Gdy się rano obudziłam, byłam pełna obaw. W kościach czułam, że dzisiejszy dzień nie będzie taki spokojny i ułożony jak zwykle. Serine jeszcze spał. Przez długi czas patrzyłam na niego i zastanawiałam się, co tak naprawdę myśli o moim wczorajszym wyznaniu. Sama nie wiedziałam już, co mam robić. Z każdą sekundą moje serce coraz bardziej napełniało przeświadczenie, że go kocham... Ale przecież nie można kochać samemu. Do szczęścia potrzebne są dwie istoty. Wreszcie wstałam i wybiegłam na zewnątrz. Udałam się w stronę małego jeziora. Obmyłam tam pysk, żeby się orzeźwić. Spojrzałam na zamek. Tyle tu wspomnień, tyle tu bólu, smutku, radości, cierpienia... Niebywałe, ile przygód przeżyłam u boku Serine'a. Wtem usłyszałam za sobą kroki. To była Chance. Przestraszyłam się. Na jej pysku malowały się dziwnie uczucia. Po wczorajszej awanturze mogła zrobić wszystko... Ale zaraz. Przecież klątwa minęła. Nie jestem już taka bezbronna.
- Witaj, Cei - uśmiechnęła się szyderczo.
- Witaj, o czym chcesz rozmawiać? - zapytałam od razu.
- Dobrze wiesz, o czym, a raczej o kim. Nie udawaj głupiej - zaśmiała się.
Przybrałam poważną minę i zagryzłam wargi. Spuściłam łeb. Czyżby sielanka dobiegła końca?
- Mów, o co chodzi - odrzekłam spokojnie.
- O Serine'a. Powiem wprost. Masz się do niego nie zbliżać! Żadnych czułości, uścisków, miłych słówek. Myślisz, że nie widzę, jak chcesz mi go odebrać?! - wrzasnęła.
Postanowiłam sobie, iż nie dam się zastraszyć. Nie tym razem. Już za wiele razy dałam się podpuścić.
- O ile wiem, to on musiałby być twój, żebym mogła ci go odebrać, a tak nie jest. Zrozum to wreszcie - prawie nie uniosłam.
- Uważaj, jak sobie ze mną pogrywasz. Zapomniałaś już, co potrafię, jakie są moje moce? Powtarzam jeszcze raz. Nie próbuj mi go odebrać! - krzyknęła głośniej niż przedtem.
Zrobiłam krok do przodu. Spojrzałam jej prosto w oczy.
- A co jeśli się do tego nie zastosuję? - zapytałam pewnie.
- Będziesz patrzeć, jak twój ukochany Serine ginie w męczarniach, jak się wykrwawia, jak ulatuje z niego życie. Nie może złapać tchu, bo... Zablokowałam wszystkie jego moce! - wysyczała przez zęby.
- Nie zrobisz tego - rzekłam lekko przerażona.
- Chcesz się przekonać? - szepnęła mi zuchwale do ucha.
Straciłam pewność siebie. Spuściłam łeb. Powstrzymywałam się z trudem od rozpłakania się. Nie mogła tego zrobić. Nie teraz, gdy się wyratowałam.
- Nie zmusisz nikogo do miłości, Chance. To nie jest uczucie, którym możesz sobie tak po prostu manipulować. Ono kryje się w sercu i tylko tam. Nie zmienisz tego... - wyszeptałam z bezsilności.
- Kochanie, mnie wystarczy tylko impuls. Nie znasz mnie i nie wiesz, co potrafię - odparła szyderczo.
Odwróciłam się. Chciałam się obudzić z tego koszmaru, chciałam wreszcie zacząć spokojnie żyć.
- Jeszcze nie skończyłam. Posłuchaj, jeśli powiesz o tym komukolwiek, a ja się dowiem, nikt nie zostanie przy życiu. I lepiej mi uwierz, bo jestem pewna, że nie chcesz mnie przetestować - powiedziała i odeszła.
Ja zostałam jeszcze chwilę nad jeziorem. Wpatrywałam się w taflę wody, a łzy same płynęły mi po policzkach. Dlaczego mnie spotyka takie nieszczęście? Miałam tego dosyć. Znów cierpiałam... Nie wiedziałam, ile czasu minęło. W końcu jednak zdecydowałam się wrócić do zamku. Gdy tylko przekroczyłam próg salonu, zaraz podbiegł do mnie Serine.
- Cei, gdzie ty byłaś? Martwiłem się - uśmiechnął się krzywo.
- Tylko nad jeziorem. Przepraszam, zasiedziałam się - odparłam bez emocji.
- Coś się stało? - zapytał z troską w głosie.
- Nie, wszystko jest w porządku - zmusiłam się do uśmiechu.
- No, nie wiem. Znam cię już trochę i wiem, kiedy coś jest nie tak - zapewnił mnie.
Podszedł bliżej i spojrzał mi w oczy. Ja starałam się uciec wzrokiem, ale basior zawsze go odnajdywał.
- Płakałaś? - zapytał nagle ze zdziwieniem.
- Nie, no co ty. Wydaje ci się tylko, naprawdę - próbowałam go przekonać do swojej wersji.
Ten złapał mój pysk w swoje łapy. Musiałam na niego popatrzeć. Pokusa była zbyt wielka.
- Jeśli coś będzie nie tak, powiesz mi? - rzekł z nadzieją.
- Tak - odparłam trochę niepewnie.
Potem Serine próbował okryć mnie skrzydłami, ale ja się odsunęłam. W oddali słyszałam już kroki Chance. Odwróciłam się w stronę drzwi. Sekundę potem stanęła w nich wilczyca. Basior chyba zrozumiał, dlaczego się odsunęłam.
- O, Cei! Już wróciłaś? Wszyscy cię szukali - powiedziała, udając zmartwienie.
Nie odpowiedziałam jej nic. Po prostu odwróciłam się napięcie i ruszyłam głębiej do salonu. Potem zjedliśmy obiad. Siedziałam naprzeciwko Serine'a. Wzrok miałam non stop utkwiony w podłodze. To wszystko zaczęło mnie przytłaczać. Podniosłam na chwilę oczy. Chance lepiła się do basiora. Szeptała mu coś do ucha, śmiała się, rzucała mu się na szyję. Coś ścisnęło za serce. Nie mogłam na to patrzeć. Wstałam i wyszłam bez słowa na balkon. Odetchnęłam pełną piersią. Musiałam się uspokoić. Z oczu poleciały mi łzy. Usłyszałam skrzypienie drzwi. Nie odwróciłam się, by sprawdzić, kto to. Po chwili poczułam na ramieniu czyjąś łapę.
- Co się dzieje, Cei?
Na moim pysku namalowało się zdziwienie. To był Zaheer. Skierowałam zapłakane oczy w jego stronę. Ten przytulił mnie po przyjacielsku. Mogłam się wypłakać bez skrępowania. Nic nie mówił, o nic nie pytał.
- Słyszałem waszą rozmowę - wyszeptał mi do ucha, najciszej, jak mógł.
Jeszcze bardziej się rozryczałam. To było takie trudne.
- Nie płacz, coś wymyślimy. Nie ma takiej rzeczy ani stworzenia na świecie, którego nie dałoby się obalić. Na każdego znajdzie się sposób - zapewnił mnie.
W tamtym momencie po raz pierwszy w życiu żałowałam, że wybrałam egzystencję, a nie śmierć...
<Serine? ;)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz