poniedziałek, 30 marca 2015

niedziela, 29 marca 2015

Od Katherrine

Napiłam się i pobiegłam do lasu na polowanie. Najpierw zebrałam jakieś rzadkie zioła, które znalazłam między korzeniami drzew i ukryłam je w woreczku przy moich łapach. Zakradłam się do stada saren. Skoczyłam na jednego z silniejszych by go zranić i zagryźć. Otrzymałam tylko silnego kopniaka w bok bo nie dokładnie wymierzyłam odległość. Odleciałam na kilka metrów. Leżałam tak dość długo rozmyślając nad swoją głupotą i nieprzygotowaniem, nie wiem co się stało, że nie wzięłam wszystkiego na matematykę, najwyraźniej coś mnie rozpraszało a ja o tym nie wiedziałam. Ktoś się znowu bawi mocami. Wstałam i poszłam w inne miejsce. Jeleń jak miło. Zakradłam się od boku, ale ktoś mi przepłoszył zwierzynę wylatując z krzaków obok. 
-No i co robisz?! Przepłoszyłeś mi obiad! - zdenerwowałam się. Był do rosły basior o błyszczącym futrze.

<Basiorze?>

sobota, 28 marca 2015

Uwaga!

Sam tytuł posta głosi o tym, że to coś ważnego. Nadchodzi kolejna selekcja.
Wszystkie wilki, które mają zamiar zostać w watasze i dalej mnie wspomagać, pisząc opowiadania, proszę o wysłanie imion wilków, które chcą zostać na blogu, na prywatną pocztę, o tu >>>klik<<<. W tytule wpiszcie po prostu "Selekcja", nic więcej nie trzeba. Oczywiście, jeśli jakieś wilki chcą wyrzucić swoje stare wilki i dodać nowe, nie ma problemu :D. Na imiona Waszych wilków czekam do... yyy... ee... cztery dni, czyli do środy. c:. Do godziny... 20:00? Ok, to ustalone ^^. Jeśli ktoś nie przeczytał tego zawczasu, bo nie zajrzał na bloga, proszę napisać wyjaśnienie na PP. Nieobecnych nie biorę pod uwagę :3. To tyle. Miłego dnia c:
PS. PS. Jeśli znacie jakichś ludzi, którzy chętnie dołączają do blogów, proszę, pokażcie im tą watahę. Będę Wam niezmiernie wdzięczna <3
hayden

piątek, 27 marca 2015

Od Emmy CD. Cole'a

Pachniał rosą i świeżo skoszoną trawą. Wiosną. Podczas tego jednego radosnego uścisku wiedziałam, że mogę mu zaufać. Że mi pomoże. Że nigdy mnie nie zostawi. Czy on w ogóle ma jakieś wady?
Tuliliśmy się do siebie tak długo, że aż nie mogłam w to uwierzyć. Nie mogłam też uwierzyć w to, że Oral zginął. Że tak po prostu się udało. To było zbyt dziwne. Zbyt proste…
Odsunęłam się od Cole’a i podeszłam do kopczyka. Coś było nie tak. Po plecach przeleciał mi zimny dreszcz. Łagodny wiatr szarpnął włosami. Z ran lekko sączyła się krew. Spojrzałam na nią i zrobiłam wielkie oczy. Nie była czerwona. Była czarna.
Przez jeden krótki moment świat zawirował z szybkością odrzutowca. Skupiłam się na tym, by ustać na nogach. Zamrugałam oczami. Świat przestał wirować, ale z moich ran cały czas sączyła się czarna krew. Zrozumiałam. To nie był sen.
Odwróciłam się do pozostałych. Navarog zauważył moje rany i patrzył się na mnie ze smutkiem i grozą w oczach. Hitaishi skierowała łeb ku ziemi. A Cole patrzył na mnie swoimi pięknymi, zielonymi oczami. Nie rozumiał.
Chciałam coś powiedzieć, ale słowa nie chciały wydobyć się z mojego pyska. Stałam więc wpatrując się w nich i czekając. Po prostu czekając. Na nic więcej nie mogłam się zdobyć.
Navarog odchrząknął i powiedział:
- No cóż… Czyli to koniec, tak?
Hitaishi uniosła łeb i skrzywiła się na mój widok.
- Na to wygląda. – wychrypiała. – Miło było cię poznać, Emmo.
- Mi ciebie też. – ze zdumieniem usłyszałam swój głos.
Cole spojrzał na nas najwyraźniej nadal nic nie rozumiejąc.
- O co chodzi?
Zebrałam wszystkie siły jakie mi pozostały i odparłam łagodnym głosem:
- Moje krew… Jest czarna. To oznacza, że Oral przeklął mnie, bym umarła jak tylko on umrze. Ale przynajmniej mamy pewność, że nie żyje.
- Ale… nie rozumiem.
- Mówiłam ci, że Oral posiada nade mną kontrolę. Najwyraźniej powiązał swoje życie z moim. Ale nie przejmuj się. Wszystko jest w porządku. Dołączę do rodziny. Tam na górze. – spojrzałam melancholijnie w niebo. – Będę za tobą tęsknić.
- Czekaj, chyba nie dążysz do tego, że um…
- Tak – przerwałam mu. Byłam spokojna, nie bałam się. To trochę dziwne mając na względzie to, że zaraz umrę w męczarniach.
- Nie. Nie, nie pozwalam ci! – wyglądał na zdenerwowanego. Podeszłam do niego i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Nie ma innego wyjścia. Ja… Nie wiem. Nie umiem. Nie chcę… - urwałam. – Nie mam siły dalej walczyć.
- Proszę – powiedział, a ja poczułam, że we mnie coś pęka. – Nie zostawiaj mnie.
- Nie zostawię cię. Nigdy. Będę przez cały czas przy tobie. Tutaj – wskazałam łapą na jego pierś w miejscu, gdzie było serce.
- Nie – odparł gorzko. – Masz zostać ze mną. Naprawdę.
- Przykro mi…
Nagle kopczyk obok nas eksplodował. A z niego wyszedł on – brudny, poobijany, poraniony, ale to nadal był on. W jego oczach tańczyły iskierki gniewu.
- Tak łatwo mnie nie zabijecie – jego głos przypominał syk. Jadowity, ociekający trucizną. – Ale Emma wie. ONA jedyna wie jak to jest… umierać.
Cole spojrzał na mnie zdezorientowany. Ja też nie czułam się najlepiej.
- Ja wiem? – zapytałam głupio.
- Owszem wiesz – syknął Oral. – Przypominasz sobie ból podczas każdej z prób? To teraz połącz je wszystkie i pomnóż razy dziesięć. Tak będzie bolesna twoja śmierć.
- Ja… - zemdliło mnie. – Czemu ja? Czemu się na mnie uwziąłeś?
- Nie zrozumiałaś? Nadal nie rozumiesz?
- Co mam rozumieć?
Oral zaśmiał się gorzko.
- Spójrz jeszcze raz.
Przypatrzyłam się mu bardzo uważnie. I nagle to zauważyłam. Ta blizna. Ta sama blada blizna rozdzierająca jego policzek. I szare tęczówki. Niczym gradowe chmury.
Cofnęłam się z przerażeniem.
- S-Soul? – spytałam drżącym głosem.
Basior uśmiechnął się złowieszczo.
- Ale… skrzydła. Co ze skrzydłami?
Oral syknął przeciągle i na grzbiecie wyrosła mu para czarnych skrzydeł. Jego futro jeszcze bardziej pociemniało. No i miałam niezły wygląd Soula, ale pokaleczonego i poobijanego.
- Ale jak to?
Oczy mu pociemniały.
- Nie zauważyłaś tego wcześniej, hm? Można się było tego spodziewać. Nie jesteś zbytnio… spostrzegawcza.
- Ale… Nie. Soul… On by czegoś takiego nie zrobił!
- Soul to tylko głupia przykrywka. Stworzyłem ją tylko po to, by cię dopaść.
- Po co?
- Masz coś – zaczął. – co należy do mnie. I dobrze wiesz o czym mowa.
Zastanowiłam się przez chwilę. Medalion… Ten, który znalazłam po tym jak Soul zniknął. Zachowałam go na pamiątkę, ale teraz…
- Dobrze rozumujesz. A teraz mi do oddaj.
- Czekaj. Jaką on ma właściwie moc?
- Nie twoja sprawa. Oddaj mi go!
- Wiesz – poczułam nagły przypływ pewności siebie. – wolałam jak byłeś Soulem.
Basior rzucił się na mnie, ale ja zrobiłam szybki unik i przygwoździłam go do ziemi wodną tarczą. Spojrzałam na rany. Czerwona. Uff.
Potrząsnęłam łbem. Medalion wydostał się z gąszczu sierści i włosów. Od czasu, gdy Soul zginął nosiłam go na szyi. Nie wiedziałam jaką moc mógł posiadać, ani jak go uruchomić. Ale to nie było dla mnie ważne.
Zdjęłam medalion i rzuciłam go w stronę Cole’a.
- Zniszczcie go – powiedziałam błagalnie. – Ja w tym czasie spróbuję… Coś z nim zrobić.
- Jak? – odparł głupio Cole patrząc na złoty medalion.
- Navarog będzie wiedział. A teraz idźcie. Zatrzymam go na jakiś czas, ale nie na zbyt długo.
- Mogę zostać i ci pomóc – zdeklarowała się Hitaishi, ale w jej glosie dosłyszałam zmęczenie.
- Nie trzeba – odparłam szybko. W głębi duszy czułam, że to miała być moja walka. – Idźcie już.
Cole rzucił mi ostatnie przeciągłe spojrzenie i ruszył za Navarogiem, i Hitaishi do zamku.
- Co chcesz zrobić? – syknął Oral cały czas przygwożdżony do ziemi moją wodna tarczą.
- Dowiedzieć się prawdy. – zaczęłam. – Przecież wcześniej nie miałam medalionu. Więc po co przebrałeś się za Soula i mi pomagałeś?
- Serio nie wiesz?
- Oświeć mnie – ucięłam gorzko.
Oral uśmiechnął się złowieszczo i jednym potężnym ciosem rozbił moją wodną tarczę.
- Jest w tobie coś… - mówił gorzko. – coś innego. Jakaś pradawna moc. Coś niezwykłego, ale i strasznego zarazem. Nie jesteś normalna.
Przez chwilę stałam w osłupieniu. Oral szybko to wykorzystał rzucając we mnie ognistą kulę. To otrzeźwiło mój umysł i odparowałam cios wodnym pociskiem. Gdy oba pociski zderzyły się w locie, pozostała po nich tylko smużka dymu.
- Ja nie rozumiem. – mój głos się załamał.
- Ja też nie. Jesteś zwykły wilkiem wodnym, nie potrafiącym nawet nauczyć się innych mocy. Masz tylko moce wrodzone. Czy… Czy przypatrywałaś się kiedyś swojej krwi?
Spojrzałam nerwowo na rany, z których sączyła się teraz, nie czerwona, ale turkusowa krew.
- A-ale…?
- To, że twoja krew przez chwilę była czarna nie było moją winą. – prychnął. – Choć chciałbym, żeby tak było.
Poczułam powiew gorąca. Powietrze wokół mnie zaczęło wrzeć. Czarna, czerwona, turkusowa. Czarna, czerwona, turkusowa. Czerna, czerwona, turkusowa.
- Moja krew jest taka, jaka chcę by była. – odpowiadam gładko. – A każda z nich kryję inną moc.
Tym razem to Oral patrzył na mnie w osłupieniu, a ja to wykorzystałam. Ale w przeciwieństwie do mnie, Oral nie zdążył odskoczyć.
Gorąca kula powietrza, zmieszana z wodą, mrokiem, ziemią, ogniem i naładowana elektrycznością popędziła w stronę Orala. Powietrze wokół mnie zgęstniało tak mocno, że prawie się dusiłam. Prawie.
Pocisk uderzył w basiora i z wielkim hukiem rozleciał się razem z jego szczątkami. Rozejrzałam się wokoło. Na polu przed pałacem zrobiło się cicho. Powietrze wokół mnie się ostudziło, a ja zrozumiałam, co zrobiłam. Na łapach miałam srebrną krew Orala. Wilki z jego rasy miały właśnie taki kolor krwi.
Świadomość, że właśnie zabiłam mojego przyjaciela była jak cios nożem w brzuch. Mimo tego, że Soul był Oralem i robił to wszystko po to, by się dowiedzieć, co takiego jest we mnie niezwykłego, to i tak uważałam go za przyjaciela. Ale teraz już nie żył. I to ja go zabiłam.

< Cole? Jak ci poszło niszczenie medalionu? c: >

Od Cyndi'ego CD. Grace

- Ee... dzionek dobry...? - popatrzyłem na nią. Szczerze mówiąc, to Grace często zaciągała mnie do Samanthy, ale nigdy nie widziałem uśmiechu na jej twarzy. Wiecznie była na coś wkurzona... między innymi na swoich pacjentów. „Gdyby byli ostrożniejsi, nic by się nie stało, a ja miałabym dzień wolny. Ale te nieuważne łajzy i tak zawsze coś zrobią...”. Tak mówiła zawsze sama do siebie, kiedy jej pacjenci przyłazili do niej z drobnymi obrażeniami. Zachichotałem. Zastanawiam się, czy mruczy tak pod nosem również, kiedy przychodzą do niej wadery na badania ciążowe... może sam się o tym niedługo przekonam? Ale z drugiej strony, to w sumie nic nie poradzę na to, że czasami bywam małym zobczeńcem, hłe, hłe.
- Ano dobry, dobry - szamanka wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Może idąc po swoje ziółka przewróciła się i udeżyła głową o najtwardszy kamień, który kiedykolwiek powstał? Ale... ja jej się tam nie dziwię. Też bym narzekał na taki zawód...
Nagle zza pleców Samanthy wyłonił się jakiś wilk. Był całkowicie czarny, dobrze zbudowany, jedynie pod niebieskimi, głębokimi, lśniącymi oczami miał białe kreseczki. Był niesamowicie przystojny. Poczułem zazdrość.
Po chwili nieśmiało uniósł oczy i wlepił we mnie wzrok. Przyjrzałem mu się dokładnie. Jego twarz wydała mi się bardzo znajoma. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, gdzie wcześniej ją ujrzałem, ale wiedziałem, że spotkałem już tego wilka.
- Cześć... - powiedział cichym, ale czystym głosem.
- No! - wtrąciła się nagle szamanka. - Przyznajcie, że odwaliłam kawał dobrej roboty! Musicie to przyznać! Odwróciłam działanie dokładnie dwustu dziewięćdziesięciu ośmiu eliksirów. Wspaniale, prawda?
W pierwszej chwili byłem osłupiały tak, że aż „wyplułem” powietrze.
- Co? To jest Mottomo Utsu - cośtam?! - szęka mi opadła. Samantha pochmurniała.
- Mhm... - mruknęła i odwróciła się do nas plecami. Już miała odejść, gdy nagle dotarło do mnie, o co chodziło jej ten cały czas.
- Samantho! - położyłem jej łapę na ramieniu. Spojrzała na mnie. - Jesteś niewiarygodna, niesamowicie uzdolniona! Nawet nie wiesz, jak wszyscy bardzo ci dziękujemy! Nawet sam wielki Naosis nie może równać się z twoimi mocami!
Szamanka popaterzyła na mnie ze zdziwieniem.
- Naprawdę tak uważasz? - zapytała z nadzieją w głosie, a w jej oczach dostrzegłem błysk.
- Oczywiście! To był ósmy cud świata! - zapewniła ją Grace i oboje pomachaliśmy głowami. Czarnowłosa wadera uśmiechnęła się szeroko i ruszyła do swojej jaskini mrucząc coś pod nosem z zadowoleniem.
Spojrzeliśmy razem z Grace w stronę Mottomo Utsu - cośtam. Uśmiechnął się niezgrabnie, ale Grace popatrzyła na niego z rozmydlonymi oczami. Zaczerwieniłem się.
- Nadal mnie nie poznajesz? - zapytał cicho. Pokręciłem jedynie przecząco głową. - No cóż... myślałem, że będziesz w stanie mnie rozpoznać bez konieczności podawania Ci swojego prawdziwego imienia...
- Co?! - wybuchnąłem. - To ja się przez dwa dni, żeby móc nazwać cię po imieniu, Mottomo Utsu - cośtam, a ty mi mówisz, że masz jakieś inne imię?! Jeszcze mi powiedz, że składa się z trzech liter, to cię wilku uduszę!
- Można powiedzieć. - mruknął wilk. - Tak serio, to mam na imię Luke. Teraz coś kojarzysz?
Zamrugałem oczami i spojrzałem na czarnowłosego wilka. Zaniemówiłem. Tyle lat...
- Ty... ty... ty... j... - wydukałem i nie byłem w stanie nic więcej powiedzieć.
- Zaskoczony? - zaśmiała się Grace.
- Chciałbym dołączyć do twojej watahy. - powiedział mój zaginiony brat.

<Grace? xD>

Od Serine'a CD. Ceiviry

Nie miałem pojęcia, co się dzieje. Ceivira cały obiad siedziała ze spuszczoną głową. Nie zjadła ani kęsa. A potem wyszła gdzieś bez słowa. 
Chance kleiła się do mnie, jakby wysmarowała się żywicą. Nie było to zbyt przyjemne, zwłaszcza przy posiłku. 
Spojrzałem w stronę Rorelle, która ignorowała zachowanie beżowej wadery. Do czasu. 
- Chance, zabierz łapy, proszę – powiedziała nagle nie spuszczając wzroku z mięsa.  
Wilczyca usłuchała, ale nie przestała nawijać o tym, że chciałaby zostać mamą (z pewnością fantastyczną) i jak by urządziła jaskinię. 
„O nie nie nie nie nie nie nie…” Dlaczego to spotkało mnie, dlaczego akurat ona…?
- Tak… - powiedziałem zaciskając zęby i zmuszając się do uśmiechu – musiało by być… fantastycznie.
Chance roześmiała się beztrosko i wzięła pierwszy kęs już zimnego obiadu. Rozejrzałem się szukając Zaheera. Nawet nie zauważyłem, kiedy wyszedł. 
- Wyszedł jakieś dziesięć minut temu – powiedziała Rorelle, jakby czytała mi w myślach.
- Tuż po tym, jak wyszła Ceivira – wtrąciła się Chance. – Może ona z nim…
- Dosyć – powiedziałem ostro. Nie chciałem tego wysłuchiwać. To, co wygadywała wadera niepotrzebnie podnosiło mi ciśnienie. 
- Ja tylko przypuszczam, kochany. Ostatnio nasz młodzik kręci się wokół niej…
- Powiedziałem dosyć! – krzyknąłem i uderzyłem łapą w stół, aż obie wadery lekko podskoczyły. – Mam dosyć tych bredni! 
- Ale…
- Odkąd pamiętam, próbowałaś rozdzielić mnie i Ceivirę! 
- Serine – upomniała mnie matka. Chciałem kląć waderze w twarz, ale głos Rorelle działał jak głos Chance… Tylko ten nie miał w sobie żadnej magii.     
Wyszedłem z pokoju przewracając skrzydłem porcelanowe szklanki.
***
Reszta południa minęła szybko. Matka znalazła mnie na dachu spadającym pod dużym kątem. Podobno byłem zbyt nieobecny, abym wszystko pamiętał, ale o mało co się nie zabiłem. 
- Nie rób tak więcej – powiedziała, kiedy przeciskaliśmy się przez wąski korytarz. – Nie masz pojęcia, jak się martwiłam. 
- Nohoo… Chance to chyba najbardziej – odpowiedziałem sarkazmem. 
Starza wadera zatrzymała mnie ze srogimi rysami pyska. 
- Słuchaj, Serine, Chance jest wrażliwą waderą. Nie cofnie się przed niczym i dobrze o tym wiesz. 
- A co to ma do rzeczy? – wzruszyłem ramionami.
- Uważaj na słowa, kochamy – uśmiechnęła się lekko i pocałowała w policzek. Następnie odeszła w głąb szukając Zaheera.
Poczułem przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele. Dopiero teraz poczułem, że mam matkę. Może to dziwne, ale od kiedy opuściłem rodzinną watahę czułem się, jakbym nigdy nie miał rodziców.   
Teraz zrozumiałem, że jednak istnieje jeszcze ktoś, komu na mnie zależy.  
- No tak… - mruknąłem sam do siebie i skierowałem się w stronę głównego salonu. 
Na rubinowym fotelu siedziała Ceivira. Jej widok sprawił, że uśmiechnąłem się, ale uśmiech zniknął tak szybko jak się pojawił. Po prawej, obok wejścia do kuchni leżała Chance. Wylegiwała się na miękkim posłaniu całkowicie ignorując wszystkich. Wszystkich poza mną. 
- Serine! – krzyknęła z promiennym uśmiechem. 
Ceivira wzdrygnęła się na moje imię. Widocznie nie zauważyła, jak wszedłem. Zerknęła ukradkiem w moją stronę, ale zrezygnowała w połowie ruchu. Wtopiła wzrok w to, co znajdowało się za oknem. 
W tym samym momencie do pokoju wkroczyli Rorelle i Zaheer.
- No – powiedziała na wstępie – jakieś pomysły na popołudnie?
Nikt się nie odezwał.
- O! – krzyknęła nagle – wiem! – Przyzwyczaiłem się, że często wybuchała krzykiem, ale tym razem wystraszyłem się.  
Spojrzałem ukradkiem na Ceivirę. Stała tuż obok Zaheera z nieobecnym wzrokiem, jakby była w jakimś transie.
- Wybierzmy się na polowanie! – zachwyt i podniecenie w głosie wadery były nie do zniesienia.
Matka wpatrywała się z powagą w Chance. Po chwili ciszy powiedziała:
- To chyba dobry pomysł. Jakieś pomysły gdzie, jak?
Spojrzałem na nieobecną waderę. Myślałem, że jako pierwsza zaproponuje miejsce łowów, tym czasem skuliła się jeszcze bardziej. Zamierzałem wziąć sprawę we własne łapy. 
- Ja… mam pomysł – powiedziałem dalej patrząc się na Cei. Zauważyłem, że pozostała trójka patrzy się na mnie, co zaczęło mnie peszyć. – Ce… znaczy… znam bardzo dobre miejsce. 
- Świetnie! Możemy się podzielić na grupy.
- Po co? – wtrącił się Zaheer. Nie wyglądał na zadowolonego.
Chance rzuciła mu pogardliwe spojrzenie z szelmowskim uśmieszkiem. 
- By było szybciej. Możemy podzielić się  na grupy. Może Serine i ja pójdziemy razem.
Chciałem zaprotestować, ale słowa uwięzły mi w gardle. 
Jeszcze tego brakowało – polowanie sam na sam z znienawidzonym wilkiem. Ale nie to najbardziej mnie martwiło. Zaheer skinął głową, jakby Chance była milusim kotkiem i zostanie z nią samemu w cale nie było ryzykiem. 
- Cei i Rollere mogą iść ze mną.
Najstarsza wilczyca chrząknęła. 
- Wolę polować samotnie – spojrzała na czarnego wilka. Wydawałoby się, że porozumiewają się telepatycznie.  
I tak wszyscy się rozeszli. Zanim wzbiłem się w powietrze zobaczyłem przygnębioną Ceivirę. Stała sama przy balustradzie. Jej perłowe włosy targał wiatr w każdą stronę. Widocznie nie przeszkadzało jej to, bo stała nieruchomo. Bez żadnych oznak życia. 
Podszedłem bliżej. Chciałem spojrzeć jej w oczy i spytać, co się dzieje. 
- Cei. – Wadera wzdrygnęła się, ale dalej nie okazywała uczuć. Im bardziej nachylałem się w jej kierunku, tym dalej chowała pysk. 
Nie chciała jeść, nie chciała rozmawiać, nie chciała nawet spojrzeć mi w oczy. 
- Cei, proszę. Co się dzieje? 
Zero odpowiedzi. 
- Wiesz… kiedyś powiedzieliśmy sobie, że nie opuścimy się nawzajem – przypomniałem jej. Dalej nic. – Więc dlaczego to robisz? Nie oddalaj się ode mnie – położyłem jej łapę na ramieniu, a kiedy spotkała się z jej futrem – odepchnęła ją stając tym samym pyskiem do mnie. Przez sekundę zobaczyłem jej pociemniałe fiołkowe oczy. Nie wytrzymałem. Rzuciłem się na nią obejmując mocno. Ta zaczęła się szarpać i wydawać stłumione krzyki – tak samo jak w mojej rodzinnej watasze. Te wspomnienia przywołały ból. Z nów poczułem się, jakbym tam był. Mógłbym przysiąc, że znowu widzę to samo jezioro, te same pola.
Dalej się szarpała. Nie była już tak uległa jak w tedy. 
- Jestem gotowa! – dobiegł mnie głos Chance idącej korytarzem. 
Ceivira jakby bardziej próbowała się wyrwać z moich objęć. Kiedy beżowa wilczyca przekroczyła próg, Ceivira odskoczyła ode mnie i jak myślałem – za późno. 
Biała wadera starała uspokoić swój ciężki oddech. Beżowa zaś obarczyła ją wściekłym spojrzeniem. Naprawdę, nie ukrywała zazdrości, albo po prostu robiła to źle… bardzo źle. 
- Cei – zaczęła trochę roztrzęsionym głosem – co ty tu robisz? Zaheer już czeka. 
- Ja… 
- Nieważne – przerwała jej. – Serine, chodźmy – rzuciła mi ten swój uwodzicielski uśmieszek, który nie robił na mnie żadnego wrażenia. 
***
- Nie możesz mnie po prostu przenieść? 
„Nie” – powiedziałem w myślach. 
Chance jak zwykle robiła wszystko by się do mnie zbliżyć… znaczy jeszcze bardziej.  No fakt, nie miała skrzydeł i nie miała jak przedostać się w głąb lasu nie przeskakując dwadzieścia metrów pomiędzy wysepkami. Ale to nie powód, by to wykorzystywać. 
HA HA! Jak mogłem tak pomyśleć? Chance wykorzysta każdą sytuację. Teraz jest ze mną sam na sam. Fantastycznie
W końcu zrobiłem to. Jakoś udało mi się ją przenieść, ale po wylądowaniu poczułem się jak starszy wilk z problemami z kręgosłupem. 
- Gdzie teraz? – spytała. 
Nie odpowiedziałem jej. Minąłem ją obojętnie jakby była najzwyklejszym, pospolitym, nic nie wartym drzewem. Dosyć szybko pojawiliśmy się na miejscu, gdzie wraz z Ceivirą napychaliśmy żołądki jelenim mięsem. Stałem dokładnie w miejscu, gdzie leżała po uczcie. Słyszałem jej stłumiony głos. Później zauważyłem, jak dwa wilki ochlapują się wzajemnie wodą. 
- Serine – głos Chance wyrwał mnie  transu i to był jedyny raz, kiedy cieszyłem się, że tam była.
- Tak? 
- Stałeś jak słup soli przez jakieś sześć minut. 
Nagle wadera zmieniła się. Miała łagodny uśmiech, a jej turkusowe oczy przepełniało szczęście, szczere szczęście. 
Niestety wszystko się rozpłynęło, kiedy mrugnąłem. Wadera dalej miała swój szyderczy uśmieszek zakryty sztucznym współczuciem. Jej oczy nie były tak jasne, jak w halucynacji, wręcz przeciwnie. 
„To nieprawda, nieprawda, nieprawda…”
- Serine – zaśpiewała przeciągając każdą samogłoskę. – Coś ci jest – stwierdziła dotykając łapą mojego czoła. – Jesteś rozpalony. 
- Bzdury, czuję się świetnie – skłamałem. 
W tym samym czasie rozległ się głuchy grzmot. Z każdym grzmotem przychodzi burza, a z każdą burzą – deszcz. A z deszczem… 
- Musimy wracać. 
- Oj, daj spokój.
- Powiedziałem coś! – Mój krzyk wzmocniony był gromem.  
Wilczyca cofnęła się niepewnie. Sam nie uwierzyłem w to, że uniosłem głos, ale zaraz, wcześniej też mi się to zdarzyło.
Zakląłem pod nosem i zacząłem wspinać się na wzgórze. Chance biegła za mną marudząc i prosząc, abyśmy wracali. Jest niemożliwa, a dopiero co chciała zostać. 
Deszcz zaczął padać szybciej niż sądziłem. Niebo zalane było czernią.  Błyskawice błyskały co… dwie minuty, jedną, trzydzieści sekund, dwadzieścia…
Zdecydowałem zejść stromą drogą. Było szybciej, ale bardziej niebezpieczniej. 
Później wszystko działo się za szybko. Chance roześmiała się. zaczęła coś mówić, czego oczywiście nie usłyszałem.  Później zapamiętałem głaz. Głaz spadający w moim kierunku. 
Tępy ból przeszył całe plecy i skrzydło. Z trudem zdusiłem krzyk. Próbowałem się podnieść, ale coś – pomijając ból – nie dawało mi się podnieść. No tak, wielki głaz  przygniatający moje skrzydło. „Spokojnie”, pomyślałem. „Wykrwawić się – nie wykrwawię”. I wtedy pożałowałem ów myśli. 
Strużka czarnej krwi wypływała spod kamienia. Od razu poczułem się jak balon, z którego ucieka powietrze. Próbowałem powiedzieć coś do Chance, ale przez mrowienie na całym ciele nie mogłem się skupić. Krople deszczu spływały po całym ciele chłodząc opuchnięte miejsca. Niestety ból był silniejszy, a deszcz zmienił się w prawdziwa ulewę. Ostre krople siekały moje plecy – już nie kojąc skrzydła.
- Chance! – wycedziłem przez zęby. – Pomoc! Wezwij Zaheera! 
Niestety nie posłuchała. Krzyczała mi coś do ucha, ale ciężko było przekrzyczeć taką ulewę. 

Dalej nie pamiętam wszystkiego. Jakoś udało mi się uwolnić spod ciężaru głazu. Jednak problemem było to, że było złamane, a w gorszym przypadku – zmiażdżone. Nie tylko to powodowało, że nie poleciałbym. Deszcz. Zlepił pióra na całych członkach. Nie było szans, abym poleciał, nawet poszybował. Z resztą lepka krew także nie ułatwiała. 
Kolejna pustka. Czarna plama, której nie dałem rady uzupełnić. 

- Coś ty mu zrobiła?!
Krzyki były stłumione. Dialogi przerywały się raz to w połowie, raz na końcu.  Widziałem wszystko przez mgłę, słyszałem głosy szepczące coś do ucha. 
Następnie poczułem się, jakbym dostał zastrzyk z ogromną dawką adrenaliny. Otworzyłem szeroko oczy, ale ból nie zniknął. 
Leżałem na kanapie, an której leżała Chance. 
- Co się stało? – dopytywał, jak nie Zaheer, to Rorelle. 
- Ktoś go musi uleczyć – powiedział ktoś. 
- Nic, nic mi nie jest – zaprotestowałem. Nie chciałem pomocy, sam nie wiedziałem, dlaczego.
- Stary, masz zmiażdżone skrzydło. 
Nie zrozumiałem. Po prostu nie mogło to do mnie dotrzeć. Zmiażdżone? To oznacza, ze już nigdy…
- Może go uleczyć tylko wilk z takimi zdolnościami. 
- Myślałam, że Serine może uleczyć sam siebie. 
- Już nie – wtrąciłem się. 
Do moich płuc wdarł się zapach świeżej krwi. Spojrzałem na rozłożone skrzydło. Potworne złamanie otwarte  zaczęło obficie krwawić. 
Rorelle zaklęła pod nosem. 
- Jeśli tak pójdzie, to wykrwawi się na śmierć – wadera chwyciła z bandaże, ale ilekroć gaza stykała się z raną odruchowo próbowałem je złożyć, co powodowało jeszcze większe cierpienie. 
- Ceivira – powiedziałem. Wszyscy ucichli, a wywołana wadera spojrzała na mnie ze strachem. – Ona może mnie uleczyć. 
- Nie! – krzyknęła głośniej niż zamierzała. – Nie – powiedziała spokojniej i ciszej. 
- Co?
- Ceivira ma rację – wtrciła się Chance – jest strasznie zmarnowana. Kiedy ostatnio spałaś, kochana?
- Jeśłi ma to jeszcze bardziej… osłabić Ceivirę, to lepiej, by tego nie robiła – powiedziała moja matka. 
- Ja mogę coś zrobić. W bibliotece jest mnóstwo ksiąg z zaklęciami. 
Nie podobało mi się to. Chance plus stare księgi? Nic dobrego z tego nie wyjdzie. 
- Wolałabym…
- JA pomogę Serine`owi, a tym czasem wy wszyscy wyjdziecie i nie będziecie się nami przejmować – powiedziała stanowczo, ale łagodnie. Pierwszy raz widziałem, jak manipulowała innymi mówiąc coś. Byłem światkiem, jak manipulowała samą siłą woli, a teraz? 
Moja matka i Zaheer wyszli posłusznie, ale Ceivira zdawała się nie reagować na polecenie. Po krótkiej wymianie spojrzeń wyszła jak pozostali. 
Następnie co pamiętam, to łagodne słowa Chance, o tym, jak bardzo jestem śpiący.  
***
- To naprawdę interesujące, że możesz siedzieć naprzeciwko wilka, którego w ogóle nie znasz – powiedziałem całą siłą woli. – Jesteś jak przyjaciółka, której nigdy nie widziałem.
Może na zewnątrz nie było widać, ale w środku toczyłem prawdziwą walkę o odzyskanie kontroli nad ciałem. Chciałem stąd wyjść, odzyskać wolność, wrócić do Cei, uściskać ją i powiedzieć jak bardzo ją kocham. 
Postawiłem krok do przodu, ale coś nie pozwalało mi się dalej ruszyć. Niewidzialna siła ciągnęła mnie z powrotem w mrok. Traciłem kontrolę… nie mogłem już nic powiedzieć… JA nie mogłem nic powiedzieć. 
- Co proszę? – spytała z grymasem na pysku, ale od razu zelżał i zamienił się w pogardliwy uśmieszek. Podeszła bliżej, a ja dalej wpatrywałem się nieprzytomnym wzrokiem w jej morskie ślepia. – Jesteś mój, Serine. Nie uciekniesz ode mnie. – Wyszeptała mi do ucha. – Masz się poddać. – W jej głosie słyszałem coś… czarującego, ale nie w taki sposób. Manipulował mną.
- Tak. Nawet mógłbym się z tobą gdzieś przejść… coś porobić… 
- Taak – powiedziała szyderczo – mógłbyś, Serine, mógłbyś. 

<Cei? I stało się :0>

niedziela, 22 marca 2015

Od Ceiviry CD. Serine'a

Gdy się rano obudziłam, byłam pełna obaw. W kościach czułam, że dzisiejszy dzień nie będzie taki spokojny i ułożony jak zwykle. Serine jeszcze spał. Przez długi czas patrzyłam na niego i zastanawiałam się, co tak naprawdę myśli o moim wczorajszym wyznaniu. Sama nie wiedziałam już, co mam robić. Z każdą sekundą moje serce coraz bardziej napełniało przeświadczenie, że go kocham... Ale przecież nie można kochać samemu. Do szczęścia potrzebne są dwie istoty. Wreszcie wstałam i wybiegłam na zewnątrz. Udałam się w stronę małego jeziora. Obmyłam tam pysk, żeby się orzeźwić. Spojrzałam na zamek. Tyle tu wspomnień, tyle tu bólu, smutku, radości, cierpienia... Niebywałe, ile przygód przeżyłam u boku Serine'a. Wtem usłyszałam za sobą kroki. To była Chance. Przestraszyłam się. Na jej pysku malowały się dziwnie uczucia. Po  wczorajszej awanturze mogła zrobić wszystko... Ale zaraz. Przecież klątwa minęła. Nie jestem już taka bezbronna.
- Witaj, Cei - uśmiechnęła się szyderczo.
- Witaj, o czym chcesz rozmawiać? - zapytałam od razu.
- Dobrze wiesz, o czym, a raczej o kim. Nie udawaj głupiej - zaśmiała się.
Przybrałam poważną minę i zagryzłam wargi. Spuściłam łeb. Czyżby sielanka dobiegła końca?
- Mów, o co chodzi - odrzekłam spokojnie.
- O Serine'a. Powiem wprost. Masz się do niego nie zbliżać! Żadnych czułości, uścisków, miłych słówek. Myślisz, że nie widzę, jak chcesz mi go odebrać?! - wrzasnęła.
Postanowiłam sobie, iż nie dam się zastraszyć. Nie tym razem. Już za wiele razy dałam się podpuścić.
- O ile wiem, to on musiałby być twój, żebym mogła ci go odebrać, a tak nie jest. Zrozum to wreszcie - prawie nie uniosłam.
- Uważaj, jak sobie ze mną pogrywasz. Zapomniałaś już, co potrafię, jakie są moje moce? Powtarzam jeszcze raz. Nie próbuj mi go odebrać! - krzyknęła głośniej niż przedtem.
Zrobiłam krok do przodu. Spojrzałam jej prosto w oczy.
- A co jeśli się do tego nie zastosuję? - zapytałam pewnie.
- Będziesz patrzeć, jak twój ukochany Serine ginie w męczarniach, jak się wykrwawia, jak ulatuje z niego życie. Nie może złapać tchu, bo... Zablokowałam wszystkie jego moce! - wysyczała przez zęby.
- Nie zrobisz tego - rzekłam lekko przerażona.
- Chcesz się przekonać? - szepnęła mi zuchwale do ucha.
Straciłam pewność siebie. Spuściłam łeb. Powstrzymywałam się z trudem od rozpłakania się. Nie mogła tego zrobić. Nie teraz, gdy się wyratowałam.
- Nie zmusisz nikogo do miłości, Chance. To nie jest uczucie, którym możesz sobie tak po prostu manipulować. Ono kryje się w sercu i tylko tam. Nie zmienisz tego... - wyszeptałam z bezsilności.
- Kochanie, mnie wystarczy tylko impuls. Nie znasz mnie i nie wiesz, co potrafię - odparła szyderczo.
Odwróciłam się. Chciałam się obudzić z tego koszmaru, chciałam wreszcie zacząć spokojnie żyć.
- Jeszcze nie skończyłam. Posłuchaj, jeśli powiesz o tym komukolwiek, a ja się dowiem, nikt nie zostanie przy życiu. I lepiej mi uwierz, bo jestem pewna, że nie chcesz mnie przetestować - powiedziała i odeszła.
Ja zostałam jeszcze chwilę nad jeziorem. Wpatrywałam się w taflę wody, a łzy same płynęły mi po policzkach. Dlaczego mnie spotyka takie nieszczęście? Miałam tego dosyć. Znów cierpiałam... Nie wiedziałam, ile czasu minęło. W końcu jednak zdecydowałam się wrócić do zamku. Gdy tylko przekroczyłam próg salonu, zaraz podbiegł do mnie Serine.
- Cei, gdzie ty byłaś? Martwiłem się - uśmiechnął się krzywo.
- Tylko nad jeziorem. Przepraszam, zasiedziałam się - odparłam bez emocji.
- Coś się stało? - zapytał z troską w głosie.
- Nie, wszystko jest w porządku - zmusiłam się do uśmiechu.
- No, nie wiem. Znam cię już trochę i wiem, kiedy coś jest nie tak - zapewnił mnie.
Podszedł bliżej i spojrzał mi w oczy. Ja starałam się uciec wzrokiem, ale basior zawsze go odnajdywał.
- Płakałaś? - zapytał nagle ze zdziwieniem.
- Nie, no co ty. Wydaje ci się tylko, naprawdę - próbowałam go przekonać do swojej wersji.
Ten złapał mój pysk w swoje łapy. Musiałam na niego popatrzeć. Pokusa była zbyt wielka.
- Jeśli coś będzie nie tak, powiesz mi? - rzekł z nadzieją.
- Tak - odparłam trochę niepewnie.
Potem Serine próbował okryć mnie skrzydłami, ale ja się odsunęłam. W oddali słyszałam już kroki Chance. Odwróciłam się w stronę drzwi. Sekundę potem stanęła w nich wilczyca. Basior chyba zrozumiał, dlaczego się odsunęłam.
- O, Cei! Już wróciłaś? Wszyscy cię szukali - powiedziała, udając zmartwienie.
Nie odpowiedziałam jej nic. Po prostu odwróciłam się napięcie i ruszyłam głębiej do salonu. Potem zjedliśmy obiad. Siedziałam naprzeciwko Serine'a. Wzrok miałam non stop utkwiony w podłodze. To wszystko zaczęło mnie przytłaczać. Podniosłam na chwilę oczy. Chance lepiła się do basiora. Szeptała mu coś do ucha, śmiała się, rzucała mu się na szyję. Coś ścisnęło za serce. Nie mogłam na to patrzeć. Wstałam i wyszłam bez słowa na balkon. Odetchnęłam pełną piersią. Musiałam się uspokoić. Z oczu poleciały mi łzy. Usłyszałam skrzypienie drzwi. Nie odwróciłam się, by sprawdzić, kto to. Po chwili poczułam na ramieniu czyjąś łapę.
- Co się dzieje, Cei? 
Na moim pysku namalowało się zdziwienie. To był Zaheer. Skierowałam zapłakane oczy w jego stronę. Ten przytulił mnie po przyjacielsku. Mogłam się wypłakać bez skrępowania. Nic nie mówił, o nic nie pytał.
- Słyszałem waszą rozmowę - wyszeptał mi do ucha, najciszej, jak mógł.
Jeszcze bardziej się rozryczałam. To było takie trudne.
- Nie płacz, coś wymyślimy. Nie ma takiej rzeczy ani stworzenia na świecie, którego nie dałoby się obalić. Na każdego znajdzie się sposób - zapewnił mnie.
W tamtym momencie po raz pierwszy w życiu żałowałam, że wybrałam egzystencję, a nie śmierć...

<Serine? ;)>

Od Ceiviry CD. Losta

Osobiście myślałam, że mają gorzej na pieńku albo że Light to jakiś seryjny zabójca czy niebezpieczny psychopata. Tyle już w życiu widziałam dziwactw. To, to pestka. Nie zmienia to jednak faktu, iż będą nieźle na siebie wściekli. Oby się tylko nie pozabijali.
- Mogłam się domyśleć, że tak skrajne rasy nie mogą żyć ze sobą w zgodzie - powiedziałam, wyłączając barierę.
Spojrzałam na Sheena. Wydawał się mocno zatroskany.
- Możemy ci w czymś pomóc? - zapytałam.
- Chciałbym was prosić o przysługę. Kilka kilometrów drogi stąd znajduje się jaskinia. W niej zaś położony jest legendarny labirynt. Na samym jego środku znajduje się skarb. To małe, niewinnie wyglądające, złote jajo. Proszę, przynieście mi je - powiedział poważnym głosem.
- Do czego ci ono? - zapytał podejrzliwie Lost.
- Do ochrony. Jam jest pradawny smok z głębin. Dbam o zachowanie porządku w świecie nadprzyrodzonych stworzeń. Ostatnio mój pancerz znacznie osłabł za sprawą pewnego wilka. To jajo zapewni mi ochronę i spokój - odparł.
- Dlaczego sam tego nie zrobisz? - dopytywał dalej basior.
- Nie mogę opuścić tego miejsca. Jest czymś w rodzaju świątyni. Zostałem tutaj uwięziony.
- Dobrze, pomożemy ci - zgodziłam się wreszcie.
- Musicie jednak wiedzieć, że jaskinia jest niebezpieczna. W labiryncie roi się od pradawnych stworów i duchów, których nie zabijesz od tak sobie. Samego jaja strzeże legendarna zjawa. Działa na nią tylko jedno - Miecz Smoczego Bractwa. Ten artefakt również musicie odnaleźć. Labirynt jest naprawdę ogromny. Gdy już do nie wejdziecie, nie opuścicie go, dopóki nie pokonacie zjawy, strzegącej skarbu - wyjaśnił.
Cóż, zadanie miało rangę arcytrudnego. Sama nie wiedziałam, czy warto się w to pakować, ale uznałam, że raz się żyję. Zżerała mnie ciekawość, jakie to potwory kryją się w mrocznych odmętach tej przedziwnej jaskini.
- Lost, jesteś na to gotowy? Idziesz ze mną? - zapytałam.

<Lost? Niech coś zacznie się dziać ;)>

Od Grace CD. Cyndi'ego

Następnego dnia obudziło mnie złośliwe słońce. Cyndi'ego bezlitośnie obudziłam chwilę po tym, jak zaczęłam w miarę kontaktować.
-Grace... - zaczął po chwili lekko wkurzonym tonem.
-Tak, wiem, ja też cię kocham... Ale może dzisiaj wreszcie ci coś w mózgu zaskoczy... - przewróciłam oczami uśmiechając się lekko.
-Ja nie wiem, o co ci chodzi... Zgadaliście się z tym całym Utsukushi i teraz mnie wrabiacie? - mruknął i udał, że się obraził i odwrócił się do mnie tyłem. Westchnęłam ciężko i ponownie przewróciłam oczami.
-Na prawdę, strasznie wolno myślisz... - podeszłam do niego i trąciłam go delikatnie nosem.
-Zresztą zaraz zobaczysz, jaka Samantha ma dla ciebie niespodziankę - uśmiechnęłam się. Zmierzył mnie tylko wzrokiem mówiącym "I tak mnie nie przekonasz" i dalej udając obrażonego, poszedł do jaskini szamanki. W podskokach ruszyłam za nim, bardzo ciekawa jego reakcji. No bo co jak co, ale to może być dla niego trochę dziwne... W końcu nie codziennie spotyka się swojego brata, który został zmieniony w potwora, więc... Po chwili byliśmy na miejscu Samantha powitała nas tajemniczym uśmiechem.

<Cyndi? xD Czas - jest. Wena - nie ma, ale i tak coś napisałam.. x3>

sobota, 21 marca 2015

Od Losta CD. Ceiviry

Spojrzałem na Cei. Nie byłem pewny, czy powiedzieć wszystko całą prawdę, czy tylko jakąś jej część. W końcu jednak się przemogłem.
-Wiesz, kiedyś już tu byłem. Z początku nie byłem tego pewien, ale kiedy zobaczyłem Lighta wiedziałem już wszystko. Kiedyś jak wędrowałem spotkałem Lighta. Rozmawialiśmy chwilę. Potem stało się coś... One wezwał spiżowego smoka. Festusa - spojrzałem na Ceivirę. Wyglądała na ciekawą co dalej - Powiedział, że to "dla ochrony przed Wilkiem Śmierci". Wiez nasze gatunki nigdy się nie dogadywały. W końcu stracił panowanie nad Festusem. Zionął we mnie ogniem.
Cei zrobiła przerażoną minę.
-Na szczęście nic mi się nie stało. Light kazał mi się wynosić, ponieważ jakoby "wkurzyłem" Festusa. Od tego czasu nie pałamy do siebie sympatią.

<Cei? Lost się wytłumaczył. c:>

piątek, 20 marca 2015

Od Cole'a CD. Emmy

Spojrzałem na waderę znacząco.
- Ruszajmy. - powiedziałem. 
- Nie! Czekaj... - Emma chwyciła mnie za ramię. - Potrzebny nam jakiś plan... jakiś DOBRY plan.
- Dobsz, o Bogini Mądrości. - ukłoniłem się z chytrym uśmieszkiem.
Emma przewróciła oczami.
- Prze pana boga, to nie czas na wygłupy. Chyba wymyśliłam całkiem niezły plan...
***
Ustawiłem się w wyznaczonym miejscu. Poinformowałem Hitaishi o naszym planie i powiedziałem, by telepatycznie poinformowała o nim Navaroga. Doskonale. Teraz tylko wystarczyło czekać. Ja skryłem się w krzewach, kamuflując siebie i Hitaishi, a Emma stała się niewidzialna. Rozległ się pisk oznaczający sygnał. Navarog przez chwilę siłował się z Oralem, aby odciągnąć go od polany. Gdy tak się stało, rozpoczęliśmy działanie. Jednak nie z pustym mózgiem... Wiedzieliśmy, że nasz wróg był nieśmiertelny. Skupiłem swoją energię duchową, by wykopać wielki dół. Emma napełniała go powoli wodą, podczas, gdy ja porozrzucałem po drzewach pnącza i podłączyłem je do mechanizmu. Gdy Hitaishi zaczęła rozwieszć nalepki wybuchowe na „linach” i w wielkim dole, a ja przysypałem wierzch dziury grubymi liśćmi wspartymi o ciężkie gałęzie, podczas, gdy Emma się wycofała. Gdy wszystko było gotowe, ukryliśmy się. Poinformowaliśmy Navaroga o gotowej pułapce.
Czekaliśmy w napięciu, aż przybędzie Oral, gotowi na swoich stanowiskach. Po piętnastu minutach gorączkowego wyczekiwania pojawili się Navarog oraz Oral. Kiedy zapędził go w kozi róg, czyli w sam środek pułapki, i oddalił się na bezpieczną odległość, dałem sygnał lianą. Przystąpiły do działania. Oplotły Orala całego, tak aby nie mógł się wydostać. Zaczął krzyczeć zdezorientowany.
~ Hitaishi!
     Nalepki wybuchowe eksplodowały, zarywając pod sobą pułapkę. Usłyszeliśmy krzyk.
~ Emma!
    Z dołu wystrzeliły strumienie wody. Wtedy wybuchły nalepki tam umieszczone zarywając za sobą cały strop ziemi i przysypując rozszarpanego Orala ziemią. Wtedy woda opadła zalewajac cały teren i ugniatając całą ziemię.
- Udało się? - zapytała szeptem Hitaishi.
- Udało się...? - zapytał z niedowierzaniem Navarog.
- Udao się! - powiedziała drżącym głosem Emma.
- UDAŁO SIĘ! - Krzyknąłem i niewiele myśląc rzuciłem się Emmie w ramiona.

<Emma? Gdyby nie InoshikachouFormation, dalej tkwiłbym w martwym punkcie :3>

Od Serine'a CD. Ceiviry

Czasami nienawidzę siebie. Kamienny wyraz pyska pojawia się w najmniej odpowiednich momentach. Takich jak teraz.
Ceivira spuściła wzrok, jakby bała się mojej reakcji. I może nawet tak było. 
- Hej, Cei… - Mimo braku uczuć na pysku mój głos był miękki. Nachyliłem się, by nawiązać z nią jakikolwiek kontakt wzrokowy. Niestety zacisnęła powieki, jakby mój wzrok ją krzywdził. O bogowie.. obym się mylił. 
Uniosłem jej brodę, ale nadal miała zamknięte oczy. 
- Cei, proszę… 
Zimny wiatr zawiał jej w plecy. Zacisnęła usta w cienką linię i (w końcu) rozwarła powieki. Rzęsy miała posklejanie od łez, a kolor tęczówek pociemniał. Wciągnęła nosem zimne powietrze i rozchyliła łapy do uścisku. Zawahała się, ale w końcu wtuliła się we mnie. 
Chwila jednak trwała.. chwilę. W pewnym momencie odskoczyła jak poparzona. Wzrok wbiła w wejście do zamku. Stała tam Chance; oparta o framugę drzwi patrzyła z grymasem. Wadera skupiła wzrok na Ceivirze. Jej spojrzenie było pełne bólu, jakby sama obecność białej wadery ją urażała.
Przez pierwsze sekundy nikt się nie odzywał. Zdziwiłem się, że Chance jeszcze nie wybuchła. Podobno się zmieniła. Podobno. 
- Wiecie która jest godzina? – spytała oschle. 
Mimika bardziej pasowała mi do chorej psychicznie, zwariowanej wilczycy. Potargane włosy sterczące na czubku głowy odchodziły w każdą stronę. 
- W salonie masz zegar, sprawdź sobie – powiedziałem ironicznie z nadzieją, że odejdzie. W zamian jej morskie oczy skupiły się teraz na mnie. 
- Lepiej uważaj, Serine...
- Bo co? - warknąłem i postawiłem krok do przodu. Beżowa wilczyca zaś cofnęła się z przyspieszonym oddechem. - Znowu zaczniesz mi grozić? Znowu zaczniesz rujnować wszystko dookoła?! 
- Serine. – Ceivira zatrzymała mnie kładąc łapę na piersi.  
- Pewnego dnia stracisz wszystko, co kochasz – powiedziała z dezaprobatą. Połowa jej ciała już chowała się w cieniu. 
Zagryzłem zęby. Myślałem, ze to ja wybuchnę, ale powstrzymał mnie młody, ale poważny głos. 
- Licz się ze słowami, Chance. 
Z cienia w pół złamanej kolumny wyłonił się Zaheer. Jego intensywnie pomarańczowe oczy spotkały się z moimi. Rzucił mi spojrzenie mówiące: „Ja się tym zajmę”. Nie protestowałem. Wadera prychnęła całkowicie go ignorując, ale basior skoczył jej naprzeciw. 
- Och, błagam cię – zaczęła znudzonym głosem i przeciągając „a”. – Następny, co mi grozi? – Spytała jakby pewna siebie. 
- Chance… zabraliśmy się pod jednym warunkiem…
- Nie jestem w przedszkolu, by mną rządzić! – krzyknęła. Przez chrypki głos ciężko było usłyszeć samogłoski.
- Doprawdy? A rządzić innymi było fajnie? 
Zamilkła. Jej tęczówki wydawały się teraz czarne. Rzuciła mi i Ceivirze ostre spojrzenie i znikła za ścianą. 
Zaheer odchrząknął. 
- Wybaczcie bardzo za to… zamieszanie. 
- Myślę, że nie miała niczego złego na myśli. – Cei zdawała się myśleć optymistycznie, niestety w przypadku Chance nie da się takim być. 
- Przerwała nam bardzo przyjemną chwilę – powiedziałem urażony. Wadera za to pchnęła mnie lekko i obdarzyła spojrzeniem: „Zamknij się”, ale takim „Zamknij się” z uśmiechem.  
- Nieważne – powiedział Zaheer. Westchnął ciężko i spojrzał na cienką linię horyzontu. – Serine, mógłbym poprosić się na słówko? 
Spojrzałem na Ceivirę. Skinęła głową, co zrozumiałem za zgodę. 

Odkąd poznałem Zaheera, myślałem, że jest to nieśmiały szczeniak, który boi się świata. Tymczasem zostałem mile zaskoczony. 
Basior był niższy o głowę, co było dziwne, bo zachowywał się i mówił, jakby był starszy ode mnie. Nie ukrywam, peszyło mnie to. Oczywiście dalej był nieśmiały. Unikał wszelkich kontaktów wzrokowych, a kiedy udało się go nawiązać, trwał parę sekund. I czy ja wiem, że dalej obraża apatią wszelkie nowości? Odkąd się tu pojawił, znikał na parę godzin, a zwłaszcza w nocy. Nie odzywał się dużo, chyba że z matką. Jedynie z nią rozmawiał najwięcej. Co jakiś czas widziałem jak szepcze jej do ucha. 
- … miłość jest jak trucizna. Zabija od środka zwłaszcza ta nieodwzajemniona – powiedział.
- Chwila… czy ty mówisz o… 
- Dobrze wiesz, o kim mówię – przerwał mi. 
- Nienawidzę zagadek – ściągnąłem brwi i wydąłem usta.
- Moja matka… często… mówiła zagadkami – powiedział. – Twierdziła, że najlepszy efekt uzyskam jeśli zrobię coś samodzielnie… Dlatego musiałem szukać odpowiedź sam…
- A nie mieć wszystko jak na tacy – dokończyłem. 
- Tak – spuścił wzrok. Kolor jego oczu nie pociemniał. Wręcz przeciwnie – w cieniu były jak latarnia. 
Wilk podciął nosem i spojrzał w moim kierunku, ale nie prosto w oczy.  
- Chance będzie się starała ciebie omotać… - Spoważniał. 
- W jakim sensie?
- …dlatego uważaj na nią.
Chciałem porozmawiać z Ceivirą o ostrzeżeniu młodego basiora. „Chance będzie się starała ciebie omotać”. Niby w jaki sposób? Użyje swojego umysłu? A może raczy używać głosu? Im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym bardziej popadałem w paranoję. 
„Chance nic mi nie zrobi” – powtarzałem w kółko. 
Położyłem się obok śpiącej już wadery. Poprawiłem zsunięty z jej pleców koc i przykryłem się własnym. 

<Cei? Mówiłam, weny brak I;>

Od Ceiviry CD. Losta

Na moją twarz wystąpiło zdziwienie i sama nie wiem dlaczego przerażenie. Znali się? Ale jak to? Chciałam jak najszybciej wypytać Losta o szczegóły, ale na chwilę obecną zrezygnowałam z tego zamiaru. Przyjdzie na to czas, gdy Light sobie pójdzie.
- To ja was zostawię na chwilę samych. Odpoczywaj Cei.
Biały basior uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, a mojego towarzysza zmierzył krytycznym wzrokiem. Potem opuścił jaskinię.
- Jak się czujesz? - zapytał Lost, gdy tylko tamten zniknął z jego pola widzenia.
- Dobrze, ale wszystko mnie boli. Będę musiała tu zostać jakiś czas. Nie przejmuj się mną - odpowiedziałam.
- On mi się nie podoba. Uważaj na niego - ostrzegł mnie basior.
- Ale dlaczego? I skąd wy się w ogóle znacie? - dopytywałam.
Lost westchnął. Po krótkiej chwili ciszy otworzył pysk i już miał zacząć mówić, gdy u wylotu jaskini stanął Light. Tłumiłam w sobie złość. Tak strasznie pragnęłam się dowiedzieć, o co chodzi.
- Wybaczcie, że wam przeszkadzam. Przyniosłem zioła. One z pewnością ci pomogą, Cei. Jutro powinnaś już chodzić, ale na latanie o wiele za wcześnie - oznajmił.
Potem opatrzył mi skrzydła i łapy. Wszystkie jego ruchy z niebywałą dokładnością obserwował Lost. Nie ufał mu i  to było widać. Light został z nami już do końca dnia. Ja leżałam wygodnie na łóżku. Tyle wrażeń jak na jeden dzień to zdecydowanie za dużo. Zamknęłam oczy i od razu zasnęłam.
~*~*~*~
Rano obudził mnie dziwny dźwięk. Spojrzałam na dwa śpiące obok mnie basiory. Im widocznie nie przeszkadzał hałas albo po prostu go nie słyszeli. Próbowałam się podnieść. O dziwo zrobiłam to z niesamowitą lekkością. łapy nie bolały mnie już w ogóle. Postanowiłam sprawdzić, co się tam wyrabia. Gdy wyszłam z jaskini, zauważyłam, jak ogromny jest wąwóz. Dźwięk zaczął się pogłębiać. Nie wiedziałam, jak daleko już zaszłam. Przemierzyłam próg jaskini i oto go ujrzałam. Wielki, połyskujący metalem smok stał pośrodku. Darł się na cały głos. Gdy tylko się zbliżyłam, wycelował we mnie wiązką ognia. Utworzyłam barierę z dźwięku. Miałam ograniczone ruchy, więc uniki przynosiły mi coraz większą trudność. Schowałam się za jednym z kamieni. Przyjrzałam się bliżej gadowi. Po dłuższych oględzinach spostrzegłam na jego ciele ostry, długi kolec.
- To dlatego jest taki rozjuszony... - zrozumiałam.
Wtem do moich uszu doleciał huk. Spojrzałam w górę. Tona kamieni miała zaraz zwalić mi się na głowę. Nagle poczułam ostre szarpnięcie za łapę. To był Light!
- Następnym razem uważaj - uśmiechnął się szelmowsko.
- Będę - zapewniłam go, również się uśmiechając.
Sekundę po nim do jaskini wparował Lost. Już celował w smoka.
- Stój! - wrzasnęłam na cały głos.
Wysłałam w stronę gada widzialną tylko dla czarnego basiora wiązkę dźwięku. Dotarła do kolca. Lost spojrzał na mnie i pokiwał głową. Smok wystrzelił w moją stronę ogniem, a ja po raz kolejny ją odepchnęłam, ale wcześniej wysłałam w świat ogłuszający akord.
- Teraz! - krzyknęłam.
Widziałam, jak Lost wykonuje imponujący skok. Chwilę później dzierżył już w pysku kolec. Smok ryknął, ale potem się uspokoił. Podbiegłam do Losta z uśmiechem na pysku.
- Dobra robota! - powiedziałam życzliwie.
- Masz rację, dziękuję ci, przyjacielu - odrzekł smok.
Zdziwiłam się, że w ogóle mówi, ale uśmiechnęłam się. Wtem gad zmierzył krytycznym wzrokiem Lighta. Ten w sekundzie się ulotnił. Ciekawe, dlaczego?
- Nazywam się Sheen - przedstawił nam się.
- Ja jestem Cei, a to Lost.
- Teraz możecie w spokoju porozmawiać - zaśmiał się.
Dla pewności utworzyłam barierę dźwiękową. Lepiej być pewnym, że Light niczego nie słyszy.
- Skąd go znasz? - zapytałam wreszcie.

<Lost? Tłumacz się teraz :D>

Od Hazel

Otworzyłam oczy. Ranek był chmurny i deszczowy. Poszłam zapolować, ale na polowaniu spotkałam kogoś. 
-Hej - przywitał się basior. - Jestem Aventy, alfa watahy. 
-A ja jestem Hazel i jestem początkującym zabójcą - zaśmiałam się. Aventy też się uśmiechnął pod nosem.
-Mam dla ciebie zadanie - powiedział.
-Wal - uśmiechnęłam się.
-Znajdź i upoluj... Bodajże największego jelenia jakiego uda ci się znaleźć.
-Okej. To zadanie na teraz?
Przytaknął. Pożegnałam się i już chciałam odchodzić kiedy basior powiedział:
-Masz czas do pierwszej po południu. Do tego czasu musisz przynieść mi ofiarę. 
-Jasne - mrugnęłam i odeszłam. 
***
Za pięć minut miała być 13:00. Wlokłam jelenia do jaskini alfy. O 12:59  stanęłam przed jaskinią basiora i zawołałam w mrok:
-Już jestem.
Aventy pojawił się z uśmieszkiem pod nosem.
-Świetnie się spisałaś - pochwalił mnie. 
-Dzięki - powiedziałam z uśmiechem.

<Aventy? :3>

Od Veyrona CD. Karibu

Siedzieliśmy chwilę w milczeniu na polance. Zobaczyłem na twarzy Karibu kwaśny wyraz.
- Wszystko dobrze? - zapytałem ją z niepokojem.
- Taak... - wyjąkała. - Jedynie trochę boli mnie brzuch... to wszystko.
- Nieźle hukęłaś o ścianę. - przyznałem. - A ty mały? Jak się czujesz?
     Szczeniak wpatrywał się we mnie w milczeniu jakby nie wiedział co odpowiedzieć. Spuścił wzrok.
- Ja... - zaczął. - Faktycznie nie wiem co powiedzieć...
- Co? - zdziwiłem się niezmiernie. Zupełnie, jakby basiorek czytał mi w myś...
- Umiem czytać w myślach. - przyznał, grzebiąc nerwowo nogą w ziemi. - Wybacz... miałem nigdy więcej tak nie robić... chciałem poprostu sprawdzić, jakie macie intencje...
- Nie przejmuj się tym... - uśmiechnąłem się do niego.

<Karibu?>

Od Hamony CD. Ecclesi

Ecclesia poprowadziła mnie do jakiejś jaskini. W środku leżał Matt, który wyglądał jak mumia w tych wszystkich bandażach.
-Ecclesia... - spojrzałam na waderę - Chodź na dwór, chce ci coś powiedzieć.
Wadera spojrzała na mnie zdziwiona, ale wyszła. Kiedy znalazłyśmy się sam na sam spojrzałam na nią.
-Słuchaj... - nie bardzo wiedziałam jak to powiedzieć - Przepraszam, że byłam dla ciebie taka chamska tam nad wodą. Ja po prostu jestem cholernie zła na Matta. 
-Ach tak... - mruknęła wilczyca.
-Słuchaj, ja mówię szczerzę. Matt pokazał mi, że nie wolno być złym na cały świat, przez to że ma się trudne doświadczenia z dzieciństwa - mięśnie pyska dziwnie mi się napięły. I wtedy zrozumiałam. Ja się po raz pierwszy w dorosłym życiu uśmiechnęłam, ale tak szczerze. 
Weszłyśmy do jaskini. Podeszłam do Matta.
-Będziesz żył - szpenęłam do basiora.
-Co? - zapytał zdezorietnowany.
-Będziesz żył. Nie pozowlę ci umrzeć - powtórzyłam zdecydowanym głosem. Położyłam mu jedną łapę na sercu, drugą na głowie i zaczęłam szeptać pewne specjalne zaklęcie. Po chwili Matt zamknął oczy i zaczął oddychać spokojnie.
-Co mu? - Ecclesia spojrzała na mnie.
-Jest w porządku. Śpi. Jak się obudzi będzie zdrowy. Tylko będzie musiał poczekać, aż rany się pogoją. Poza tym wszystko będzie ok. 

<Ecclesia albo Matt? :D>

Od Losta CD. Melody

-Cześć - przywitał nas Aventy wyłaniając się z mroku jaskini.
-Cześć. Tu jest największy daniel jakiego znalazłem - trąciłem jelenia nosem.
-Ach tak... Świetnie się spisałeś, jestem z ciebie dumny - uśmiechnął się.
Melody chrząknęła.
-Ekhm, ekhm. Aventy... Mam sprawę.
-Jaką? - alfa spojrzał na nią roztargnionym wzrokiem. 
-No... Kazałeś mi zabić pewnego wilka. Dostałam jego trop... To był Lost - wskazała na mnie.
Basior zrobił zdumioną minę.

<Melody,  albo Aventy? Nie wiem... c:>

Od Ecclesi CD. Matta

- Matt. - chwyciłam basiora za łapę spoglądając prosto w jego pełne łez, przenikliwe oczy. - Ile razy mam Ci powtarzać: możesz wybrać Hamonę, możesz  nie wybierać nikogo, może zastanawiać się prszez calusieńką wieczność, ale co ci, do cholery, strzeliło do głowy, żeby popełniać samobójstwo?!
- Ja... - zaczął zakłopotany basior i zaczął nerwowo rozglądać się dookoła siebie, jakby szukał drogi ucieczki przed moim surowym spojrzeniem.
- Och, przestań zachowywać się jak baba! - powiedziałam rozzłoszczona. Basior sam nie wiedział, czego chce. - Wiesz co by się stało, gdybyś się zabił?
     Matt pokręcił przecząco głową.
- Jestem pewna, że Hamona skoczyłaby z mostu, żeby cię dogonić! A teraz rusz dupsko i idź ją przeprosić, bo sama uważam, że potraktowałeś ją okropnie. - wskazałam głową na wyjście.
- Ale... - chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam.
- Nie ma żadnego „ale”! Idź i ją przeproś. - burknęłam.
- Ale ja nie mogę chodzić... - westchnął nieco zmieszany basior.
- Hmpf... - westchnęłam. - W takim razie sama po nią pójdę. A ty tu siedź. [...] I czekaj.
     Mówiąc to wyszłam z jaskini łapiąc w swoje płuca łyk zimnego, orzeźwiającego powietrza. Ruszyłam w stronę lasu, aby odnaleźć Hamonę. W tym czasie rozmyślałam nad tym, co się przed chwilą stało... dlaczego potraktowałam Matta tak ostro? Dlaczego zależało mi na tym, żeby zobaczył się z Hamoną i żebyśmy wszystko sobie wyjaśnili? Dlaczego wiedziałam, że nie będę odczówać smutku, kiedy wybierze Hamonę? Bo będzie szczęśliwy? Bo ja będę szczęśliwa? Że on jest szczęśliwy? Nie dokońca byłam pewna, czy to tak działa... no cóż.
    Po kilku minutach szukania odnalazłam Hamonę nad wodopojem. Chodź nigdy nie poznałam jej osobiście, wiedziałam, że to ona. Matt opowiadał mi o niej bardzo dużo. Podeszłam do niej niepewnie i usiadłam obok niej.
- Czego chcesz?! - mruknęła niezadowolona ukrywając głowę w ramionach i odwracając się ode mnie plecami.
- Jesteś smutna? - zapytałam ze współczuciem w głosie.
- Nic ci do tego... - burknęła czarnowłosa wadera.
- Czy... czy chodzi o basiora? Jakiś zawód miłosny? - postanowiłam przycisnąć.
- Skąd to wiesz? - wadera wyglądała przez chwilę na poruszoną, ale poten iskra w jej oku zgasła i odrazu się poprawiła: - Nic ci do tego...
- Matt chce cię widzieć, bo chce ci przekazać bardzo ważną informację. - zdecydowałam się zaczepić rozmowę.
- Ecclesia? - Hamona popatrzyła na mnie z obżydzeniem, jak bym była jakimś zombie, albo jakąś ochydną kreaturą.
- Słuchaj... - zaczęłam. - Ja naprawdę nie mam nic przeciwko tobie... tak jakoś wyszło... zakochałam się i w ogóle... no... w każdym razie... uważam, że jesteście dla siebie przeznaczeni... dwie mroczne dusze... jedyne, które są w stanie zrozumieć siebie nawzajem.
- Nie obchodzi mnie to... teraz niech przyjdzie przeprosić. - nadąsała się wadera. Miałam ich dość... całej dwójki... zwariować można... co ja? Swatką jakąś jestem?!
- Matt bił się z wilkiem żywiołów i został śmiertelnie ranny. Leży w łóżku w swojej jaskini, cały połamany, zostało mu zaledwie kilka minut życia i chce powiedzieć TOBIE ostatnie słowa. - powiedziałam bez entuzjazmu. Chyba jedyna metoda, która odobraża obrażonych...
- Co?! - Hamona zerwała się na nogi i zaczęła się nerwowo rozglądać. - Gdzie?! Gadaj!
I złapała się w płapkę...
- Chodź za mną, pokażę ci...

<Hamona? Matt?>

wtorek, 17 marca 2015

Od Ryana CD. Arisy

- Słucham? - zaciekawiłem się tym co powiedziała wadera.
- Ech... nic, nie ważne... pytałam, czy wiesz może, jak się wydostać z tej wyspy... - chrząknęła zakłopotana Arisa.
     Rozejrzałem się dookoło. Plaża była piaszczysta... wszędzie, ale to dosłownie wszędzie był piasek. Biały jak śnieg, ale jednak niesamowicie gorący. Kilkanaście metrów dalej długim pasem rozciągała się ciemna, gęsta i nieprzenikniona dżungla.
- Mnie się tu podoba. - powiedziałem, po czym wywaliłem się na gorący piasek. Nie będę ukrywał... piasek jest złośliwy; szczególnie wtedy, kiedy właśnie wyszedłeś z wody, położyłeś się na nim i zostałeś oblepiony tysiącem malutkich kamyczków... Przewróciłem oczami. No ładnie, no ładnie...
- Tak, super, super, a teraz wstawaj i wracamy do domu.
- Nie chce mi się... - mruknąłem zamykając oczy.
- Wstawaj, luniuchu!
- Wiesz co? Zanim się urodziłem, miałem mieć skrzydła... - stęknąłem.
- Co? - chrząknęła wadera z trudem powstrzymując nagły i niezgoła oczekiwany napad śmiechu.
- No naprawdę... zanim się urodziłem, szaman powiedział mojej matce, że będę miał skrzydła. Ale jakoś ich nie mam... - popatrzyłem smętnie na swój grzbiet. - Nawet, jeśli wyglądałbym idiotycznie, to oddałbym wszystko, żeby teraz mieć skrzydła... wziąłbym ciebie i razem byśmy przelecieli nad oceanem, prosto do naszej watahy, a potem bym się położył i zasnął głęboko.

<Arisa? :> >

Od Aventy'ego CD. Ilus

- Oczywiście! - uśmiechnąłem się. Spokojne dotychczas oczy wadery zapłonęły niebieskimi iskrami radości.
- Dziękuję. - wyszczerzyła zęby. - Ej, a tak w ogóle, to jestem Ilus, panie alfo, a ty?
- Mam na imię Aventy, ale możesz mówić do mnie jak kolwiek chcesz, tylko proszę nie „panie alfo”. - zaśmiałem się.
- Tak jest panie... yy... ee... znaczy się, Aventy. Może mógłbyś oprowadzić mnie po swoich „och jakże skromnych” terenach watahy.
- Pewnie. - potaknąłem głową. - To gdzie chciałabyś się udać najpierw?
- Hm... pomyślmy... - zamyśliła się na chwilkę błękitnooka wadera.
- Więc? - zacząłem.
- Może zabierzesz mnie najpierw w najpraktyczniejsze miejsca, z których będę mogła kożystać? No wiesz... na przykład, gdzie leżą jaskinie, gdzie wodopój, w których miejscach złazi się najwięcej zwierzyny, żeby można było jak najszybciej zdobyć sobie pożywionko, gdzie jest plaża z dostępem do morza i tak dalej... - Ilus podrapała się w głowę.
          Razem z niezwykłą waderą zwiedziliśmy wpierw wodopój, pokazałem waderze lasek, w którym łatwo jest otoczyć sarny, dzikie jelenie i wiele innych, jeśli tylko pracuje się w grupie. Później zwiedziliśmy morskie wybrzeże, które rozciągało się na półtora kilometra granic watahy. Kiedy tam przebywaliśmy, wskazałem waderze łapą małą wysepkę przynależącą do naszej watahy, w której mieści się zatoka syren. Spoglądała wtedy z rozmarzeniem w dal, jakby przypomniały jej się jakieś wspaniałe, odległe czasy. Później udaliśmy się w mniej znane miejsca, na przykład na stare cmentarzysko, Las Tysiąca Luster, nad rzekę przepływającą przez watahę... nawet z dlaleka przyglądaliśmy się starej, opuszczonej farmie stojącej na skraju lasu. Ilus chciała nawet tam pobiedz, ale powiedziałem jej, że to bardzo niebezpieczne miejsce; mój kuzyn kiedyś tam był i nie przyniósł stamtąd przyjemnych wspomnień...
Pod koniec dnia, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, rozlewając po niebie tysiące wielobarwnych pasm, a cała wataha była już ogólnikowo zwiedzona, postanowiłem zabrać waderę w jeszcze jedno ciekawe miejsce. Zabrałem ją na szczyt wielkiego wzgórza z osuniętym wałem ziemi, tworzącego rodzaj klifu. Usiedliśmy na jego skraju pod wiśnią, która rozkwitała tysiącem pięknych, delikatnie różowo psstelowych płatków. Mieliśmy wspaniały widok na całą watahę oraz niezwykle urokliwe niebo.
- Ładnie tu, prawda? - uśmiechnąłem się, zapatrując się w kolorowe niebo, które powoli ciemniało i słońce malejące za horyzontem.
- Mhm... - mruknęła z zadowoleniem Ilus obok mnie. Zapatrzyłem się w dal. Gdy byliśmy mali przychodziliśmy to z rodzicami, siostrami i kuzynem, aby się pobawić... to były piękne czasy.
- Hej, Ilus... chciałbym cię o coś zapytać... - zacząłem, kierując wzrok w stronę wadery... znaczy... chciałbym, żeby tam siedziała. Spojrzałem w prawą stronę, ale nigdzie nie ujrzałem wdery.
- Ilus? - szepnąłem sam do siebie. Gdzie ona mogła się podziać? Miałem szczerą nadzieję, że nie strzeliło jej do głowy, by iść „pozwiedzać” opuszczoną farmę...

<Ilus? Wybacz, że musiałaś długo czekać, ale za to się troszkę rozpisałem :3>

Od Losta CD. Ceiviry

Spojrzałem przerażony na dół wąwozu. Dna nie było nawet widać. Wolałem nie myśleć co się stało z Cei. Zrobiłem nim pomyślałem co robię. Skoczyłem w dół. Ściana mroku uniosła się wokół mnie i opadłem łagodnie na dno. Rozejrzałem się w poszukiwaniu wadery. Nigdzie nie było jej widać. Złapałem trop i ruszyłem po nim. Wkrótce dotarłem do jaskini. W środku panował półmrok. Zobaczyłem moją przyjaciółkę. A nad nią pochylał się właśnie jakiś wilk. Ztłamsiłem w sobie chęć zabicia go siłą woli. 
-Ceivira? - spytałem. Wadera spojrzała na mnie i w jej oczach dostrzegłem ulgę.
-Lost - powiedziała - To jest Light, Wilk Życia.
Spojrzałem na niego. Był biały i miał szaro - zielone i zimne tęczówki. Zmusiłem się do uśmiechu. On to powtórzył. Patrzyliśmy na siebie bez słowa. Cei chyba wyczuła napięcie między nami.
-My się znamy - powiedziałem po chwili jadowitym tonem - Aż za dobrze.

<Cei? Jak się sprawy potoczą?>

Cześć!

Hej! Wybaczcie, że aktywność watahy spadła do zera, ale wraz ze spadkiem aktywności spadła na mnie tona nauki. Obiecuję, że od dziś będę starała się wstawiać codziennie posty. Jeszcze raz bardzo Was przepraszam :c.
Btw. Jeśli znacie kogoś zainteresowanego pisaniem opowiadań na blogach, koniecznie polećcie mu naszą watahę :D

piątek, 13 marca 2015

Od Hamony CD. Matta

Przechyliłam lekko głowę wpatrując się z niego z uporem.
-Wiesz co... Ty jesteś naprawdę głupi - powiedziałam po chwili.
-Dlaczego? - zapytał urażony.
Prychnęłam.
-Bo czuję, że jesteś do mnie z lekka podobny. A nawet bardzo. Poza tym, jesteś na razie najmilszym dla mnie basiorem. Ale to może się zmienić, prawda? - wyszczerzyłam się - Z resztą... Tworzysz wokół siebie aurę. Dość potężną. Poza tym mroczną. A ja lubię mrok.
Spojrzałam na niego. Wyglądał na zaskoczonego taką odpowiedzią, ale nic nie mówił.
-Zasnąłeś czy jak? Ziemia do Matta - powiedziałam uśmiechając się dziwnie. 

<Matt? Coś czuję, że jednak zostaniemy przyjaciółmi, a nie parą. xD>

Od Ceiviry CD. Losta

Czułam się nieswojo. Nie mogłam się pozbyć rumieńców ze swojego pyska. Nie potrafię nawet określić, jak bardzo głupio było mi w tamtym momencie.
- Chodźmy już stąd, dobrze? - poprosiłam.
Lost wstał i poszedł za mną. Jaskinia okazała się być dość obszerna. Odszukanie jakiegokolwiek wyjścia sprawiło nam dużą trudność, ale wreszcie wydostaliśmy się na powierzchnię. Na niebie królował jeszcze księżyc. Żadne z nas się nie odzywało. Nie miałam nawet zamiaru przerywać tej ciszy. Zbytnio się wstydziłam, ale sama nie wiedziałam tak naprawdę, dlaczego. Szliśmy wzdłuż wąskiego pasa góry. Po mojej prawej stronie rozciągała się rozległa przepaść. Przystanęłam na chwilę i zerknęłam w dół. Nie dostrzegałam dna. Ciarki przeszły mnie po całym ciele. Potem zawiał lekki wiatr. Wyciągnęłam głowę do przodu, wyprostowałam się i zamknęłam oczy. Powiew oplatał mnie całą, przynosząc niewiarygodną ulgę. Emocje spłynęły ze mnie, w końcu... Czułam na sobie spojrzenie Losta. Natychmiast otworzyłam oczy i skuliłam się.
- Przepraszam - wyszeptał.
Chyba domyślał się, że jego wzrok bardzo mnie krępuje. Wiedziałam, iż nic mi nie grozi z jego strony, a mimo to potrafiłam się wyzbyć jakieś dziwnej obawy przed nie wiadomo czym.
- W porządku, nic się nie dzieje - uśmiechnęłam się lekko.
Nagle usłyszałam chrzęst. Spojrzałam na Losta. W moich oczach malowało się przerażenie. Ten chciał do mnie podejść, ale wtem ziemia zapadła się pode mną. Wyciągnęłam łapę. Basior wykonał ten sam gest. Poczułam jedynie muśnięcie. Nie zdążył mnie chwycić... Miałam skrzydła, ale nie mogłam z nich skorzystać. Napierała na nie zbyt duża ilość powietrza, przez co nie byłam w stanie przewrócić się na brzuch w locie. Spadałam coraz niżej i niżej, aż w końcu uderzyłam z ogromnym impetem w ziemię. Zapiszczałam z bólu tak głośno, że echo niosło się jeszcze przez dobrych kilkanaście sekund do góry. Na początku nie byłam w stanie oddychać. Przewróciłam się na bok, co sprawiło mi niewymowne cierpienie. Zaczęłam kaszleć. Skrzydła miałam obolałe. Nagle przed oczami poczęło robić się coraz ciemnej. Wtem w oddali ujrzałam jakiegoś wilka. Patrzył na mnie swoimi szaro-zielonymi oczami. Zamknęłam powieki. Potem poczułam, jak ten ktoś mnie podnosi i niesie na grzbiecie. Nie wiedziałam, kto to, ale miałam nadzieję, że mi pomoże.
- Kim jesteś? - wyszeptałam.
- Spokojnie, nic ci nie grozi. Zabiorę cię w bezpieczne miejsce - odparł.
Nie poznawalam tego głosu, ale byłam pewna, że to basior mnie uratował. Potem zemdlałam. Zanim straciłam przytomność, w głowie zaświszczało mi jedno pytanie:
- Gdzie jest Lost?
***
Otworzyłam oczy. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Rozejrzałam się wokoło. Znajdowałam się w przytulnej, ciepłej jaskini. Próbowałam się podnieść, ale w tym momencie poczułam ostre ukłucie w obu skrzydłach. Zasyczałam z bólu.
- Ej, nie wolno ci się ruszać! Twoje skrzydła są w bardzo złym stanie - usłyszałam głos.
Po chwili z cienia wyłonił się nieskazitelnie biały basior. Miał zjawiskowe szaro-zielone oczy, którymi spoglądał na mnie zatroskany. Emanowała od niego przyjazna aura. Aż uśmiech wystąpił sam na moją twarz.
- To ty mnie tu przyniosłeś? - zapytałam.
- Tak, owszem. Mam na imię Light i jestem Wilkiem Życia - przedstawił się.
- Wilk Dźwięku, na imię mi Ceivira, ale wolę, gdy mówi się do mnie po prostu Cei - odparłam.
- Obandażowałem ci skrzydła. Mam nadzieję, że zioła coś pomogą. Nie mam tu zbyt wielu składników... - rzekł zmartwiony.
- W porządku. Tak w ogóle stokrotne dzięki za ratunek. Gdyby nie ty, to nie wiem, co by się ze mną stało. Aż strach pomyśleć.
- Nie ma za co, naprawdę. Będziesz musiała przynajmniej dobę spędzić w bezruchu, zanim maść dobrze wsiąknie. Wtedy powinnaś poczuć się lepiej. Jeśli chcesz, dotrzymam ci towarzystwa - zaproponował.
- Z wielką chęcią - uśmiechnęłam się.
Zaczęliśmy towarzyską rozmowę. Niezwykle lekko mi się z nim rozmawiało, choć zachowywał pewną aurę tajemniczości i dystans, co sprawiło, że postanowiłam być ostrożniejsza i nie podawać zbyt dużej ilości informacji.
- Mam takie pytanie. Czy można się stąd jakoś wydostać? - zainteresowałam się.
- Niestety, nie. Dopóki twoje skrzydła są w takim stanie, nie ma mowy o żadnym locie. Wzdłuż i wszerz tylko wąwóz. Wiele razy próbowałem się stąd wydostać, ale wszystko na marne - wyjaśnił.
Przeraziłam się. Zdałam sobie sprawę, że utknęłam w tej dziurze, a na dodatek nie mam żadnego kontaktu z Lost'em. Moje serce napełnił niepokój. Zaczęłam się zastanawiać, czy nic mu się nie stało...

<Lost? Co tam porabiasz podczas nieobecności Cei? ;)>

poniedziałek, 9 marca 2015

Od Matta CD. Hamony

Miała rację, byłem tchórzem. Ale to dlatego, że żadnej nie chciałem zranić...
Spojrzałem na szlochającą waderę, która opierają swoją głowę na mojej klatce piersiowej.
-Hamona... - zacząłem - Masz rację... Jestem tchórzem - wetchnąłem, a wadera podniosła głowę i spojrzała na mnie. - Przepraszam, że cię tak potraktowałem.
Już nie wiedziałem co ze sobą zrobić.
-Powiedz mi, proszę, dlaczego akurat się we mnie zakochałaś i dlaczego? - chciałem znać odpowiedź z jej ust, a nie czytając jej myśli.
Wadera spojrzała na mnie zaskoczona po czym wstała ze mnie i usiadła naprzeciwko...

<Hamona? Mam nadzieję, że się nie obrazisz za to pytanie :)>

Od Arisy CD. Alessandra

Postanowiłam nie marnować tego dnia na siedzenie w jaskini i wyszłam stamtąd, kierując się na pobliską polanę. 
Z daleka zauważyłam czarną postać leżącą na trawie. Natychmiast podbiegłam do nieznajomego i zauważyłam, że jest to basior. Był cały w ranach.
Gdy lekko go dotknęłam aby sprawdzić czy basior nadal żyje, wilk nagle otworzył oczy i gwałtownie wstał, przyjmując postawę bojową.
Odskoczyłam od niego przerażona i spojrzałam w oczy wilka. Po chwili rozluźnił się trochę i nie był już taki spięty.
-Witaj... - zaczęłam - Jestem Arisa... Niedaleko jest jaskinia naszej szamanki, mogła by ci pomóc... - powiedziałam nieśmiało i odwróciłam wzrok...

<Alessander?>

Od Arisy CD. Ryana

Wysłuchiwałam się w milczeniu i skupieniu w jego wypowiedź. Gdy zakończył ją, spojrzał na mnie, a ja się do niego uśmiechnęłam się.
-Wiesz... - powstrzymywałam śmiech - To chyba najmądrzejsza rzecz, którą dotychczas powiedziałeś - uśmiechnęłam się po czym zobaczyłam na jego twarzy szeroki uśmiech.
-W tym co powiedziałeś jest szczera prawda... Ach jak ja chciałabym być bardziej otwarta - westchnęłam cicho - Niestety po moich przeżyciach, zamknęłam się w sobie - spojrzałam na spokojne morze - Ale dzięki tobie jednak widzę, że jestem bardziej pewna siebie. Lecz jest jeszcze jedna cecha której w sobie nie lubię, a mianowicie, zakochuję się bez wzajemności... - dodałam cicho. Gdy zdałam sobie sprawę z tego co powiedziałam, oblałam sie rumieńcem i odwróciłam wzrok po czym postanowiłam szybko zmienić temat - Jak myślisz, czy jest jakiś sposób aby się stąd wydostać? - powiedziałam w miarę spokojnie o wyspie na której byliśmy...

<Ryan? Przepraszam za długie niepisanie :) Mam nadzieję, że wybaczysz ^^>

Od Matta CD. Ecclesi

-Ach... - westchnąłem i zamknąłem oczy po czym znów spojrzałem na waderę - Jestem strasznym tchórzem. Wolałbym uciec lub zabić się byle żadnej z was nie zranić. Może i tego nie okażecie ale gdy wybiorę jedną z was i tak druga głęboko w swoim sercu będzie miała do mnie urazę i szczerze nienawidziła za co co zrobiłem...
Byłem naprawdę rozdarty... Dlaczego nie umiem poprostu powiedzieć jednej wprost, że... Obie były żywymi istotami i czułem "wybierając" pomiędzy nimi jakby były jakimiś przedmiotami. 
Natychmiast odrzuciłem te myśli na bok i zwróciłem się znów do Ecclesi.
Spojrzałem w tej jej piękne oczy ale nie były już takie wesołe jak kiedyś...
-Ecclesia, proszę, daj mi trochę czasu... Ach... Ja - uderzyłem się łapą w czoło aby się opamiętać i nie zdałem sobie sprawy, że to ta zabandażowaną i syknąłem cicho z bólu...

<Eccleia? Przepraszam za moją nieobecność  :)>

Od Hamony CD. Matta

Ocknęłam się. Wszystko mnie bolało, widocznie z impetem upadłam na podłogę.
-Matt? - spytałam słabym głosem. Cisza. Zmieniłam się w dym i poleciałam za jego tropem. Znalazłam go przy granicach. W powietrzu zmieniłam się w wilka i upadłam na niego.
-Ty tchórzu! - wrzasnęłam - Jesteś podłym tchórzem! Nienawidzę cię! - krzyczałam przez łzy. Byłam wściekła i rozżalona, ale jednocześnie odczuwałam rodzaj ulgi. Już myślałam, że znajdę go przy Ecclesi. Płakałam i w końcu moja głowa opadła bezwładnie na jego pierś. Dalej szlochałam.

<Matt? Ty lepiej opowiedz o swoich przemyśleniach. xD>

Od Losta CD. Ceiviry

-Za co ty przepraszasz? - spytałem - Cei to było... Fenomenalne! 
-Dziękuję - powiedziała cichutko. 
-A wiesz... Też chyba umiem śpiewać - uśmiechnąłem się szelmowsko.
-Tak?! - ożywiła się - A zaśpiewasz?
-Dobra - mruknąłem. Próbowałem sobie przypomnieć jakąś z piosenek, których nauczyła mnie siostra. Lubiła śpiewać. Odchrząknąłem i zacząłem śpiewać:
-Wow. Ładny masz głos - pochwaliła mnie Ceivira po skończeniu piosenki. 
-Dzięki - zarumieniłem się. Po prawdzie Cei trochę mi pomagała. Ale bardzo niewiele.
Nagle wadera wstała i potknęła się. Upadła na nie i zetknęliśmy się nosami. Zarumieniliśmy się, a Ceivira wstała i otrzepała się.

<Ceivira? :D>

Od Melody CD. Losta

Gdy zorientowałam się, że wpatrujemy się sobie w oczy, opamiętałam się i z zawstydzenia odwróciłam wzrok.
Od kiedy ja byłam taka nieśmiała. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam, że już jesteśmy na granicach watahy.
Pokonaliśmy resztę drogi w ciszy i z uśmiechami na twarzy. 
Gdy dotarliśmy do jaskini Alfy spojrzałam porozumiewawczo na Losta po czym położyliśmy daniela przed wejściem.
Zapukałam w ścianę jaskini i zawołałam Aventy'go. Nie minęło dużo czasu gdy czarny cień wyłonił się z jaskini...

<Lost? Aventy?>

Od Matta CD. Hamony

Wziąłem głęboki wdech po czym powolnym krokiem podszedłem do niej. Musiałem sprawić aby straciła przytomność. Wiedziałem, że jak się zbudzi to mi nie wybaczy ale nie miałem wyboru, inaczej by pobiegła za mną.
     Gdy już byłem obok niej nachyliłem się nad nią i szepnąłem do jej ucha:
-Przepraszam - zarwałem się i wybiegiem z jaskini w kierunku granic watahy.
Gdy byłem już na miejscu, ostatni raz spojrzałem na watahę i przybrałem poważny wyraz twarzy. Tak było chyba najlepiej. Wiem, że zachowałem się jak tchórz, niestety nie ma już odwrotu...

<Hamona? Jakie są twoje myśli? :)>

niedziela, 8 marca 2015

Od Ceiviry CD. Losta

Niebo lśniło pięknymi gwiazdami. Ten widok mnie zahipnotyzował. Jasne punkty na sklepieniu odbijały się w moich oczach. Zapomniałam gdzie i z kim jestem. W ogóle nie potrafiłam w tamtej chwili nawet stwierdzić, czy świat wokół mnie istnieje. Pierwszy raz się tak poczułam. Nie wiedziałam, z jakiego powodu. Tarcza księżyca dumnie królowała nad wszystkim. Była jak najlepszy anioł stróż, także dla mnie. Zamknęłam oczy. Dałam się ponieść. Tysiące wspomnień rzuciło się w morderczą pogoń. Obrazy przenikały się wzajemnie. Nagle tą gonitwę myśli przerwał głos Losta:
- Cei, żyjesz? - zapytał.
- Tak, tak. Przepraszam, po prostu się zamyśliłam - odparłam.
Zostałam wyrwana z jakieś równoległej rzeczywistości. Przypomniałam sobie pytanie, jakie zadał mi jakiś czas temu basior. Pozostawiłam je bez odpowiedzi. Musiałam jednak to zmienić.
- Co do twojego pytania, to w sumie możemy siebie nawzajem tak określić. Ale uwierz mi, że te przygody, które przeżyliśmy to pikuś. Na Ziemi dzieją się o wiele straszniejsze rzeczy - powiedziałam.
- Rozumiem - próbował się uśmiechnąć.
- I chciałam ci podziękować, ale jednocześnie przeprosić. Gdyby nie ty, to siedzielibyśmy teraz pewnie w więzieniu. Ja jak głupia rzuciłam się do pomocy i co z tego mieliśmy? Kolejne kłopoty i ucieczkę... - rzekłam nieco zmieszana.
- Nie ma sprawy. Ważne, że jesteśmy cali - odparł ciepło.
Uśmiechnęłam się i powróciłam do oglądania nieboskłonu. Delikatny wiatr zaczął dmuchać mi w twarz. Było to dość miłe uczucie. Znów się rozmarzyłam i jak gdyby nigdy nic, zaczęłam śpiewać:

Najczystsze dźwięki wydobywały się z mojego pyska. Przeciągałam nuty z niebywałą łatwością. Nawet wysokie partie nie stanowiły dla mnie żadnego problemu. Śpiewałam z głębi serca, natchnięta emocjami i masą wspomnień. Nie miałam pojęcia, ile tak trwała, ale gdy skończyłam, pragnęłam zapaść się pod ziemię. Obok mnie siedział Lost i wpatrywał się we mnie przenikliwym wzrokiem. Spuściłam szybko łeb. Słowa uwięzły mi w gardle. Nie wiedziałam, jak się z tego wytłumaczyć. Nie chciałam, żeby mnie wyśmiał czy coś takiego.
- Przepraszam... - zdążyłam tylko wydukać.

<Lost?>

Od Hamony

Postanowiłam póść na polowanie. Szłam i szłam, aż w końcu znalazłam stado danieli. Podkradłam się i skoczyłam. Udało mi się zagryźć największego z jeleni. Posiliłam się i wyruszyłam dalej. Z braku lepszych pomysłów szłam prosto przed siebie myśląc o Mattcie. Pewnie mnie nie zechce, ale co tam... Nie potrzebuje koniecznie jego. Wtedy się z kimś zderzyłam. Upadłam tak jak ten ktosiek. 
-Sorry - powiedziałam i przyjrzałam się uważniej leżącemu. Był to basior.

<Basiorze? c: >

Od Diamond

Ach, jak te dzieciaki zajmują głowę. Naprawdę. Ostatnio zaszły wielkie zmiany w watasze, a ja jako ,,matka" nie miałam czasu się tym wszystkim zająć. Więc dzisiaj zdecydowałam:
- Mama robi sobie wakacje - powiedziałam do dzieci i Cobalta. - Zajmijcie się sobą, a ja zrobię sobie przerwę od domowych obowiązków. Jestem tym wszystkim przemęczona, więc należy mi się odpoczynek. Wyjdę wreszcie z tej jaskini, poznam trochę nowych osób, zabawię się i ogólnie rozerwę. To wy radźcie sobie sami, pa!
Po czym wyszłam z jaskini zostawiając resztę osłupiałą.No cóż, coś mogę przecież zrobić! Więc wyszłam sobie spokojnie, a teraz spokojnie spacerowałam po lesie. Miałam nadzieję, że kogoś poznam, bo nie znosiłam samotności. Nagle usłyszałam jakąś rozmowę. Poszłam w kierunku dźwięku, ujrzałam dwa żywo dyskutujące wilki. Nie widziałam ich jeszcze nigdy. Uznałam, że są chyba nowe tutaj... podeszłam do nich i spytałam:
- Hej! Ja jestem Diamond, a wy? - uśmiechnęłam się.

<Dwa miłe wilki? :) >