pył, który niczym ciecz wsiąknął w podłoże. Odetchnąłem z ulgą, kiedy nie czułem już ciężaru na plecach. 
Ciemność jaskini była przytłaczająca. Im dłużej wpatrywałem się w ciemność tym wrażenie, że mnie pochłania rosło. Spojrzałem ostatni raz na szczelinę w stropie i postawiłem krok w ciemność. 
- Shy? - odezwałem się szeptem, jednak jedyne co usłyszałem to swoje echo.

<Shy? Chyba najkrótsze opowiadanie w moich dziejach...>

czwartek, 24 grudnia 2015

Od Edena

Serce ustało, pierś już lodowata
Ścięły się usta i oczy zawarły;
Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata!
Cóż to za wilk?- Umarły.

Patrz, duch nadziei życie mu nadaje,
Gwiazda pamięci promyków użycza,
Umarły wraca na młodości kraje
Szukać lubego oblicza.

Pierś znów tchnęła, lecz pierś lodowata,
Usta i oczy stanęły otworem
Na świecie znowu, ale nie dla świata;
Czymże ten wilk?- Upiorem.

Skrzydlaty basior otworzył leniwie oczy- najpierw jedno, potem drugie. Płomiennymi ślepiami szybko otaksował okolicę i westchnął z rezygnacją. Wokół niego dalej panował mrok. Ciemność powoli otaczała swymi zimnymi mackami wszystkie obiekty, każdy krzak i każde drzewo. Nawet najmniejsze źdźbła trawy wydawały się ciemniejsze niż zazwyczaj. Zapewne, gdyby nie dekady nocnego życia i chowania się w mroku, Eden nie potrafiłby dostrzec niczego w tej gęstwinie cieni. Nawet teraz, ze swoim wyjątkowo wyostrzonym wzrokiem, nie widział dalej niż do czubków swych łap. Gdyby chciał, mógłby wzniecić tutaj ogień. Nawet mały płomyk przepędziłby noc z najbliższych drzew. Gdyby chciał, mógłby cały pokryć się świecącym ogniem, jak ta latarnia w środku mglistego lasu. Wtedy nie tylko on mógłby cokolwiek tu dostrzec, ale także inne istoty zamieszkujące okolicę. Gdyby tylko chciał… ale nie chciał. Nie potrzebował niczego widzieć, nie potrzebował odganiać mroku, nie potrzebował też promieni światła. Jedyna rzecz, jaka była mu teraz potrzebna, to sen… ale ten nie przychodził.
Eden funkcjonował tak już od kilku, jeśli nie kilkunastu dni. Nocami leżał samotny na trawie, między drzewami, tak jak teraz. Nieruchomy, jak ten głaz. Co jakiś czas jedynie machnął ogonem, lub szybko sprawdził puls z łapie, by mieć pewno czy jeszcze aby na pewno jest żywy. Chciał spać, ale zawsze miał z tym problemy… jak wszystkie Gargulce, swoją drogą. 
Sny można podzielić na kilka grup. Należą do nich te najprostsze i dobrze wszystkim znane przyjemne sny, czy też marzenia, jak i najgorsze i najmroczniejsze koszmary. Sny mogą być też wizją przyszłości, bądź podawać jedną z możliwych opcji naszego przyszłego życia. Czasem niektóre wilki, a zwłaszcza szczeniaki, przeżywają we śnie jeszcze raz ostatni dzień i to co je w ciągu niego spotkało. Istnieje tyle różnych snów, a każdy z nich jest zupełnie inny. Gargulce jednak mają tylko dwa z nich- są to albo koszmary, albo brak snu. I nie mówię o tym, że nie pamiętają co im się śniło, to byłaby znacznie prostsza sprawa. Mówię tutaj o braku snu w najczystszej i najprostszej do zrozumienia postaci. Moment, w którym zamykasz oczy i jedyna rzecz, jaką widzisz to czarna otchłań. Nic ci się nie śni, nic nie wyobraża, a jedyny sen, jaki od czasu do czasu do ciebie przyjdzie, to koszmar. Takie funkcjonowanie bywa bardzo męczące, dlatego też większość Gargulców jest w stanie żyć bez spania. Kiedyś Eden również potrafił nie spać całe tygodnie, miesiące i wreszcie lata… ale teraz było to znacznie trudniejsze. Kiedy wiara w Gargulce i w to, że są one kimś więcej niż tylko kamiennymi posągami, że to żywe istoty, osłabła, tak one powoli traciły część swojej dawnej mocy. Nawet te najpotężniejsze Wykute z Wulkanu, takie jak Eden były znacznie słabsze… słabsze, ale nie słabe. Choć na pewno nie mogły już funkcjonować bez snu, a przynajmniej nie na dłuższą metę. Kilka dni, czy nawet tygodni nie stanowiło jeszcze tak wielkiego problemu. Ale w pewnym momencie natrafiało się na cienką granicę, a skrzydlaty basior właśnie ją przekroczył. Potrzebował snu, ale ten jak na złość nie przychodził. To właśnie dlatego Eden zaczął powtarzać sobie fragmenty dobrze znanych mu wierszy i poematów, liczył po prostu, że w końcu zaśnie i ta walka się skończy. Ale nic z tego, Los najwyraźniej dobrze się bawił, robiąc mu na złość. Cóż, mimo wszystko Eden musiał przyznać, że nawet dobrze się bawił podczas tego pojedynku, w końcu znalazł godnego siebie przeciwnika.
Skrzydlaty basior wywrócił oczami i westchnął ze zrezygnowania. No nic, może spróbuje zasnąć następnej nocy. Teraz wszystkie jego próby były bezcelowe i tak już się rozbudził. Już miał się podnieść i spędzić kolejna noc w powietrzu, kiedy to… ktoś się o niego potknął? Cóż, może brzmi to absurdalnie, ale tak właśnie było. Poczuł, jak ktoś przechodzi obok i zahacza o jedną z jego przednich łap, tą, która była wysunięta bardziej do przodu, i prawie że upada na ziemię. Całe szczęście, obcemu, czy też może obcej, jak słusznie dostrzegł Eden, udało się w ostatniej chwili odzyskać równowagę.
-Kto, na miłość boską, rozkłada jakieś badziewia na środku ścieżki?!- usłyszał głos nieznajomej. Ciężko stwierdzić, czy był pełen zdziwienia, złości, czy też niepewności… może wszystkiego po trochu?
Mimo wszystko, na pysku Eden’a pojawił się złośliwy grymas. Pominął fakt, że został nazwany badziewiem, słyszał już gorsze wyzwiska. Poza tym zdawało się, że wadera nie miała pojęcia, iż potknęła się o coś, no, żywego.
-Jak się pod nogi patrzy, to się na nic nie wpada.- mruknął złośliwie, podnosząc się z ziemi. Nieznajoma najwyraźniej dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że owe „badziewie” w rzeczywistości było żywym wilkiem, a Eden’a niezmiernie to bawiło. Jedno jest pewne, żył na świecie już ponad sześćset lat, ale jeszcze ani razu nie zdarzyło mu się w ten sposób poznać nowego wilka. Zapowiadało się ciekawie, nie ma co.

<Killy? Resztę zostawiam Tobie ^^>

Od Dezessi CD. Luny

Pokazałam jej jaskinię która była 5 metrów od mojej. Miałam skrytą nadzieję, że jutro też spędzimy wspólnie czas. 
- No to dobranoc. - uśmiechnęłam się.
- Dobrej nocy. I ciekawych snów. - odwzajemniła się.
Skinęłam głową i poszłam do swojej jaskini. Byłam zmęczona, a dopiero teraz poczułam to tak na prawdę. Nie długo się przewracałam z boku na bok. Szybko usnęłam.
Byłam na łące. Całą trawa była doszczętnie pokryta rosą. Świeżą i jeszcze zimną. Położyłam się na niej by się odprężyć. Rosa powoli przechodziła na moje futro. Było mi tak przyjemnie. Mrużyły mi się oczy. Nagle przed nosem wyrósł mi piękny kwiat. Był cały biały i miał piękny zapach. Tak jakby chciał się ze mną zaprzyjaźnić. Jego lekkie płatki powiewał na bardzo lekkim wietrze.
- Jesteś piękny - zbliżyłam rękę by go dotknąć.
W jednej chwili zmienił kolor na czarny. Jego zapach był przytłaczający, ale i jakby odurzający. Odskoczyłam do tyłu. Zamiast pięknych białych płatków na namyj jego szczycie były czarne ciernie z których obficie sączył się jad. Jego jeszcze przed chwilą piękna i delikatna łodyga zmieniła kolor na szary i tak jak kora  starych drzew była pomarszczona. Rosa też już zniknęła. Trawa wokół kwiatu więdła w zastraszającym tempie, a kwiat rósł i rósł. Zbliżał się do mnie po woli, ale czuć było jego pewny zamiar. Na koniuszkach kolców przejaśniał trochę biały. Wyglądało to tak jakby ten biały kwiat walczył z czarnym. Niesamowite, ale i niebezpieczne. Chciałam pomóc białemu kwiatu, ale nie wiedziałam jak. Ta namacalna bezsilność. Po prostu... Mrugnęłam.
Nie było już łąki. Nie było kwiatów. Była Luna. Czarna Luna. Na uszach miała białe przebłyski, ale jej wzrok był skupiony na mnie. To ona była tym kwiatem. To ona się zmieniała. To ona walczyła.
Obudziłam się zalana potem. Usiadłam i złapałam się za głowę. Przez wejście wpadały jasne promienie słońca. 
W tym też otworze stanął czarny cień Luny. Moje serce przestało bić. Przestałam oddychać. Cień się powoli zbliżał. Gdy już cały było widać... Zobaczyłam... Całkowicie białą Lunę.
- Coś się stało? - zapytała.
- Nie.. Nic, to tylko zły sen. - wytłumaczyłam.
Matko, ale dziwny sen. TO pewnie tylko moja rozszalałą wyobraźnia. Nic wielkiego. Zwykły sen. Uf...
- To co idziemy może na rzekę? -zaproponowałam już z uśmiechem.
- Jasne czemu nie? - zaśmiała się.
- No to chodź za mną. - ruszyłam w stronę rzeczki.
Gdy tak szłyśmy atmosfera się poprawiła. Było miło i przyjemnie.
- No to co ci się śniło? - zapytała zaciekawiona.
- Nie uwierzysz... - zaśmiałam się.
Może warto jej powiedzieć. W końcu jak będę miała tajemnice to nigdy nie będziemy przyjaciółkami.
- No opowiedz. - szturchnęła mnie ramieniem.
- No dobra. - zaśmiałam się.
Opowiedziałam jej cały sen ze szczegółami. I jeszcze dodałam swoje poglądy na ten temat. Luna zamieszała się i posmutniała. Tak jakby to było coś ważnego. To tylko sen. 
Gdy doszłyśmy nad rzekę, Luna widocznie coś rozważała. 

<Luna? Hłeu, hłeu. Co tam dalej napiszesz?>

środa, 23 grudnia 2015

Od Emmy CD. Alice

- Em-Emma. – odparłam nieśmiało. – Przepraszam, nie zauważyłam cię...
- Spoko, przyzwyczaiłam się. – lekko westchnęła. Miała trochę dziwny wyraz twarzy, ale poza tym wydawała się miła.
Przyjrzałam się jej uważniej i stwierdziłam, że jest naprawdę ładną waderą. Aż dziwne, że wcześniej jej nie zauważyłam.
- Dlaczego trzymasz się tak na uboczu? – spytałam, próbując zagaić rozmowę.
- Jakby na to nie spojrzeć, ty też nie jesteś w tym tłumie. – odparła.
Na chwilę zamilkłam, zastanawiając się, co jej odpowiedzieć.
- No cóż... Chyba nie należę do zbyt towarzyskich wilków. – westchnęłam i usiadłam obok niej.
- Jestem w stanie to zrozumieć. – mruknęła i uśmiechnęła się do mnie uprzejmie. Była dla mnie naprawdę miła. Cieszyłam się, że mogłam z nią pogadać chociaż chwilę, nawet jeśli na początku nadepnęłam jej na ogon.
- Ej, słyszałaś to? – Podniosłam się, słysząc jakiś huk.
- Aha. Jak myślisz, co to mogło być?
- Nie wiem, ale na pewno to „coś” nie znajduje się na terenach watahy. Huk pochodzi z naprawdę daleka.
Alice spojrzała na mnie z zastanowieniem, po czym spytała:
- Sprawdzimy to?
- W sumie... Czemu nie? – odparłam bez namysłu.

<Alice? ^^ Mam nadzieję, że u ciebie lepiej z weną, bo, szczerze mówiąc, u mnie tak kiepsko xc>

Nowy basior - Add

Od Alice

Dołączyłam już jakiś czas temu, jednak żaden z mijanych wilków mnie nie zauważał. O moim istnieniu wiedzieli chyba Jedynie Aventy, Veyron, Grace i Cyndi, chociaż co do tych ostatnich, to miałam lekkie wątpliwości. Na prawdę dziwię się Aventy'emu, że nie bał się umieścić ich na tak odpowiedzialnym stanowisku... Chociaż co ja tam wiem... Usiadłam z boku, w cieniu drzew. Na polanie przede mną było mnóstwo wilków. Wyglądały tak... ciepło. Nawet "ciemne" typy tutaj wydawały się miłe z tej odległości. Dziwne uczucie. Jest ich dużo, ale to nie jest tłum... Zupełnie inaczej niż...
-Co do...?-poczułam, jak ktoś siada mi na ogon i zaraz się podnosi. Momentalnie go zabrałam lekko zaskoczona. Za mną stał jakiś wilk. Chociaż to w sumie nie powinno mnie dziwić. W końcu jestem w watasze. Zaczął się rozglądać w poszukiwaniu miękkiej rzeczy, którą był mój ogon. Jego wzrok prześlizgiwał się po mnie, jakbym była niewidzialna. Westchnęłam cicho i pomachałam mu łapa przed nosem. Dopiero teraz mnie zauważył i odskoczył zdziwiony.
-Co? jak? Ale... - i zamilkł.
-Cześć, Jestem Alice. A ty?

<Ktoś? xd jakże piękny wstęp ;-;)>

Od Grace CD.Cyndi'ego

Westchnęłam przeciągle. Walcząc z dziwnym bólem brzucha powoli stanęłam na trawie o własnych siłach. 
-Dobrze się czujesz?-zapytałam widząc doskonale, jak słania się na łapach. Mówiłam, że... Ech, nieważne. Nie będę mu teraz wymyślać. Najważniejsze jest jego zdrowie...
-Jest okej... tylko trochę kręci mi się w głowie...-potrząsnął futrem. Miał dziwny wyraz pyska. 
-Ta jasne, bo ci uwierzę... Masz natychmiast się położyć. To jest rozkaz, nie prośba....-wywalił się na trawę. Dobrze, że była miękka...
-Potrzebujemy wody...-skupiłam się, próbując przypomnieć sobie, czy nie mam jakiejś pomocnej mocy. Jest! Zaraz wyczarowałam małe jeziorko obok Cyndi'ego. Ignorując ból (który swoją drogą się zwiększył po użyciu mocy) poszłam znaleźć coś do jedzenia. Miałam wyjątkowe szczęście, znajdując śpiące króliki. Zanim zdążyły się obudzić zabiłam je i zaniosłam do Cyndi'ego. Popatrzył na mnie wzrokiem wszystkomówiącym, jednak widać było wyraźnie, że jest wykończony.
-Nie patrz się tak na mnie. Po prostu je zjedz i idź spać. Rano poszukamy drogi z powrotem...-sama również położyłam się na trawie.
-o nie, ja nie będę jadł, jeśli ty też nie zjesz-westchnął podsuwając mi pod noc królika.
-Nie, masz zjeść oba. Nie jestem głodna, a ty musisz nabrać sił... W końcu ważę swoje. Po za tym boję się, że jeżeli bym coś zjadła, to mogę zwymiotować...-westchnęłam.
-I bardzo prawidłowo się boisz!-przed nami w chmurze zielonego i śmierdzącego dymu pojawił się jakiś mały, zielony skrzat. patrzyliśmy na niego osłupiali.
-Coś ty za jeden?-zapytał po chwili milczenia Cyndi. Zielony ludzik prychnął urażony.
-Teraz to nikt mnie już nie zna! Jestem bogiem niestrawności! Bogiem! Rozumiesz to?!-zrobił się czerwony i zadarł wielki nos do góry.
-Tak, tak... super, ale co tu robisz?-kontynuował swój wywiad Cyndi. Chyba po raz pierwszy to on mówił, a nie ja.
-No bo ten! Jak widzisz, ta biała teoretycznie powinna być teraz pod moją opieką, co nie? Odkąd król potworów się wkurzył, no to mam ręce pełne roboty! Uparci jesteście! Za nic nie chcecie się zatruć! No i teraz, jak już się cieszyłem, że mi się udało, to się okazuje, że jednak nie! No nie i nie! No i po prostu no nie!-zaczął w kółko powtarzać swoje "no po prostu nie!". Popatrzyliśmy na siebie z Cyndi'm zdziwieni. 
-Ale jak to nie? Przecież właśnie powiedziałeś, że...-odezwałam się, przerywając jego "nie".
-Ej! Nie przerywaj bogowi w połowie słowa! No bo nie! Nie ja to sprawiłem! A chciałbym! Teraz nie dostanę kasy, i skąd ja będę brał środki na trucizny?-teraz to był już bordowy.
-A nie jesteś bogiem? Powinieneś mieć to od tak-machnęłam łapa, przez co ból brzucha nasilił się.
-No i właśnie tu jest problem, bo nie! Ale co was to obchodzi?! Ja po prostu mówię nie! i zobaczycie, lekarz tez wam powie, że to nie jest moja sprawka! O nie! Nie, nie, nie! A teraz żegnam, ale mam do zatrucia całą masę wilków! i NIE będę marnował tu czasu, o nie!-i zniknął. Została za nim chmura zielonego dymu, przez który oboje dostaliśmy kaszlu.
-Co to miało być?-zapytałam po chwili.
-Nie wiem, ale nie było to... Hej, Gracie, wszystko okej? Grace, powiedz, że...-reszty zdania nie usłyszałam. Dookoła była tylko ciemność...
***
Obudziłam się z nosem w czymś miękkim. I białym. I ciepłym... i przyjemnym...
-Cyndi?-mruknęłam cicho, ze zdziwieniem zauważając, że moje łapy są nienaturalnie ciężkie.
-Gracie! Boże, nie strasz mnie tak więcej!-natychmiast białe, ciepłe coś zniknęło i zostało zastąpione językiem Cyndi'ego.
-Przepraszam... Ale co się tak właściwie stało...?-spróbowałam wstać, jednak łapy odmówiły mi posłuszeństwa. Coś było nie tak.
-Po zniknięciu tego gościa nagle zemdlałaś... Byłaś nieprzytomna dwa dni. W międzyczasie Aventy zdążył mnie ochrzanić za zgubienie się i Samantha powinna być tu z Luke'iem...-wypowiadając imię brata lekko się skrzywił. Zaśmiałam się cicho, nie do końca jeszcze kontaktując z rzeczywistością.
-Czy ty jesteś zazdrosny?-zapytałam patrząc mu w oczy. Co chwilę odwracał wzrok w inną stronę, a przez białe futro na pysku zaczęły przebijać się czerwone rumieńce...
-Cyndi...-z lekką trudnością złapałam go za policzki i zmusiłam do spojrzenia mi w oczy.
-Noo... Może trochę...-mruknął i zaraz przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie.
-Nie masz o co. ja przeżyłam Cassandrę, ty przeżyjesz Luke'a-teraz to na pewno był cały czerwony.
-Jeszcze ją pamiętasz?-zdziwił się.
-No pewnie! Nie zapomnę tych morderczych myśli i tego "Cyndi jest mój"-zaśmiałam się dając mu całusa w policzek.
-Jesteś niemożliwa...-westchnął i schował nos w moich włosach.
-Nieprawda, po prostu mam pamięć do niektórych rzeczy-zaśmiałam się. Nagle między drzewami zauważyłam dwie znajome sylwetki.
-Hej, zobaczy, chyba już są!

<Cyndi? No i masz, to krótkie, pisane jeszcze raz opko, bez większego przypływu weny twórczej... Boże, jak ja dawno nie pisałam O_o Ale jest default smiley xd I co robimy dalej? :3>

Od Night

Szłam po lesie w ludzkiej postaci, na moim ramieniu siedział feniks. Ptak niemrawo wpatrywał się w zachodzące słońce znikające powoli za linią gór. Wyglądał trochę jak posąg. I gdyby nie to, że co jakiś czas wydawał z siebie skrzeczący dźwięk można by pomyśleć, że to figura. Wokoło nie było widać znaku życia. Większość drzew straciło już liście, las zakrywała mgła, która przez blade promienie wschodzącego księżyca, nabierała niebieskawej barwy. Wszystko to tworzyło atmosferę niesamowitej tajemniczości i grozy za jaką już tak bardzo tęskniła. W pewnym momencie coś zaszeleściło. Klika słów rozmyło się w ciszy. Feniks wzleciał i z niewiarygodną szybkością zniknął w gąszczu drzew. Wyglądało to wręcz magicznie. Zamiast ptaka w krzakach było widać jedynie szamoczący się grafitowy płomień. Podeszłam bliżej, zeschłe liście zaszeleściły pod moimi stopami. Pod moje nogi upadły dwa szare zające pozbawione jakiejkolwiek cząstki życia, a na moim ramieniu znów usiadł feniks. Pogłaskałam ptaka po czarnych jak węgiel skrzydłach i podniosłam zdobycz. Klika minut później znów szliśmy przed siebie zostawiając za sobą ciała dwóch zwierzaków.
***
Całą noc wędrowałam po watasze, nawet zwierzęta nie wychodziły ze swoich kryjówek, ciekawe dlaczego. Byłam już trochę zmęczona natomiast ptak na moim ramieniu nadal rozglądał się wokoło i nerwowo machał skrzydłami jak gdyby nie czuł upływu czasu. Zmierzałam już do swej jaskini, gdy nagle usłyszałam coś dziwnego odwróciłam się i...

<Chce ktoś dopisać dalszą część?>

Nowa wadera - Killy

Shatter. by MischievousRaven

Nowy basior - Eden

.:Mutiny:. by Aviaku

Nowa wadera - Alice

Od Luny CD. Dezessi

Jak na pierwszy dzień, to poznałam całkiem miłą waderę.. No, bynajmniej takie sprawiała wrażenie. Spoglądałam na nią ukradkiem. Całkiem dobrze zbudowana, szybka, zwinna, tylko jak na takiego wilka przystało, trochę kulała w sile.. Niczym ja. Zaśmiałam się cicho, kręcąc głową lekko. 
- Huh.? - Zaciekawiła się wadera. 
- A nic.. śmieję się z tych czerwonych plamek. Wyglądamy niczym zmutowane.. krowy.? - Podniosłam się z ziemi, by otrzepać sierść z kurzu. 
- Wiesz, Ty też pięknie nie wyglądasz. 
- No wiem, normalnie miss lata. - Machnęłam ogonem.
- Z takim wyglądem.? - Zakpiła. - Chyba miss brudu. - Uśmiechnęła się złośliwie. 
Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zacząć się śmiać. Obydwie wyglądałyśmy tragicznie, wypadałoby się umyć, bo lepka sierść nie jest przyjemna, a późniejszy odór.. Jest serio nie do zniesienia. Zgodnie ruszyłyśmy nad jezioro, tam gdzie ją poznałam. Podróż mijała teraz o wiele szybciej, o wiele milej. Miała rację, w tej watasze są sami mili członkowie, chyba nie ma takiego.. który by mnie zdołał zdenerwować.. Ugh. Nie.. nie myśl o tym. Wzięłam głębszy oddech, by wyrzucić z siebie te niemiłe wspomnienie. Zanim się obejrzałam, dotarłyśmy nad wodę, gdzie mogłyśmy się spokojnie umyć.. Ale jak to w mojej naturze bywa, nie mogło obejść się od chlapania Dezzesi. Szczerze? Może i jestem dorosła, ale duszę mam szczeniaka, która jest wiecznie niewyżyta. Wadera odpłaciła mi tym samym, tylko że wpychała mnie pod taflę wody, co było jeszcze zabawniejsze. 
Niestety, musiałyśmy kończyć, bo zaczęło się ściemniać. Samica zaproponowała mi, że zaprowadzi mnie w miejsce, gdzie będę mogła odpocząć. Zgodziłam się bez wahania. Szczerze? Polubiłam ją, co jest dosyć dziwne. Polubić kogoś od pierwszego, jeszcze świetnie się z nim bawić, jakby się go znało całe życie? Bezcenne uczucie. Miałam cichą nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. 

<Dezzesi?>

wtorek, 22 grudnia 2015

Od Dezessi CD. Luny

Jej oczy były łagodna, a źrenice małe. Pochyleniem głowy przywitałam się z waderą.
- Cześć. -  podeszłam by też skosztować wody.
Uśmiechnęła się.
- Cześć.
Napiłam się.
- Nazywam się Dezessi, ale i tak wszyscy mówią na mnie Deze. - przedstawiłam się.
- Miło mi. Ja jestem Luna. Po prostu Luna. - zaśmiała się.
- Należysz do jakiejś watahy? - zapytałam ciekawsko.
- Nie. Chwilowo mieszkam wszędzie, gdzie moje ciało. - wzruszyła ramionami.
- O.. To chyba nie fajnie. - skrzywiłam się.
- Zależy jak na to popatrzysz. Mogę być w watasze, ale wtedy jestem od kogoś uzależniona i ktoś jest uzależniony ode mnie. To niebezpieczny stan. - poruszyła brwiami.
- Ale będąc w watasze nie jest się samemu. - powiedziałam. - Nie zawsze miałam miejsce na ziemi, a w tej watasze tutaj je odnalazłam.
- Masz tu rodzinę? - zdziwiła się.
- Tylko brata. Szkoda, że nikogo więcej, ale przyjaciele też są. - uśmiechnęłam się szeroko.
- Czyli to nie twoja wataha? - położyła głowę na ramieniu.
- No... No tak jakby moja, ale nie ja ją założyłam. - pomyślałam chwilę.
- Czyli ogółem jesteś wolna. - stwierdziła.
- Tak. Mogę być gdzie mi się podoba. - uniosłam głowę by wziąć pełen wolności wdech.
- A miło jest w tej twojej watasze? - zaśmiała się.
- No, a jak ma być? - zawtórowałam jej.
- Czyli banda przytulików. - udała szok cukrowy.
- Dokładnie! Wszyscy są różowi i przytulają kogo popadnie! Chcesz dołączyć? - zapytałam żartem.
- Czemu nie! Też się przefarbuję na różowo i będzie pięknie. - zażartowała.
- Zwymiotuję tęczą! - mrugnąłem do niej.
- A czemu nie? 
Zaburczało mi w brzuchu. Mimo woli złapałam się za brzuch. 
- Chyba zapoluję. - powiedziałam.
- To ja się dołączę. - zaproponowała.
Ruszyłyśmy za tropem jeleni. W tej okolicy roiło się od tego zapachu. W końcu trafiłyśmy na świeży trop. Nie miałyśmy planu, ani nic. Po prostu miałyśmy coś zjeść. Gdy się skradałyśmy mój brzuch zaburczał i przedwcześnie musiałyśmy zacząć pogoń. Luna wcale nie narzekała. Wiedziała, że nie mogłam tego powstrzymać. 
Raz ona była przodem raz ja. W końcu wybrałyśmy jednego dużego osobnika. Mógłby wykarmić małą rodzinkę więc i mój głód był w stanie zaspokoić. 
Luna chwyciła go pierwsza. Od razy zaczął wierzgać i nieudolnie uciekać. Widząc idealną okazję wskoczyłam mu na grzbiet. Z pomocą Luny powaliłam go. Luna zadała ostateczny cios prosto w tętnice. Jej pyszczek był cały we krwi.
- Smacznego. - powiedziałam podchodząc do tz. szynki. 
-Dzięki. Nawzajem. - uśmiechnęła się i schyliła.
Widocznie sama była głodna skoro zjadłyśmy prawie pół jelenia. Byłyśmy całe te krwi, ale nasze żołądki wreszcie były całkowicie pełne. Gdy usiadłyśmy może 10 metrów od jelenia, z łatwością mogłyśmy obserwować jak lisy i ptaki po nas sprzątają.

<Luna? Oto moja dzisiejsza wena. Przykro mi, ale więcej nie dałabym rady. >

Od Restii CD. Artema

- Myślę że powinniśmy zgłosić Cię do tej watahy.- zaproponowałam.
Basior spojrzał na mnie.
- Czemu nie? Więc...- zaczął.
- To ja Panów samych zostawię. - ucięłam. - Nie będę tracić czasu i już przyniosę coś do jedzenia.
- Bardzo dobry pomysł.- powiedział Aventy.
- A będę mógł Ci pomóc?- zapytał Artem.
- Nie będziesz miał w czym. To będzie chwila, moment! - zaśmiałam się uciekając w głąb lasu.
Cień drzew okrył mnie dając poczucie pewnej tajemniczości.  Uniosłam głowę by lepiej czuć zapachy. Wyłapałam z całej ich masy kilka które przykuły moją uwagę. Jelenia, Aventiego, Artema i jeszcze jeden zapach jakiegoś innego wilka. Zaniepokoił mnie, bo właściwie pachniał po trochu jak Artem. Przechyliłam głowę. Zapach podziałam na moje zmysły i w jednej chwili przemieniłam się w ostać niewidzialną, nie słyszalną i nie wyczuwalną. Podeszłam bliżej zapachu. W nozdrza uderzył mnie zapach starej ziemi. Fu!  Jak można się tak umorusać! Kichnęłam. Całe szczęście nie było mnie słychać. Gdy już mogłam zobaczyć wilka zauważyłam, że nie był sam. Był z nim jeszcze jeden wilk. Obydwoje zakrywali oczy przed słońcem. Byli chudzi i nie za wysocy. Ich uszy były duże, tak jak ich źrenice. Poruszali się chwiejnie i nie do końca zdrowo. Oddychali tak jakby wcześniej się dusili. 
Wiedziałam, że jeśli mają specjalne zdolności mogę sama nie dać rady. A może nie będzie komu dawać radę. Może oni są tu tylko przejazdem? Nie mogę ryzykować. Pobiegłam do Artema i Aventiego. 
Zmieniłam się znów w widzialną itd.
- Restio? Czy coś się stało? - zapytał zaniepokojony Aventy.
- Nie jestem pewna. - szepnęłam. - Na naszym terytorium są dwa obce wilki. Są jakieś dziwne.
Artem spojrzał na mnie.
- Jakie? - zapytał.
- Chude, ubrudzone i chyba przeszkadza im słońce. Tak jak tobie! - przypomniałam sobie.
- Czy to twoi przyjaciele? - Zapytał Aventy.
- Nie wiem, ale na to wygląda, że ich znam... - zamyślił się. - Ale to niemożliwe. Oni się boją powierzchni...
- Czy są niebezpieczni? Mają jakieś specjalne moce? - zapytałam nieco spokojniejsza.
- Nie za bardzo... - Artem był pobudzony.
- Musimy ich sprawdzić. - powiedział do mnie Aventy.
Skinęłam głową. Wiedziałam, że Artem pójdzie z nami.
- To ja pójdę na pierwszy ogień.- zaproponowałam.
Aventy doprowadził nas na bliską odległość od wilków. Mogłabym teraz wejść do ich głowy i wszystko nich wiedzieć, ale to nie fair. Podeszłam do nich.
- Witam. - powiedziałam.
Odwrócili się w moją stronę. Widocznie nie spodziewali się spotkać tu kogoś.
- Czy mogłabym się dowiedzieć po co Panowie tu zawędrowali? - zapytałam z niewielkim naciskiem.
- Kim jesteś? - zapytali zakrywając oczy jeszcze bardziej.
Artem podbiegł do nas.
- Jesteście tu! - wrzasnął Artem.
- A? Artem? - wyszedł na przód starszy basior.
- Tak! Wyszliście! I nie jest tu tak strasznie! - wył ze szczęścia, Artem.
Odwróciłam się przodem do Aventiego.
- Może ja już się oddalę, bo chyba nic więcej nie mam tu do roboty. - powiedział Aventy. - Artem jest już w naszej watasze!
Zaśmiał się i oddalił spokojnym krokiem. Spojrzałam na szczęśliwego Artema. Zrobiło mi się cieplej na sercu. Jego uśmiech był jak miód. Jego energie nie mogła uciec z jego ciała. Był taki szczęśliwy.
- Czemu opuściłeś podziemie? - zwrócił się nieprzyjemnym tonem młodszy basior.
- Bo nie jestem kretem! Jestem wilkiem tak jak ty! - powiedział Artem.
- My tu nie możemy żyć. Tu jest słońce! - wyrzucił nieco przyjemniej starszy basior.
- Ona może. Ja też! My możemy! - spojrzał na mnie Artem. - Oj... Powinienem cię przedstawić.
- Nic nie szkodzi. Cieszę się że jesteś taki szczęśliwy. - powiedziałam.
- Więc to jest moja przyjaciółka Restjia. - przedstawił mnie.

< Artem? Tak się jakoś złożyło. >

Od Mounse

Nic nie zapowiadało tego dnia ciekawie. Było szaro i nudno. Pomyślałam, że skoro nie mam co robić, to przejdę się nad granicę watahy. Nie wiem skąd wziął się ten pomysł w mojej głowie. Najwyraźniej mój mózg próbuje się jeszcze bronić przed zanudzeniem się na śmierć. Doszłam do Mrocznego Lasu. Wiele słyszałam o tym miejscu, że żyją tam dziwne magiczne istoty itd. Porzucając swoją rozwagę, nieumyślnie postawiłam pierwszy krok w kierunku lasu. Nagle moją łapę owinęły grube pędy dziwnych roślin. Zaczęłam się szarpać, a to coś jeszcze bardziej owijało się wokół mnie. Nagle usłyszałam nieznajomy głos, a później wielka połyskująca kula światła uderzyła w nieprzyjaciela, a ja runęłam na ziemię. Chwilę później ocknęłam się
- Kim jesteś ? - spytałam, wstając powoli.
- Ethan - przedstawił się basior
- Z jakiej watahy ? - postawiłam pytanie
- Z Watahy Mrocznej Krwi, a ty? - basior pomógł mi wstać 
- Ja też. - wymamrotałam resztkami sił
- Dobrze się czujesz? - to pytanie usłyszałam niewyraźnie, głucho, obraz mi się rozmazał i znów runęłam na ziemię, usłyszałam jeszcze tylko głuche pytanie Ethana: ej co ci jest?

<Ethan?>

Od Mounse CD. Jack'a

Szliśmy przez las, próbując znaleźć coś do jedzenia. Od tego mojego przebrania, cała cuchnęłam. Jack nic nie mówił, ale ja przeczytałam jego myśli. Zachichotałam.
- Co? - spytał Jack
- No, od tego błota jestem brudna i śmierdzę, najpierw należy się chyba umyć przed jedzeniem. - wyjaśniłam
- No tu się z tobą zgodzę. Oszczedziłaś mi tego trudu zwrócenia ci uwagi, nie obrażając cię. 
- Słyszałam, jak próbowałeś ułożyć jakiś " ładny wierszyk " co do mego smrodu. Bo ja umiem czytać w myślach. - wyznałam
- Serio? Czemu nic nie powiedziałaś?! - trochę spanikował
- Spokojnie, twoje myśli są całkiem normalne. Niektórych myśli wolałbyś nie słyszeć. - zaśmiałam się - ale ja czytam myśli tylko wtedy, kiedy chcę, i już wiem, że miły i dobry z ciebie wilk.
- Ale to nie fair! Przysięgnij, że już nigdy nie przeczytasz moich myśli, chyba że się na to zgodzę. - powiedział
- Tak jest! - zaśmiałam się, ale dla niego to była poważna sprawa. Wiem, że to moja wina, bo choć umiem kontrolować swój dar, to nie potrafiłam oprzeć się pokusie przeczytania myśli Jack'a. Po chwili na twarzy wilka pojawił się lekki uśmiech, to oznaczało, że wszystko wróciło do normy.
- Dobra, to co masz jeszcze w zanadrzu? - zapytał
- Proszę jaki ciekawski! Chyba miałam iść się umyć, a ty mnie zatrzymujesz. Idź lepiej nam coś upoluj. - powiedzialam
- Czy to się nie nazywa wykorzystywanie? - powiedział niby podejrzliwie
- Oj, może troszeczkę...- odpowiedziałam niewinnie-proszącym tonem
- Więc może zróbmy tak: razem pójdziemy się umyć, a potem zapolujemy. - zaproponował
- Niech ci już będzie, widocznie już teraz nie możesz beze mnie żyć! - zażartowałam i posmerałam go ogonem po nosie - ruszajmy!

< Jack? Załóż sobie konto na tutejszym czacie, to sobie popiszemy i pomyślimy nad dalszym ciągiem naszych opowiadań. Nie ukrywam że mógłbyś pisać trochę dłuższe ;) >

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Od Shy CD. Izaaka

Cienie. Wyczuwałam je jak zwykle o tej porze. Zawsze gdy mnie otaczały, miałam wrażenie, że robię się bardzo mała, bezbronna, bezsilna. Ocierały się o mnie, przynosząc nieprzyjemne, a niekiedy wręcz przerażające obrazy z przeszłości. Ale to nie było najgorsze. Najstraszniejsze było to uczucie osamotnienia, ten brak jakiegokolwiek 'czucia'. Wiecie, o co mi chodzi, prawda? Gdy słodki wiatr bierze was w swoje ramiona, gdy wasze oczy wpatrują się w cuda natury, gdy słyszycie cichy szmer lasu, gdy smakujecie cudownych malin i jagód, czujecie, że jesteście i żyjecie naprawdę. Jednak kiedy zacznie otaczać was mrok, a złowrogie cienie wezmą was pod swoją opiekę, nie będziecie już nic czuć. Znikniecie ze świata, przestaniecie istnieć. Okropne uczucie... Cienie przypominały mi nieustannie o tym, iż moje życie spowija noc, cierpienie, strach, które tak bardzo starałam się zawsze od siebie odpędzać. Maskowałam je uśmiechem, optymizmem, radością z każdego spędzonego dnia. W głębi duszy liczyłam na to, że znikną, jednak one powracały. Ciągle. Czy tak będzie już zawsze?
***
Obudziłam się gwałtownie. Wzięłam głęboki oddech. Już po wszystkim do następnego razu... Wychyliłam się z jaskini i od razu podeszłam do skarpy. Dotknęłam łapą delikatnych płatków eridy. Nie odsłoniły jeszcze całkiem przed światem jej złotego środka, ale też nie kryły go w całości.
- Dopiero świta - powiedziałam cicho.
Nie chciałam wracać do jaskini. Postanowiłam więc, że pospaceruje trochę. Tak wczesna pora była idealna, a przynajmniej dla mnie. Wtedy czułam, że żyję. Wiatr, rosa, zapach drzew - to wszystko składało się na świat, którego nie mogłam zobaczyć, ale mogłam poczuć bardziej niż inni. W pewien sposób cieszyłam się z tego. Ćwierkanie ptaków wypełniało moje uszy. Z ciekawości postanowiłam sprawdzić, czy ktoś się nie kręci w pobliżu. Uruchomiłam "radar" i czekałam cierpliwie. Jest. Jakiś wilk znajdował się mniej więcej kilometr od miejsca, w którym stałam. Z braku innego pomysłu na ciekawe spędzenie poranka postanowiłam się tam udać. Podeszłam do nieznajomego i od razu wyczułam, że coś jest nie tak.
- Wszystko w porządku? - zapytałam.
Między nami zaległa na moment cisza. Czułam na sobie jego wzrok. Był niezwykle przenikliwy. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Nie gap się tak. Może i jestem ślepa, ale jeszcze potrafię stwierdzić, czy ktoś na mnie patrzy - powiedziałam, udając surowość.
On jakby delikatnie się speszył i najprawdopodobniej spuścił wzrok, ponieważ uczucie bycia obserwowaną zniknęło.
- Wybacz... - odparł.
- W porządku - uśmiechnęłam się szeroko. - Jestem Shy.
- Izaak - przedstawił się.
- Miło mi. Wszystko w porządku? - ponowiłam pytanie.
- W zasadzie tak - odpowiedział lekko się wahając.
- Jesteś tu nowy?
- Można to tak ująć - zaśmiał się.
- To chodź, oprowadzę Cię. Jeśli masz ochotę rzecz jasna - zaproponowałam.
- Z wielką chęcią - zgodził się.
Szliśmy leśnymi ścieżkami, podziwiając piękno przyrody. W końcu dotarliśmy do miejsca, w którym kończyła się ziemia. Na dole było ogromne jezioro, po skałach spływał wodospad. Upajałam się tym orzeźwionym powietrzem. Podeszłam bliżej. Jeden krok, drugi, trzeci. O jeden za dużo...
- Shy! - usłyszałam tylko krzyk Izaaka, ale było za późno.
Postawiłam łapę w powietrzu, potknęłam się z runęłam w przepaść. Wyciągnęłam się ku górze, licząc, że trafię na jakiś kawałek wystającej skały. Po kilku sekundach poczułam szarpnięcie.
- Trzymasz się?
- Tak, chyba tak - odparłam lekko przestraszonym głosem.
- Zaraz po Ciebie zejde. Tylko na bogów, nie puszczaj się! - krzyknął.
Kiwnęłam głową. Próbowałam go słuchać, chciałam wytrzymać, ale kończyny odmawiały mi posłuszeństwa. Zacisnęłam zęby, ale i to nie pomogło. W końcu łapa ześlizgnęła mi się ze skały. Wiatr świszczał w moich uszach. Byłam przygotowana na najgorsze. Bum! Uderzyłam o coś plecami. Za szybko... Resztkami sił posłałam radar przed siebie. Fale ułożyły się w dość charakterystyczny sposób. "Jaskinia" pomyślałam. Usłyszałam czyjejś kroki. Zupełnie jakby jakichś strażników. Szli równo, zwartym szykiem. Po chwili poczułam, jak ktoś mnie podnosi. Potem straciłam przytomność.
***
Poruszyłam się niespokojnie na łóżku. Wreszcie odzyskałam świadomość.
- Obudziłaś się? - usłyszałam jakby znajomy głos.
- Taaak - odpowiedziałam niepewnie.
Wertowałam w głowie długą listę imion, ale nic nie potrafiłam dopasować. Wiedziałam tylko, że to basior.
- Przepraszam, czy mogę o coś zapytać? - zapytałam.
- Proszę - wyczułam od niego pozytywne wibracje.
- Kim jesteś? Wydaje mi się, że skądś Cię znam.
- Bo znasz, Shy - uśmiechnął się, potęgując moją ciekawość. - Raven, mówi ci to coś?
Mój umysł się rozjaśnił, a na twarz wystąpił lekki uśmiech.
- Co Ty tu robisz? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Długa historia. Nie pora teraz na to. Musisz odpocząć. Jesteś tu bezpieczna. Nikt niepożądany nie ma tu wstępu.
Kiedy użył słowa 'niepożądany' w mojej głowie pojawił się Izaak. Gdzie on jest? Czy domyśla się, gdzie jestem?
- Był tutaj ktoś po mnie? - zapytałam.
- Nie, a miał być?
- Emmm... Gdyby zjawił się ktoś o imieniu Izaak, wpuść go proszę.
- Dobrze, wpuszczę. Teraz odpoczywaj. Odwiedzę Cię potem i wszystko ci opowiem - powiedział spokojnym tonem.
Zmierzał w stronę wyjścia. Usłyszałam skrzypienie, które po sekundzie ustało. Chyba trwał przez moment w przejściu.
- Shy, cieszę się, że mogłem Cię znowu... - zawahał się - usłyszeć.
Po tych słowach wyszedł, a ja zastanawiałam się, dlaczego nie użył słowa 'widzieć'.

<Izaak? Znalazłeś Shy? ;)>

niedziela, 20 grudnia 2015

Od Takashi CD. Cole'a

Cole zaskoczył mnie mile. Zwykle inni podchodzą do mnie z rezerwą, co mi się nie podoba. Przecież ja też jestem wilkiem! No dobra, z domieszką krwi demona. Spotkałam się kiedyś z określeniem "szatan, nie wadera", które skierowane było do mnie. Uśmiałam się wtedy! 
Ale kiedy zrozumiałam sens pytania Cole'a, lekko zesztywniałam. Kurde, trochę ciężkawo będzie wymyśleć coś, co będzie miało równie świetny efekt. U mnie moce sprowadzają się do ożywiania, zabijania i energii. A portalu mu nie otworzę, bo jak nie daj coś mi wypełznie z niego to będzie ciekawie. 
- Hmmm... Słyszałeś kiedyś o Córze Zemsty? - zapytałam ze złowieszczym uśmieszkiem.
Basior spojrzał na mnie, nie wiedząc o co mi chodzi.
- A co ma to do twojej mocy? - zapytał ze zdziwieniem.
- To popatrz. - rzekłam, wzrok wbijając w łąkę przed nami.
Przymknęłam oczy. Poczułam, jak lekki wietrzyk mierzwi moją sierść. Lekkie kłucie w ogonie sugerujące, że znowu mam tam drucik. Zaczęłam mówić. Mój głos jakby się rozdwoił. Mówiłam normalnie, a w tle echo.
- Duchu zrodzony z bezkresnej rozpaczy, córo pamiętliwa, ostrze zaklęte. Wzywam ciebie, nakazując posłuszeństwo bezwzględnej i stań przede mną. - mówiłam. Cole tylko wytrzeszczał oczy, widząc jak ciemna mgła zasnuwa łąkę. - I w łapach moich los twój, Mścicielko, bo jam Córą Śmierci.
Mgła powoli zaczęła opadać, odsłaniając postać ludzkiej kobiety, odzianej w zwiewną, długą suknię z czarnego i delikatnego materiału.

<Cole? Trochę krótko bo na telefonie :P>

Od Jack'a CD. Mounse

Przybrałem pozycję bojową, ale wtem mgła się przerzedziła ukazując blask oczu mojego przeciwnika. Gdyby nie to, że podpierałem się moimi przednimi łapami o podłoże, to... po prostu by opadły. Ów „potwór”, który raczył mnie najpierw obudzić, a potem zaatakować, otrzepał się zrzucając na ziemię swoje przebranie, które okazało się być stertą zlepionych z błotem liści i gałęzi.
 - Dzięki, Mounse - chrząknąłem.
 - Też cię lubię - wyszczerzyła zęby - a poza tym, jak wilk Bogu, tak Bóg wilkowi, nie?
 - No w sumie - rozchmurzyłem się. - Mogę wiedzieć w którą stronę się kierowałaś?
Zacząłem wodzić oczami po waderze.
 - Yy... należę tu do watahy.
 - No cóż... nigdy wcześniej cię nie widziałem... ale co się tu dziwić? Nowy jestem - westchnąłem.
 - Nie przejmuj się. Jestem pewna, że szybko poznasz dużo przyjaznych duszyczek - uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłem gest, po czym stwierdziłem, że jestem głodny.
 - Zjadłbym coś - zwróciłem się do wadery.
 - Ja podobnie. Idziemy na małe polowanko?
 - Jak tam chcesz - wywróciłem oczami, po czym ruszyliśmy, aby zjeść coś dobrego po interesującej nocy.

<Mounse? Nieszczególnie się naprodukowałem xd>

Od Luny

Piękny słoneczny dzień, już nie pamiętam który to. Odkąd zmieniły się tereny po których podróżowałam, zmienił się także klimat. Szum drzew, śpiew ptaków, rzeka w oddali, która dawała o sobie znać, może nawet i zapraszała do kąpieli. Bez najmniejszego wahania udałam się na północ, zdałam się na słuch, który nigdy mnie nie zawodził. Spacer zajął mi dobre 10 min, ale opłacało się. Dotarłam nad piękną łąkę, wraz z sporą, krystaliczną rzeką. Przysiadłam na brzegu, wpatrując się w moje odbicie. Białe futro, niczym lisy w zimę. Zaśmiałam się sama do siebie, nachylając łeb. 
- Orzeźwiająca - Mruknęłam po skosztowaniu jej. 
Sekundę później poczułam czyjąś obecność za plecami. Obróciłam się powoli, spoglądając w oczy wilka.

<Ktoś?>

Od Artema CD. Restii

Artem zamrugał kilka razy. Oczy szczypały go nieprzyjemnie, ale wierzył, że Restia nie chciała mu w ten sposób zrobić żadnej krzywdy. I rzeczywiście, po jakiejś minucie przywykłe do ciemności tuneli szerokie źrenice basiora zwężyły się. Wszystko nagle pociemniało, po czym nabrało zwykłych, mniej jaskrawych barw.
- Dziękuję! - powiedział uradowany i już był gotów rzucić się waderze na szyję, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. - Wszystko jest takie...ładne. Te kolory...Tu jest tak codziennie?
Res zachichotała.
- Ty chyba naprawdę pochodzisz z bardzo daleka. - rzuciła i kiwnęła głową w stronę wyjścia zachęcając basiora by za nią poszedł.
- W sumie...to nie za bardzo. - odpowiedział Artem ruszając z miejsca. - Zależy w jakim kierunku.
Restia ponownie się zaśmiała, ale nie rozwijała tematu, za co wilk był jej wyjątkowo wdzięczny.
Powierzchnia dalej wydawała się basiorowi zbyt niesamowita, by mogła być prawdziwa. A jednak widział drzewa w krasnych* i pomarańczowych szatach (i to jak, dzięki kroplom Restii!), czuł powiew wiatru (PRWDZIWEGO wiatru, nie przeciągu z tuneli), słyszał ćwierkanie i gwizdy latających stworzeń, przypominających pisklaki, tylko że bardziej zaradne. To chyba były...ptaki! Tak! Wujek Sasza kiedyś mu o nich mówił. ‘Chciałbym, żeby on też tu był’, pomyślał smutno Artem. ‘I on, i Hunter. Nawet Chan. Taaak...jego minę chętnie bym zobaczył’.
Nagle do uszu basiora dotarł szmer. Zatrzymał się i nastroszył uszy. Restia zatrzymała się zdziwiona.
- Coś się stało, Art? - zapytała.
- Nie słyszysz tego? - odparł.
- Ale czego...?
Ku jej zdziwieniu wilk zaczął warczeć. Całe szczęście nie na nią. Głowę skierował w las, przyjął postawę obronną...Tylko przed czym on się chciał bronić? Artem skoczył między drzewa, nie zważając na fakt, że w ogóle nie znał tych terenów. Za sobą słyszał wołanie zdziwionej Res, ale nie reagował, całą uwagę poświęcając szumowi, którego ona nie słyszała.
Ten dźwięk...Drażnił uszy, przypominał najgorsze widoki. Brzmiał zupełnie jak szum tysiąca szczurzych łap, żywej, wygłodniałej lawiny tratującej i obgryzającej do kości wszystko, co zastąpiło jej drogę. Czyli na Powierzchni też są szczury! Ale teraz, gdy tu dotarł czuł się silniejszy. Nie był już tchórzliwym Kretem, chowającym się w tunelach. Nie! Był prawdziwym wilkiem z Powierzchni! I jeśli będzie trzeba wytłucze te wszystkie śmierdzące, parszywe, padlinożerne...
Strumienie?!
Artem wyhamował. U centrum szmeru drogę przecinał mu strumyk. Obejrzał się na boki. Nigdzie nie widać ani jednego szczura...Czyli to rzeczka? To go tak wściekło? Szum strumienia?
Restia zatrzymała się zdyszana obok niego.
- Co ci odbiło? - powiedziała z wyrzutem i, ledwo wyczuwalną, troską. - Już ci się tutaj nie podoba?
- Nie, tylko... - basior stulił uszy zawstydzony. - Pomyliłem szum strumienia z odgłosem jaki wydają stada szczurów...
- Stada szczu...? - Res po krókim namyśle stwierdziła, że kiedy indziej go o to zapyta i zmieniłą temat. - Wiesz co? Skoro już tu jesteśmy, to może się napijemy wody, co? Ugasimy pragnienie i tak dalej...
Artem uśmiechnął się i kiwnął głową potakująco. Nachylił się. Strumyk znajdował się nisko, oba wilki stały na wale obrytej wodą ziemi. Restia z miejsca zeszła po prostu na dół, natomiast basior uparcie próbował napić się stojąc tam, gdzie stał. Wystawił język próbując sięgnąć powierzchni wody. Nagle ziemia usunęła mu się spod łap i zarył boleśnie nosem w kamieniste dno płytkiej rzeczki. Zabulgotał po czym wstał wyrywając nos spomiędzy dwóch kamulców. Zaczął kichać i smarkać, by pozbyć się wody z nozdrzy, co wywołało u Restii salwę śmiechu. Wadera aż padła na trawę.
Basior otrzepał głowę po raz ostatni gdy do śmiechu Res dołączył inny. Męski. Spojrzał na przeciwny brzeg. Stał tam obcy mu basior.
- I jak? Smaczny muł? - zażartował.
- Aventy, miło cię widzieć... - przywitała się wadera, jednak z nikłym entuzjazmem.
Artem przyjrzał się wilkowi. Był mocniej zbudowany niż Restia, co bardzo go zdziwiło. W społeczności Kretów basiory od wader różniły się jedynie tonacją głosu i upodobaniami. Na Powierzchni najwyraźniej samce były mocniej zbudowane. To by wyjaśniało, dlaczego Artem zawsze wyróżniał się wśród swoich.
- Art, to Aventy, Alfa mojej watahy - Res przejęła inicjatywę. Aventy skłonił lekko głowę na powitanie.
- Artem - odpowiedział basior odwzajemniając gest.

<Restia? Aventy? Chyba wypada poznać Alfę. Res, wybacz, że musiałaś tak długo czekać *^*>

Nowa wadera - Luna

sobota, 19 grudnia 2015

Od Domena

Błąkałem się. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Teraz, gdy znalazłem już nowy dom, nie muszę się o nic martwić, wszystko będzie w porządku. No cóż, sam raczej sobie nie poradzę, muszę znaleźć przyjaciół, jakąś zaufaną osobę. Zawsze radziłem sobie sam, nawet jak mieszkałem z matką.- tak rozmyślając nad moim sensem życia, przemierzyłem chyba z kilka kilometrów, aż dotarłem nad ogromne jezioro, ogromne i bardzo piękne. Wokół było mnóstwo zieleni, piękne drzewa, ptaki śpiewały, wszystko tętniło życiem. Poczułem się jak we śnie. Zanurzyłem łapy w ciepłej wodzie i wsłuchiwałem się w śpiew ptaków.
Nagle coś zmąciło wodę. Spojrzałem przed siebie. Z wody wynurzyła się różowa wadera, trzymająca rybę w zębach. Z gracją wyszła z wody i otrząsnęła się. Podrzuciła rybę połykając ją w locie. Wcale nie zdziwiła jej moja obecność. Podszedłem do niej. 
- Hej - wymamrotałem.
- Witam - wadera odpowiedziała mi obojętnie. Dziwnie się poczułem, nigdy wcześniej nikt mnie nie zignorował, a tu proszę - odpowiedziała i od razu chciała iść.
- Ej, gdzie idziesz? - spytałem.
- Nie twoja sprawa - odpowiedziała chłodno.
- Ja od zawsze interesuję się sprawami innych, taki już jestem. - postanowiłem, że choćby nie wiem co, nie odpuszczę.
Wadera nic nie odpowiedziała, tylko przewróciła oczami, w końcu wykrztusiła coś z siebie, ale bardzo niewyraźnie. To chyba brzmiało "Uczepił się jak rzep psiego ogona!"

<Sanza?>

Od Dezessi CD. Veyrona

Skrzywiłam się. Nie umiem w takim momencie usiąść i siedzieć.
-To co mogę zrobić na terenie watahy? - zapytałam. Westchnął z zrezygnowaniem.
-Masz swoją pracę to ją wykonaj i tyle! - powiedział poruszając się niespokojnie.
-A ty? - zapytałam.
-Też mam prace. - wyminął.
-Ale co będziesz robić? - dopytałam się.
-Będę sprawdzał co komu brakuje. - spojrzał na mnie. Pokiwałam głową.
-Idę z tobą. - powiedziałam.
-Aleś się uparła! - usiadł jakby chciał to podkreślić.
-Tak jestem w połowie osłem. - przyznałam. - I jestem uparta. Gdzie idziemy teraz.
-Deze... Na prawdę mam pracę. Nie ma czasu na wygłupy. - spojrzał na mnie wzrokiem rodzica.
-No to się ruszaj! Nie ma czasu więc musimy się szybo się uwijać z robotą.- zatarłam łapy. Westchnął.
-Wiem jestem jak wrzód na czymś. - przewróciłam oczami i chwyciłam go za łapę by pójść do Samanthy. Nie stawiał oporów,a le nie był szalony ze szczęścia.
-Czemu nie wierzysz, że mogę pomóc? - szepnęłam w drodze.
-Nie mówię, że nie umiesz pomóc. To nie jest takie proste. To co robię jest wymagające i męczące, a poza tym może być niebezpieczne. - powiedział.
-Pf... No to jak ty sobie beze mnie poradziłeś? - zaśmiałam się. Zawtórował mi.
-Ale tak poważnie.- spojrzałam na niego. - To czemu nie chcesz bym była... Bym Ci pomagała?
Wzruszył ramionami.
-Od zawsze jestem sam w tej pracy. - odparł jakby to było coś w rodzaju; 'Tak zjadłem kanapkę, mamo."
-Przecież są zastępy wilków którzy Ci pomogą. - przypomniałam.
-No dobra, ale co z tego, że jakieś szczenią będzie chciało mi pomóc? W najlepszym razie skończy się na tym, że się przewróci.- spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się. Nieznacznie poruszyłam brwiami co sprawiło, że na twarzy Veya pojawił się cień uśmiechu. Zachichotałam i odetchnęłam.
-Jakie szczęście, że nie jestem szczeniakiem, bo bym się wywrócił. I widzisz! Nie będziesz musiał mnie łapać.- odpowiedziałam entuzjastycznie.
-O jeden dzień młodsze plecy.- zaśmiał się.
-Nie jestem, aż tak ciężka.- stanęłam by spojrzeć na swój brzuch. Roześmiał się.
-Może faktycznie powinnam zrzucić 2-3 kilo... - przyznałam.
-Od razu schudnij 50. - postukał palcem w czoło.
Roześmialiśmy się.
-Dobrze Panie Beto. - zaśmiałam się, ale to zdanie nie rozśmieszyło Veya tylko właśnie trochę posmutniał. - Szturchnęłam go w ramię i uśmiechnęłam się słabo do niego. 
-Nie przejmuj się. Nie wszystko dzieli się na pracę i przyjemność. Można to połączyć. - powiedziałam przechylając głowę.Skinął głową co było dla mnie jasnym znakiem, że chce odrobiny ciszy. Dalej szliśmy w ciszy. On patrzył na ziemię pogrążony w swych myślach. Ja wpatrywałam się w niego próbując odgadnąć wszystko czego mi nie mówi. Wiem, że jego pozycja wymaga i pewnie jest pod swego rodzaju przysięgą. Nie może nikomu powiedzieć co się tak naprawdę dzieje. A ja nie mogę prosić, ani naciskać. Nie mogę, bo to nie fair. On ma tak trudno i faktycznie nikt w realu nie może zdjąć chociażby części tej odpowiedzialności z jego pleców. Pewnie właśnie myśli o tym wszystkim. Idzie i nawet nie chce mu się udawać... Dobrze, że nie udaje. Ciekawe czy ja teraz tylko pogarszam sytuacją, ale jak zostanie sam będzie gorzej. O wiele gorzej. Zobaczyłam już zarys chatki Samanthy, więc szturchnęłam delikatnie Veya.
-No to się zbliżamy. - westchnęłam.
-Na to wychodzi. - mrugnął do mnie.Zaśmiałam się.
-Nie wychodzi ci. Ja potrafię to robić lepiej. - zaśmiałam się. Przechyliłam głowę i mrugnęłam do niego tak zalotnie, że aż śmiesznie.
-Zniszczyłaś mi oczy tym obrazem. - zaśmiał się.
-No to teraz jesteś ślepy tak? - zapytałam.
-Tak.- zaśmiał się zamykając oczy. Pomachałam mu łapą przed oczami. Zero reakcji. No to ryzyk fizyk. Przygryzłam dolną wargę. Zerwałam pobliski kwiatek i delikatnie włożyłam mu na ucho.
-Co ty kombinujesz ze ślepym? - zapytał się.
-Podaję mu ramię, bo jeszcze się o coś potknie i w najlepszym wypadku wywróci. - przypomniałam mu jego tekst. Chwyciłam jego łapę i zaczęłam prowadzić. Gdy stanęliśmy w progu Samantha zmierzyła Veya wzrokiem.
-Veyronie? Czy ona coś ci do wody dosypała? - zapytała nawet poważnie.- Od kiedy nosisz kwiatki we włosach?
Spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Czy to ty wepchnęłaś mi tek kwiatek za ucho? - zapytał z sztucznym zezłoszczonym głosem.
-Nie... To ono! - wskazałam na drzewo.Zaśmialiśmy się. (I tutaj szukamy jakiś ziółek itp. Dla każdego coś innego i wszystkim pomagam i nom..) Opadłam na ziemię ze zmęczenia. Słońce już zachodziło, a dopiero teraz zauważywszy szczery uśmiech Veyrona. 
-Co się tak cieszysz? - uśmiechnęłam się.
-Wytrzymałaś cały dzień. - zaśmiał się.
-Wytrzymałabym całe życie. - ziewnęłam.
-No dobra, dobra już tu się nie popisuj. - zaśmiał się.Usiadłam.
-A co? Nie wierzysz? - zapytałam.
-A bo ja wiem? jeszcze nie schudłaś. - mrugnął do mnie.
-Mam cię znowu oślepić czy co? - zażartowałam.
-Lepiej nie. - udał wystraszonego. Znowu się położyłam.
-Nie jesteś zmęczony? - zapytałam znowu ziewając.
-No jestem... - położył się obok mnie.
-To dobranoc. - szepnęłam.
-Śnij o kolejnych latach pracy zażartował.
-To czysta przyjemność. - mruknęłam zasypiając.

<Vey? I co? >