- Słucham? - zaciekawiłem się tym co powiedziała wadera.
- Ech... nic, nie ważne... pytałam, czy wiesz może, jak się wydostać z tej wyspy... - chrząknęła zakłopotana Arisa.
Rozejrzałem się dookoło. Plaża była piaszczysta... wszędzie, ale to dosłownie wszędzie był piasek. Biały jak śnieg, ale jednak niesamowicie gorący. Kilkanaście metrów dalej długim pasem rozciągała się ciemna, gęsta i nieprzenikniona dżungla.
- Mnie się tu podoba. - powiedziałem, po czym wywaliłem się na gorący piasek. Nie będę ukrywał... piasek jest złośliwy; szczególnie wtedy, kiedy właśnie wyszedłeś z wody, położyłeś się na nim i zostałeś oblepiony tysiącem malutkich kamyczków... Przewróciłem oczami. No ładnie, no ładnie...
- Tak, super, super, a teraz wstawaj i wracamy do domu.
- Nie chce mi się... - mruknąłem zamykając oczy.
- Wstawaj, luniuchu!
- Wiesz co? Zanim się urodziłem, miałem mieć skrzydła... - stęknąłem.
- Co? - chrząknęła wadera z trudem powstrzymując nagły i niezgoła oczekiwany napad śmiechu.
- No naprawdę... zanim się urodziłem, szaman powiedział mojej matce, że będę miał skrzydła. Ale jakoś ich nie mam... - popatrzyłem smętnie na swój grzbiet. - Nawet, jeśli wyglądałbym idiotycznie, to oddałbym wszystko, żeby teraz mieć skrzydła... wziąłbym ciebie i razem byśmy przelecieli nad oceanem, prosto do naszej watahy, a potem bym się położył i zasnął głęboko.
<Arisa? :> >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz