Ranek. Wstałam chyba dość późno. Leciałam powoli wzdłuż rzeki. Zjadłam po drodze dwie ryby, więc śniadanie już miałam za sobą. Po parunastu minutach znudziło mi się latanie pod wiatr. Przysiadłam na brzegu. Westchnęłam. Patrzyłam się w źwierciadło wody. Myślałam o przeszłości, przyszłości... chwilę potem wstałam i skręciłam bardziej w las. Nagle, ni stąd, ni zowąd obok mnie przebiegł z wrzaskiem chochlik. Potem drugi, trzeci, osiemnasty...! Podeszłam trochę dalej, a tam dziwna, czarna jak smoła z ogromnymi, żółtymi oczyskami kotopodobna kreatura warczyła na chochliki i łapała je. Patrzyłam na tę scenę i nie wiedziałam co robić. Małe kreatury już przygotowywały się do potężnego ataku, gdy bestyjka z niewiadomych przyczyn uciekła. Bezszelestnie wzbiłam się w powietrze i starałam się dogonić czarne coś, co było bardzo, bardzo szybkie. Podczas biegu powypuszczało wszystkie chochliki z paszczy, a samo zmieniało kolor na coraz jaśniejszy, a gdy było już śnieżnobiałe z szarą łatą na uchu zatrzymało się i wybuchnęło płaczem. Zwinęło się tylko w puchaty kłębek. "Ugh, nie jestem dobra w pocieszaniu. Ale chyba teraz jestem zmuszona..." - pomyślałam. Powoli zniżyłam lot i wylądowałam za istotą.
- Co jest? - spytałam najmilej jak potrafiłam, ale średnio mi to wyszło. Żółtookie kotocoś spojrzało na mnie przestraszone i dalej szlochało. - Och, nie chciałam cię przestraszyć. Jak masz na imię? - miałam nadzieję, że rozumie język wilków. Gdy bliżej przyjżałam się zwierzęciu, okazało się, że to duży, puchaty lis. Stąd wniosek, że rozumie. Lisek zaczął coś bełkotać przez płacz, ale niczego nie zrozumiałam. - Już, uspokuj się. - położyłam lisowi łapę na grzbiecie. - Już?
- Mam-m na im-mię P-pago. - mówił pociągając co chwilę nosem.
- Powiedz co się stało. - rzekłam delikatnie.
- No t-to tak. Bo... - i tu znowu wybuchnął płaczem. Westchnęłam. "Co zrobić, co zrobić?" -myślałam. Wpadłam na pomysł. Utworzyłam małą gwiazdkę.
- Mam coś dla ciebie. - powiedziałam z uśmiechem. Lis spojrzał, uspokoił się trochę i złapał w łapki. Gdy tylko trochę ją ścisnął, gwiazdka zmieniła się w świecący pyłek. Popatrzył na mnie wielkimi oczyskami z uśmiechem na twarzy.
- To było piękne! - mówił zafascynowany. - Zrobisz jeszcze jedną? - patrzył maślanymi oczkami i chyba zapomniał o płaczu
- No dobrze. - zrobiłam o co poprosił i wręczyłam mu. - Powiesz mi co się stało? - lisek oglądał gwiazdę z każdej strony i mówił:
- Bo mam takie coś po tacie, że czasem coś mi się dzieje i nagle do mojej duszy i ciała wkrada się demon. I on mnie jakby zmienia, i czasem robię złe rzeczy i... i tak było teraz... czemu pytasz?
- Rozumiem... a pytam, bo... bo jakoś tak. Chodź. - podałam mu łapę, by było mu łatwiej wstać, a on pokruszył gwiazdę, by stała się pyłkiem.
- Po co? - spytał.
- A ile masz lat tak wogóle?
- Niewiele. Dwa.
- Och, to twoi rodzice muszą być ogromni, skoro ty masz dwa lata i jesteś tylko troszkę odemnie niższy.
- Oj tak. A gdzie idziemy?
- Musimy pokazać chochlikom, że wcale nie jesteś zły. Chodź. - pociągnęłam go delikatnie i usadowiłam na grzbiecie. - Trzymaj się mocno, mały. - powiedziałam i delikatnie wzbiłam się w powietrze. Leciałam nie za szybko, nie za wolno i tylko słyszałam dźwięki podziwu jakie wydawał Pago.
- Też chciałbym umieć latać... - mówił do siebie cicho, ale ja to słyszałam. Gdy byliśmy parenaście metrów od miasta chochlików zleciałam na ziemię.
- Teraz schowaj się pod skrzydło. Narazie nie mogą cię zobaczyć. - powiedziałam a Pago schował się pod moimi skrzydłami. Nie wiem, jak potrafi zwinąć się w taki malutki kłębuszek, że się zmieścił. Szłam w stronę miasta. Gdy byłam już blisko powiedziałam donośnie:
- Słuchajcie! Chodźcie trochę bliżej. - kreaturki zerknęły na mnie przyjaźnie i zrobiły o co prosiłam. - Kochani! Wiecie, czasem jest coś takiego, że budzicie się w złym humorze i wszystkim robicie na złość, chciaż nawet nie chcecie, prawda? - zgromadzenie pokiwało głową na tak. - Albo, że macie głupawkę i nie możecie się przestać śmiać, chociaż chcecie przestać, tak? - również pokiwali. - A niektórzy mają tak, że nagle ich ciało i duszę ogarniają demony i zło, chociaż nawet nie chcą, wiecie? I tak było z tym liskiem. - rozłożyłam skrzydła, z których wyskoczył Pago. Chochliki nie mogły zajarzyć. - Ugh, to czarne coś, to ten lis. - chochliki nie wierzyły.
- Ten lisek miałby być bestią?
- Co? Nie...
- Nie ma mowy! - tego typu komentarze było słychać wszędzie dookoła.
- Znaczy chodzi mi o to, że bestii już nie ma. - powiedziałam
- Ahaa! Trzeba było tak odrazu, a nie jakieś historyjki! - powiedziały wszystkie na raz. One chyba nie rozumiały, że Pago na prawdę zmienia się w demona, ale ważne, że złożyły już broń i wojny nie będzie. Chochliki wróciły do swoich zajęć a ja skinęłam na lisa byśmy wyszli z miasta. Gdy byliśmy trochę dalej zatrzymałam się.
- To, chyba po wszystkim. Trafisz do domu?
- Tak. Muszę iść tam, tam potem tam i jestem. - mówił gestykulując. - Dziękuję za pomoc... um, jak masz na imię?
- Goya.
- To dzięki, Goya.
- Nie ma sprawy. To czuwaj, cześć!
- Pa! - rzucił i pobiegł w swoją stronę. Westchnęłam.
- Pa. - powiedziałam cicho i usiadłam. - Dziwna sytuacja. Ale przynajmniej mi się nie nudziło. Czas znaleźć inne zajęcie na resztę dnia! - rzekłam do siebie i wstałam, by znaleźć coś do roboty.
Koniec :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz