Czułam się nieswojo. Nie mogłam się pozbyć rumieńców ze swojego pyska. Nie potrafię nawet określić, jak bardzo głupio było mi w tamtym momencie.
- Chodźmy już stąd, dobrze? - poprosiłam.
Lost wstał i poszedł za mną. Jaskinia okazała się być dość obszerna. Odszukanie jakiegokolwiek wyjścia sprawiło nam dużą trudność, ale wreszcie wydostaliśmy się na powierzchnię. Na niebie królował jeszcze księżyc. Żadne z nas się nie odzywało. Nie miałam nawet zamiaru przerywać tej ciszy. Zbytnio się wstydziłam, ale sama nie wiedziałam tak naprawdę, dlaczego. Szliśmy wzdłuż wąskiego pasa góry. Po mojej prawej stronie rozciągała się rozległa przepaść. Przystanęłam na chwilę i zerknęłam w dół. Nie dostrzegałam dna. Ciarki przeszły mnie po całym ciele. Potem zawiał lekki wiatr. Wyciągnęłam głowę do przodu, wyprostowałam się i zamknęłam oczy. Powiew oplatał mnie całą, przynosząc niewiarygodną ulgę. Emocje spłynęły ze mnie, w końcu... Czułam na sobie spojrzenie Losta. Natychmiast otworzyłam oczy i skuliłam się.
- Przepraszam - wyszeptał.
Chyba domyślał się, że jego wzrok bardzo mnie krępuje. Wiedziałam, iż nic mi nie grozi z jego strony, a mimo to potrafiłam się wyzbyć jakieś dziwnej obawy przed nie wiadomo czym.
- W porządku, nic się nie dzieje - uśmiechnęłam się lekko.
Nagle usłyszałam chrzęst. Spojrzałam na Losta. W moich oczach malowało się przerażenie. Ten chciał do mnie podejść, ale wtem ziemia zapadła się pode mną. Wyciągnęłam łapę. Basior wykonał ten sam gest. Poczułam jedynie muśnięcie. Nie zdążył mnie chwycić... Miałam skrzydła, ale nie mogłam z nich skorzystać. Napierała na nie zbyt duża ilość powietrza, przez co nie byłam w stanie przewrócić się na brzuch w locie. Spadałam coraz niżej i niżej, aż w końcu uderzyłam z ogromnym impetem w ziemię. Zapiszczałam z bólu tak głośno, że echo niosło się jeszcze przez dobrych kilkanaście sekund do góry. Na początku nie byłam w stanie oddychać. Przewróciłam się na bok, co sprawiło mi niewymowne cierpienie. Zaczęłam kaszleć. Skrzydła miałam obolałe. Nagle przed oczami poczęło robić się coraz ciemnej. Wtem w oddali ujrzałam jakiegoś wilka. Patrzył na mnie swoimi szaro-zielonymi oczami. Zamknęłam powieki. Potem poczułam, jak ten ktoś mnie podnosi i niesie na grzbiecie. Nie wiedziałam, kto to, ale miałam nadzieję, że mi pomoże.
- Kim jesteś? - wyszeptałam.
- Spokojnie, nic ci nie grozi. Zabiorę cię w bezpieczne miejsce - odparł.
Nie poznawalam tego głosu, ale byłam pewna, że to basior mnie uratował. Potem zemdlałam. Zanim straciłam przytomność, w głowie zaświszczało mi jedno pytanie:
- Gdzie jest Lost?
***
Otworzyłam oczy. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Rozejrzałam się wokoło. Znajdowałam się w przytulnej, ciepłej jaskini. Próbowałam się podnieść, ale w tym momencie poczułam ostre ukłucie w obu skrzydłach. Zasyczałam z bólu.
- Ej, nie wolno ci się ruszać! Twoje skrzydła są w bardzo złym stanie - usłyszałam głos.
Po chwili z cienia wyłonił się nieskazitelnie biały basior. Miał zjawiskowe szaro-zielone oczy, którymi spoglądał na mnie zatroskany. Emanowała od niego przyjazna aura. Aż uśmiech wystąpił sam na moją twarz.
- To ty mnie tu przyniosłeś? - zapytałam.
- Tak, owszem. Mam na imię Light i jestem Wilkiem Życia - przedstawił się.
- Wilk Dźwięku, na imię mi Ceivira, ale wolę, gdy mówi się do mnie po prostu Cei - odparłam.
- Obandażowałem ci skrzydła. Mam nadzieję, że zioła coś pomogą. Nie mam tu zbyt wielu składników... - rzekł zmartwiony.
- W porządku. Tak w ogóle stokrotne dzięki za ratunek. Gdyby nie ty, to nie wiem, co by się ze mną stało. Aż strach pomyśleć.
- Nie ma za co, naprawdę. Będziesz musiała przynajmniej dobę spędzić w bezruchu, zanim maść dobrze wsiąknie. Wtedy powinnaś poczuć się lepiej. Jeśli chcesz, dotrzymam ci towarzystwa - zaproponował.
- Z wielką chęcią - uśmiechnęłam się.
Zaczęliśmy towarzyską rozmowę. Niezwykle lekko mi się z nim rozmawiało, choć zachowywał pewną aurę tajemniczości i dystans, co sprawiło, że postanowiłam być ostrożniejsza i nie podawać zbyt dużej ilości informacji.
- Mam takie pytanie. Czy można się stąd jakoś wydostać? - zainteresowałam się.
- Niestety, nie. Dopóki twoje skrzydła są w takim stanie, nie ma mowy o żadnym locie. Wzdłuż i wszerz tylko wąwóz. Wiele razy próbowałem się stąd wydostać, ale wszystko na marne - wyjaśnił.
Przeraziłam się. Zdałam sobie sprawę, że utknęłam w tej dziurze, a na dodatek nie mam żadnego kontaktu z Lost'em. Moje serce napełnił niepokój. Zaczęłam się zastanawiać, czy nic mu się nie stało...
<Lost? Co tam porabiasz podczas nieobecności Cei? ;)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz