Jej oczy były łagodna, a źrenice małe. Pochyleniem głowy przywitałam się z waderą.
- Cześć. - podeszłam by też skosztować wody.
Uśmiechnęła się.
- Cześć.
Napiłam się.
- Nazywam się Dezessi, ale i tak wszyscy mówią na mnie Deze. - przedstawiłam się.
- Miło mi. Ja jestem Luna. Po prostu Luna. - zaśmiała się.
- Należysz do jakiejś watahy? - zapytałam ciekawsko.
- Nie. Chwilowo mieszkam wszędzie, gdzie moje ciało. - wzruszyła ramionami.
- O.. To chyba nie fajnie. - skrzywiłam się.
- Zależy jak na to popatrzysz. Mogę być w watasze, ale wtedy jestem od kogoś uzależniona i ktoś jest uzależniony ode mnie. To niebezpieczny stan. - poruszyła brwiami.
- Ale będąc w watasze nie jest się samemu. - powiedziałam. - Nie zawsze miałam miejsce na ziemi, a w tej watasze tutaj je odnalazłam.
- Masz tu rodzinę? - zdziwiła się.
- Tylko brata. Szkoda, że nikogo więcej, ale przyjaciele też są. - uśmiechnęłam się szeroko.
- Czyli to nie twoja wataha? - położyła głowę na ramieniu.
- No... No tak jakby moja, ale nie ja ją założyłam. - pomyślałam chwilę.
- Czyli ogółem jesteś wolna. - stwierdziła.
- Tak. Mogę być gdzie mi się podoba. - uniosłam głowę by wziąć pełen wolności wdech.
- A miło jest w tej twojej watasze? - zaśmiała się.
- No, a jak ma być? - zawtórowałam jej.
- Czyli banda przytulików. - udała szok cukrowy.
- Dokładnie! Wszyscy są różowi i przytulają kogo popadnie! Chcesz dołączyć? - zapytałam żartem.
- Czemu nie! Też się przefarbuję na różowo i będzie pięknie. - zażartowała.
- Zwymiotuję tęczą! - mrugnąłem do niej.
- A czemu nie?
Zaburczało mi w brzuchu. Mimo woli złapałam się za brzuch.
- Chyba zapoluję. - powiedziałam.
- To ja się dołączę. - zaproponowała.
Ruszyłyśmy za tropem jeleni. W tej okolicy roiło się od tego zapachu. W końcu trafiłyśmy na świeży trop. Nie miałyśmy planu, ani nic. Po prostu miałyśmy coś zjeść. Gdy się skradałyśmy mój brzuch zaburczał i przedwcześnie musiałyśmy zacząć pogoń. Luna wcale nie narzekała. Wiedziała, że nie mogłam tego powstrzymać.
Raz ona była przodem raz ja. W końcu wybrałyśmy jednego dużego osobnika. Mógłby wykarmić małą rodzinkę więc i mój głód był w stanie zaspokoić.
Luna chwyciła go pierwsza. Od razy zaczął wierzgać i nieudolnie uciekać. Widząc idealną okazję wskoczyłam mu na grzbiet. Z pomocą Luny powaliłam go. Luna zadała ostateczny cios prosto w tętnice. Jej pyszczek był cały we krwi.
- Smacznego. - powiedziałam podchodząc do tz. szynki.
-Dzięki. Nawzajem. - uśmiechnęła się i schyliła.
Widocznie sama była głodna skoro zjadłyśmy prawie pół jelenia. Byłyśmy całe te krwi, ale nasze żołądki wreszcie były całkowicie pełne. Gdy usiadłyśmy może 10 metrów od jelenia, z łatwością mogłyśmy obserwować jak lisy i ptaki po nas sprzątają.
<Luna? Oto moja dzisiejsza wena. Przykro mi, ale więcej nie dałabym rady. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz