Ecclesia poprowadziła mnie do jakiejś jaskini. W środku leżał Matt, który wyglądał jak mumia w tych wszystkich bandażach.
-Ecclesia... - spojrzałam na waderę - Chodź na dwór, chce ci coś powiedzieć.
Wadera spojrzała na mnie zdziwiona, ale wyszła. Kiedy znalazłyśmy się sam na sam spojrzałam na nią.
-Słuchaj... - nie bardzo wiedziałam jak to powiedzieć - Przepraszam, że byłam dla ciebie taka chamska tam nad wodą. Ja po prostu jestem cholernie zła na Matta.
-Ach tak... - mruknęła wilczyca.
-Słuchaj, ja mówię szczerzę. Matt pokazał mi, że nie wolno być złym na cały świat, przez to że ma się trudne doświadczenia z dzieciństwa - mięśnie pyska dziwnie mi się napięły. I wtedy zrozumiałam. Ja się po raz pierwszy w dorosłym życiu uśmiechnęłam, ale tak szczerze.
Weszłyśmy do jaskini. Podeszłam do Matta.
-Będziesz żył - szpenęłam do basiora.
-Co? - zapytał zdezorietnowany.
-Będziesz żył. Nie pozowlę ci umrzeć - powtórzyłam zdecydowanym głosem. Położyłam mu jedną łapę na sercu, drugą na głowie i zaczęłam szeptać pewne specjalne zaklęcie. Po chwili Matt zamknął oczy i zaczął oddychać spokojnie.
-Co mu? - Ecclesia spojrzała na mnie.
-Jest w porządku. Śpi. Jak się obudzi będzie zdrowy. Tylko będzie musiał poczekać, aż rany się pogoją. Poza tym wszystko będzie ok.
<Ecclesia albo Matt? :D>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz