Obudziłam się w nieznanym mi miejscu. Wszystko potwornie mnie bolało, a najbardziej brzuch. Próbowałam się poruszyć, ale tylko zasyczałam z bólu.
- Jest tu kto? - zawowałam z nadzieją.
Wtem usłyszałam cichy szmer. Po chwili zobaczyłam małego, czarnego szczeniaka. Podszedł do mnie niepewnie.
- Cześć, jak ci na imię? - zapytałam łagodnie.
Uwielbiałam małe wilki.
- Zaheer - przedstawił się nieśmiało.
- Spokojnie, nie bój się mnie. Mógłbyś mi powiedzieć, co to za miejsce?
- Mieszkam tu z mamą. Taki mały domek w lesie - odrzekł.
Błądziłam po kartach pamięci, ale nie widziałam żadnego domku. Bałam się.
- Mama wyszła po zioła dla ciebie - uprzedził pytanie, które chciałam zadać.
- Słucham? Mało pamiętam...
- Mama mówi, że to normalne. Zaraz sobie przypomnisz - powiedział Zahher.
- Skąd się tu wzięłam? - zapytałam bardziej siebie niż małego.
- Serine cię tu przyniósł. Strasznie się denerwował.
Na dźwięk imienia basiora rozjaśniło mi się w głowie. Przypomniałam sobie atak i groźbę Chance. Łzy napłynęły mi do oczu. Ślub jest dziś! Zaheer podszedł do mnie i spojrzał w moje zapłakane oczy.
- Wszystko będzie dobrze. Moja mam ci pomoże, naprawdę - pocieszał mnie wilczek.
Położyłam mu łapę na głowie i uśmiechnęłam się.
- Taki mały, a taki dzielny. Dziękuję - powiedziałam pogodnym głosem.
- Jesteś dziewczyną Serine'a?
To pytanie zaskoczyło mnie kompletnie. Nie zdążyłam jednak na nie odpowiedzieć. Nagle poczułam ogień w gardle. Jeszcze tego mi brakowało. Opadłam z kanapy na ziemię. Zaczęłam drżeć. Nigdy wcześniej nic takiego się nie działo. Jakaś niewidzialna siła uniosła mnie do góry. Rzucało mną na wszystkie strony. Byłam przerażona. Zobaczyłam, jak Zaheer wybiega z domku. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. To wszystko było dziwne. Wtem opadłam z hukiem na podłogę. Ogień przestał palić. Czułam się jakoś inaczej, lepiej...? Rzuciłam okiem na swój brzuch - ani śladu blizny! Zauważyłam też, że nic mnie nie boli.
- Jak to się mogło stać? - pomyślałam z niedowierzaniem.
Po chwili już wiedziałam. To sprawka strażnika! Jedyny plus tej okropnej klątwy... Nie może cię zabić nic ani nikt z wyjątkiem promieni wschodzącego słońca. Wtem usłyszałam skrzypienie drzwi. Do domu weszła jakaś wadera. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Powinnaś leżeć, dlaczego wstałaś? - zapytała zmartwiona.
- Przepraszam, ale nie z własnej woli.
- Zaheer, Zaheer! - wołała.
- Nie ma go. Chyba pobiegł po pomoc. Rzucało mną... - zaczęłam.
- ... po całym pokoju.
- Wybacz, że go wystraszyłam. Nie chciałam.
- Wiem. Usiądź na kanapie, jeśli możesz wstać - poleciła.
Podniosłam się bez problemu. Wadera zmierzyła mnie wzrokiem.
- Widzę, że zajął się tobą ktoś inny. Rany ani śladu - stwierdziła.
- To strasznie skomplikowane... - spuściłam głowę.
- Domyślam się. Nie chcesz o tym mówić, prawda?
Miała rację. Rozmowa nic by nie pomogła, a szczególnie teraz, gdy Serine żeni się z Chance.
- Coś cię martwi - powiedziała.
- Już od dawna, ale i tak nie mogę tego powstrzymać... - odparłam smutno.
- Nie da się wymusić na nikim miłości, Cei. W sercu wilka zawsze pozostanie ta jedyna. On nigdy o tobie nie zapomni, nawet jeśli nie będzie blisko. Zrobisz, co zechcesz, ale zaufaj mi. On nie będzie z nią szczęśliwy wbrew temu, co myślisz - rzekła głosem tak spokojnym i pełnym zaufania.
Sprawiała wrażenie, jakby o wszystkim wiedziała, a w szczególności o moich uczuciach. Dziwna i tajemnicza, a mimo to godna zaufania. Wtem usłyszałam skrzypienie drzwi.
- Zaheer! - ucieszyłam się.
Wilczek od razu podbiegł do mamy. Piękny był to widok. Uśmiechnęłam się. Szkoda, że mnie nigdy nie będzie dane doświadczyć tego uczucia... Dopiero po chwili ujrzałam drugą postać.
- Serine... - wyszeptałam.
- Cei, jak się czujesz? - zapytał.
- Lepiej, o wiele lepiej.
- Jesteś cudotwórczynią, Kataro. Mam u ciebie dług wdzięczności - zwrócił się do wadery.
Ta chciała zaprzeczyć, ale pokiwałam łbem na znak, żeby tego nie robiła.
- Organizm Cei doskonale potrafi się bronić - powiedziała.
- Martwiłem się i to bardzo. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało - rzekł.
Spojrzałam na niego. Wyglądał inaczej. Dotknęłam łapą jego policzka. Zasyczał cicho. Przyjrzałam mu się bliżej. Dwie szramy widniały na jego twarzy. W głowie szukałam winowajcy. Aż przestraszyłam się własnych myśli.
- A co jeśli to sprawka Chance? - wystraszyłam się.
- Co ci się stało? - zapytałam głosem pełnym troski.
- To nic, naprawdę. Podrapałem się o gałąź i tyle.
W jego głosie było słychać dziwną nutę. Nie mówił mi prawdy. Widocznie nie chciał mnie martwić, ale ja i tak wiedziałam, kto mu to zrobił.
- Pamiętasz, kto cię zaatakował? - zapytał Serine.
Tego się obawiałam. Nie chciałam go okłamywać. Wybrałam rozsądniejsze wyjście.
- Nie rozmawiajmy o tym teraz. Masz dzisiaj ślub. Nie możesz się spóźnić - zmieniłam temat.
- Cei, proszę... - zaczął.
- Czy mogę na nim być? - przerwałam mu.
- Jeśli masz dość siły, nie zabronię ci - odparł.
- To dobrze. W końcu Chance musi mieć druhnę.
- Chodźmy więc - powiedział Serine.
- Pamiętaj o tym, co ci mówiłam. Zawsze masz wybór - rzekła na odchodne Katara.
Kiedy wychodziliśmy z domku, postanowiłam, że będę dzielna. Słowa wadery mocno utkwiły mi w głowie. Musiałam wszystko przemyśleć. Miałam jeszcze trochę czasu. Jedno było pewne. Choćby nie wiem co, zostanę tą druhną.
<Serine, jak ślub się ułoży? :D>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz