Serce ustało, pierś już lodowata
Ścięły się usta i oczy zawarły;
Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata!
Cóż to za wilk?- Umarły.
Patrz, duch nadziei życie mu nadaje,
Gwiazda pamięci promyków użycza,
Umarły wraca na młodości kraje
Szukać lubego oblicza.
Pierś znów tchnęła, lecz pierś lodowata,
Usta i oczy stanęły otworem
Na świecie znowu, ale nie dla świata;
Czymże ten wilk?- Upiorem.
Skrzydlaty basior otworzył leniwie oczy- najpierw jedno, potem drugie. Płomiennymi ślepiami szybko otaksował okolicę i westchnął z rezygnacją. Wokół niego dalej panował mrok. Ciemność powoli otaczała swymi zimnymi mackami wszystkie obiekty, każdy krzak i każde drzewo. Nawet najmniejsze źdźbła trawy wydawały się ciemniejsze niż zazwyczaj. Zapewne, gdyby nie dekady nocnego życia i chowania się w mroku, Eden nie potrafiłby dostrzec niczego w tej gęstwinie cieni. Nawet teraz, ze swoim wyjątkowo wyostrzonym wzrokiem, nie widział dalej niż do czubków swych łap. Gdyby chciał, mógłby wzniecić tutaj ogień. Nawet mały płomyk przepędziłby noc z najbliższych drzew. Gdyby chciał, mógłby cały pokryć się świecącym ogniem, jak ta latarnia w środku mglistego lasu. Wtedy nie tylko on mógłby cokolwiek tu dostrzec, ale także inne istoty zamieszkujące okolicę. Gdyby tylko chciał… ale nie chciał. Nie potrzebował niczego widzieć, nie potrzebował odganiać mroku, nie potrzebował też promieni światła. Jedyna rzecz, jaka była mu teraz potrzebna, to sen… ale ten nie przychodził.
Eden funkcjonował tak już od kilku, jeśli nie kilkunastu dni. Nocami leżał samotny na trawie, między drzewami, tak jak teraz. Nieruchomy, jak ten głaz. Co jakiś czas jedynie machnął ogonem, lub szybko sprawdził puls z łapie, by mieć pewno czy jeszcze aby na pewno jest żywy. Chciał spać, ale zawsze miał z tym problemy… jak wszystkie Gargulce, swoją drogą.
Sny można podzielić na kilka grup. Należą do nich te najprostsze i dobrze wszystkim znane przyjemne sny, czy też marzenia, jak i najgorsze i najmroczniejsze koszmary. Sny mogą być też wizją przyszłości, bądź podawać jedną z możliwych opcji naszego przyszłego życia. Czasem niektóre wilki, a zwłaszcza szczeniaki, przeżywają we śnie jeszcze raz ostatni dzień i to co je w ciągu niego spotkało. Istnieje tyle różnych snów, a każdy z nich jest zupełnie inny. Gargulce jednak mają tylko dwa z nich- są to albo koszmary, albo brak snu. I nie mówię o tym, że nie pamiętają co im się śniło, to byłaby znacznie prostsza sprawa. Mówię tutaj o braku snu w najczystszej i najprostszej do zrozumienia postaci. Moment, w którym zamykasz oczy i jedyna rzecz, jaką widzisz to czarna otchłań. Nic ci się nie śni, nic nie wyobraża, a jedyny sen, jaki od czasu do czasu do ciebie przyjdzie, to koszmar. Takie funkcjonowanie bywa bardzo męczące, dlatego też większość Gargulców jest w stanie żyć bez spania. Kiedyś Eden również potrafił nie spać całe tygodnie, miesiące i wreszcie lata… ale teraz było to znacznie trudniejsze. Kiedy wiara w Gargulce i w to, że są one kimś więcej niż tylko kamiennymi posągami, że to żywe istoty, osłabła, tak one powoli traciły część swojej dawnej mocy. Nawet te najpotężniejsze Wykute z Wulkanu, takie jak Eden były znacznie słabsze… słabsze, ale nie słabe. Choć na pewno nie mogły już funkcjonować bez snu, a przynajmniej nie na dłuższą metę. Kilka dni, czy nawet tygodni nie stanowiło jeszcze tak wielkiego problemu. Ale w pewnym momencie natrafiało się na cienką granicę, a skrzydlaty basior właśnie ją przekroczył. Potrzebował snu, ale ten jak na złość nie przychodził. To właśnie dlatego Eden zaczął powtarzać sobie fragmenty dobrze znanych mu wierszy i poematów, liczył po prostu, że w końcu zaśnie i ta walka się skończy. Ale nic z tego, Los najwyraźniej dobrze się bawił, robiąc mu na złość. Cóż, mimo wszystko Eden musiał przyznać, że nawet dobrze się bawił podczas tego pojedynku, w końcu znalazł godnego siebie przeciwnika.
Skrzydlaty basior wywrócił oczami i westchnął ze zrezygnowania. No nic, może spróbuje zasnąć następnej nocy. Teraz wszystkie jego próby były bezcelowe i tak już się rozbudził. Już miał się podnieść i spędzić kolejna noc w powietrzu, kiedy to… ktoś się o niego potknął? Cóż, może brzmi to absurdalnie, ale tak właśnie było. Poczuł, jak ktoś przechodzi obok i zahacza o jedną z jego przednich łap, tą, która była wysunięta bardziej do przodu, i prawie że upada na ziemię. Całe szczęście, obcemu, czy też może obcej, jak słusznie dostrzegł Eden, udało się w ostatniej chwili odzyskać równowagę.
-Kto, na miłość boską, rozkłada jakieś badziewia na środku ścieżki?!- usłyszał głos nieznajomej. Ciężko stwierdzić, czy był pełen zdziwienia, złości, czy też niepewności… może wszystkiego po trochu?
Mimo wszystko, na pysku Eden’a pojawił się złośliwy grymas. Pominął fakt, że został nazwany badziewiem, słyszał już gorsze wyzwiska. Poza tym zdawało się, że wadera nie miała pojęcia, iż potknęła się o coś, no, żywego.
-Jak się pod nogi patrzy, to się na nic nie wpada.- mruknął złośliwie, podnosząc się z ziemi. Nieznajoma najwyraźniej dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że owe „badziewie” w rzeczywistości było żywym wilkiem, a Eden’a niezmiernie to bawiło. Jedno jest pewne, żył na świecie już ponad sześćset lat, ale jeszcze ani razu nie zdarzyło mu się w ten sposób poznać nowego wilka. Zapowiadało się ciekawie, nie ma co.
<Killy? Resztę zostawiam Tobie ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz