niedziela, 28 grudnia 2014

Od Serine'a CD. Ceiviry

Wracaliśmy wolnym krokiem. Pustą przestrzeń między nami wypełniała cisza. Bacznie śledziłem ruchy swoich łap nie zważając na drogę. 
- Zostanę tą druhną - powiedziała nagle.
- Nie powinnaś - zaprzeczyłem.
- Nie. Serine, wiem, że się o mnie martwisz, ale proszę - spojrzała na mnie.
- Jeśli czujesz się na siłach... Dobrze, ale...
- Serine! - pacnęła mnie łapą w ranię. Oboje wybuchliśmy śmiechem, ale uśmiech wadery zniknął.
- Powinniśmy się spieszyć - chrząknęła. 
- Aż tak ci się spieszy?
- Tobie powinno - przyśpieszyła.
- Tsa, już lecę. 
- Chance chyba nie będzie zadowolona, kiedy przyjdziemy pięć minut przed rozpoczęciem. 
- Będzie wściekła. 
- Więc? 
***
Chance nie za bardzo miała czasu na krzyczenie na mnie. Zabiegana i podekscytowana ślubem. Na wieść o tym, że Ceivira jednak zostaje druhną zareagowała obojętnie, ale klęła pod nosem. Cei ubrała swoją sukienkę, a charakteryzatorki zrobiły resztę. Mną zajęła się matka. Cały czas mówiła jaka to ze mnie i Chance będzie piękna para. Większych bzdur nie mogłem słyszeć. Chciałem, aby przygotowywania się skończyły, chciałem mieć to już za sobą, labo w ogóle tego nie przechodzić. 
***
Tłum. Na suficie jaskini biało-liliowe kwiaty połączone w łańcuchy. Na samym końcu podest przykryty białą tkaniną. Ozdobiona była równie białymi jak na suficie kwiatami. Na środku podestu stało podium. Czarny wilk już czekał na przemawianie swojego tekstu. 
- Serinie, tak na szybko. Oto twoi świadkowie - matka przedstawiła mi trzech basiorów. Byli ubrani w podobne garnitury, co ja, ale o trzy odcienie jaśniejsze. 
Po lewej stały dwie wadery, które hihotały cicho, a obok nich stała Cei. Rzuciliśmy sobie spojrzenia, ale żadne z nas nie miało zamiaru do siebie podejść. 
- No. Chanse powinna za niedługo wejść. Stań na swoim miejscu i czekaj. 
Nie odpowiedziałem. Zrobiłem, jak kazała. Wszystko działo sie samo. Stałem i patrzyłem. Pojedyncze wilki zaczęły dołączać do tłumu. Starsze wilczyce zaczęły płakać choć ceremonia się jeszcze nie zaczęła. Kiedy je widziałem chciałem wyjść, wybuchnąć śmiechem, a następnie odlecieć. 
- Serine, wyprostuj się - usłyszałem gwałtowne szepty matki. 
Spojrzałem dookoła. Zebrani siedzieli w ciszy, którą nagle przerwała głośna muzyka. Wciągnąłem powietrze nosem zatrzymując je. Zesztywniałem. Moje serce chciało wyjść z objęć płuc i żeber. Delikatne mdłości, ale dało się powstrzymać. Mój wzrok utkwił w błyszczącej się tkaninie. Chrząknięcie starszej wadery zmusiło mnie do podniesienia głowy. Zwróciłem uwagę na Chance. Szła u boku Brązowego basiora. Wadera była dumna. Wyciągała szyję, by pokazać swoją wyższość i klasę. Długa suknia o kolorze kości słoniowej ciągnęła się z za nią. Bujny kok zdobiły niewielkie kwiaty tego samego koloru, co jej oczy. Jeszcze raz wciągnąłem powietrze. Napiąłem mięśnie aż zadrżały. 
Beżowa wadera znajdowała się na tym samym stopniu, co ja. Spojrzała na mnie lekko się uśmiechając. Czasny basior (będący chyba księdzem) zaczął przemowę. Nieprzerwany potok słów wylewał się z jego pyska. Patrzyłem na niego, bo musiałem. Stałem tam, bo tak mi kazano. Zero wolności, tak jak w dzieciństwie. Miałem racje... nic się nie zmienili. 
- Serinie. - Na moje imię otrząsnąłem się. - Mów za mną, proszę. 
Kiwnąłem głową.
- Ja, Serine...
- Ja, Serine. 
- ... biorę Ciebie Chance, za żonę...
- Borę cię Chanse, za żonę. 
- ... i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską...
I tu zamarłem. Żadne słowo nie chciało mi przejść przez gardło.
- I ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską - powtórzył. 
- I...
- Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. 
- No, Serine... to nie takie trudne do zapamiętania - wyszeptała beztrosko Chance. 
Kiedy czarny wilk po raz kolejny kazał mi powtórzyć Ceivira zeszła z podestu, miała wyjść. Chance nawet tego nie zauważyła. Była już u wyjścia. Jeden krok dzielił ją od opuszczenia tego miejsca. Zaledwie jeden krok dzielił ją od naszego rozstania. Wiedziałem, że kiedy przekroczy progi jaskini już nigdy jej nie zobaczę. Ale nie mogłem na to pozwolić więc szybko odpowiedziałem:
- Nie. 
Na sali zapanowała cisza. Teraz to ona była Panią. 
- C-co? - spytała rozczarowana Chance.
- Nie zgadzam się.
- J-jak to? - oczy beżowej wilczycy napełniły się łzami nienawiści. 
Zszedłem z kilkustopniowego podestu, by w razie czego uniknąć ataku panny młodej, ale także by zbliżyć się do Ceiviry. Im bliżej niej byłem tym bardziej czułem jak moje serce łomocze. 
- Cei... Musze ci coś powiedzieć. Ja... chciałem ci to powiedzieć wcześniej, ale nie mogłem... bo ja... 
- Wiem, co chcesz mi przekazać...
Przyjaciółka obróciła się. Wyglądała tak słabo. Zbledniała w niesamowicie szybkim tempie. Jej oczy nie były tak nasycone kolorem. Straciły swoje piękno, swoją wartość. Ledwo ustała na łapach. Stałem zaledwie pięć metrów od niej, ale i tak słyszałem jej słabe jęki. Spuściła głowę. Zaczęła się chwiać. Kiedy przechyliła się na lewą stronę szybko podbiegłem i ochroniłem ją prze upadkiem. Odsłoniłem jej włosy z pyska. Była zimna. Gdyby nie sierść, powiedziałbym, ze dotykam lodowca. Moje oczy zaszły łzami. 
- Serine... - z trudem wydusiła te słowa. - Nie mogę oddychać - powiedziała tak, że tylko ja ją mogłem usłyszeć. Po tym straciła przytomność. 
- Jak śmiesz?! - frustrowała się Chance. - Wysłać tą szkaradę do lochu! Serinea... chcę mieć dla siebie. 
Jeden z wilków wyłonił się z oniemiałego tłumu i odciągnął mnie od Ceiviry. Natomiast dwa inne wilki w srebrzystych zbrojach chwyciły waderę, skuły ją i wyciągnęły z jaskini. Mój wzrok utkwił z czerwonej smudze, którą zaczynał przykrywać biały puch. 
- Serine, spójrz! Śnieg! - krzyczała z zachwytem. - To mógł być najpiękniejszy dzień mojego... naszego życia, a ty to tak zmarnowałeś. 
Na pysku Chance malowała się pogarda. Podniosła łapę. Wiedziałem, co chciała zrobić. Machnęła nią szybko sprawiając ból na policzku. Ten szybko zamienił się w pieczenie i mrowienie. 

<Ceeeeei?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz