W głowie miałam wzrok Serine'a. Jego piękne oczy, pełne łez te, które tak kochałam, za którymi przepadałam, tak, jak za ich właścicielem... Najgorsze było to, że nie mogłam nic zrobić. Bez mocy byłam niczym-słabym wilkiem, który nie da rady nic zdziałać. Otworzyłam oczy. Dwoje umundurowanych strażników ciągnęło mnie po śniegu. To koniec-mój i Serine'a. Nic nie mogę na to poradzić, nie sama... Wtem usłyszałam gruby, dziwnie znajomy głos.
- Zostawcie tą waderę. Ja się nią zajmę.
Spojrzałam na basiora. Nie pamiętałam go. Coś świtało mi w głowie, ale nie widziałam pełnego obrazu. Strażnicy puścili mnie i odeszli, a ja zostałam sama z nieznanym mi wilkiem. Nie czułam się na siłach. Kałuża krwi wylewała się na bielutki, świeży śnieg. Wtem poczułam, jak łańcuchy puszczają. Po chwili ujrzałam zielone światło. Gdy przygasło, po ranie nie było ani śladu. Nie rozumiałam, co się dzieje.
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Nie poznajesz mnie, Ceiviro? Jestem ojcem Serine'a.
- Co pan tu robi i dlaczego kazał pan im odejść? - byłam zdumiona.
- Muszę z tobą porozmawiać - powiedział.
W jego głosie było słychać coś dziwnego. Nie mogłam tego rozszyfrować. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem. Wtem ujrzałam dwie szramy. Takie same, jak na policzku Serine'a.
- Kto panu to zrobił? - zapytałam z troską.
- To nic, przejdźmy do rzeczy. Musisz jak najszybciej stąd uciekać i nigdy nie wracać. Zapomnij o Serinie. To nie jest basior dla ciebie. Ten ślub musi się odbyć, zrozum to - rzekł.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Sama widziałam, jaki Serine był nieszczęśliwy, jak nie chciał tego ślubu. Muszę mu pomóc.
- Nie, nie mogę tego zrobić. Nie widział pan, jak własny syn jest nieszczęśliwy. On od początku tego nie chciał. Czy pan tego nie widzi? Zmuszacie go do tego wbrew jego woli. Czy panu nie zależy na jego zdaniu, na jego uczuciach? - spytałam dobitnie.
- Szczęście jednostki nic nie znaczy w porównaniu z losem całej watahy - odparł ostro.
Wytrzeszczyłam oczy.
- Serine miał rację... - wyszeptałam.
- Słucham?
- On od początku nie chciał tu przylatywać. To ja go namówiłam. Wiem, do czego go zmuszaliście, ale mimo to pragnęłam waszego pojednania. Nie uważał was za swoich rodziców, ale wiedziałam, że tęsknił. Wierzyłam, że każdy rodzic kocha swoje dziecko, iż zrobi wszystko, żeby było szczęśliwe. Wie pan, co zrobili dla mnie moi rodzice? Oddali własne życie. Kiedy widziałam, jak moja mama ginęła, chciałam umrzeć zamiast niej, ale ona powiedziała, że mam być dzielna, mam się nie poddawać. Na koniec z uśmiechem na twarzy, w obliczu śmierci, stojącej tuż za nią, rzekła: Kocham cię! Kiedy pan wyznał to Serine'owi? Jakim pan jest ojcem dla niego, jaką podporą? "Szczęście jednostki"? Co pan wygaduje? To pana syn, a nie jakaś tam "jednostka"! To uczciwy, waleczny, pełny uczuć basior. Wilk, który nieraz uratował mi życie i zrobiłby to ponownie. Jest ze mną bez względu na to, co robię i w jakim jestem położeniu. Nie widzi pan, jakiego wspaniałego syna pan ma... On tam teraz cierpi, a Chance pewnie zadaje mu kolejne ciosy w przypływie swojej dziwacznej furii. Wiem do czego jest zdolna. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Ale Serine nie będzie się bronił, a wie pan dlaczego? Bo nigdy w życiu nie uderzyłby żadnej wadery, choć został wychowany zupełnie inaczej. Niech pan mu pomoże, a nie siedzi bezczynnie. Niech pan przestanie być marną namiastką ojca. Jeszcze jest szansa. On pana potrzebuje, choć sam tego nie wie... - zakończyłam swój długi monolog.
Uroniłam parę łez. Czułam się taka bezsilna. On musiał mi pomóc... Spojrzałam na basiora. Był kompletnie roztrzęsiony moimi słowami. Stał i wpatrywał się w śnieg. Podeszłam do niego. Nie miałam nic do stracenia. Położyłam basiorowi łapę na ramieniu i zdałam się na swój instynkt.
- Boi się pan Chance, dlaczego? - nie miałam pojęcia, czemu zadałam takie pytanie.
- Nie znasz jej. Wparowała tu pewnego dnia i oświadczyła, że chce wyjść za mąż. Gdy wymieniła imię Serinem, serce mi stanęło. Napisaliśmy ten list. Później poznaliśmy ciebie. Ja od razu wiedziałem, co się kroi między wami. Chciałem zrezygnować, ale Chance wpadła w furię. Zaczęła nami sterować, wymyślała coraz to nowe metody szantażu. Musieliśmy się zgodzić. Nie mogliśmy ryzykować utraty watahy - powiedział.
- Ale przecież ona jest sama, jedna. Wy macie tylu sprzymierzeńców. Mogliście ją stąd wykurzyć - odparłam.
- Nie wiesz, jaką ona ma siłę, Ceiviro.
- Masz rację, nie wiem, ale błagam, niech pan go ratuje. On musi żyć... - rzekłam i rozpłakałam się totalnie.
Basior chyba zaczął coś pojmować. Wziął moją łapę i spojrzał mi w oczy, jakby błagał na łapach o litość.
- Czy on mi kiedyś wybaczy? - zapytał.
- Jeśli pan mu teraz pomoże, zrobię wszystko, by to uczynił - obiecałam.
Basior wahał się przez chwilę, ale wreszcie podjął decyzję.
- Pomogę wam - tobie i jemu. Zasługuje na to po tylu latach - rzekł wreszcie.
- Dziękuję panu, z całego serca.
Oboje udaliśmy się do jaskini weselnej. Byłam gotowa stawić czoło Chance, niezależnie od tego, jak jest silna. Stanęliśmy u wylotu. Zobaczyłam, jak Serine ląduje na jednej ze ścian. Tego było za wiele.
- Zostaw go w spokoju! - wykrzyknęłam.
- Cei, jak dobrze, że wpadłaś, kochana. Zaraz zobaczysz,co zrobię z twoim ukochanym - odezwała się szyderczo.
Wzięła Serine'a w swoje łapy, wyciągnęła znikąd sztylet i przystawiła mu do gardła. Basior był zbyt słaby,żeby się wyrwać. Skupiłam się maksymalnie. Przekazałam ojcu Serine'a wiadomość, aby jak najszybciej udał się po wsparcie.Moje wprawne ucho usłyszało dźwięk łap, sunących po śniegu.
- Nie waż się go tknąć - wysyczałam.
- A co mi zrobisz? Bez swoich mocy jesteś nikim. Nie masz ze mną szans, więc lepiej sobie odpuść. Za chwilę będziesz oglądała martwe zwłoki tego, pożal się Boże, kochasia - wykrzyknęła.
Poczułam, jak wstępuje we mnie wściekłość. Doznałam uczucia niewiarygodnej siły-takiej, która dałaby radę samemu strażnikowi. Wtem moje łapy zajaśniały niebieskim światłem. To byłam moc strażnika. "Gdy w obliczu zagrożenia stoisz, pośród wrogów swych, On-strażnik lazurowy, swoją mocą cię ułaskawi".
<Serine? Co ja tu napisałam... :O>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz