piątek, 20 marca 2015

Od Serine'a CD. Ceiviry

Czasami nienawidzę siebie. Kamienny wyraz pyska pojawia się w najmniej odpowiednich momentach. Takich jak teraz.
Ceivira spuściła wzrok, jakby bała się mojej reakcji. I może nawet tak było. 
- Hej, Cei… - Mimo braku uczuć na pysku mój głos był miękki. Nachyliłem się, by nawiązać z nią jakikolwiek kontakt wzrokowy. Niestety zacisnęła powieki, jakby mój wzrok ją krzywdził. O bogowie.. obym się mylił. 
Uniosłem jej brodę, ale nadal miała zamknięte oczy. 
- Cei, proszę… 
Zimny wiatr zawiał jej w plecy. Zacisnęła usta w cienką linię i (w końcu) rozwarła powieki. Rzęsy miała posklejanie od łez, a kolor tęczówek pociemniał. Wciągnęła nosem zimne powietrze i rozchyliła łapy do uścisku. Zawahała się, ale w końcu wtuliła się we mnie. 
Chwila jednak trwała.. chwilę. W pewnym momencie odskoczyła jak poparzona. Wzrok wbiła w wejście do zamku. Stała tam Chance; oparta o framugę drzwi patrzyła z grymasem. Wadera skupiła wzrok na Ceivirze. Jej spojrzenie było pełne bólu, jakby sama obecność białej wadery ją urażała.
Przez pierwsze sekundy nikt się nie odzywał. Zdziwiłem się, że Chance jeszcze nie wybuchła. Podobno się zmieniła. Podobno. 
- Wiecie która jest godzina? – spytała oschle. 
Mimika bardziej pasowała mi do chorej psychicznie, zwariowanej wilczycy. Potargane włosy sterczące na czubku głowy odchodziły w każdą stronę. 
- W salonie masz zegar, sprawdź sobie – powiedziałem ironicznie z nadzieją, że odejdzie. W zamian jej morskie oczy skupiły się teraz na mnie. 
- Lepiej uważaj, Serine...
- Bo co? - warknąłem i postawiłem krok do przodu. Beżowa wilczyca zaś cofnęła się z przyspieszonym oddechem. - Znowu zaczniesz mi grozić? Znowu zaczniesz rujnować wszystko dookoła?! 
- Serine. – Ceivira zatrzymała mnie kładąc łapę na piersi.  
- Pewnego dnia stracisz wszystko, co kochasz – powiedziała z dezaprobatą. Połowa jej ciała już chowała się w cieniu. 
Zagryzłem zęby. Myślałem, ze to ja wybuchnę, ale powstrzymał mnie młody, ale poważny głos. 
- Licz się ze słowami, Chance. 
Z cienia w pół złamanej kolumny wyłonił się Zaheer. Jego intensywnie pomarańczowe oczy spotkały się z moimi. Rzucił mi spojrzenie mówiące: „Ja się tym zajmę”. Nie protestowałem. Wadera prychnęła całkowicie go ignorując, ale basior skoczył jej naprzeciw. 
- Och, błagam cię – zaczęła znudzonym głosem i przeciągając „a”. – Następny, co mi grozi? – Spytała jakby pewna siebie. 
- Chance… zabraliśmy się pod jednym warunkiem…
- Nie jestem w przedszkolu, by mną rządzić! – krzyknęła. Przez chrypki głos ciężko było usłyszeć samogłoski.
- Doprawdy? A rządzić innymi było fajnie? 
Zamilkła. Jej tęczówki wydawały się teraz czarne. Rzuciła mi i Ceivirze ostre spojrzenie i znikła za ścianą. 
Zaheer odchrząknął. 
- Wybaczcie bardzo za to… zamieszanie. 
- Myślę, że nie miała niczego złego na myśli. – Cei zdawała się myśleć optymistycznie, niestety w przypadku Chance nie da się takim być. 
- Przerwała nam bardzo przyjemną chwilę – powiedziałem urażony. Wadera za to pchnęła mnie lekko i obdarzyła spojrzeniem: „Zamknij się”, ale takim „Zamknij się” z uśmiechem.  
- Nieważne – powiedział Zaheer. Westchnął ciężko i spojrzał na cienką linię horyzontu. – Serine, mógłbym poprosić się na słówko? 
Spojrzałem na Ceivirę. Skinęła głową, co zrozumiałem za zgodę. 

Odkąd poznałem Zaheera, myślałem, że jest to nieśmiały szczeniak, który boi się świata. Tymczasem zostałem mile zaskoczony. 
Basior był niższy o głowę, co było dziwne, bo zachowywał się i mówił, jakby był starszy ode mnie. Nie ukrywam, peszyło mnie to. Oczywiście dalej był nieśmiały. Unikał wszelkich kontaktów wzrokowych, a kiedy udało się go nawiązać, trwał parę sekund. I czy ja wiem, że dalej obraża apatią wszelkie nowości? Odkąd się tu pojawił, znikał na parę godzin, a zwłaszcza w nocy. Nie odzywał się dużo, chyba że z matką. Jedynie z nią rozmawiał najwięcej. Co jakiś czas widziałem jak szepcze jej do ucha. 
- … miłość jest jak trucizna. Zabija od środka zwłaszcza ta nieodwzajemniona – powiedział.
- Chwila… czy ty mówisz o… 
- Dobrze wiesz, o kim mówię – przerwał mi. 
- Nienawidzę zagadek – ściągnąłem brwi i wydąłem usta.
- Moja matka… często… mówiła zagadkami – powiedział. – Twierdziła, że najlepszy efekt uzyskam jeśli zrobię coś samodzielnie… Dlatego musiałem szukać odpowiedź sam…
- A nie mieć wszystko jak na tacy – dokończyłem. 
- Tak – spuścił wzrok. Kolor jego oczu nie pociemniał. Wręcz przeciwnie – w cieniu były jak latarnia. 
Wilk podciął nosem i spojrzał w moim kierunku, ale nie prosto w oczy.  
- Chance będzie się starała ciebie omotać… - Spoważniał. 
- W jakim sensie?
- …dlatego uważaj na nią.
Chciałem porozmawiać z Ceivirą o ostrzeżeniu młodego basiora. „Chance będzie się starała ciebie omotać”. Niby w jaki sposób? Użyje swojego umysłu? A może raczy używać głosu? Im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym bardziej popadałem w paranoję. 
„Chance nic mi nie zrobi” – powtarzałem w kółko. 
Położyłem się obok śpiącej już wadery. Poprawiłem zsunięty z jej pleców koc i przykryłem się własnym. 

<Cei? Mówiłam, weny brak I;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz