środa, 31 grudnia 2014

Od Katherrine CD. Blooda

Polowałam sobie w najlepsze, gdy nagle jakiemuś wkurzonemu wilkowi zachciało się zawarczeć i przepłoszył mi królika. Wyszłam czy raczej wyskoczyłam zza krzaków i zawarczałam groźnie, a wilk tylko się zaśmiał cicho. Nie no nie wytrzymam chyba na serio komuś wbiję jeden z moich noży do tyłka.
-Przepłoszyłeś mi obiad! – Warknęłam. Zaśmiał się szyderczo.
-No cóż pech. – Był aroganckim gnojem, który nie wiem... chciał się zemścić czy coś. Znam takich. Nie panuje nad mocą, jest zbyt potężny by to ogarnąć. Nie ma sensu się z nim dalej sprzeczać, lepiej pokazać, że ze mną się nie zadziera lub wszcząć ostrą walkę, ale jeśli przyjdzie ktoś z przywództwa to będzie kiepsko.
 
<Blood?>

Od Cole'a CD. Sarah

- Super, super, ale chodźmy teraz, musimy się spieszyć. - chwyciłem waderę za łapę i pociągnąłem ją wgłąb watahy. Pobiegliśmy, ale w pewnym momencie wadera zatrzymała się i spojrzała na mnie srogo.
- Dość! - powiedziała stanowczo i tupnęła nogą. - Chcę wiedzieć! O co biega? Dlaczego cały czas mnie gdzieś ciągniesz?! Co jest grane?!
- Powiem ci, jeśli obiecasz, że pójdziesz teraz ze mną, bo szykuje się... - zacząłem, ale nie dokończyłem, gdyż zdeterminowana wadera weszła mi w słowo.
- Nie! Będę tu siedziała dopóki mi nie powiesz! - nachmurzyła się i usiadła na ziemi.
- Dobrze. - powiedziałem zrezygnowany. - Od dłuższego czasu... ech... zacznę od pewnej historii. Dawno temu pewien człowiek, podróżnik wędrujący po górach, odnalazł grotę. Jednak ku jego zaskoczeniu nie była to zwykła grota. Była to grota w której Mędrzec Ośmiu Ścieżek zapieczętował demona rozsiewającego zniszczenie, rozpacz i smutek. Stary podróżnik przez przypadek zerwał pieczęć chcąc schować się w jaskini przed zimnem. Demon został uwolniony, jednak każda z watah otrzymała barykadę otaczającą jej tereny, aby zła moc demona nie była w stanie ich przełamać...

<Sarah? Twoje zagranie było niemiłe i pozbawiło mnie weny ;___;>

Od Serine'a CD. Ceiviry

Oczy Chance. Paraliżujący ból. Głos Ceiviry. Ostrze przy gardle. Niebieskie światło. Błękit kuli rozbłysł i utkwił w kryształach zastawy. Lśniących materiał na podeście również zaświecił się błękitem. Później? Nie wiem. Wszyscy odrzuceni zostali w tył obijając się po ścianach lub krzesłach dla staruszek. 
- Cei? - spytałem słabo i wstałem. 
- Serine! - wadera pobiegła do mnie pomagając mi.
- Już ci lepiej - zauważyłem
- Tak, czuję się lepiej - potwierdziła kiwając głową.
- Cóż za urocza scena - niewzruszona Chance podniosła się z ziemi i stanęła na podeście. 
- Czego tak na prawdę chcesz? - warknęła Ceivira. 
- Chcę mieć tą watahę na własność! - Jej głos odbijał się echem po całej jaskini. 
- Dobrze wiesz, że nie dostałabyś jej - warknąłem resztkami sił. 
- Nie, dlatego muszę wykończyć konkurencję - powiedziała beztrosko skupiając wzrok na moim ojcu - prawda, Cannon?
Wilk trzymał duży ostry nuż w łapie
- "Dlaczego on go trzyma"? - Takie i inne myśli przechodziły  mi po głowie. 
Ostrze kierowało się ku krtani basiora.
- Tato? - zwróciłem się do niego. - Co mu robisz?! - Krzyknąłem w stronę Chance. Nadal siedziała na podeście. Ta tylko zaśmiała się gardłowo. 
Tymczasem ostrze już dotykało krtani. 
- Nie! Błagam! - krzyknąłem. - Zabij mnie zamiast niego!
- Serine! - Ceivira zaprotestowała.
Nuż zatrzymał się. Basior drżał, ale w jego oczach nie było ani garstki strachu. Był tylko gniew i duma.
Duma.
Cokolwiek by nie zrobił, gdziekolwiek by się nie znalazł zawsze towarzyszyła mu duma.
- Ciekawa propozycja - Kolejne beztroskie słowa. - Ale chyba muszę odmówić.
Ostrze przebiło wilkowi krtań. Ponad to, zaczął wykonywać okrężne ruchy. Dźwięk krztuszenia się krwią zmusił mnie do obrócenia się. Ceivira zasłoniła łapami swój pysk, a głowę wtuliła w moją pierś. Oglądałem jak struga krwi spływa mu po sierści zlepiając ją. Podbiegłem. Musiałem. Był moim ojcem. Był. Zanim pojawiłem się przy nim, wilk padł na ziemię. 
- NIE! 
Wyciągnąłem ostrze zatopione w jego szyi. Basior dalej miał otwarte oczy, z których biła ta bezcenna duma. Cały parkiet zalany był krwią. Czarną krwią. Dlaczego go nie ochroniła? 
- Jak?! Przecież krew...
- Zaskoczony? Zablokowałam mu wszystkie jego moce, jest bez-sil-ny. 
W ten podniosłem zakrwawiony nóż. Czułem, że to niezbędne, że tak musi być. Narzędzie było niewyobrażalnie lekkie. Poczułem potrzebę czucia i zadawania bólu. Wspaniałe orzeźwienie, czysty umysł. 
- Serine! - Stłumiony głos Ceiviry obijał się o moje bębenki. Był coraz bardziej wyraźny.
 W końcu otrząsnąłem się. Nie mogłem nic zrobić. Czułem, jak każdy mięsień pracuje sam. 
- S-serine? - spytała drżącym głosem. Oczy napełniały się łzami. - Nie rób mu tego! - wadera zwróciła się do Chance.
Ja czułem jak zakrwawione ostrze zbliża się do mojej szyi, tuż pod żuchwą. Wzdrygnąłem, kiedy poczułem jego ciepło. Zacisnąłem powieki, aż nie zaczęły mnie boleć. Tylko to mogłem zrobić sam. 
- Zostaw go! Błagam - Zadowolona Chance z rozbawieniem przyglądała się zapłakanej Ceivirze. 
Poczułem niewielkie ukłucie. Strużka ciepłej krwi wpłynęła po całej długości szyi przechodząc na ramię i kończąc na łapie. 
- Proszę! Zabij mnie zamiast jego! 
Ostrze się zatrzymało, a mnie poruszył dziwny dreszcz. Chciałem coś wydusić z siebie, ale nie mogłem
- "Nie! Cei, nie"! - ciągle powtarzałem w myślach z nadzieją na reakcję.  
Narzędzie dalej zagłębiało się coraz głębiej aż w końcu przestało. Dalej już nie mogło. Otworzyłem oczy widząc ostrze za zewnątrz. Odruchowo chwyciłem się za ranę, ale ta - zniknęła. Krew jednak dalej krzepła tak szybko, jak myślałem. Dlaczego? Dlaczego mnie oszczędziła? 
- Cei, nie! - krzyknąłem. 
To miał być pretekst, pretekst do zabicia Ceiviry. Chance wiedziała, że Cei wstawi się z mnie. Ją zabije bez problemu, a kiedy to nastąpi, nic nie będzie stało na przeszkodzie zabicia mnie. 
- Zostaw ją - warknąłem. 
Śmiech wadery rozległ się po jaskini. 
- Dobrze - powiedziała przerażająco spokojnym głosem. - Straż, zabrać ich. Odwiedzę ich później. - Jej szyderczy uśmiech był ostatnią rzeczą, którą  zobaczyłem. 
Worek na głowie. Dusiłem się własnym powietrzem. Temperatura była mniejsza niż na zewnątrz. Kamienna podłoga, woda cieknąca po ścianach. 
- Zatrzymajcie ich. Ta cela będzie odpowiednia.  
W końcu mogłem coś zobaczyć, ale widok nie był zachwycający. Smród zgnilizny był odrzucający. Pleśń na ścianach i części szkieletów przyprawiały o mdłości. 

<Cei? Wiem, przesadziłam>

Od Sarah - Na konkurs

Wstałam rano jak zwykle,chciałam przejść się po lesie.Gdy reszta śpi fajnie jest samemu pochodzić po wilgotnym lesie.Wyszłam z jaskini i usiadłam ,byłam zmęczona po ostatniej nieprzespanej nocy,chciałam z powrotem się położyć,ale stwierdziłam że spacer mnie orzeźwi.Z początku szłam wolno,ale w miarę upływu czasu coraz szybciej,aż nie "doszłam" do normalnego tępa.Gdy wyszłam zza jednego drzewa ujrzałam chochlika,wyglądał co najmniej jakby przejechał go czołg,ciężarówka i znów czołg, płakał.
-Co się dzieje,dlaczego płaczesz? - zapytałam.
-Nasze miasto jest atakowane przez potwora... - powiedział,wcale nie krzyczał,był bardziej zdołowany.
-Jaka bestia?
-Wielka nie, ogromna, niszczy calutkie miasto, a moi bracia i siostry uciekają!
-Jak to? Zaprowadź mnie do miasta-schyliłam sie by mógł na mnie wsiąść,dalszą część drogi ,aż do miasta wytłumaczył mi chochlik.Ujrzałam bestię zmierzająca w drugi koniec lasu (miasto chochlików było w środku lasu)pobiegłam tam wciąż mając skrzata na grzbiecie,dobiegłam do bestii
-Czemu to zrobiłaś!!!-krzyknęłam nie dla tego że byłam zła tylko dlatego że chciałam by mnie usłyszała
-Co zrobiłam?
-Zniszczyłaś miasto!-w tym momencie bestia usiadła i zaczęła płakać,szczerze zdziwiło mnie to...
-Czemu płaczesz?
-Bo,bo masz rację zniszczyłam miasto i to nie tylko to!Ale to nie moja wina! 
-A czyja?!
-Widzisz moja ...właściwie jak się do Ciebie zwracać?
-Sarah
-Widzisz moja Sarah,mój gatunek to "Elibrincis Flavaro" lub potocznie "Wielkostope Olbrzymy".Wyglądamy jak wyglądamy:20 metrów wysokości,ogromne stopy,małe nosy,dwoje oczu,lekki garb.Wyglądamy dla wielu przerażająco,ale tak na prawdę tak nie jest,każdy przedstawiciel "Elibrincis Flavaro" należy do jakiegoś członka grupy "Mattio Alfixis",znanych jako Mądrzy Mędrcy.Nie są oni ani trochę mili.Wykorzystują nas byśmy niszczyli miasta małych istot.
-Ale po co?!
-Jest to najbardziej uprzywilejowana grupa społeczna,to oni rządzą lasem.Pomyśl czy ktoś chciałby na nich głosować gdyby nie spełniali obietnic? Mówią więc "Miasta zniszczone przez potwory odbudujemy" ale w tym lesie nie ma potworów.Gdy mieszkańcy się zorientowali ,a na "Mądrych Mędrców" nikt nie głosował postanowili że wykorzystają nas do niszczenia,żeby potem odbudować,rozumiesz?
-Rozumiem,ale co jeśli jakiś Wielkostopy Olbrzym by się sprzeciwił?
-O wszystko zadbali,podczas niszczenia nie do końca wiemy co robimy,oni nas kontrolują,sami "wybierają" co mamy zniszczyć by koszt nie był za duży ,a ludzie by  byli przestraszeni.
-Ile jest tych "Mądrych Mędrców"
-Tylko trzech...
-Jak by ich tu pokonać?
-Co miesiąc idą na tajne zgromadzenie rządu,są sami w środku lasu i to bez służby!
-Kiedy przypada następny termin obrad?
-Za dwa dni.
-Hmmm....2 dni?A gdzie jest to posiedzenie?
-120 kilometrów stąd
-Więc ruszajmy! - poszłam razem z chochlikiem i przyjaznym Wielkostopym Olbrzymem po równo 2 dniach doszliśmy na miejsce,wielkie stworzenie się nie myliło byli sami,wciąż nie wiedziałam jak ich pokonać,a koniecznie chciałam wyzwolić w niewoli Olbrzymy i udowodnić chochlikom ,że "bestia" wcale nie jest "bestią".
-Jak ich pokonać?
-Widzisz ich medaliony?
-Te świecące?
-Tak, dokładnie te. Przytrzymują ich przy władzy jeśli je zniszczymy zostaną wygnani z lasu...
-Jak je zniszczyć?
-To akurat jest proste,wystarczy że je rozbijemy,trudniej zdobyć medaliony.
-Mam plan!-Plan polegał na tym że chochlik zakrada się do nich od tyłu ,zabiera medaliony po czym Olbrzym je rozbija. Poinformowałam moich towarzyszy o moich zamiarach, plan wykonaliśmy. Olbrzymy nie były już prześladowane, a chochlik towarzysz wytłumaczył pozostałym mieszkańcom dlaczego olbrzymy tak się zachowywały. Mędrcy zostali wygnani daleko, daleko. A ja wróciłam do jaskini...

Koniec

Od Sarah CD. Cole'a

Zabolało mnie to co powiedział "jesteś tu nowa, a my nie ufamy nikomu kto jest nowy", ale bardziej zmartwiłam się tym że podoba mu się jakaś wadera... mimo to chciałam walczyć o jego uczucia... Cole wrócił po jakiś 10 minutach.
- I co, powiadomiłeś Aventy 'ego? - zapytałam.
-Tak, już wie. - powiedział patrząc na mnie spokojniej niż kiedykolwiek wcześniej.
-To dobrze.
-Wracając do naszej rozmowy...
-Tak?
-Chciałbym wiedzieć co np. lubisz jeść, pić, robić... ale...
-Uwielbiam lizaki, są przepyszne! Uważam, że najsmaczniejszym napojem jest woda. Najbardziej lubię grać w berka. Za to nie cierpię ciast, lodów i sprzątania, a Ty czego nie lubisz?

<Cole?>

wtorek, 30 grudnia 2014

Od Emmy CD. Cole'a

Stałam na lewo od Navaroga. Moje oczy były zbyt zajęte oglądaniem potęgi Orala, żeby zarejestrować cokolwiek z walki. Szatynowy wilk zdawał się wręcz emanować potęgą. W jego i Wilczego Księcia towarzystwie czułam się jak szary robak. 
Walka, choć była walką, nie była, cóż, zajmująca. Co jest ciekawego w gapieniu się jak dwa potężne basiory rzucają w siebie zaklęciami praktycznie się nie ruszając? No cóż, dla mnie nic. Tak, tak, wiem, chodziło o moje życie. Tak, wiem, powinnam się zainteresować, śledzić walkę, cokolwiek. Tylko, że ze mną jest trochę dziwnie: nie interesuję się walką póki sama w nią nie wpadnę. No cóż, tak już mam. Dla zabicia czasu rozejrzałam się dokładnie po sali. Podłogę pokrywały czarne kafelki z białymi ornamentami w rogach. Ściany były koloru kości słoniowej, a sufit był czarny z białymi plamkami przypominającymi gwiazdy. Sala była wszechstronna, wystarczająco duża, by urządzić tu jakieś wielkie przyjęcie. Nie była, jednak, do końca pusta. Wzdłuż przeciwległej ściany były schody prowadzące w prawo i w lewo. Zauważyłam, że Oral stoi przed miejscem ich spotkania, najniższym stopniem. Gdyby mi się udało przemknąć niezauważonej… Hej, przecież mogę się stać niewidzialna! Mogłabym dojść do tych schodów na lewo i zobaczyć, co tam jest! Z miejsca, gdzie stałam widziałam tylko mały, biały balkonik i dwoje drzwi. Resztę zasłaniała mi śnieżnobiała kolumna. Co może być za tymi drzwiami? A może coś jest jeszcze dalej? Już miałam zniknąć, gdy w mojej głowie zagrzmiał głos:
~ Ani mi się waż! 
Prawie upadłam. Co? Hitaishi umie się porozumiewać telepatycznie? Wspaniale, naprawdę wspaniale! Tego mi było jeszcze trzeba. Jak to się tylko skończy, będę musiała odnaleźć Soula i poważnie się wziąć za naukę telepatii. Soul…
Moje myśli powędrowały w zupełnie innym kierunku. Soul… Ostatnim razem, gdy go widziałam… Co mu powiedziałam? Powiedziałam, że nie jestem warta Cole’a… Potem odbiegłam… Było ciemno… Płakałam… Wszystko mi się rozmazało, wpadłam do jakiejś jaskini… Ile czasu minęło już od tego zdarzenia? Trudno to było stwierdzić, gdyż na terenach Navaroga było chyba zawsze ciemno. Fajnie… Nawet się z nim nie pożegnałam, a być może widzieliśmy się po raz ostatni. Moje życie było zagrożone… Ciekawe, po co Wilczy Książę nas ze sobą zabrał. Właściwie, nic nie robimy. Gapimy się, błądzimy oczami bez celu. Ciekawe… A ja? Mogłabym teraz siedzieć na polanie z… nie! Emma nie możesz tak myśleć. Zrobiłaś to dla niego. Zrobiłaś to, bo go kochasz.
Łzy utkwiły mi w gardle. Pewnie Hitaishi wie o kim pomyślałam i się teraz ze mnie wyśmiewa. Nie robiło to na mnie wrażenia. Co mnie obchodzi, co ona myśli? Jeszcze lepiej: co mnie obchodzi, co myśli Navarog? I tak pewnie nawet o tym nie wie, jest zbyt zajęty walką. A… A Cole…? Nagle, dotarło do mnie, że to, co on na ten temat myśli, bardzo mnie obchodzi. On… On jest tak cudowny i… I jeszcze nigdy nie zostawił mnie samej. Zawsze mi pomagał, zawsze był przy mnie… Nie odwracał się ode mnie z byle powodu. A przecież mógł. Ma takie prawo. Biorąc pod uwagę, jak go zraniłam i jak mu ciążyłam to powinien dawno już to zrobić. A jednak nie zrobił… Dlaczego?
Pomyślałam o tym, że tylko przy nim czuję się bezpiecznie. Że tylko przy nim potrafię się uspokoić. Że go kocham.
~ No to mamy tu zakochane gołąbki… - zadźwięczał mi w głowie głos Hitaishi.
„Czy ty możesz przestać?!” – zapytałam siebie w myślach.
~ Nie, nie mogę… Cała ta sytuacja wydaje się bardzo komiczna.
Poczułam, że rośnie we mnie wściekłość.
„Daj mi spokój, dobra?” – warknęłam.
~ Nie, dzięki. Odczytywanie twoich myśli i emocji jest naprawdę ciekawe.
„No, więc, dobrze. Pójdę tam, a ty mnie nie powstrzymasz.”
~ Co?! Nie! Nie możesz tego zrobić! 
„Już za późno” – mruknęłam w myślach i stałam się niewidzialna.
„Powoli, spokojnie, powoli, spokojnie” – powtarzałam. Przeszłam przez tarczę Navaroga, ze strachem, że coś się stanie, ale na szczęście nic się nie wydarzyło. Z wyraźną ulgą, szłam dalej. Omijając Orala i lekko się potknęłam, ale on rzucał zaklęcie, więc nic nie usłyszał. Weszłam powoli na białe schody i z gracją po nich przemknęłam. Na chwilę stanęłam na balkonie i spojrzałam za walkę. Z góry wyglądała nieporównanie lepiej, jednak nie była bardziej zajmująca. Mój wzrok prześlizgnął się na Cole’a, który stał w miejscu i się rozglądał. Hitaishi stojąca koło niego, wbiła przerażone spojrzenie w schody. Usłyszałam jej głos:
~ Jesteś już na szczycie? Cole się niepokoi. Ja zresztą też. 
„Taak.” – mruknęłam. – „Tak, już jestem na górze”
Hitaishi musiała to najwyraźniej przekazać Cole’owi, bo niewyraźnie spojrzał w miejsce, gdzie stałam. Pomachałam do nich, choć wiedziałam, że nie mogą mnie zobaczyć. Odwróciłam się, więc od balustrady i spojrzałam dalej w lewo, w miejsce, które uprzednio zasłaniała mi kolumna. Balkon był dość długi. Drzwi naliczyłam równo dwanaście. Postanowiłam zacząć od tych najdalej położonych od pola walki, by nie robić hałasu zbyt blisko…

< Cole? Wybacz, że tak długo, ale Harry mnie nawiedził (jeśli wiesz, co mam na myśli). ;) >

Od Cole'a CD. Sarah

- Cóż... co mogę o sobie powiedzieć...? Jestem zwolennikiem przyrody... uwielbiam kolor zielony. Lubię czekoladę z miodem... - zaśmiałem się. - Cóż... to chyba wszystko.
- Mhm... a... podoba ci się jakaś wadera z naszej watahy? - Sarah spojrzała na mnie maślanymi oczami. Trochę mnie to pytanie przybiło... chrząknąłem i zlustrowałem wilczycę wzrokiem.
- Cóż... jest taka jedna... ech... - zacząłem, nadal spoglądając w szmaragdowe oczy wadery.
- Co...? A któż to taki? - Sarah przysiadła się bliżej.
- Hm... tego nie powiem... za to... ma piękne, wielkie, zielone oczy, czarne skarpetki i ogon... piękną i gładką sierść. - powiedziałem, spoglądając rozmarzonym wzrokiem w niebo.
- Yyy... - zaczęła wadera, ale nic nie odpowiedziała. Przypomniał mi się pewien człowiek z krwawymi oczami. Zaiskrzył mi wyraz jego twarzy i księżyc, zamieniony w znak Mankegyou... czerwone niebo, spowite przez czarne chmury, krzyki zrozpaczonych wilków ledwo trzymających się przy życiu...
Krzyknąłem i odskoczyłem do tyłu patrząc na błękitne, zalane różowymi promieniami zachodzącego słońca, niebo.
- Czy coś się stało? - zapytała Sarah patrząc na mnie, jak na jakiegoś wariata.
- On tu idzie! - wydyszałem rozglądając się dookoła.
- Kto...? - zdziwiła się wilczyca.
- ON tu idzie, nie ma czasu na wyjaśnienia! - chwyciłem waderę za łapę i pociągnąłem do watahy. Po chwili przeszliśmy do biegu i wpadliśmy na tereny naszej watahy zziajani. Usiadłem, aby chwilę odpocząć. Sarah usiadła obok mnie.
- Kto to był i dlaczego przed nim uciekaliśmy? - zapytała, przekrzywiając głowę.
- Nieważne... jesteśmy bezpieczni. Tu plaga nas nie dosięgnie, bo przekroczyliśmy już Krąg.
- Jaki krąg? O czym ty gadasz? - awanturowała się Sarah.
- No... nie mogę ci powiedzieć. - chrząknąłem i podrapałem się po skroni, robiąc tak zwanego "bad poker face'a".
- Bo?!
- Bo jesteś nowa, a odkąd plaga się rozprzestrzeniła, nie ufamy nikomu nowemu dołączającemu do naszej watahy. Jeśli chcesz zobaczyć, co nas goniło, poczekaj tu kilka minut... i nie waż się przekraczać granic watahy, jeśli nie chcesz zginąć, a ja muszę iść koniecznie poinformować alfę. Zaraz będę.
Pogładziłem waderę po głowie, po czym puściłem się pędem do alfy, by poinformować go o tym co zaszło.

<Sarah? :3>

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Od Emmy CD. Katherrine

- Hej jestem Emma. – powiedziałam zbliżając się do wadery. – A ty?
- Katherrine. – odpowiedziała wyciągając łapę.
- Miło mi cię poznać. – uśmiechnęłam się i uścisnęłam jej łapę. – Jesteś nowa?
- Uhm. – mruknęła.
- Jeśli chcesz mogę trochę cię oprowadzić po terenach Watahy. – zaproponowałam.
Spojrzała na mnie przenikliwie, jakby chciała sprawdzić czy jestem godna jej zaufania. Poczułam dreszcz.
- W porządku. – odpowiedziała w końcu.
Postanowiłam pokazać jej najpierw moje ulubione miejsce – brzeg morza. Uwielbiałam spędzać tam czas. Piasek, słońce, woda – nie ma lepszego połączenia! Poprowadziłam, więc Katherrine przez las prosto na plażę. Zdążyłyśmy na miejsce idealnie na zachód słońca. Widok był przepiękny.
- Pięknie tu, nie? – powiedziałam wpatrując się w czerwone niebo.
- Taak. – odpowiedziała wadera również wpatrzona w złociste promienie słońca. 
- Wiesz, czasami się zastanawiam dlaczego tracę tu czas. – powiedziałam w zamyśleniu. – Widok jest piękny to fakt, ale czas, który tutaj marnuję można by wykorzystać o wiele lepiej. Dlaczego, więc spędzam go w taki sposób?
Katherrine przez chwilę siedziała zamyślona nad moimi słowami, aż w końcu powiedziała:
- Może dlatego, że tak mało pięknych rzeczy jest na świecie? Dlatego chcesz nacieszyć swoje oczy tym widokiem? Tak, po prostu?
- Chyba masz rację. – przytaknęłam patrząc na zanurzające się w wodzie słońce.

< Katherrine? Moja wena chyba wyszła na spacer. :/ >

Od Katherrine

Znalazłam się nad wodopojem Zauważyłam na drugim brzegu zgraję wilków goniących się wesoło dookoła. Napiłam się i usiadłam tuż przy brzegu. Patrzyłam z konsternacją na wilki. Szczęśliwa wataha do żadnej nigdy nie należałam. Wypracowałam swoje łapy na zabójczynię, ale to nie oznacza, że nie jestem bezduszna wręcz przeciwnie śmiem twierdzić, że jestem milsza niż niejeden wilk. Rzadko, kiedy zasięgam języka zazwyczaj mówię sama do siebie. Wiem, że to zły znak, ale jakoś musiałam się nauczyć gadać. Zobaczyłam jakiegoś wilka czającego się w krzakach po mojej prawej. Nie dałam po sobie poznać, że zdaję sobie sprawę z jego obecności. Zobaczyłam krótki błysk spod jego łapy jakby nóż. Wstałam i trochę przestraszona, bo dopiero, co pozbyłam się ostatnich kłopotów nie chcę kolejnych skierowałam kroki w stronę tamtejszych wilków. Miałam nadzieję, że wtopię się w tłum. Przeliczyłam się. Wpadłam na wilka w kapturze.
-Uważaj jak leziesz! – Warknął i odtrącił mnie na bok. Nienawidzę takiego zachowania miałam ochotę mu wbić jeden z moich noży w tyłek. Powstrzymałam się, bo kto wie jak on jest silny. Byłam niezwykle silna jak na waderę, ale wątpię czy z wilczym Assassynem dałabym radę. Mimo, że sama byłam tak szkolona. Nie używam noży często. Tylko na istotach, które chcą zrobić mi krzywdę tak to sobie daruję tą zabawę i poluję normalnie. Po moim wyglądzie wcale nie widać, ze byłam Assassynką, a przecież grunt to się nie wyróżniać. Przeszłam spokojnie do lasu i położyłam się na wielkim wystającym głazie. Widać nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Może to i lepiej? Po kilku godzinach leżenia tam usłyszałam chrząknięcie za sobą.
-Hej jestem…

<Ktoś?>

Od Ceiviry CD. Serine'a

W głowie miałam wzrok Serine'a. Jego piękne oczy, pełne łez te, które tak kochałam, za którymi przepadałam, tak, jak za ich właścicielem... Najgorsze było to, że nie mogłam nic zrobić. Bez mocy byłam niczym-słabym wilkiem, który nie da rady nic zdziałać. Otworzyłam oczy. Dwoje umundurowanych strażników ciągnęło mnie po śniegu. To koniec-mój i Serine'a. Nic nie mogę na to poradzić, nie sama... Wtem usłyszałam gruby, dziwnie znajomy głos.
- Zostawcie tą waderę. Ja się nią zajmę. 
Spojrzałam na basiora. Nie pamiętałam go. Coś świtało mi w głowie, ale nie widziałam pełnego obrazu. Strażnicy puścili mnie i odeszli, a ja zostałam sama z nieznanym mi wilkiem. Nie czułam się na siłach. Kałuża krwi wylewała się na bielutki, świeży śnieg. Wtem poczułam, jak łańcuchy puszczają. Po chwili ujrzałam zielone światło. Gdy przygasło, po ranie nie było ani śladu. Nie rozumiałam, co się dzieje. 
- Kim jesteś? - zapytałam. 
- Nie poznajesz mnie, Ceiviro? Jestem ojcem Serine'a. 
- Co pan tu robi i dlaczego kazał pan im odejść? - byłam zdumiona.
- Muszę z tobą porozmawiać - powiedział. 
W jego głosie było słychać coś dziwnego. Nie mogłam tego rozszyfrować. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem. Wtem ujrzałam dwie szramy. Takie same, jak na policzku Serine'a. 
- Kto panu to zrobił? - zapytałam z troską. 
- To nic, przejdźmy do rzeczy. Musisz jak najszybciej stąd uciekać i nigdy nie wracać. Zapomnij o Serinie. To nie jest basior dla ciebie. Ten ślub musi się odbyć, zrozum to - rzekł. 
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Sama widziałam, jaki Serine był nieszczęśliwy, jak nie chciał tego ślubu. Muszę mu pomóc. 
- Nie, nie mogę tego zrobić. Nie widział pan, jak własny syn jest nieszczęśliwy. On od początku tego nie chciał. Czy pan tego nie widzi? Zmuszacie go do tego wbrew jego woli. Czy panu nie zależy na jego zdaniu, na jego uczuciach? - spytałam dobitnie. 
- Szczęście jednostki nic nie znaczy w porównaniu z losem całej watahy - odparł ostro. 
Wytrzeszczyłam oczy. 
- Serine miał rację... - wyszeptałam. 
- Słucham? 
- On od początku nie chciał tu przylatywać. To ja go namówiłam. Wiem, do czego go zmuszaliście, ale mimo to pragnęłam waszego pojednania. Nie uważał was za swoich rodziców, ale wiedziałam, że tęsknił. Wierzyłam, że każdy rodzic kocha swoje dziecko, iż zrobi wszystko, żeby było szczęśliwe. Wie pan, co zrobili dla mnie moi rodzice? Oddali własne życie. Kiedy widziałam, jak moja mama ginęła, chciałam umrzeć zamiast niej, ale ona powiedziała, że mam być dzielna, mam się nie poddawać. Na koniec z uśmiechem na twarzy, w obliczu śmierci, stojącej tuż za nią, rzekła: Kocham cię! Kiedy pan wyznał to Serine'owi? Jakim pan jest ojcem dla niego, jaką podporą? "Szczęście jednostki"? Co pan wygaduje? To pana syn, a nie jakaś tam "jednostka"! To uczciwy, waleczny, pełny uczuć basior. Wilk, który nieraz uratował mi życie i zrobiłby to ponownie. Jest ze mną bez względu na to, co robię i w jakim jestem położeniu. Nie widzi pan, jakiego wspaniałego syna pan ma... On tam teraz cierpi, a Chance pewnie zadaje mu kolejne ciosy w przypływie swojej dziwacznej furii. Wiem do czego jest zdolna. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Ale Serine nie będzie się bronił, a wie pan dlaczego? Bo nigdy w życiu nie uderzyłby żadnej wadery, choć został wychowany zupełnie inaczej. Niech pan mu pomoże, a nie siedzi bezczynnie. Niech pan przestanie być marną namiastką ojca. Jeszcze jest szansa. On pana potrzebuje, choć sam tego nie wie... - zakończyłam swój długi monolog.
Uroniłam parę łez. Czułam się taka bezsilna. On musiał mi pomóc... Spojrzałam na basiora. Był kompletnie roztrzęsiony moimi słowami. Stał i wpatrywał się w śnieg. Podeszłam do niego. Nie miałam nic do stracenia. Położyłam basiorowi łapę na ramieniu i zdałam się na swój instynkt. 
- Boi się pan Chance, dlaczego? - nie miałam pojęcia, czemu zadałam takie pytanie. 
- Nie znasz jej. Wparowała tu pewnego dnia i oświadczyła, że chce wyjść za mąż. Gdy wymieniła imię Serinem, serce mi stanęło. Napisaliśmy ten list. Później poznaliśmy ciebie. Ja od razu wiedziałem, co się kroi między wami. Chciałem zrezygnować, ale Chance wpadła w furię. Zaczęła nami sterować, wymyślała coraz to nowe metody szantażu. Musieliśmy się zgodzić. Nie mogliśmy ryzykować utraty watahy - powiedział. 
- Ale przecież ona jest sama, jedna. Wy macie tylu sprzymierzeńców. Mogliście ją stąd wykurzyć - odparłam. 
- Nie wiesz, jaką ona ma siłę, Ceiviro. 
- Masz rację, nie wiem, ale błagam, niech pan go ratuje. On musi żyć... - rzekłam i rozpłakałam się totalnie. 
Basior chyba zaczął coś pojmować. Wziął moją łapę i spojrzał mi w oczy, jakby błagał na łapach o litość. 
- Czy on mi kiedyś wybaczy? - zapytał. 
- Jeśli pan mu teraz pomoże, zrobię wszystko, by to uczynił - obiecałam. 
Basior wahał się przez chwilę, ale wreszcie podjął decyzję. 
- Pomogę wam - tobie i jemu. Zasługuje na to po tylu latach - rzekł wreszcie. 
- Dziękuję panu, z całego serca. 
Oboje udaliśmy się do jaskini weselnej. Byłam gotowa stawić czoło Chance, niezależnie od tego, jak jest silna. Stanęliśmy u wylotu. Zobaczyłam, jak Serine ląduje na jednej ze ścian. Tego było za wiele. 
- Zostaw go w spokoju! - wykrzyknęłam.
- Cei, jak dobrze, że wpadłaś, kochana. Zaraz zobaczysz,co zrobię z twoim ukochanym - odezwała się szyderczo. 
Wzięła Serine'a w swoje łapy, wyciągnęła znikąd sztylet i przystawiła mu do gardła. Basior był zbyt słaby,żeby się wyrwać. Skupiłam się maksymalnie. Przekazałam ojcu Serine'a wiadomość, aby jak najszybciej udał się po wsparcie.Moje wprawne ucho usłyszało dźwięk łap, sunących po śniegu. 
- Nie waż się go tknąć - wysyczałam. 
- A co mi zrobisz? Bez swoich mocy jesteś nikim. Nie masz ze mną szans, więc lepiej sobie odpuść. Za chwilę będziesz oglądała martwe zwłoki tego, pożal się Boże, kochasia - wykrzyknęła.
Poczułam, jak wstępuje we mnie wściekłość. Doznałam uczucia niewiarygodnej siły-takiej, która dałaby radę samemu strażnikowi. Wtem moje łapy zajaśniały niebieskim światłem. To byłam moc strażnika. "Gdy w obliczu zagrożenia stoisz, pośród wrogów swych, On-strażnik lazurowy, swoją mocą cię ułaskawi".

<Serine? Co ja tu napisałam... :O>

Nowa wadera! ~ Katherrine

Od Birka CD. Melody

- Ja bardzo bym chciał, ale na prawdę mogę? – spytałem troszkę nieśmiało.
- Oczywiście. – powiedziała z promiennym uśmiechem wadera.
- Och dziękuję, dziękuję pani! – o mało mi serce nie wyskoczyło z radości! Podszedłem do wilczycy. – Mogę panią przytulić?
- Ach, pewnie. – rzekła spokojnie, a ja przytuliłem się do jej łapy. Poczułem się, jakbym przytulał się do mojej mamy, ale wiedziałem, że to nieprawda... wzruszyłem się trochę, ale łzy nie uroniłem, trzeba w końcu się zachować. Po chwili oddaliłem się trochę.
- Jeszcze raz dziękuję.
- Nie ma za co. Na prawdę. – uśmiechała się troskliwie. –Będzie przynajmniej znowu jakiś basior w domu. – westchnęła smętnie. Mamie Mivy nie do twarzy było ze smutkiem, ale nie próbowałem jej pocieszać.
- A Birk idzie z nami na pogrzeb? – spytała cicho Miva
- Nie, ja nie będę przeszkadzał. Zostanę tu, albo coś. – wtrąciłem się
- Jeśli tak wolisz. – powiedziała dorosła, ale widziałem na jej pyszczku trochę ulgi. – Znajdź sobie miejsce w którym będzie ci wygodnie. My jeszcze się przygotujemy i idziemy. – pokiwałem łebkiem. Pospacerowałem po dużej, przytulnej jaskini i znalazłem idealne miejsce. Nie rzucało się w oczy i było wygodne. Usiadłem i westchnąłem. Czekałem aż wpadnie mi do głowy jakiś pomysł, co można zrobić.

<Miva? Melody?>

Od Arno - Na konkurs

Był bardzo piękny dzień. Słońce grzało i ptaki śpiewały. Spokój ten przerwał krzyczący chochlik. Nie bardzo się tym przejąłem. Nagle wybiegło ich więcej. Chochliki panikowały i biegały w kółko. Podszedłem do jednego.
-Co się stało? - zapytałem go
-B...bestia atakuje n...naszą wioskę... - wyjąkał
-Gdzie? - zapytałem
Pokazał drżącym palcem na ścieżkę w lesie. Ruszyłem w tamtą stronę. Kiedy do tarłem zobaczyłem że dziwne stworzenie faktycznie niszczy wioskę chochlików. Lecz chochliki się mu odgryzały rzucając czym na kształt małej włóczni. Stwór spojrzał na mnie i uciekł. Był mniej więcej wielkości konia. Wyglądał mniej więcej tak:
Bym całe zamieszanie zignorował gdyby nie to spojrzenie stwora. Oczy miał przestraszone i zrezygnowane. Jakby prosił mnie o pomoc. Postanowiłem wyjaśnić sprawę. Ruszyłem za stworem. Nie odszedł daleko. Siedział na brzegu jeziora i patrzył się w wodę. Schowałem się w krzakach i go obserwowałem. 
-Możesz wyjść, nic ci nie zrobię - odezwał się smętnie stwór
Lekko zdziwiony wyszedłem i usiadłem obok niego. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.
-Jestem Arno, należę do tutejszej watahy - powiedziałem
-Mojego imienia nie zdołasz wymówić, ale mów mi Liam... - odparł - jestem Altaixem...
-Czym jesteś? -zapytałem
-Altaixem, jesteśmy starą rasą - powiedział - niektóre legendy mówią że jesteśmy połączenie wilka ze smokiem...
Liam dalej patrzył się w wodę. 
-Czemu zaatakowałeś te niewinne chochliki? - zapytałem
-Jakie?! Niewinne?! To są wredne złodzieje! - warknął
-Spokojnie - powiedziałem - opowiesz co się stało?
Altaix znowu się spojrzał w wodę i westchnął.
-Dobrze....jakieś dwa dni temu po raz pierwszy spałem w jaskini, zawszę śpię na drzewach...no i kiedy spałem zginął mi mój amulet, wszystkie tropy prowadziły do wioski chochlików - powiedział
-Tyle zachodu o amulet? - zapytałem
-To nie jest zwyczajny amulet.... - westchnął - On daje mi moc...urodziłem bez mocy....
-Mogę ci pomóc - powiedziałem z lekkim uśmiechem - pogadam z nimi 
Poszliśmy do wioski. Liam szedł obok mnie. Gdy tylko chochliki nas zauważyły wczęły  panikę. Potem przyszły następne z małymi łukami w rękach. Zaczęły strzelać. Były gotowe do wojny. Liam uciekł, a ja zostałem, lecz byłem zmuszony do odwrotu. Strzały te mimo że małe były bardzo bolesne. Poszedłem z powrotem nad jezioro. Liam znowu tam siedział i patrzył się w wodę. 
-No i nadal uważasz je za niewinne? - zapytał.
-Nie sądziłem że ... - przerwałem wyciągając sobie strzałę - ...mogą być tak agresywne
Altaix westchnął. 
-Nie martw się, spróbujemy jeszcze raz, tylko tym razem nie pokazuj się im - powiedziałem
Ruszyliśmy drugi raz do wioski chochlików. Liam zgodnie z moim poleceniem schował się w krzakach. Chochliki gdy mnie zobaczyły znów wyciągnęły małe łuki i zaczęły strzelać. 
-Stop - wrzasnąłem - Co wy robicie?
-A co ty robisz? -zapytał jeden.
Westchnąłem.
-Ten stwór co was zaatakował miał powód by to zrobić, macie jego amulet i on chce szybko go odzyskać - powiedziałem - gdy go odzyska zostawi was w spokoju.
-Jaki amulet? - zapytał.
Zgrywał idiotę. Ponownie westchnąłem.
-Ten który mi zabraliście - warknął Liam i wyszedł zza krzaków.
-Nie mamy żadnego amuletu - odparł inny chochlik.
Postanowiłem siłą to od nich wydusić. Zmieniłem się w smoka, zaryczałem i zionąłem ogniem w niebo. Rozpoczęły ostrzał, lecz smoki mają za twardą skórę by coś poczuć. Kłapnąłem przy jednym paszczą. Nie chciałem im zrobić krzywdy, lecz chciałem by myśleli że jest inaczej. W końcu wszystkie stanęły przy wielkim głazie. 
-Gdzie jest amulet? - ryknąłem.
Chochliki drżały. 
-Wioska z klifu go wzięła - powiedział jeden szybko drżącym głosem. 
Przemieniłem się z powrotem w wilka. 
-Tak ciężko było? - zapytałem z szyderczym uśmiechem i poklepałem go po głowie.
Poszedłem do Liama.
-Ciekawa moc - uśmiechnął się Liam - daleko ten klif?
-To po drugiej stronie lasu, kawał drogi - powiedziałem.
Znów przemieniłem się w smoka. Rozłożyłem skrzydło tak że jego końcówka była przy przy łapach Liama.
-Wskakuj, będzie szybciej - powiedziałem.
Altaix zawahał się lecz wszedł po skrzydle na mój grzbiet. Powoli wzbiłem się w powietrze. Lecieliśmy parę minut. Kiedy wylądowałem Liam od razu zeskoczył z mojego grzbietu. Przemieniłem się w wilka i poszliśmy do tej wioski. Jakimś cudem chochliki wiedziały że przybędziemy. Od razu rozpoczęły atak. Uciekliśmy. Jedynym sposobem na zdobycie tego amuletu była kradzież. 
-Zaczekaj tu - powiedziałem do Altaixa.
Podkradłem się do wioski. Ukryłem się w krzakach za największym z domków. Stawiałem że tam właśnie będzie. Podniosłem ostrożnie dach. Zgadłem, amulet tam był. Był cały złoty, a na mim była wyżłobiona postać Altaixa. Wziąłem ten amulet i pobiegłem do Liama. Podałem mu go. Od razu się uśmiechnął.
-Dziękuję ci - powiedział
-Nie ma za co- odparłem
-Nigdy ci tego nie zapomnę - powiedział Liam i poszedł w swoją stronę
Zastanawiałem się czy kiedyś jeszcze go spotkamy.

Koniec =3

Od Saphiry CD. Shay'a

Pierwsze co poczułam, to ból. Bolało mnie całe ciało, a szczególnie łapa. Powoli zorientowałam się, gdzie byłam - leżałam na kimś. Na kim, na razie nie wiedziałam. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że ten Ktoś mnie niesie w jakimś kierunku. Wtedy usłyszałam:
- I co, wszystko gra? - rozpoznałam ten głos. To Shay mnie uratował z łap tego niedźwiedzia!
Już sobie wszystko przypomniałam! Potwór zaatakował mnie, powalił basiora,a ja straciłam przytomność, gdy mnie walnął.
- Mniej... więcej - odpowiedziałam, po czym postarałam się uśmiechnąć.
- Przynajmniej się obudziłaś - odpowiedział. - Dość długo leżałaś nieprzytomna. Jeszcze coś cię boli?
- Łapa. Prawa przednia - gdy spróbowałam nią poruszyć, niezbyt mi się udało, ale poczułam ból. - Ała... chyba ją złamałam....

<Shay? ^^>

Od Melody CD. Mivy

-O, witaj Miva - uśmiechnęłam się pogodnie - Kogo tu do nas przyprowadziłaś?
-To jest Brik, nie ma dachu nad głową i... czy mógłby zostać u nas? Bardzo proszę, mamusiu. - zapytała robiąc wielkie oczka.
-Nie mam nic przeciwko - uśmiechnęłam się. Po czym spojrzałam na małego basiora, który chował się za Mivą.
-Czy się zgadzasz? - powiedziała z zachwytem Miva. Chyba nie mogła uwierzyć, że się zgodziłam.
-Tak, ale czy Brik chce zostać u nas? - zapytałam.

<Brik? Miva?>

niedziela, 28 grudnia 2014

Od Cole'a CD. Emmy

Patrzyłem na potężnego basiora z szacunkiem, powagą, lekkim strachem i zdumieniem, że zgodził nam się pomóc.
- Powiedz, o Wielki Książę... dlaczego zgodziłeś się nam pomóc? - zacząłem niepewnie.
- Mam pewien stary dług do spłacenia. - mruknął tajemniczo.
- Co...? Dług? Jakiś dług? Jaki dług? Co to znaczy, że "dług"? - zakłopotałem się, zapominając z kim rozmawiam.
- Nie będę się zwierzać komuś takiemu jak ty. - odparł, bez żadnych uczuć w głosie. Nagle w głowie zadźwięczał mi głos Hitaishi.
~ Zamknij się, albo w dziób!
Mówiła w mojej głowie. Mówiła w mojej głowie! Ona MÓWIŁA W MOJEJ GŁOWIE!
~ Uspokoiłeś się już?! ~ Warknęła w moich myślach. ~ Jeśli faktycznie jesteś takim supermega dobrym wilkiem, który chce pomagać innym i szerzyć w okół siebie "samo dobro", to chyba zechcesz mnie wysłuchać. Ja jestem jedyną osobą, znającą historię mojego Pana.
Nie wiedziałem jak porozumiewać się telepatycznie, więc kiwnąłem głową na tak. Nie wiedziałem, jak mogła to zobaczyć, skoro szła odwrócona plecami do mnie. No tak... ale ze mnie głupek. Przecież potrafiła czytać w myślach.
~ No to słuchaj tępaku, głuptaku. Gdy Wilczy Książę był jeszcze dzieckiem, w całym świecie toczono wojny. Był dobrym wilkiem o czystym sercu, pochodzącym z klanu Funnma, legendarnego klanu Funnma znanego z umiejętności nauczania się wszystkich mocy. Mogli kopiować je i wykonywać ulepszanie ze zdwojoną siłą...
"Czekaj, czekaj..." - zacząłem gadać w myślach do samego siebie.
~ Dokładnie. Każdy wilk żyjący w obecnych pochodzi z jakiegoś klanu. Ty na przykład pochodzisz z klanu Torrent, a Emma z klanu Aqua... skąd to wszystko wiem, pytasz? To już pozostanie moją słodką tajemnicą. Tylko mój Władca wie. Przechodząc do rzeczy; Oral, tudzieszy władca, pan chaosu i ciemności wzbudzał jedną wojnę za drugą... ech... ciężkie to były czasy. Co? Yy... właśnie do tego zmierzam. Oral również pochodził z klanu Funnma. Postanowił jednak wybić cały swój klan, aby stać się najsilniejszym wilkiem świata. Na oczach młodego, Wilczego Księcia wymordował całą jego rodzinę. Nie wiadomo jednak dlaczego, tylko jego z całego jego klanu postanowił oszczędzić. Wydaje mi się, że nie uważał go za zagrożenie, bo nie było w nim iskry potencjału. Później, zalany łzami bólu obudził w sobie technikę iluzji, którą posiadło niewielu... tylko ci, którzy poznali prawdziwy ból. Nawet sam Oral nie ma tego oka, gdyż nie ma w sobie żadnych uczuć. Inaczej... z młodego dobrego wilka, zamienił się w nieśmiertelną, pozbawioną uczuć maszyną do zabijania... później w Lesie Śmierci odnalazł małe zawiniątko, które okazało się być mną... nadał mi piękne, oryginalne imię, Hitaishi, czyli radość. Opiekował się mną, jak własną córką, chodź sam był dopiero dzieckiem. Gdy oboje podrośliśmy, traktował mnie i uczył technik, jak własną, młodszą siostrę. Pokochałam go za to strasznie. Teraz jestem jego podporą i jestem w stanie oddać za niego życie, więc uważaj na słowa, albo rozszarpię cię na strzępy. Wracając do tematu... We wiosce klanu Naru wszystko się zmieniło, przez pewne wydarzenie...
- Skończyłaś już, HITAISHI?! - usłyszałem za sobą zwykły, jednak grzmiący jak burza, metaliczny głos. Stanęliśmy w bezruchu.
- Błagam, nie zabijaj mnie, o Panie! - krzyknęła Hitaishi pokornym głosem.
- Nie uważasz, że trochę zbyt dużo mu powiedziałaś?!
- B... błagam! - wydyszała.
- To tutaj... - powiedział Navarog (tym razem już zwykłym, nie wykazującym żadnych uczuć tonem), stając przed wielkim głazem runicznym.
- Ale co "tutaj"?! - zapytała z zaciekawieniem Emma. Spojrzałem na jej piękne, morskie, głębokie, ciepłe oczy. Zaczerwieniłem się trochę, zapominając o tym, co przekazała mi Hitaishi.
~ Serio ją kochasz? Nie rozumiem, co ty w niej takiego widzisz... - usłyszałem głos Hitaishi w swojej głowie.
- Wynoś się z mojego umysłu! - krzyknąłem na głos. Emma popatrzyła na mnie dziwnym, zamglonym spojrzeniem. Poczerwieniałem jeszcze bardziej.
- Tutaj teleportujemy się do bazy tego plugawego ścierwa, a teraz połóżcie wszyscy swoje łapy na głazie runicznym. - powiedział spokojnie Navarog. - Resztę zostawcie mnie, dzieci. Nie dacie rady się z nim zmierzyć. Jeśli przegrałbym walkę, macie natychmiast uciekać na tereny watahy. Ty też Hitaishi. Tam cię nie dopadną. Chroni ją bariera.
- Hai. - odparła Hitaishi. Głos jej się załamywał.
- Gotowi?
- Tak! - odpowiedzieliśmy jednogłośnie. Po chwili straciłem widoczność... poczułem jak coś mnie zasysa i przepycha wewnątrz wielkiej tuby. Po chwili ja, Navarog, Hitaishi i Emma staliśmy w wielkiej, wszechstronnej, zupełnie pustej sali. Nagle przez jedyną wyrwę w ścianie wkroczył obrzydliwy wilk o szatynowej sierści. Wyglądał o wiele groźniej i potężniej niż Navarog.
- No proszę... pojawił się nasz mściciel! - roześmiał się złowieszczo i zebrał w łapie małą, lecz o wielkiej mocy, czarną, emanującą czystą energią naturalną i cisnął nią w nas, najwidoczniej chcąc się jak najszybciej pozbyć nieproszonych gości. - Death Koffen!
Myślałem, że już po nas, jednakże Wilczy Książę zamachnął się łapą krzycząc "Almighty Push!" i osłonił nas wszystkich powietrzną tarczą, odpychając jednocześnie tamten atak. To faktycznie była walka na o wiele, wiele, wiele wyższym poziomie niż mój, czy Emmy... czułem się tu tylko jak kula u nogi Wilczego Księcia...

<Emma? Potoczymy walkę przez kilka opowiadań? :D>

Od Shay'a CD. Saphiry

Coś czaiło się w krzakach. Przyjąłem postawę bojową i zacząłem warczeć.  Zza tych krzaków wyszedł wyjątkowo duży niedźwiedź.  Ryknął gniewnie w naszą stronę. Zamachnął się łapą w moją stronę lecz zrobiłem unik. Wtedy zostawił mnie lecz zaatakował Saphirę. Chciałem jej pomóc lecz uderzył mnie łapą tak mocno że odleciałem i uderzyłem w drzewo. Padłem na ziemię. Zakręciło mi się w głowie. Chwiejnie się podniosłem. Spojrzałem na niedźwiedzia i zobaczyłem że złapał zębami Saphirę za łapę, a potem uderzył ją łapą.
-Saphira! - krzyknąłem
Wystrzeliłem jak torpeda w stronę miśka. Wpadłem na niego z taką siłą że od razu padł na ziemię. Nie ruszał się. Nie obrzydziło mnie to czy żył czy nie. Podbiegłem do Saphiry. Był nieprzytomna. Wciągnąłem ją ostrożnie na grzbiet i ruszyłem wolnym truchtem przed siebie. Odwróciłem na chwilę głowę i zobaczyłem że się budzi.

<Saphira? Wybacz że tak długo :/ >

Od Serine'a CD. Ceiviry

Wracaliśmy wolnym krokiem. Pustą przestrzeń między nami wypełniała cisza. Bacznie śledziłem ruchy swoich łap nie zważając na drogę. 
- Zostanę tą druhną - powiedziała nagle.
- Nie powinnaś - zaprzeczyłem.
- Nie. Serine, wiem, że się o mnie martwisz, ale proszę - spojrzała na mnie.
- Jeśli czujesz się na siłach... Dobrze, ale...
- Serine! - pacnęła mnie łapą w ranię. Oboje wybuchliśmy śmiechem, ale uśmiech wadery zniknął.
- Powinniśmy się spieszyć - chrząknęła. 
- Aż tak ci się spieszy?
- Tobie powinno - przyśpieszyła.
- Tsa, już lecę. 
- Chance chyba nie będzie zadowolona, kiedy przyjdziemy pięć minut przed rozpoczęciem. 
- Będzie wściekła. 
- Więc? 
***
Chance nie za bardzo miała czasu na krzyczenie na mnie. Zabiegana i podekscytowana ślubem. Na wieść o tym, że Ceivira jednak zostaje druhną zareagowała obojętnie, ale klęła pod nosem. Cei ubrała swoją sukienkę, a charakteryzatorki zrobiły resztę. Mną zajęła się matka. Cały czas mówiła jaka to ze mnie i Chance będzie piękna para. Większych bzdur nie mogłem słyszeć. Chciałem, aby przygotowywania się skończyły, chciałem mieć to już za sobą, labo w ogóle tego nie przechodzić. 
***
Tłum. Na suficie jaskini biało-liliowe kwiaty połączone w łańcuchy. Na samym końcu podest przykryty białą tkaniną. Ozdobiona była równie białymi jak na suficie kwiatami. Na środku podestu stało podium. Czarny wilk już czekał na przemawianie swojego tekstu. 
- Serinie, tak na szybko. Oto twoi świadkowie - matka przedstawiła mi trzech basiorów. Byli ubrani w podobne garnitury, co ja, ale o trzy odcienie jaśniejsze. 
Po lewej stały dwie wadery, które hihotały cicho, a obok nich stała Cei. Rzuciliśmy sobie spojrzenia, ale żadne z nas nie miało zamiaru do siebie podejść. 
- No. Chanse powinna za niedługo wejść. Stań na swoim miejscu i czekaj. 
Nie odpowiedziałem. Zrobiłem, jak kazała. Wszystko działo sie samo. Stałem i patrzyłem. Pojedyncze wilki zaczęły dołączać do tłumu. Starsze wilczyce zaczęły płakać choć ceremonia się jeszcze nie zaczęła. Kiedy je widziałem chciałem wyjść, wybuchnąć śmiechem, a następnie odlecieć. 
- Serine, wyprostuj się - usłyszałem gwałtowne szepty matki. 
Spojrzałem dookoła. Zebrani siedzieli w ciszy, którą nagle przerwała głośna muzyka. Wciągnąłem powietrze nosem zatrzymując je. Zesztywniałem. Moje serce chciało wyjść z objęć płuc i żeber. Delikatne mdłości, ale dało się powstrzymać. Mój wzrok utkwił w błyszczącej się tkaninie. Chrząknięcie starszej wadery zmusiło mnie do podniesienia głowy. Zwróciłem uwagę na Chance. Szła u boku Brązowego basiora. Wadera była dumna. Wyciągała szyję, by pokazać swoją wyższość i klasę. Długa suknia o kolorze kości słoniowej ciągnęła się z za nią. Bujny kok zdobiły niewielkie kwiaty tego samego koloru, co jej oczy. Jeszcze raz wciągnąłem powietrze. Napiąłem mięśnie aż zadrżały. 
Beżowa wadera znajdowała się na tym samym stopniu, co ja. Spojrzała na mnie lekko się uśmiechając. Czasny basior (będący chyba księdzem) zaczął przemowę. Nieprzerwany potok słów wylewał się z jego pyska. Patrzyłem na niego, bo musiałem. Stałem tam, bo tak mi kazano. Zero wolności, tak jak w dzieciństwie. Miałem racje... nic się nie zmienili. 
- Serinie. - Na moje imię otrząsnąłem się. - Mów za mną, proszę. 
Kiwnąłem głową.
- Ja, Serine...
- Ja, Serine. 
- ... biorę Ciebie Chance, za żonę...
- Borę cię Chanse, za żonę. 
- ... i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską...
I tu zamarłem. Żadne słowo nie chciało mi przejść przez gardło.
- I ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską - powtórzył. 
- I...
- Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. 
- No, Serine... to nie takie trudne do zapamiętania - wyszeptała beztrosko Chance. 
Kiedy czarny wilk po raz kolejny kazał mi powtórzyć Ceivira zeszła z podestu, miała wyjść. Chance nawet tego nie zauważyła. Była już u wyjścia. Jeden krok dzielił ją od opuszczenia tego miejsca. Zaledwie jeden krok dzielił ją od naszego rozstania. Wiedziałem, że kiedy przekroczy progi jaskini już nigdy jej nie zobaczę. Ale nie mogłem na to pozwolić więc szybko odpowiedziałem:
- Nie. 
Na sali zapanowała cisza. Teraz to ona była Panią. 
- C-co? - spytała rozczarowana Chance.
- Nie zgadzam się.
- J-jak to? - oczy beżowej wilczycy napełniły się łzami nienawiści. 
Zszedłem z kilkustopniowego podestu, by w razie czego uniknąć ataku panny młodej, ale także by zbliżyć się do Ceiviry. Im bliżej niej byłem tym bardziej czułem jak moje serce łomocze. 
- Cei... Musze ci coś powiedzieć. Ja... chciałem ci to powiedzieć wcześniej, ale nie mogłem... bo ja... 
- Wiem, co chcesz mi przekazać...
Przyjaciółka obróciła się. Wyglądała tak słabo. Zbledniała w niesamowicie szybkim tempie. Jej oczy nie były tak nasycone kolorem. Straciły swoje piękno, swoją wartość. Ledwo ustała na łapach. Stałem zaledwie pięć metrów od niej, ale i tak słyszałem jej słabe jęki. Spuściła głowę. Zaczęła się chwiać. Kiedy przechyliła się na lewą stronę szybko podbiegłem i ochroniłem ją prze upadkiem. Odsłoniłem jej włosy z pyska. Była zimna. Gdyby nie sierść, powiedziałbym, ze dotykam lodowca. Moje oczy zaszły łzami. 
- Serine... - z trudem wydusiła te słowa. - Nie mogę oddychać - powiedziała tak, że tylko ja ją mogłem usłyszeć. Po tym straciła przytomność. 
- Jak śmiesz?! - frustrowała się Chance. - Wysłać tą szkaradę do lochu! Serinea... chcę mieć dla siebie. 
Jeden z wilków wyłonił się z oniemiałego tłumu i odciągnął mnie od Ceiviry. Natomiast dwa inne wilki w srebrzystych zbrojach chwyciły waderę, skuły ją i wyciągnęły z jaskini. Mój wzrok utkwił z czerwonej smudze, którą zaczynał przykrywać biały puch. 
- Serine, spójrz! Śnieg! - krzyczała z zachwytem. - To mógł być najpiękniejszy dzień mojego... naszego życia, a ty to tak zmarnowałeś. 
Na pysku Chance malowała się pogarda. Podniosła łapę. Wiedziałem, co chciała zrobić. Machnęła nią szybko sprawiając ból na policzku. Ten szybko zamienił się w pieczenie i mrowienie. 

<Ceeeeei?>

Od Sarah CD. Cole'a

-Coś o sobie hmmm...moja przeszłość nie jest zbyt ciekawa: urodziłam się po czym matka mnie opuściła jako najsłabszego wilka,potem znalazłam kochający dom ,jednak życie tam skończyło się już,moja przyszywana matka zmarła,potem znalazłam sie w watasze i jestem,pewnie zauważyłeś że jestem nieśmiała,ale dzięki Saphirze powoli się przełamuje,uwierz mi nie łatwo było mi do Ciebie podejść ,ale Saphira mi pomogła,to dzięki niej.
-Dobrze że masz przyjaciółkę...
-Właściwie to nie jest moją przyjaciółką,tylko bardzo dobra koleżanką,chociaż sama już niewiem nigdy nie miałam przyjaciela
-Nigdy?!
-Taaa...
-To przykre, mam nadzieję że Saphira będzie pierwsza... - uśmiechnął się,a ja byłam cały czas uśmiechnięta nie powiedział ani "tak" ani "nie" powiedział że mamy lepiej się poznać,to dobrze nie "leci na pierwszą,lepszą"
-A ty? Coś o sobie opowiedz...

<Cole, czekam na odpowiedź.>

Od Cole'a CD. Sarah

- Podobam ci się? - zapytałem zdziwiony. - Jesteś pierwszą osobą, która mi to mówi. Ja również cię bardzo lubię... chociaż spotkałem cię tylko raz... wtedy, kiedy opatrzyłaś mi ranę. Zrobiłaś to tak dobrze, że już prawie jej nie mam, dziękuję.
Uśmiechnąłem się. Sarah, nowo poznana wadera zaczęła grzebać nerwowo nogą w ziemi.
- Yy... - zaczęła.
- Coś nie tak? - zapytałem z niepokojem. - Może źle się poczułaś? Bo widzisz, niby środek zimy, a śniegu prawie nie ma. W dodatku słońce świeci tak mocno i blisko, że można udaru dostać, albo się nieźle poparzyć!
- Nie, nie... wszystko dobrze. - wadera usiadła obok mnie. - Po prostu... uh... jestem nieśmiała i nigdy nie mówiłam innemu wilkowi, że mi się podoba...
- To dobrze, bo już się przestraszyłem. I uwierz mi! Nie ma się czego wstydzić! Jeśli chcesz wyznać uczucia jakiemuś wilkowi, to albo podzieli twoje zdanie, albo najzwyczajniej, po prostu nie był ciebie wart. - Położyłem waderze łapę na ramieniu, spoglądając w jej oczy i uśmiechając się pod nosem. - Too... może opowiesz mi coś o sobie? Tak mało się znamy i prawie nic o tobie nie wiem, un.

<Sarah? ^^>

Od Emmy - Na konkurs

Obudził mnie delikatny szum deszczu. Leniwie wstałam z posłania i podeszłam do wyjścia z jaskini. Oparłam się o ścianę tak, że tylko mój czarny nos z niej wystawał. Jednak nie poczułam deszczu, tylko palące słońce. Wyszłam na jamy i stwierdziłam, że jest słoneczny dzień. To dziwne. Wiem, jak szumią strumyki, rzeki, wodospady, itp., ale tamten odgłos na pewno szumiał jak deszcz. 
W zamyśleniu poszłam się wykąpać do pobliskiego jeziorka, do którego wpadała zjawiskowa fontanna. Podczas gdy pływałam, zauważyłam biegnące w popłochu chochliki. Wiedziałam, że mają gdzieś niedaleko swoje miasto, jednak zwykle były spokojne. Nigdy nie widziałam, by opuszczały swoje tereny i to jeszcze w tak wielkim strachu. 
Szybko wyszłam z wody i się wysuszyłam. Zatrzymałam jednego z biegnących chochlików, a gdy ten już się trochę uspokoił, zapytałam go:
- Co się stało? Czemu wszyscy uciekacie?
- Na-nasze miasto-to zo-zostało zaaaatakowane! – powiedział mały skrzat drżącym głosem.
- Co? Przez kogo? – spytałam zaniepokojona.
- Przez be-bestię! O-ona j-jest o-ogromna i… i o-ona plu-pluje w n-nas wrzącą wo-wodą!
- Co?!
Puściłam chochlika i pobiegłam w stronę jego miasta. Rzeczywiście, wielka bestia, przypominająca dużą, jaszczurkę ze skrzydłami, latała nad miastem i oblewała je wrzątkiem. 
Zauważyłam, że armia małych skrzatów przygotowywała się do wojny z turkusowym stworzeniem. I wtedy stało się coś dziwnego: wielgachna jaszczurka odleciała. Zdziwiona pobiegłam za nią. Usiadła na powalonym pniu drzewa i pluła resztkami gorącej wody na skrawek suchej ziemi. Powoli się do niej zbliżyłam, aż w końcu usiadłam obok niej. Stwór był przerażający. Miał ciemną, turkusową, pokrytą łuskami skórę, ogromne, skórzaste, migocące skrzydła, długi i gruby ogon, jaszczurzy pysk z parą jaskrawozielonych rogów i ostrymi zębami oraz długie, kościste łapy zakończone, ostrymi jak brzytwy, pazurami. Jego oczy były małe i szkliste, ale nie było w nich gniewu. Było coś na kształt smutku.
- Coś się stało? – spytałam lekko jeszcze przestraszona.
Bestia odwróciła ku mnie swój jaszczurzy łeb, a potem przemówiła łagodnym i aksamitnym głosem:
- Tak. Owszem, coś się stało. Zaatakowałam te biedne małe stworzonka, tylko dlatego, że on nade mną panuje.
W jej oczach zabłyszczały łzy. Zrobiło mi się jej żal, choć nie do końca jeszcze rozumiałam. Żeby przerwać ciszę zapytałam:
- Jak masz na imię?
- Elizja. – odpowiedziała. Teraz byłam pewna, że to samica.
- Elizjo, może opowiesz mi, o co chodzi. Kto nad tobą panuje?
- Dobrze. Tylko powiedz mi jak masz na imię.
- Emma.
- Masz piękne imię. – uśmiechnęła się do mnie smutno. – Widzisz, jestem hydraiką. Mój gatunek zamieszkuje krainę za tamtą górą. – wskazała na potężną górę, oddaloną od nas o chyba tysiąc kilometrów. – Niedawno umarł nasz król, a na jego miejsce wszedł jego chciwy i zły brat. On… On chce opanować te ziemie, chce, by nasze królestwo zawładnęło światem. Oczywiście, nikt nie chciał rozpoczynać wojny. Jednak on był nieugięty. Ogólnie on nie może nad nami panować. Może tylko nad wojskiem i służbą, bo widzisz… Gdy rządził jeszcze nasz dobry król, ślubowałam razem z innymi hydraikami wieczne posłuszeństwo władcy. Wszyscy ci, którzy ślubowali byli podzieleni na tych, co będą w wojsku oraz na tych, co będą służbą. Miało to zapobiec jakiejkolwiek zdrady, bo władca widział, co robimy i nas kontrolował. Oczywiście, nie wszyscy składali śluby. Składali je tylko ci, co chcieli w jakiś szczególny sposób służyć królowi. Śluby nie były obowiązkowe. Niestety, nie dotyczyły tylko obecnego władcy, ale każdego. Więc teraz król wykorzystał to i wybrał mnie, bym zniszczyła miasto chochlików, tak na dobry początek opanowywania ziem. Nawet jak nie chciałam nie mogłam nic zrobić, bo ślubowałam. No i teraz jakoś zdołałam się opanować i uciekłam z pola walki. Ale jak nie zniszczę tego miasta, król mnie zabije!
Trawiłam jej słowa. Co mam zrobić? Nie mogę pozwolić na zniszczenie miasta, jednak nie chcę, by Elizja była wyrzutkiem. Co mam zrobić? 
Najlepszym planem było pokonanie tego złego króla. Ale jak? Nagle wpadł mi do głowy genialny pomysł.
- Chyba mogę ci pomóc. – uśmiechnęłam się i powiedziałam jej na ucho swój plan.
~*~
Gdy szłyśmy do miasta chochlików panował taki skwer, że myślałam, że się ugotuję. Kiedy doszłyśmy, Elizja schowała się w krzakach, by nie przestraszyć maleńkich stworzonek. Zauważyłam, ze cały czas szykują się do wojny, ale było ich chyba więcej. Najwyraźniej te co uprzednio uciekały, teraz stawiały czoła do boju. 
- Chodźcie tutaj wszyscy! – krzyknęłam, stojąc na okrągłym skwerku w samym środku miasteczka. 
Chochliki zaczęły się schodzić, a gdy już mnie otoczyły, powiedziałam:
- Pamiętacie, że niedawno był tu wielgachny potwór, co zalewał wasze miasto? – zapytałam, na co oni krzyknęli gromkie ‘Tak!”.
- No więc – kontynuowałam. – Ten potwór wcale nie jest zły! On wypełniał tylko rozkazy ich złego króla. A dobre stworzenie opanowane przez złe, również staje się złe nawet gdy tego nie chce. Uwierzcie mi, on nie jest zły. Mogę wam to udowodnić, tylko musicie obiecać, że się nie przestraszycie. 
Skrzaty, jak na komendę, krzyknęły „Obiecujemy!” i w tej chwili wleciała Elizja. Widziałam, że niektórzy chcieli uciekać, ale pamiętając o danej obietnicy stali w miejscu. Zadowolona, mówiłam dalej:
- To jest Elizja. Jest hydraiką. Niszczyła wasze miasto dlatego, że jej władca kazał jej to zrobić, a on nad nią panuje. Nie mogła się sprzeciwić, musiała wypełnić rozkaz, chociaż nie chce. Nie może wrócić do domu, bo król ją zabije, jak dowie się, że was nie zniszczyła. A potem wyśle kolejnych hydraików, którzy w końcu was zniszczą. Chciałabym, więc was prosić o pomoc. Jeśli każdy z was się uzbroi i razem wyruszymy do jej krainy pokonamy króla i przyniesiemy pokój, nie tylko nam, ale też i im. Proszę… Pomożecie?
Chochliki naradzały się między sobą. Czułam, że napięcie we mnie rośnie. Po chwili jeden z nich wystąpił przed szereg i zapytał:
- A jak się tam dostaniemy?
- Na Elizji, oczywiście. – odpowiedziałam łagodnie.
Skrzat wrócił i znowu zaczęła się narada. Trwała chyba dobre dziesięć minut, aż w końcu chochliki krzyknęły jednym głosem:
- Pomożemy!
- Dziękuję wam! Jesteście wspaniali! – powiedziała uśmiechnięta hydraika, a w jej oczach błyszczały łzy szczęścia.
Dalej było jak we śnie. Każdy chochlik uzbroił się w to co miał i wchodził na Elizję. Po chwili wznieśliśmy się w powietrze. Hydraika leciała bardzo szybko, jednak nie było tego czuć siedząc na niej. W pięć minut byliśmy już w jej krainie. Wysadziła nas pod samym pałacem króla, a my – ja razem z chochlikami – wbiegliśmy do niego i rzuciliśmy się na króla. Inne hydraiki, nie zobowiązane ślubami, widząc nasze zachowanie dołączyły się do walki. Oczywiście król wysłał swoje wojska i służby, ale one pozbawione woli walki, szybko się poddawały. W rezultacie pokonaliśmy złego władcę i uwolniliśmy królestwo wielgachnych jaszczurek, jak mówią na nie chochliki. Wdzięczne hydraiki obiecały nam przyjaźń oraz zapowiedziały że każdy chochlik oraz każdy wilk z mojej Watahy będzie tam mile widziany. Pożegnaliśmy się z nimi z obietnicą odwiedzin, a Elizja podrzuciła skrzaty do ich miasta, a mnie do mojej jamy. Pomimo że nie było jeszcze tak późno, wyczerpana wydarzeniami dzisiejszego dnia od razu zasnęłam z myślą, że plucie wrzącej wody wydaje naprawdę podobny odgłos do szumu deszczu.

Koniec O.o

Od Sarah CD. Saphiry

Poszłam rankiem do Saphiry. Nie byłyśmy przyjaciółkami, ale przynajmniej była jedynym wilkiem, który okazał mi tyle dobroci. Byłyśmy bardzo dobrymi koleżankami.
-Saphira, chciałam prosić Cię o radę...
-Tak... słucham?
-Nie tutaj, choć nad wzgórze - zaczęłam mówić dopiero kiedy doszłyśmy. Nie chciałam by jakikolwiek inny wilk słyszał.
-Co chciałaś mi powiedzieć... przepraszam, poradzić?
-Słuchaj, myślałam czy nie spytać Cole'a o bycie partnerem. Co o tym myślisz?
-Nareszcie! Chociaż ma to swoje dobre i złe strony: jeśli się zgodzi to będziecie żyli długo i szczęśliwie, bla, bla, bla..., a jeśli NIE, to będziesz zrozpaczona, choć ja wolałabym wiedzieć, że nie mam co się łudzić.
-Więc co mam zrobić?
-Słuchaj... nie jestem Tobą. Mogę tylko powiedzieć, że ja na Twoim miejscu powiedziałabym mu to, chciałabym wiedzieć na czym stoję, rozumiesz?
-Tak... powiem mu to - były to odważne słowa, więc zaraz jak się zorientowałam powiedziałam:
-Nie, jestem za słaba...
-Za słaba? Za słaba?! Posłuchaj, a jeśli mu się podobasz, ale też nie ma odwagi? I w końcu inna wadera go o to spyta, a on się zgodzi? - tu poczułam to co chciała mi przekazać Saphira, czułam że to zrobię, że dam radę.
-Dobra, dam radę!
-Tam jest na łące... widzisz? Wystarczy podejść i jakoś samo wyjdzie.
Podeszłam do niego i zaczęłam mówić, czułam że dam radę, ale bałam się że powie "nie jesteś w moim typie, wybacz".
-Cześć! Jestem Sarath, a Ty Cole, zgadza się?
-Tak - odpowiedział z uśmiechem na twarzy.
-Słuchaj Cole... chciałam Ci powiedzieć, że mi się podobasz, naprawdę podobasz. Nie mogę żyć w świadomości, że tego nie wiesz...

<Cole? I co, jaka odpowiedź?>

Od Mivy CD. Birka

- Nie masz? - zaniepokoiłam się o basiorka i spojrzałam na niego.
- No... yh... ja... no... cóż... można powiedzieć... że... ee... nie. - Birk zwiesił łepek.
- Nie? - zmartwiłam się trochę. - To może wiesz... chciałbyś... zamieszkać z nami... no bo... sam, nie masz domku... takiego ciepłego i przytulnego... to musi być okropne!
- Troszkę jest... - basior zaczął grzebać nerwowo łapą w ziemi. - Ale przecież twój tata się nie zgodzi.
- Spokojnie... nie mam taty. Uciekł z watahy, tchórz jeden. Ale mam mamusię, która na pewno się zgodzi!
Chwyciłam basiora za łapkę i pociągnęłam za sobą, a na mojej twarzy namalował się szeroki uśmiech. 
- Mamo, mamo! - wpadłam razem z Birkiem do jaskini, nie rozumiejąc, dlaczego jest taki nieśmiały. - Spójrz, kto przyszedł! Birk jest sam i został bez dachu nad głową! Czy może u nas na trochę zostać? Prooooszę!

<Mamo? Birku? :D>

Od Day'a CD. April

- Ale... jaką odwagą? - zaczęła April. - W sensie, że co? Będziemy skakać z mostu do tej rwącej rzeki na dole... no proszę pana... nie wydaje mi się... mielibyśmy skakać z mostu tylko po to, żeby przez niego potem przejść? Wiiilki, trochę logiki w tym świecie proszę! Tak... zdecydowanie nie! To by nas na pewno zabiło i nie byłoby już osób, które miałyby przejść przez ten most... bo wszyscy by zginęli. No chyba, że ty, prawda? Ty nie musisz chodzić w jedną i w drugą stronę i za każdym razem skakać... dobrze... czyli ta opcja zostaje wykluczona. Hm... o, o! Może każesz nam walczyć z ognistymi bestiami? Podobno żyją gdzieś w tych lasach... albo pójdziemy ich tam szukać. To by nie było fajne... my chcemy tylko przejść i...
- Skończyłaś? - westchnął uprzejmie metalowy stwór. - Czy ona zawsze tak gada? - zwrócił się do mnie.
- Nie... - uśmiechnąłem się lekko. - Tylko dziś jest nad wyraz szczęśliwa...
Po prostu gdzieś tu niedaleko upuściłem mikroskopijne smocze jajo i nie mogę go nigdzie znaleźć.
- Nie trzeba było nas szantażować... I tak ci pomożemy! - rozpromieniła się April.
- Pomożemy! - dodałem, a na mojej twarzy namalował się szeroki uśmiech. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale choć znaliśmy się z waderą od kilku dni, moje serce radowało się na jej widok. Czułem się przy niej ciepło i bezpiecznie. Chyba... chyba się zakochałem. Postanowiłem bronić waderę do końca, nawet jeśli ona nie miała zamiaru mnie zaakceptować... wyruszyliśmy razem z dziwnym, pozieleniałym wilkiem o metalicznym głosie, na poszukiwania.

<April? ;*>

Od Blooda CD. Ili

Obudziłem się zauważyłem, że jestem w jakiejś jaskini.  Wstałem. Podeszła do mnie wilczyca.
- Blood. Kładź się. Nie powinieneś wstawać ani się przemęczać... 
Ja warknąłem i wystawiłem kły.
- Nic mi nie jest - odparłem. 
Jak nigdy nic wyszedłem z jaskini, kołysząc się. Poszedłem nad wodospad. Wszedłem do wody i zacząłem ledwo pływać. Wyszedłem i odsapnąłem trochę, po czym poszedłem poza tereny watahy... Szukałem jakiejś dobrej jaskini... 
Usiadłem w niej. Po chwili usłyszałem kroki. Do mojej jaskini weszła bogini wody.
- Blood. Nie możesz robić takiego zamieszania w następnej watasze! - odparła.
- Posłuchaj. Co mam poradzić? Muszę nauczyć się kontrolować moc...
- Ona jest dla ciebie zbyt potężna! Możesz od niej zginąć - odparła.
- Posłuchaj! - warknąłem - Moi przodkowie stworzyli wasze głupie rasy i oni wytrzymali to i ja wytrzymam.
- Blood - mruknęła.
- Odejdź - warknąłem.
- Uważaj na swą moc - odparła i znikła. Ja wnerwiony poszedłem się przejść.

<Ktoś? Ila?>

Od Ili CD. Blooda

Zaczęłam się rozglądać... co się właściwie stało? Pamiętam, że Blood uaktywnił swojego Rihitsu Sharingana, nastąpiła eksplozja i wylądowałam na... dzikiej wyspie naszej watahy, na której żaden z naszych wilków nie postawił jeszcze stopy? Szczerze mówiąc, byłam trochę przerażona... na szczęście wylądowaliśmy na brzegu, a nie w gąszczu. Gdybyśmy tam wylądowali, na pewno już byśmy nie żyli. Podbiegłam do Blooda i odgarnęłam loki ze swojej twarzy.
- Nic ci nie jest? - zapytałam z niepokojem. Basior zaczął mruczeć coś pod nosem. Ech... wzięłam go na plecy i wskoczyłam do wody. Po kilku minutach płynięcia w stronę watahy, plecy mi zdrętwiały. Gdy tylko udało mi się dopłynąć do brzegu, zrzuciłam basiora z pleców i padłam na mokry piasek, do połowy zanurzona w wodzie. Po kilku minutach otworzyłam oczy i zawlekłam resztką sił Blooda pod jaskinię siostry, szamanki.
          Po kilku minutach Samantha wyszła z jaskini i powiedziała, że Bloodowi nic nie będzie. Doznał kilku urazów wewnętrznych i jest przemęczony, ale to na szczęście nic poważnego. Jedynie musi zostać na kilka dni w lecznicy, aby zregenerować swoje siły. Odetchnęłam z ulgą i udałam się do swojej jaskini, aby odpocząć, z zamiarem odwiedzenia Blooda następnego dnia w szpitalu.

<Blood?>

Od Sarah CD. Saphiry

-Hmm...a może popływamy? - spytałam.
-Czy ja wiem...nie za bardzo, ja bym wolała trochę pobiegać...
-Bardzo chętnie. No to berek - i pacnęłam ją łapą, po czym szybko zaczęłam uciekać.
-Ej,to nie fair! - odpowiedziała, ale miała uśmiech na twarzy.
Bawiłyśmy się tak jakiś czas i choć czułam się jak dziecko, to było to fajne uczucie. Zabawę przerwał nam jednak...

<Saphira? - mam to samo brakus venus totalus>

sobota, 27 grudnia 2014

Od Saphiry CD. Sarah

- No? - pytałam ją. - Czujesz się tu niesfojo? Coś nie tak?
- Nie. Każdy jest, jaki jest. Ja jestem taka - powiedziała jakby obojętnie.
- To... ok.... - odpowiedziałam trochę niezręcznie czując się źle, że ją tak wypytuje. 
Stałyśmy chwilę w ciszy.
- Eeee... co robimy? - spytałam. - Masz... jakiś pomysł?
- Też nie wiem...

<Sarah? Brakus venus totalus XD>

Od Sarah CD. Saphiry

-A Tobie kto wpadł w oko?
-Eeee... taki jeden.
-No powiedź! - W tym momencie czułam że zadałam najodważniejsze pytanie jakie kiedykolwiek "wyszło" z moich ust. Jednocześnie widziałam, że Saphira się denerwuje i postanowiłam więcej nie pytać. Po chwili ciszy Saphira się odezwała
-Właściwie to dlaczego siedzisz tu sama?
-Uważam, że samotność nie jest zła i pokazuje jaki jesteś.
-Tak, już to słyszałam ale czemu jesteś taka nie śmiała?

<Saphira?>

piątek, 26 grudnia 2014

Od Goyavigi - Na konkurs

Ranek. Wstałam chyba dość późno. Leciałam powoli wzdłuż rzeki. Zjadłam po drodze dwie ryby, więc śniadanie już miałam za sobą. Po parunastu minutach znudziło mi się latanie pod wiatr. Przysiadłam na brzegu. Westchnęłam. Patrzyłam się w źwierciadło wody. Myślałam o przeszłości, przyszłości... chwilę potem wstałam i skręciłam bardziej w las. Nagle, ni stąd, ni zowąd obok mnie przebiegł z wrzaskiem chochlik. Potem drugi, trzeci, osiemnasty...! Podeszłam trochę dalej, a tam dziwna, czarna jak smoła z ogromnymi, żółtymi oczyskami kotopodobna kreatura warczyła na chochliki i łapała je. Patrzyłam na tę scenę i nie wiedziałam co robić. Małe kreatury już przygotowywały się do potężnego ataku, gdy bestyjka z niewiadomych przyczyn uciekła. Bezszelestnie wzbiłam się w powietrze i starałam się dogonić czarne coś, co było bardzo, bardzo szybkie. Podczas biegu powypuszczało wszystkie chochliki z paszczy, a samo zmieniało kolor na coraz jaśniejszy, a gdy było już śnieżnobiałe z szarą łatą na uchu zatrzymało się i wybuchnęło płaczem. Zwinęło się tylko w puchaty kłębek. "Ugh, nie jestem dobra w pocieszaniu. Ale chyba teraz jestem zmuszona..." - pomyślałam. Powoli zniżyłam lot i wylądowałam za istotą.
- Co jest? - spytałam najmilej jak potrafiłam, ale średnio mi to wyszło. Żółtookie kotocoś spojrzało na mnie przestraszone i dalej szlochało. - Och, nie chciałam cię przestraszyć. Jak masz na imię? - miałam nadzieję, że rozumie język wilków. Gdy bliżej przyjżałam się zwierzęciu, okazało się, że to duży, puchaty lis. Stąd wniosek, że rozumie. Lisek zaczął coś bełkotać przez płacz, ale niczego nie zrozumiałam. - Już, uspokuj się. - położyłam lisowi łapę na grzbiecie. - Już?
- Mam-m na im-mię P-pago. - mówił pociągając co chwilę nosem.
- Powiedz co się stało. - rzekłam delikatnie.
- No t-to tak. Bo... - i tu znowu wybuchnął płaczem. Westchnęłam. "Co zrobić, co zrobić?" -myślałam. Wpadłam na pomysł. Utworzyłam małą gwiazdkę.
- Mam coś dla ciebie. - powiedziałam z uśmiechem. Lis spojrzał, uspokoił się trochę i złapał w łapki. Gdy tylko trochę ją ścisnął, gwiazdka zmieniła się w świecący pyłek. Popatrzył na mnie wielkimi oczyskami z uśmiechem na twarzy.
- To było piękne! - mówił zafascynowany. - Zrobisz jeszcze jedną? - patrzył maślanymi oczkami i chyba zapomniał o płaczu
- No dobrze. - zrobiłam o co poprosił i wręczyłam mu. - Powiesz mi co się stało? - lisek oglądał gwiazdę z każdej strony i mówił:
- Bo mam takie coś po tacie, że czasem coś mi się dzieje i nagle do mojej duszy i ciała wkrada się demon. I on mnie jakby zmienia, i czasem robię złe rzeczy i... i tak było teraz... czemu pytasz?
- Rozumiem... a pytam, bo... bo jakoś tak. Chodź. - podałam mu łapę, by było mu łatwiej wstać, a on pokruszył gwiazdę, by stała się pyłkiem.
- Po co? - spytał.
- A ile masz lat tak wogóle?
- Niewiele. Dwa.
- Och, to twoi rodzice muszą być ogromni, skoro ty masz dwa lata i jesteś tylko troszkę odemnie niższy.
- Oj tak. A gdzie idziemy?
- Musimy pokazać chochlikom, że wcale nie jesteś zły. Chodź. - pociągnęłam go delikatnie i usadowiłam na grzbiecie. - Trzymaj się mocno, mały. - powiedziałam i delikatnie wzbiłam się w powietrze. Leciałam nie za szybko, nie za wolno i tylko słyszałam dźwięki podziwu jakie wydawał Pago.
- Też chciałbym umieć latać... - mówił do siebie cicho, ale ja to słyszałam. Gdy byliśmy parenaście metrów od miasta chochlików zleciałam na ziemię.
- Teraz schowaj się pod skrzydło. Narazie nie mogą cię zobaczyć. - powiedziałam a Pago schował się pod moimi skrzydłami. Nie wiem, jak potrafi zwinąć się w taki malutki kłębuszek, że się zmieścił. Szłam w stronę miasta. Gdy byłam już blisko powiedziałam donośnie:
- Słuchajcie! Chodźcie trochę bliżej. - kreaturki zerknęły na mnie przyjaźnie i zrobiły o co prosiłam. - Kochani! Wiecie, czasem jest coś takiego, że budzicie się w złym humorze i wszystkim robicie na złość, chciaż nawet nie chcecie, prawda? - zgromadzenie pokiwało głową na tak. - Albo, że macie głupawkę i nie możecie się przestać śmiać, chociaż chcecie przestać, tak? - również pokiwali. - A niektórzy mają tak, że nagle ich ciało i duszę ogarniają demony i zło, chociaż nawet nie chcą, wiecie? I tak było z tym liskiem. - rozłożyłam skrzydła, z których wyskoczył Pago. Chochliki nie mogły zajarzyć. - Ugh, to czarne coś, to ten lis. - chochliki nie wierzyły.
- Ten lisek miałby być bestią?
- Co? Nie...
- Nie ma mowy! - tego typu komentarze było słychać wszędzie dookoła.
- Znaczy chodzi mi o to, że bestii już nie ma. - powiedziałam
- Ahaa! Trzeba było tak odrazu, a nie jakieś historyjki! - powiedziały wszystkie na raz. One chyba nie rozumiały, że Pago na prawdę zmienia się w demona, ale ważne, że złożyły już broń i wojny nie będzie. Chochliki wróciły do swoich zajęć a ja skinęłam na lisa byśmy wyszli z miasta. Gdy byliśmy trochę dalej zatrzymałam się.
- To, chyba po wszystkim. Trafisz do domu?
- Tak. Muszę iść tam, tam potem tam i jestem. - mówił gestykulując. - Dziękuję za pomoc... um, jak masz na imię?
- Goya.
- To dzięki, Goya.
- Nie ma sprawy. To czuwaj, cześć!
- Pa! - rzucił i pobiegł w swoją stronę. Westchnęłam.
- Pa. - powiedziałam cicho i usiadłam. - Dziwna sytuacja. Ale przynajmniej mi się nie nudziło. Czas znaleźć inne zajęcie na resztę dnia! - rzekłam do siebie i wstałam, by znaleźć coś do roboty.

Koniec :3

Od Blooda CD. Ili

Potwór podeszedł bliżej. Ja warknąłem i rzuciłem sie na niego. On zaczął mnie atakować. Ja go też. Użyłem podmuchu smoka i jego ciało pokryło się sadzą, która uniemożliwiła mu ruchy. Stałem przed nim nastroszony i z kłami na wierzchu.
On się próbował uwolnić. W moich oczach powstał dziwny znak wilków Rihistu :
http://m.ocdn.eu/_m/9b18562debd845ed9761f8635a7f86ff,62,37.jpg
Użyłem zakazanej mi mocy Rihistu. Ale ja nie zważałem na to... byłem wkurzony, że nawet tu nie mam spokoju od wrogów. Gdy powstał wybuch od mojego ciosu powstał też poteżny odmuch wiatru. Potwora  nie było. A ja znalazłem się ranny na wyspie... Obudizłem się ledwo i wstałem. Zobaczyłem waderę w wodzie bo tak aż ja podmuch zmiótł. Ostatkiem sił postawiłem krok i padłem. Zemdlałem. Moje ciało zostało przez moc poważnie uszkodzone...
<Ila?>

Od Saphiry CD. Sarah

- To widać, jak na niego patrzysz... - uśmiechnęłam się.
- Eee... no... - trochę się zarumieniła.
- Spokojnie, też mam kogoś na oku - pocieszyłam ją. - To nic złego! Nie musisz się tego wstydzić.
- E... to dzięki - wydawała się być odważniejsza.
Naprawdę, widać było, że lubi Cole'a. Ten wzrok, którym się w niego wręcz WPATRYWAŁA...

<Sarah? ^^>

Od Sarah CD.

- Więc co tak właściwie się stało? - spytałam nie patrząc w jego oczy.
- Nic szczególnego... - odparł Cole. Machnęłam głową na znak że rozumiem. On chyba wyczuł że czuję się dość nieswojo...
- Od dawna tu jesteś? - zapytał.
- Od wczoraj, to chyba nie dawno... - westchnęłam.
- Masz rację. - potwierdził Cole.
Do końca opatrywania nie odezwaliśmy się do siebie. Po zakończeniu poszłam znów na urwisko. Ale tam znalazła mnie Saphira.
- Sarah - przedstawiłam się.
- Saphira - odpowiedziała wadera.
- Co tam?
- Tylko leżę, przepraszam już wracam. - spuściłam wzrok.
- Dlaczego mnie przepraszasz? Jeśli chcesz to tu leż, ja się tylko nudzę i zobaczyłam, że jesteś samotna, postanowiłam że może trochę porozmawiamy.
- A o czym?
- Jak to o czym, no nie wiem może o Cole'u? - zaproponowała Saphira.
- O co ci chodzi? - zdumiałam się.
- Widać. - odparła wadera z chytrym uśmieszkiem.
- On wie?! - Spytałam z przerażeniem w oczach.
- Nie. Basiory to straszni ślepcy w takich sprawach, ale wadera wyczuje to na kilometr...
 
<Sahpira?>

Od Ceiviry CD. Serine'a

Obudziłam się w nieznanym mi miejscu. Wszystko potwornie mnie bolało, a najbardziej brzuch. Próbowałam się poruszyć, ale tylko zasyczałam z bólu.
- Jest tu kto? - zawowałam z nadzieją.
Wtem usłyszałam cichy szmer. Po chwili zobaczyłam małego, czarnego szczeniaka. Podszedł do mnie niepewnie.
- Cześć, jak ci na imię? - zapytałam łagodnie.
Uwielbiałam małe wilki.
- Zaheer - przedstawił się nieśmiało.
- Spokojnie, nie bój się mnie. Mógłbyś mi powiedzieć, co to za miejsce?
- Mieszkam tu z mamą. Taki mały domek w lesie - odrzekł.
Błądziłam po kartach pamięci, ale nie widziałam żadnego domku. Bałam się.
- Mama wyszła po zioła dla ciebie - uprzedził pytanie, które chciałam zadać.
- Słucham? Mało pamiętam...
- Mama mówi, że to normalne. Zaraz sobie przypomnisz - powiedział Zahher.
- Skąd się tu wzięłam? - zapytałam bardziej siebie niż małego.
- Serine cię tu przyniósł. Strasznie się denerwował.
Na dźwięk imienia basiora rozjaśniło mi się w głowie. Przypomniałam sobie atak i groźbę Chance. Łzy napłynęły mi do oczu. Ślub jest dziś! Zaheer podszedł do mnie i spojrzał w moje zapłakane oczy.
- Wszystko będzie dobrze. Moja mam ci pomoże, naprawdę - pocieszał mnie wilczek.
Położyłam mu łapę na głowie i uśmiechnęłam się.
- Taki mały, a taki dzielny. Dziękuję - powiedziałam pogodnym głosem.
- Jesteś dziewczyną Serine'a?
To pytanie zaskoczyło mnie kompletnie. Nie zdążyłam jednak na nie odpowiedzieć. Nagle poczułam ogień w gardle. Jeszcze tego mi brakowało. Opadłam z kanapy na ziemię. Zaczęłam drżeć. Nigdy wcześniej nic takiego się nie działo. Jakaś niewidzialna siła uniosła mnie do góry. Rzucało mną na wszystkie strony. Byłam przerażona. Zobaczyłam, jak Zaheer wybiega z domku. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. To wszystko było dziwne. Wtem opadłam z hukiem na podłogę. Ogień przestał palić. Czułam się jakoś inaczej, lepiej...? Rzuciłam okiem na swój brzuch - ani śladu blizny! Zauważyłam też, że nic mnie nie boli.
- Jak to się mogło stać? - pomyślałam z niedowierzaniem.
Po chwili już wiedziałam. To sprawka strażnika! Jedyny plus tej okropnej klątwy... Nie może cię zabić nic ani nikt z wyjątkiem promieni wschodzącego słońca. Wtem usłyszałam skrzypienie drzwi. Do domu weszła jakaś wadera. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Powinnaś leżeć, dlaczego wstałaś? - zapytała zmartwiona.
- Przepraszam, ale nie z własnej woli.
- Zaheer, Zaheer! - wołała.
- Nie ma go. Chyba pobiegł po pomoc. Rzucało mną... - zaczęłam.
- ... po całym pokoju.
- Wybacz, że go wystraszyłam. Nie chciałam.
- Wiem. Usiądź na kanapie, jeśli możesz wstać - poleciła.
Podniosłam się bez problemu. Wadera zmierzyła mnie wzrokiem.
- Widzę, że zajął się tobą ktoś inny. Rany ani śladu - stwierdziła.
- To strasznie skomplikowane... - spuściłam głowę.
- Domyślam się. Nie chcesz o tym mówić, prawda?
Miała rację. Rozmowa nic by nie pomogła, a szczególnie teraz, gdy Serine żeni się z Chance.
- Coś cię martwi - powiedziała.
- Już od dawna, ale i tak nie mogę tego powstrzymać... - odparłam smutno.
- Nie da się wymusić na nikim miłości, Cei. W sercu wilka zawsze pozostanie ta jedyna. On nigdy o tobie nie zapomni, nawet jeśli nie będzie blisko. Zrobisz, co zechcesz, ale zaufaj mi. On nie będzie z nią szczęśliwy wbrew temu, co myślisz - rzekła głosem tak spokojnym i pełnym zaufania.
Sprawiała wrażenie, jakby o wszystkim wiedziała, a w szczególności o moich uczuciach. Dziwna i tajemnicza, a mimo to godna zaufania. Wtem usłyszałam skrzypienie drzwi.
- Zaheer! - ucieszyłam się.
Wilczek od razu podbiegł do mamy. Piękny był to widok. Uśmiechnęłam się. Szkoda, że mnie nigdy nie będzie dane doświadczyć tego uczucia... Dopiero po chwili ujrzałam drugą postać.
- Serine... - wyszeptałam.
- Cei, jak się czujesz? - zapytał.
- Lepiej, o wiele lepiej.
- Jesteś cudotwórczynią, Kataro. Mam u ciebie dług wdzięczności - zwrócił się do wadery.
Ta chciała zaprzeczyć, ale pokiwałam łbem na znak, żeby tego nie robiła.
- Organizm Cei doskonale potrafi się bronić - powiedziała.
- Martwiłem się i to bardzo. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało - rzekł.
Spojrzałam na niego. Wyglądał inaczej. Dotknęłam łapą jego policzka. Zasyczał cicho. Przyjrzałam mu się bliżej. Dwie szramy widniały na jego twarzy. W głowie szukałam winowajcy. Aż przestraszyłam się własnych myśli. 
- A co jeśli to sprawka Chance? - wystraszyłam się.
- Co ci się stało? - zapytałam głosem pełnym troski.
- To nic, naprawdę. Podrapałem się o gałąź i tyle.
W jego głosie było słychać dziwną nutę. Nie mówił mi prawdy. Widocznie nie chciał mnie martwić, ale ja i tak wiedziałam, kto mu to zrobił.
- Pamiętasz, kto cię zaatakował? - zapytał Serine.
Tego się obawiałam. Nie chciałam go okłamywać. Wybrałam rozsądniejsze wyjście.
- Nie rozmawiajmy o tym teraz. Masz dzisiaj ślub. Nie możesz się spóźnić - zmieniłam temat.
- Cei, proszę... - zaczął.
- Czy mogę na nim być? - przerwałam mu.
- Jeśli masz dość siły, nie zabronię ci - odparł.
- To dobrze. W końcu Chance musi mieć druhnę.
- Chodźmy więc - powiedział Serine.
- Pamiętaj o tym, co ci mówiłam. Zawsze masz wybór - rzekła na odchodne Katara.
Kiedy wychodziliśmy z domku, postanowiłam, że będę dzielna. Słowa wadery mocno utkwiły mi w głowie. Musiałam wszystko przemyśleć. Miałam jeszcze trochę czasu. Jedno było pewne. Choćby nie wiem co, zostanę tą druhną.

<Serine, jak ślub się ułoży? :D>