wtorek, 30 czerwca 2015

Od Serine'a CD. Ceiviry

Sami. W końcu zostaliśmy sami. 
Chciałem, aby było tak przez choćby dziesięć minut. Chociaż tyle. 
Niestety, jak na złość ktoś musiał nam przeszkodzić. I, szczerze, może zrozumiałbym, jeśli byłaby to matka lub Zaheer. Ale nie. Musiał być to ten czarny basior. Nie dało się nie wyczuć jego ciekawości.
Ceivira spojrzała za mnie i zmusiła się do uśmiechu. Ja od razu spochmurniałem.
- Witaj, Caine - usłyszałem głos Ceiviry.
- Nie wiesz przypadkiem, co to prywatność? – spytałem lekko przekręcając głowę za siebie.
Usłyszałem tylko westchnienie białej wadery.
A mogłem ugryźć się w język.
- Mnie nauczono dobrych manier. Witaj Cei. - Wyminął mnie i usiadł metr od nas. 
- Co cię tu sprowadza? – spytała wadera.
- Chciałem tylko sprawdzić, co u was? Jak się czujecie?
- Więc...
- Fantastycznie – wtrąciłem z sarkazmem. Ceivira głośno odchrząknęła.
- Dobrze – kontynuowała. – Nie robiliśmy nic... ciekawego. – Te słowa wypowiadała z takim trudem. Serce ścisnęło mi się w ciasną kulkę, ale nienawiść do Caine'a wzrastała z każdą sekundą. 
- Świetnie. Luciell i Zaheer czekają na was w posiłkiem. Luciell upierała się, by przygotować jakiś posiłek, a Zaheer chciał jej to wybić z głowy! -zaśmiał się, jakby był w naszej rodzinie od dawna.
Naszej...
- Więc chyba nie mamy wyjścia. O dziesięć minut samotności też trudno - westchnąłem wstając i prostując skrzydła do lotu.
***
Lot był spokojny i przyjemny. Promienie słoneczne grzały nam w plecy, a chłodny wiatr działał jak dość ulepszona klimatyzacja.
Później nic się nie działo. 
Matka jednak przygotowała posiłek.  Zaheer jak zwykle siedział w kącie lub znikał ma jakiś czas. Ceivira była jakaś przybita, ale nie chciała mi nic wyjaśnić. Położyła się wkrótce by odpocząć, a ja usiadłem obok niej. Caine stał się dziwnie spokojny. Wydawać się mogło, że podłapał zachowanie Zaheera. 
Po godzinie ciszy skrzydlaty basior podszedł i zaczął:
- Serine, moge cię poprosić na chwilę? 
Choć z wielką niechęcią, wstałem, a przed wyjściem pocałowałem śpiąca waderę w czoło.
- O co chodzi? - spytałem, gdy staliśmy w ogrodzie poniżej balkonu. 
- Kim jest dla ciebie Ceivira? - spytał. Poczułem się, jakbym dostał z metalowego pręta w głowę. 
O co mu chodzi? Dlaczego się wtrąca?
- Przepraszam, a co to za pytanie? - zmrórzyłem oczy lekko kręcąc głową. 
- Czyli - nikim?
Wziąłem głęboki wdech i zacisnąłem powieki. 
- Zabawny jesteś - powiedziałem przez zaciśnięte zęby. Na prawdę nie wiedziałem czy śmiać się czy płakać. 
- Doprawdy? 
- Caine, tak? - Na skinięcie głową, kontynuowałem. - Dlaczego tak cię to interesuje? 
- Po prostu nie chcę, aby ktoś ją skrzywdził – powiedział, jakby był jej ojcem, a ja, nie odpowiedzialnym wilkiem, który chce zdobyć jego córkę. Tylko, dlaczego zachowuje się jak nad opiekuńczy tatuś? Nigdy w życiu nie zrobiłbym Ceivirze krzywdy. 
Fakt, popełniłem parę błędów, ale on o nich nie musi wiedzieć. Ważne jest to, że wadera tu jest. Jest, oddycha, żyję, jest szczęśliwa i nic jej nie grozi. Jest tu bezpieczna! A jeśli zajdzie taka potrzeba - oddam za nią życie.
- Ty nie chcesz? – Syknąłem wściekłe.  Cienkie sznurki nerwów zaczynały pękać – TY NIE CHCESZ?! – Powtórzyłem, a mój ryk musiał w końcu zwrócić uwagę Ceiviry. – Nie masz pojęcia, ile się nacierpiałem,  co  przeżyliśmy i jak się czuliśmy. Ceivira umierała w moich ramionach! A ty mi mówisz, że TY się o nią martwisz?! 
No i wszystkie sznurki pękły. Spokój został stłumiony bynajmniej nie przez gniew, tylko wściekłość. 
Miałem ochotę rozerwać go na kawałki, pobawić się nim jak lalką, zabi...
- Serine! – zawołała wadera łapiąc i odciągnąć od Caine'a. – Hej, hej, co się stało? Serine. 
Ujęła mój pysk w swoje łapy i przekręciła tak, bym spojrzał jej w oczy.  
Było w nich tyle troski. Tyle spokoju.
- Serine...
- I to ci chciałem powiedzieć... Jesteś niebezpieczny. – Usłyszałem głos wilka.
- Cei – wyjąkałem niemalże błagalnym tonem tak, aby tylko ona usłyszała.
- Caine! - upomniała go.
- Ja tylko potwierdzam fakty – odezwał się dalej tym zawziętym głosem. 
Krew zawrzała w moich żyłach, a uszy wypełniły jej szum. Wbiłem pazury, jak najgłębiej mimo kamienia, zacisnąłem zęby i powieki, aż zaczęły boleć; napiąłem mięśnie, aż zadrżały. 
Miałem tego wszystkiego dosyć.
Wyczułem niepokój bliskiej mi wadery. 
- ...Cei? 
Otworzyłem oczy w tym samym momencie, gdy wadera odwróciła głowę, by pochwycić mój wzrok.
Pochyliłem się nad nią. Zdążyła tylko wziąć wdech, kiedy przycisnąłem usta do jej ust. 
Wściekłość zniknęła tak, jak po odłączeniu lampki z prądu. 
Kiedy oderwałem się od niej, negatywne emocje wróciły. Spojrzałem gniewie na Caine'a lekko mrużąc oczy.
- Cei,  idziemy – powiedziałem nie spuszczając wzroku z wilka.

Lecieliśmy w ciszy. Nisko, praktycznie metr nad koronami drzew. Nie oglądałem się za siebie, nie pytałem Ceiviry, czy nadąża. Nic.
Gdy byliśmy nad skalnymi szczytami, zacząłem się rozglądać za jakąś solidną skalną półką.
Zauważywszy taką skierowałem pysk w dół. Wylądowałem ciężko stając na skraju urwiska. Nie czekając dłużej zacząłem:
- Przepraszam za moje zachowanie. - Obróciłem się ku niej. Miałem jeszcze coś powiedzieć, ale wyprzedziła mnie.
- Co tam się stało? - spytała delikatnie. Może w głosie nie było słychać zawodu, ale oczy były nim przepełnione. Ciemniejące tęczówki i łzy sprawiły, że odwróciłem wzrok wbijając go teraz w odległy dach zamku tonący w morzu zieleni.
Nie mogłem uwierzyć, że znowu ją zraniłem. Kolejny błąd do kolekcji.
- Dałem się ponieść emocjom... Ponownie - dodałem szepcząc pod nosem. 
- Ale dlaczego? Przecież wiem, że taki nie jesteś. 
- Sam nie wiem... może to dlatego że... - przerwałem nie mogąc nic powiedzieć. 
- Serine, wiem, że ostatnio wiele się zmieniło. I bynajmniej nie chodzi mi konkretnie o... nas. Znaczy nie w tym... - odchrząknęła i ciągnęła dalej. - Po prostu doskonale cię rozumiem. Też nie jestem zadowolona z... Nie chcę, abyśmy się nawzajem oszukiwali. Dlatego proszę, powiedz mi. Wiem, że nie mógłbyś zaatakować kogoś bez powodu...
Miała rację. Nie mógłbym. 
- Może to dlatego że cię kocham... 
Myślałem, że coś poczuje. Cokolwiek. Choćby strach,  zdenerwowanie.
A tymczasem nic, jakbym się w ogóle nie przejmował. A rzeczywistość była inna. 
- Nigdy bym cię nie skrzywdził. I choć ostatnio ciągle mi się to zdarza, wiedz, że nie robiłem i nie robię tego specjalnie. Staram się ciebie chronić, jednak nie zawsze mi to wychodzi.
Im dłużej mówiłem, tym bardziej nie chciałem odwracać głowy.
- Nie masz pojęcia, co czułem, gdy umierałaś. Wszystko magle zawaliło mi się na głowę... Zawaliło mi całe plecy, a ja nie miałem siły, by tego wszystkiego utrzymać. W tamtej chwili myślałem, że straciłem cię na zawsze...
Wzdrygnąłem się na jej lekki dotyk. Usiadła obok mnie. Słyszałem jej nie równomierny oddech.
- Doskonale wiem, jak się czułeś... Bo czułam się dokładnie tak samo, kiedy ja straciłam ciebie.

<Cei? Aghh, wyszłam z wprawy :I A, i jeśli są jakieś błędy ort., to przepraszam, ale byłam zbyt zmęczona, by wchodzić na komputer i sprawdzać :\>

Od Grace CD. Cyndi'ego

-Otóż widzisz... Ostatnio znalazłam takie ładne miejsce...-powiedziałam i w podskokach ruszyłam do wcześniej wspomnianego zakątka.
-Ty ciągle jakieś znajdujesz-przewrócił oczami. Szturchnęłam go w bark i wystawiłam mu język.
-Ale to jest na prawdę ładne. Po za tym o wiele częściej znajduję potwory.... A tam ich nie ma, bo wróżki mi obiecały, że będą pilnować granic. Tak więc możemy sobie tam bez żadnych przeszkód iść. No, chyba że znowu ktoś będzie chciał organizować jakieś tajemnicze imprezy, o których nikt nie ma pojęcia...-stwierdziłam i zaczęłam iść jeszcze szybszym krokiem. Po kilki chwilach byliśmy już na miejscu. Zagłębiliśmy się w czarny las.
-No, rzeczywiście tu ładnie...-stwierdził Cyndi. -Szkoda tylko, że nic nie widzę...
-Cichaj, zaraz zobaczysz-pokręciłam głową z uśmiechem. Jeszcze kilka kroków w ciemności i wyszliśmy przez zasłonę z bluszczu do tej ładniejszej części lasu. Ta również do najjaśniejszych nie należała, ale i tak było tu pięknie. Gdzieniegdzie między drzewami znajdowały okrągłe, płytkie i małe zbiorniki wodne przypominające kałuże. 
Na każdej z nich pływał świecący kwiat. Dookoła unosił się fioletowy pył wróżek, a nad naszymi głowami latały świecące na różowo, fioletowo i biało motyle. Wszystko to tworzyło śliczną scenerię. Odgłosy naszych łap tłumił miękki, ciemnozielony mech.
-No i co powiesz?-zapytałam z uśmiechem na pysku.

<Cyndi? xD Przepraszam, że tak długo... :/>

Nowa wadera! ~ Chrysante

niedziela, 28 czerwca 2015

Hej :>

Z powodu braku internetu wataha jest zawieszona do środy :3

czwartek, 25 czerwca 2015

Od Dezessi CD. Veyrona

Co on sobie myśli?! Ja mam niby chcieć stanowiska?! Pogięło gościa. Ja tylko pragnę mieć poukładane życie, a ten chyba nie wie co to znaczy się zakochać. Wkurza mnie to, że myśli o mnie w ten sposób. Jednak nijak nie mogę udowodnić swojej racji. Czuję się podle naprawdę podle. Miałam tyle przykrych wspomnień, ale to mnie już kompletnie obraża. Owszem nie zna mojej historii. On nie wie, że miałam wybór… Szukać szczęścia i brata, albo zdetronizować ojca i być betą. Mój brat wybrał i ja wybrałam. Uciekłam, bo wierzyłam w szczęście, bo wierzyłam w opowieści mojej matki. Teraz nie mogę zwątpić teraz mogę, tylko czekać. Czekać i czekać i czekać na moje szczęście. Wiem, że gdzieś jest. Może Veyron ma rację. Jest wiele miłych basiorów. Ja jednak mam inną racje- Nie znajdę drugiego Veyrona. Dała bym wszystko bym mogła udowodnić czystość intencji. Jakby miał brata bliźniaka na niższym stopniu i to w nim bym się zakochała było by mi o wiele łatwiej. Miałam wiele różnych myśli, ale te dotykały mnie za każdym razem coraz mocniej. 
Stał przy wyjściu z mojej jaskini. Wzrokiem byłam przy nim, ale ciałem byłam coraz głębiej jaskini. Z każdą chwilą oddalałam się. Veyron spojrzał na mnie zdziwiony. Ja byłam równie zdziwiona tą sytuacją. Miałam mętlik w głowie a do tego nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Chciałam stanąć, ale nic.
-Co się dzieje? - szepnęłam do samej siebie. - To nie możliwe.
-Co się dzieje? Co robisz? - zdziwił się basior.
Nie wiedziałam co powiedzieć co zrobić… Mój ojciec mnie wzywał. Z bardzo daleka. Myślałam, że zginą, ale akurat dziś przypomniał sobie o swojej córce. Przyciągał mnie.
-Nie! - krzyknęłam. - Nie chcę!
-Co się dzieje? Dezessi! - basior coraz bardziej zdenerwowany.
No jasne! Matka mi o tym mówiła. O ojcu. Zniewolił ją. Przez to, że się zakochała. Miał moc przyzywania…. zakochanej. Zamknęłam bezradnie oczy. Pociekły mi łzy. Już byłam na skale. Przyciskało mnie do niej coraz mocniej. Próbowałam się oderwać od ściany. Całą siłę skierowałam do moich łap. Miałam przed oczami matkę która tak samo cofała się do urwiska. Próbowała uciec, ale ojciec nie dawał jej szansy. Jej oczy całe w szklistych łzach. Jej ostatnie słowa. Potem jeszcze jej odciski łap na śniegu. Kilka kropel zamarzniętych łez. I to uczucie… potrzeba zemsty. Dawała mi siłę do walki. Niestety ta siła była tylko psychiczna, a ja potrzebowałam fizycznej. 
-Proszę pomóż mi. - jęknęłam do Veyrona.
Stanął przy mnie i wzruszył ramionami. Nie wiedział co się dzieje i nie wiedział jak pomóc. Oparłam bezsilnie pysk o zimną skałę. To chyba będzie moja ostatnia chwila by pomówić. Trudno. przestałam walczyć. Przycisnęło mnie do ściany. Jęknęłam z bólu. Pot i łzy spływały po moich policzkach. Miałam szansę ratunku. Jeśli mój ojciec się zmęczy. Tylko wtedy. Musiałabym pobiec do brata i poprosić o pomoc. Ruszylibyśmy do watahy naszego ojca i jedyną szansą moglibyśmy go zabić. 
-Dezessi! - Veyron krzyczał do mnie. - Co jest?
-Moja historia się o mnie upomina! - zerknęłam na niego.
-O co tu chodzi?
-O to, że muszę wyruszyć w podróż z moim bratem. Muszę zabić ostatni raz… wilka. - zdziwił się.
 Ja też byłam zdziwiona. Ja i zabijanie wilków?! Sarny, ryby, bobry itp. to rozumiem. Wilk…. Basior…Ojciec… Zabójca. To co innego. Nagle puścił. Jednak nie było to puszczenie ze zmęczenia. to było ostrzeżenie. Miałam szansę wszystko wytłumaczyć.
Padłam na ziemię i dyszałam przez chwilę. 
-Veyron… To jest potwierdzenie mojej tezy. O wszystkim: miłości, szczęściu i o ojcu. Ja mam długą…? Krótką…? Nie wiem. Mam dziwną historię. Jest skomplikowana.
-Co to było? - zapytał się zdziwiony.
-To był pokaz. Dla mnie i dla mojego brata. Mój ojciec chce mnie i jego zabić. - wytrzeszczył oczy. - Mam inną rodzinę niż ty. Brata który z początku nie wybrał siostry tylko władzę. Matkę która zakochała się w mordercy i zginęła. Mam jeszcze ojca… Mordercę. Zabił moją matkę… Zdetronizował brata i chciał go zabić. Teraz ma plany by zabić i mnie i mojego brata.
Wiedziałam… Za dużo. Muszę spróbować inaczej.
-Przez kilka dni mnie nie będzie… Jeśli kiedyś wrócę. Muszę iść z bratem do ojca. Muszę zginąć lub zabić. Mogę ci opowiedzieć wszystko lub przyspieszyć ciąg wydarzeń. - Mam nadzieję, że zrozumiał.
Wstałam i chwiejąc się na łapach podeszłam do wyjścia. Łzy płynęły już z innego powodu. Pożegnanie jest trudne. Za trudne. Mam takie wspaniałe życie…. Już nie. Kilka prostych słów i odejdę na chwilę lub na wieczność. Tyle łez z jednego powodu. Zmartwienie z jednego powodu. Wszystko stało się z jednego powodu. Poznałam kogoś. Zakochałam się. Zaprzyjaźniłam układałam życie od nowa i te kilka słów za dużo popsuło to wszystko. Odwróciłam łeb by zobaczyć jego wyraz twarzy. Pomieszanie z poplątaniem. Miałam w uszach cały ciąg słów które tu wypowiedziałam. Przed oczyma twarz zasmuconą, zdezorientowaną i smutną. Twarz Veyrona. Miała mi już zniknąć z oczu. Odwróciłam twarz i poszłam dalej. Łzy płynęły z oczu jak wodospad… Jak z tego wodospadu z którego prawie spadłam, dzięki Veyronowi zostałam tu. Strumyk płynący wolno i spokojnie… W nim dwa wilki bawiące się beztrosko. Urwisko a na nim dwa wilki patrzące na dziwne kule. Te obrazy będą mi towarzyszyć już zawsze.
-Żegnaj. - powiedziałam tak cicho, żeby tylko ich nie usłyszał. - Lub do zobaczenia wkrótce.

<Myślałam jak tu ładnie wybrnąć… Udało się?>

Od Veyrona CD. Dezessi

- Hm... - zamyśliłem się.
- „Hm” co? - zapytała zgorzkniało wadera.
- Ty tak naprawdę...?
- No.
- Więc, hm... cóż mogę Ci powiedzieć? Jesteś fajna, ciekawa, bardzo miła, lubię cię i w ogóle... ale znamy się dopiero od kilku dni. Nawet cię dobrze nie znam. Nie wiem co lubisz, czym się zajmujesz, co cię interesuje, co byś chciała, jakie są twoje marzenia i skryte pragnienia, nie znam twojej historii. Tak samo na odwrót.
- Nie wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
- Nie.
- Dlaczego?
- Już ci wytłumaczyłem. Miłość nie polega na „Och, jaki on przystojny, ma takie lśniące futro i błyszczące oczy, a do tego jest betą! Jeśli mnie pokocha będę mogła być betą, a może nawet go zdetronizować!”. Jakie to urocze.
- Ale ja taka nie jestem! - zaprzeczyła burmusząc się.
- Tak?
- Tak!
- To powiedz proszę! Co takiego we mnie „kochasz”? - skrzyżowałem ramiona.
- No... bo jesteś dla mnie taki miły i... no ten... bardzo cię lubię, bo... yy...
- No właśnie o tym mówię. To co nazwałaś „miłością”, którą do mnie czujesz, jest tylko ulotnym zauroczeniem. Jestem pewien, że przejdzie ci za kilka dni. Mamy w watasze wiele miłych basiorów, a jeszcze więcej na całym świecie. Jestem pewien, że znajdzie się ktoś, kogo pokochasz sto razy bardziej niż mnie. - puściłem oko do Dezessi. - No, przestało padać. Wybieramy się na polowanko? Chyba, że wolisz ryby.
- Chętnie.

<Dezessi? :p Szczera prawda >

Od Blair CD. Cole'a

-Głupia menda z tej pantery - mruknęłam.
Poczułam mocny ścisk w ogonie. Odruchowo się odwróciłam. To była ta wredna i... Ech no dobra nie powiem już jaka pantera. 
-Odwal się! - krzyknęłam.
-Oddaj pióro idiotko! - wydarła się.
Ja tylko pokazałam jej język i wyrwałam się z jej łap. Była tak wściekła, że omal nie wybuchła. 
-ODDAJ TO! - wydarła się.
-Nie oddam, nie oddam. - powtarzałam irytującym głosikiem.
Ale, że nie zauważyła, że nie mam pióra nadal mnie goniła szukając... W sumie niczego. To Cole miał pióro. Spostrzegła to dopiero po 5 minutach bezsensownego gonienia mnie.
Tym razem zamachnęła się na basiora. Na szczęście skoczyłam przed niego. Poniosłam dość duże obrażenia, ale walczyłam dalej. 
Wpadłam na pewien pomysł.
-Ej, kotku! Chcesz to piórko?
-TAK!
-To je złap! - rzuciłam pióro daleko stąd.
Naiwna pantera pobiegła za nim. Jednak rzuciłam jej żółty, klonowy liść zwinięty w rurkę. Zaś prawdziwe pióro leżało bezpiecznie na ziemi obok mnie.

<Cole? Nic lepszego nie mogłam wymyślić ;-; >

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Od Dezessi CD. Veyrona

Patrzyłam jak odchodzi chyba nie widział większości moich uśmieszków. Jaka ślepotka!
-Veyron?- zapytałam.-A tak z innej beczki…
-A nie miałaś się obrazić na zawsze?- zapytał sarkastycznie. Zignorowałam to.
-Jak zamierzasz spędzić jutrzejszy dzień?
-No jeszcze nie wiem…- zdziwił się.
-To fajnie! Ja mam genialny pomysł!- powiedziałam mając pustkę w głowie.
-Masz szybkie zmiany nastroju… Zauważyłaś to?- zachichotałam.
-Nie no! Ty myślisz, że ja serio z tym obrażeniem się?- pokiwał głową.- Coś ty!
Już atmosfera zaczęła się ocieplać. Wcześniej to jakoś było tam nie przyjemnie… Dziwnie. Zaczęłam coś nucić nie wiedziałam dokładnie co, ale jakie to ma znaczenie? Zaczęłam podskakiwać z radości.
-Też masz wrażenie, że zawsze tu było pięknie, ale dopiero teraz to zauważyłeś?- zapytałam od tak.
Popatrzył na mnie. Spuścił wzrok na ziemię, podniósł na mnie i tak kilka razy. przygryzł wargę i zamyślił się.
-Wszystko oki?- zapytałam.
-Tak i tak.- powiedział zamyślony.
-A to drugie tak?- zapytałam.
-Na to twoje pierwsze pytanie.
-O! Jak miło. To chodź nie marudź.- pociągnęłam go za sobą.
Więc! Nareszcie dotarłam do jego domu. Wzięłam głęboki wdech i wydech. 
-Do jutra.- powiedziałam stojąc i się nie ruszając.-Miłej nocy.
-Jasne dzięki. Tobie też.- zmieszał się.
Miałam taką podnietę jeszcze nie wiedziałam z czego. Zaczęłam się rechotać na cały głos. Trzęsłam się na trawie jak po dotknięci paralizatora.
-EJ wszystko ok?- zapytał uśmiechając się.
Kiwnęłam głową, a ten zaczął się śmiać i tarzać. Minęło chyba pół godziny zanim się ogarnęliśmy.
-Do jutra. Pod głazem się spotkamy.-powiedziałam przez łzy.
-Jasne!- odpowiedział entuzjastycznie.
Miałam MEGA głupi pomysł. Przeszłam do realizacji. Otarłam łzy. podeszłam do Veyrona i…cmoknęłam go w lewy policzek. Potem szybko odskoczyłam przypomniałam sobie o moim honorze i uciekłam szybko do swojej jaskini. Dopiero tam zaczęłam myśleć. Może nie zauważył?! Tego będę się trzymać. Zasnęłam z tą myślą. 
Jak się obudziłam zauważyłam Veyrona patrzącego na mnie z uśmiechem na twarzy. Przestraszyłam się tak bardzo, że wznieciłam ogień.
-Przepraszam. Hej. Muszę coś zjeść więc idę zapolować. Ty tu zostań! Albo idź…- zaśmiałam się idiotycznie.
Wyszłam z jaskini. Powoli wróciłam z jedzeniem do jaskini. Spojrzałam na leżącego po środku basiora. Położyłam przed nim jedzenie i zaczęłam jeść. Wszystko dokładnie gryzłam kawałek po kawałku.
-To co idziemy?- zapytał jak zjadłam.
-Pewnie!- ucieszyłam się.- A gdzie?
-Nie wiem. Wczoraj mówiłaś, że masz świetny pomysł na dziś dzień.- Powiedział miło na mnie patrząc.
-Co masz na myśli? To nie ty! Ty tak się nie zachowujesz….-zasmuciłam się.
Prychnął. Usiadł obok mnie. Po chwili zaczął padać deszcz.
-No to mamy czas na gadanie.- powiedziałam.
-Mnóstwo.
-To co się stało wczoraj… Sorry głupi pomysł…- Pomyślałam „miłość czy nie miłość to głupie”.
Nie odezwał się. Siedzieliśmy i zapowiadało się, że będzie padać jeszcze przez cały dzień. Mnóstwo czasu do rozmów. widać było, że Veyron coś ode mnie chciał. Ja jednak starałam się powstrzymać prawdę o „miłośc"i którą go darzę. Jednak nie wytrzymałam i powiedziałam mu prawdę. ten nie wzruszony nawet się nie ruszył. cały czas myślał. Ja jak taka głupia wyznają mu miłość, a ten co?! Nico! Jednak ja też siedziałam i się nie ruszałam… W końcu się odezwał

<Miałam wenę! Przez chwilę potem było gorzej…>

Od Ignis CD. Sperrka

- Nie, dzięki. Nie mam ochoty na spacer.
Spojrzałam chłodno na basiora. Jego iskierki w oczach, ich blask… Przypomniałam sobie to, co mówił mi o swoich złych przeżyciach z przeszłości: że nie czuje żadnego bólu związanego z tamtymi zdarzeniami. Nic. Kompletnie nic.
Skąd miałam wiedzieć, czy jego uczucia do mnie nie są warte tyle samo?
Zwątpiłam. Kurczę. Za nic w świecie nie podejrzewałabym siebie o miłość. Czy to w ogóle była miłość? Zwątpiłam. Bardziej wątpiłam w moje uczucia niż w to, że Koszmarek wrzuci mnie z powrotem do Tartaru.
Odwróciłam łeb. Czy tamte zdarzenia wywołują we mnie ból? Nie. Najwyżej zwiększają moją determinację do walki. Nie mogłam wrócić do tamtego piekła. Nie mogłam.
- Chcę zostać sama. – Starałam się, by mój głos brzmiał uprzejmie, ale wyszło jak zwykle. Bezbarwny, wręcz chłodny. 
- Gniewasz się?
W pierwszej chwili miałam ochotę na niego wrzasnąć. „Chcę zostać sama! To takie trudne do zrozumienia?!” Opanowałam się jednak i z trudem wykrztusiłam:
- Po prostu zostaw mnie samą.
Basior odszedł; słyszałam cichy szelest uginających się pod jego łapami traw. Nie odwracałam się. Nie chciałam tego widzieć. Nie chciałam słyszeć. Chociaż przez jedną sekundę, chciałam przestać czuć.
To była jedna z tych chwil, w których gniew rozsadza cię od środka, chcesz zrobić coś szalonego, byle cię opuścił, ale mimo to nadal nie wiesz, co tak naprawdę cię rozdrażniło. Jak się nazywało to uczucie? Aha, podłość. Czułam się podle.
Wzięłam do łapy pierwszy lepszy kamień i cisnęłam go w wodę. Rozległ się plusk, na wodzie powstały okrągłe fale. Wpatrywałam się w nie jak zahipnotyzowana.
„Ciiii… Wszystko będzie dobrze. Pokonasz tego idiotę. Rozpal ognisko. Połóż się. Uspokój nerwy. Wszystko będzie dobrze.”
Zrobiłam to, co kazał mi rozsądek. Słońce skryło się na chmurami, drewno wspaniale się zapaliło. Ogień mienił się tysiącami ciepłych kolorów, każda mała iskierka, każda pojawiająca się i gasnącą, należała do płomienia, by nadać mu sens i harmonię. Ogień był taki prosty, tak nieskomplikowany, a jednocześnie nic z niego nie rozumiałam. Daje ciepło, światło, swoje piękno; dlaczego? Ogniki, iskierki niczym gwiazdy na nocnym niebie, błyszczą ciepłymi barwami, nadając światu doskonalszego wyglądu. Taki śliczny, spokojny, prosty. „Wszystko będzie dobrze.”
Ogarniająca mnie błogość nasuwała się coraz natarczywiej. Zamknąć oczy, przestać myśleć, wyrzucić z umysłu i serca wszystko i wszystkich. Stać się płomieniem ognia, pięknym, dostojnym, dającym ciepło i światło, a mimo wszystko pozostać niebezpieczną, dziką iskrą, gotową parzyć, jak tylko się jej dotknie. Takie było moje postanowienie, gdy uciekałam z wioski. Co się stało, że się otworzyłam, co się stało, że popełniłam tak głupi błąd i pozwoliłam swoim uczuciom wygrać?
„Uczucia to też jakiś rodzaj ognia.” Nie. Uczucia mieszają, wytracają się do życia, nieproszone, niechciane. Są beztroskie, nie znają jutra. Rozsądek zna i wie, że to co robią uczucia jest bezsensownie głupie. Dlaczego więc istnieją? Bez uczuć nie byłoby duszy, bólu, miłości. Nie byłoby radości. Czy ogień, taki ciepły, może być jednocześnie chłodny?
Uczucia to rodzaj ognia? Ciepłe, ale bolesne? Piękne, ale niebezpieczne? Nie, nie, nie. W takim razie nie chciałam być już płomieniem.
Ale jak nie płomieniem to czym? „Robakiem”, przyszła pierwsza myśl. Nie. Byłam silna, miałam walczyć. Ale skoro ogień jest inny, to czy ja nie upodobniałam się do niego? Czy to znaczy, że mam być inna? Czy byłam inna? Inna niż miałam być?
Otwarta, nie zamknięta? Pozwalająca się nieść falom uczuć? Być dziką? Czy ja przez cały ten czas nie byłam sobą?
Przeszłość, przeszłość, przeszłość. Znowu, znowu, znowu. Zimne drgawki, palące gardło, czerwona wysypka. Nie, nie, nie. Dlaczego?
Mój rozsądek się wyłączył. Po raz pierwszy w życiu kierowałam się emocjami. Gdzie one mnie doprowadziły?
- Sperrk? – zapytałam nieśmiało, patrząc w oczy basiora. Leżał na polanie, kawałek dalej od jeziora. Byłam zziajana od jednostajnego biegu, pot spływał po moim ciele. Czułam w nozdrzach jeszcze zapach palącego się drewna, które zostawiłam za sobą.
- Sperrk? – powtórzyłam. – Nie… Zostań ze mną. Proszę.

<Ciemniejsza strona Ignis… Orientujesz się, co jest jawą, a co snem?>

Od Telary CD. Deatha

- Wbijamy się!- mrugnęłam w jego stronę - A szyfru nie trzeba, wystarczy rozwalić drzwi... Odsuń się...
Skupiłam się na drzwiach a po chwili na pnączach rosnących na murze. Rośliny zaczęły się przemieszczać, aż dotarły do drzwi. Następnie rozerwały szyfr na drzwiach i otworzyły je szeroko.
-Wow- powiedział Death.
-Dziękuję - uśmiechnęłam się - Chodźmy.
Weszliśmy do środka upiornego zamku. Moją uwagę przyciągnęła wielka biblioteczka po prawej stronie. Na wprost był mały starodawny salon oraz po lewej wielkie metalowe drzwi.
-Myślę, że mieszkają lub mieszkali tu ludzi. Na wszelki wypadek przyjmijmy postać ludzi- spojrzałam na niego po czym znów użyłam swojej magii...
-Ach jak ja nie lubię chodzić na dwóch łapach - uśmiechnęłam się.- Teraz ty...

<Death? >

Od Melody CD. Losta

Obudziłam się dość wcześnie, tuż po wschodzie słońca. Przeciągnęłam się i spojrzałam na śpiącego Losta.
Wyglądał tak... uroczo. Zarumieniłam się na tą myśl po czym spoważniałam i potrząsnęłam głową aby ją wyrzucić.
- Lost. Pobudka...- szturchnęłam go w ramię.
-Co, co?- zapytał zaspany.
Zaśmiałam się cicho:
-Dzień dobry - uśmiech zniknął z mojej twarzy- Ruszamy dalej....
-Gdzie?- wstał z ziemi i otrzepał się przy tym ziewając.
-Pójdźmy do najstarszego czarownika na tej ziemi. On na pewno zna odpowiedzi na nasze pytania. Tylko kłopot w tym, że nie wiem gdzie go szukać...- westchnęłam...

<Lost? Bardzo przepraszam za nie pisanie... :c >

Od Cole'a CD. Blair

Blair wbiła swoje ostre pazury w szyję kocicy, ale ta nie umarła; odskoczyła z gwałtownym sykiem.
- Jak śmiesz, ty wstrętny szczeniaku! Oddawaj pióro! Nie masz ze mną szans! - Wychrypiała chwytając się za gardło. Wielka rana na nim zaczęła syczeć i dziwnie parować.
- Regeneruje się! - Krzyknęła wilczyca w moją stronę.
- Nie możemy jej na to pozwolić! Musimy ją złapać, zanim odzyska pełnię sił! - spojrzeliśmy po sobie porozumiewawczo. Wadera rzuciła się na panterę i zaczęła ją agresywnie drapać po twarzy. Ja skupiłem w sobie całą energię. Spod ziemi wystrzeliły wielkie pędy traw i zielska.
- Cole! Szybciej! - wrzasnęła Blair. - Nie daję rady!
- Za trzy... dwa... TERAZ, SKACZ! - Posłałem w stronę kocicy wszystkie wielkie, grube posplatane ze sobą liany, kiedy tylko Blair odskoczyła. Wznieciłem przy tym tumany kurzu i padłem na ziemię osłaniając oczy. Minęło chyba z pięć minut, za nim cały pył opadł. Cała trójka miała brązowe od kurzu i piasku, brudne futro. Podbiegłem do Blair.
- Nic ci nie jest? - pomogłem jej wstać i obejrzałem ją z każdej strony z niepokojem. Na szczęście nie była ranna.
- Ale co...? Yy... nie... chyba. - odrzekła półprzytomnym tonem.
- No tak. Ale co z tamtą... - spojrzałem w stronę bioorganicznej klatki, ale była pusta. Pantera... zniknęła.

< Blair? Wybacz, że tak długo musiałaś czekać ^.^ >

Od Veyrona CD. Dezessi

- Nic ci nie jest? - wyjrzałem przez półkę skalną.
- Nie - burknęła wadera spoglądając na mnie z dołu.
- Oj, no nie obrażaj się już. Metr w dół pod kamieniem na którym siedzisz znajduje się ścieżka, którą dotrzesz na górę - westchnąłem.
- Nie dzięki. Wolę tu siedzieć - mruknęła Dezessi.
- Okej, jak sobie chcesz - odwróciłem się na pięcie i już miałem odejść, gdy usłyszałem za sobą głos wadery.
- Nie no... co ty... chodź tu! Wracaj. Ja tylko żartowałam! Uh... to gdzie ta ścieżka?
- Musisz zeskoczyć w dół - odrzekłem buńczucznie.
- Dzięki - mruknęła Dezessi i już po chwili znalazła się obok mnie na górze.
- No, ostatnie kule już odleciały. Całkiem miło było. - stwierdziłem. - Pójdę już lepiej do domu.
- Czekaj... co? Chcesz mnie tu tak zostawić?! Nie odprowadzisz mnie?! - żachnęła się wadera.
- Podobno jesteś na mnie obrażona. - Przewróciłem oczami.
- A, racja. Idź sobie - wadera wydęła wargi.
- To świetnie - odwróciłem się od niej plecami i ruszyłem w przeciwnym kierunku.
- A żebyś wiedział! Phi! Bezczelny.
- Jutro się widzimy - mruknąłem pod nosem.
- Nie myśl sobie! - odkrzyknęła wadera z daleka. - Obrażam się na zawsze! Już nigdy się do ciebie nie odezwę!
- Jak sobie życzysz, moja pani... - pokręciłem głową.

<Dezessi? Nie mam zielonego pojęcia, o czym napisałaś w poprzednim opowiadaniu... >

No hej! Nr 2

Kolejna selekcja, trololololooo... w watasze było już kilka selekcji i chyba każdy wie, na czym to polega ^.^ Jeśli nie, to w tym poście na samiutkim dole będzie napisane "Etykiety", a potem klikniecie w etykietę "ogłoszenia", a kiedy przeniesie Was na tamtą stronę, zescrollujecie (wiedzieliście, że jest takie słowo jak "zesklerociejecie"? xD) na dół i przeczytacie, jak to było z poprzednimi selekcjami :3 Jeśli czegoś nie wiecie, to piszcie w komentarzach - odpowiadam na każdy. 
Bo, wiecie, mam wrażenie, że wataha upada. Że nikt na nią nie zagląda, nikt nie pisze opowiadań, nikt nie udziela się na czacie... nikt nawet nie przyszedł na urodziny watahy i wstawiłam chyba tylko jedno opowiadanie. Serio, może prowadzicie swoje watahy, może uważacie, że inne są lepsze, ale jak dołączacie, to chociaż się udzielajcie. Nawet nie wiecie, jakie to męczące ganiać każdego, żeby napisał opowiadanie, a on i tak tego nie robi. Jestem młodsza od większości z Was i trochę z tym wszystkim nie wyrabiam. Także: Ankieta trwa do jutra. Kto chce - zostaje (ale proszę go wtedy o napisanie opowiadania w ciągu trzech dni od zakończenia selekcji inaczej keep out), a kto nie chce - wynosi się. O to prawo świętego Graala, które właśnie wymyśliłam :3

czwartek, 18 czerwca 2015

No hej!

Zamykam watahę na czas bliżej nieokreślony z powodu xhhjygyadjo. Jak ktoś chce się dowiedzieć to może napisać, chociaż nie wiem czy ktoś jeszcze zagląda na tą stronę :)

wtorek, 16 czerwca 2015

Od Cyndi'ego CD. Grace

- As your wish - uśmiechnąłem się pod nosem i puściłem się pędem za Gracie, aby ją dogonić. Biegliśmy lasem. Już miałem na nią skoczyć, gdy ta obejrzała się za siebie, spoglądając na mnie z ukosa. Wystrzeliłem w powietrze znów zapominając o tej sztuczce. Poszybowałem, potknąłem się o zadek mojej partnerki, zatoczyłem kilka nieźle zakręconych korkociągów i wylądowałem na głowie tak, że nogi zwisały mi w powietrzu. Super.
- Znów dałeś się nabrać! - zaśmiała się udając psychopatkę, która za raz ma mnie porąbać siekierą. - To jak? Zemsta będzie?
- Nie... - burknąłem i podniosłem się otrzepując z ziemi. - Nie mógłbym ukarać najwspanialszej osoby na świecie.
- Zgodzę się z tobą - Grace wyszczerzyła zęby.
- Chociaż, wiesz co?
- Hm?
- Może jednak... - urwałem nagle przewalając się na waderę i oboje sturlaliśmy się ze zbocza. Znów. Cóż, to chyba zawsze pozostanie naszą ukochaną zabawą... a szczególnie, kiedy strumień jest naszym ukochanym wręcz miejscem do lądowania. Wjechaliśmy z buta nad wodopój pełen wilków.
- Chyba się na nas gapią - mruknęła Gracie.
- Ekhm, no tak. Warto dawać dobry przykład. Nie mogę przyzwyczaić się do bycia gammą - mruknąłem wstając i podnosząc dumnie pierś.
- To ona, to ona! - Krzyknął ktoś nagle. Podbiegły do nas dwa wilczki.
- Hej, hej! - Krzyknął ten drugi. - Podpiszesz mi się?
- E... yy... co...? Jasne - mruknąłem zdezorientowany.
- Nie ty! Nasza samica gamma! - Zawołał ten drugi pokazując mi język. Mina którą przybrałem... jak potem ujęła Gracie... była nie do opisania. Parsknęła śmiechem i zwróciła się do szczeniąt i zapytała ze zdziwieniem:
- Co mam zrobić?
- No bo wiesz, no... - zaczął ten pierwszy. - Jesteśmy twoimi fanami... jesteś super!
- Dzięki. - Mrugnęła do nich. - Jak będziecie się chcieli kiedyś pobawić, to śmiało zapraszam do mnie, ale obecnie jestem trochę zajęta.
- Łał! Stary! Słyszałeś to? Powiedziała, że może się z nami pobawić! - Krzyknął zachwycony i oboje gdzieś pobiegli ze śmiechem.
Grace oparła głowę o moje ramię i powiodła za nimi wzrokiem.
- Chciałabym takie... zazdroszczę ich rodzicom... te szczeniaki mają w sobie tyle szczęścia i radości...
- Ta... - westchnąłem. - Zaraz, czekaj, ja nie ten, bo ty... Co?
- Mówię, że chciałabym też mieć szczeniaki, pajacu! - Grace pacnęła mnie w głowę ze śmiechem.
- Ale... ja ten... ty? Od kiedy? Co? Przecież ty nigdy... nieeee... bo to jest... ugh... nie rozumiem. - Westchnąłem zrozpaczony. Nic z tego nie rozumiałem.
- Nie gadaj, tylko chodź! - Gracie wyszczerzyła zęby. - Chcę ci coś pokazać.
- Już się boję... - pokręciłem głową, ale na mojej twarzy namalował się uśmiech.

< Gracie? :p Co jeszcz? xd >

niedziela, 14 czerwca 2015

Od Emmy CD. Cole'a

Deszcz.
Znowu. W tym samym miejscu. W tej samej chwili.
Jak kiedyś.
Usiadłam na mokrej trawie. Cała ociekałam wodą, z oczy powoli płynęły łzy. Tak wiele się zmieniło od tamtego dnia. Tak wiele…
Spojrzałam w górę. Niebo było ciemne, przez ciężkie, deszczowe chmury nie było widać gwiazd. Szum wody uspokajał, łzy nie chciały jednak przestać płynąc. Produkowało się ich coraz więcej i więcej, jakby na przekór otaczającego mnie raju. Raju - w postaci deszczu i w postaci wspomnień.
Jak przez mgłę dostrzegłam turkusowy płomyk. Wisiał w powietrzu tuż nad powalonym pniem. Myślałam, że mam zwidy. W końcu nic nie mogło mi już pomóc. Nic.
Nie zwróciłam na niego większej uwagi. Wokoło mnie zaczęło pojawiać się więcej tych różnokolorowych płomyków, jednak one w ogóle mnie nie obchodziły. Nie mogły mi pomóc. Ja sama nie mogłam dać sobie rady, po co więc wierzyć, wręcz żywić się nadzieją, że te mityczne stworzonka jakkolwiek pomogą?
Opadłam na trawę i zamknęłam oczy. Nie miałam już żadnej nadziei. Mogę umrzeć z głodu i wycieńczenia w tym pięknym miejscu, od którego się zaczęło. To już nie ma znaczenia.
***
Ocknęłam się z długiego snu. Bardzo długiego. Przynajmniej taki mi się wydawał.
Przetarłam zaspane oczy i zauważyłam, że kolorowe płomyki wcale mi się nie przyśniły. Otaczały mnie z każdej strony. To była jawa.
- Co… Co…? – wykrztusiłam ochrypłym głosem.
~ Witaj. Nareszcie się obudziłaś. ~ czerwony płomyk odezwał się wysokim, ale przyjemnym i delikatnym głosem.
- Co takiego? – wykrztusiłam. Jak zwykle nie miałam pojęcia, co się dzieje.
~ Jesteśmy tutaj, by ci pomóc. ~ odpowiedział turkusowy płomyk łagodnie.
- Nie mam już nadziei. Ani woli walki. – mruknęłam. – Więc chyba nie macie jak mi pomóc.
~ To przez złego pana. ~ powiedział jasnozielony płomyk. ~ On sprawił, że go nie widzisz, nie słyszysz i nie czujesz.
- Masz na myśli Orala? – zapytałam.
~ Tak. Zrzucił na ciebie klątwę przez potwory ciemności.
- Chodzi ci o… - urwałam. – O te stwory, które mnie porwały, tak? Ale skoro to one, to czemu później nadal mnie goniły i mówiły coś…
~ Zdenerwowałaś ich, bo nie mogli wykonać swojej roboty od razu. Ale Oral nie kazał im cię zabić. Gdyby to zrobił, dużo by stracił.
- Czemu?
~ On nie chce, żebyś umarła, bo wtedy nie będzie mógł zadawać ci bólu. On chce, żebyś cierpiała.
- Ale dlaczego ja?!
~ Uważasz się za słabą. Ale los daje ci mnóstwo różnych sytuacji, w których dowodzisz, jak silna jesteś. Potraktuj to jak próbę, jak test, który musisz zdać. Ale na pewno nie wolno ci się poddawać. Musisz wałczyć. Jeśli wygrasz, odzyskasz go.
- A jeśli przegram? – mój głos drżał.
~ Stracisz wszystko. Zginiesz. Tylko czy wtedy będzie to miało znaczenie? Możesz przegrać i stracić życie lub wygrać i żyć u jego boku. Jeśli nie będziesz walczyć, nie podejmiesz ryzyka, nie będziesz miała szans na wygraną. Żeby wygrać, musisz podjąć ryzyko, że przegrasz.
Wstrzymałam oddech. Płomyki miały rację. Musiałam to zrobić. Moje życie nie może stać się lepsze, póki nie odzyskam Cole’a.
- Co mam zrobić? – spytałam.
~ Wybierasz walkę?
- Tak.
~ Jesteś w stanie podjąć ryzyko?
- Tak.
~ A więc musisz wybrać się do Zamku Dusz. Spotkasz tam Wybrańca. Jeśli zdobędziesz jego przyjaźń, będzie w stanie ci pomóc. Bez jego pomocy nie podołasz zadaniu.
- Gdzie jest ten zamek? I jak poznam, że to on?
~ Poprowadzimy cię do zamku, a Wybrańca poznasz bardzo łatwo. Po prostu będziesz wiedziała, że to on.
- Aha. I co dalej?
~ Będzie musiała opowiedzieć o wszystkim Wybrańcowi i poprosić go o pomoc. Jeśli się zgodzi, dalej pójdzie już łatwo. Wybraniec ma bowiem dar do wymyślania dobrych planów i do znajdywania dobrych rozwiązań. Będzie w stanie wymusić na Oralu cofnięcie twego przekleństwa. Będziesz musiała jednak coś poświecić.
- Co takiego będę musiała poświecić?
~ W pewnym sensie swoje życie. Bo widzisz Wybraniec jest duchem. Do wychodzenia ze swojego zamku potrzebuje ciała kogoś innego. Będziesz musiała na jakiś czas oddać mu swoje ciało i pozwolić załatwić sprawę. Sama będziesz musiała zostać w Zamku Dusz jako duch. Bardzo ważna jest przyjaźń twoja i Wybrańca, bo inaczej on może cię wykiwać i uciec z zamku, za to ty nigdy już nie odzyskasz swego ciała i zostaniesz uwięziona na długi czas.
- To znaczy… Nie będę mogła umrzeć?
~ Zamek Dusz jest więzieniem Wybrańca. W końcu twoje ciało stanie się bezużyteczne, a dusza Wybrańca powróci do zamku, tym samym pozwalając twojej odejść.
- To wszystko?
~ Tak.
- A więc prowadźcie.
Płomyki podleciały w moją stronę i okrążyły mnie jeszcze bliżej. Turkusowy płomyk zaczął płynąć w powietrzu w określonym kierunku, a reszta podążyła za nim. Ruszyłam za ich kolorowym blaskiem.

<Cole? Co tam u ciebie?>

niedziela, 7 czerwca 2015

Od Ceiviry CD. Serine'a

Miałam mu tyle do powiedzenia, tyle do przekazania. Wiedziałam jednak, że powinnam pozwolić mu odetchnąć, porządnie wypocząć. W końcu dużo przeszedł. Spojrzałam na niego troskliwym wzrokiem, uśmiechnęła się lekko i wtedy łzy szczęścia napłynęły mi do oczu. On objął mnie lekko, mogę nawet powiedzieć, że słabo, ale nie obchodziło mnie to. Liczyła się tylko jego obecność.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię odzyskałam - wyszeptałam.
- Też tęskniłem - uśmiechnął się delikatnie.
- Teraz musisz wypocząć, zregenerować siły. Marnie wyglądasz - powiedziałam troskliwie.
- Oczywiście, pani porucznik. Wedle rozkazu - zaśmiał się.
Potem odprowadziłam go do zamku, położyłam na wygodnej sofie i przykryłam kocem. Chwilę zajęło zanim opowiedziałam Rorelle i Zaheer'owi, co się wydarzyło. Wadera chciała natychmiast porozmawiać z synem, ale wytłumaczyłam jej, że musi teraz się porządnie wyspać. Potem obydwoje ulotnili się na polowanie. Ja zaś chodziłam nerwowo w tę i z powrotem po zamkowych schodach, czekając na Caine'a. Nie mogłam się doczekać wieści o Chance. Po długich, męczących chwilach usłyszałam zbawienny trzepot skrzydeł.
- Co z nią? - zapytałam, zanim jeszcze zdążył wylądować.
- Spokojnie, jest w miejscu, w którym już nikomu nie zagrozi - odezwał się basior.
Wbiłam w niego swoje pytające spojrzenie. Oczekiwałam konkretów.
- Uwięziłem ją w Krainie Zagubionych Dusz. Stamtąd nie ma samodzielnej ucieczki - wytłumaczył.
Chciałam się cieszyć, odetchnąć z ulgą, ale nie potrafiłam. Przez głowę przeleciała mi czarna myśl: "Dlaczego nie umarła?". Wystraszyłam się własnych myśli. Odwróciłam głowę w stronę ściany. Miałam ochotę wbić sobie nóż w samo serce. Jak mogłam tak pomyśleć? Jak mogłam być wobec niej tak okrutna? Po chwili poczułam na ramieniu łapę Caine'a.
- Wiem, że nie tego się spodziewałaś, ale spróbuj mi zaufać. Ona stamtąd nie wyjdzie. Już nigdy cię nie skrzywdzi, obiecuję. Zadbam o to - rzekł ciepłym głosem.
W zwolnionym tempie zaczęłam obracać się w jego stronę. Spojrzałam na te zjawiskowe, płonące oczy i powiedziałam:
- Dziękuję ci za wszystko. Gdyby nie ty, nie dałabym sobie rady. Mam u ciebie ogromny dług wdzięczności.
- Nie ma o czym mówić, naprawdę. Zrobiłam to, co należało.
- Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy - odezwałam się cicho.
Przebywałam w jego towarzystwie dopiero dwa dni, a jednak miałam do niego zaufanie. Intuicja podświadomie namawiała mnie do nawiązania bliższej znajomości z Cainem. Kiedy widziałam, jak na mnie patrzył, peszyłam się, ponieważ robił to niezwykle otwarcie, bez żadnych barier. Nadal jednak stanowił wielką zagadkę.
- Mogę cię o coś zapytać? - rzekłam nieśmiało.
- Oczywiście, pytaj o co tylko chcesz - uśmiechnął się, by dodać mi nieco otuchy.
- Pojawiłeś się tutaj praktycznie znikąd. Gdzie mieszkasz? Skąd jesteś? Kim jesteś? - ostatnie pytanie wyszeptałam.
- Nie mam swojego miejsca na Ziemi. Ciągle się tułam. Mam duszę wędrowca. Urodziłem się daleko stąd, a konkretnie na Symfonicznej Wyspie. Kim jestem? No, cóż... Można powiedzieć, że w pewnym stopniu wygnańcem. Z mojej rodzinnej wyspy wypędziło mnie okrutne wilcze plemię. Wybacz, ale na razie tyle mogę ci wyznać - zakończył dosć smutno.
Najbardziej zszokowała mnie informacja o miejscu jego urodzenia. Symfoniczna Wyspa sąsiadowała z miejscem mojego urodzenia. Często odwiedzaliśmy z ojcem tamte okolice. Cała moja rodzina miała tam mnóstwo przyjaciół. Jak to możliwe, że nigdy go nie spotkałam?
- Cei,a czy ja mogę teraz zadać tobie pytanie? - odezwał się.
- Proszę, pytaj.
Ten otworzył pysk, ale zaraz go zamknął. Wyglądał tak, jakby bał się wypowiedzieć to pytanie.Tym bardziej oczekiwanie na jego wypowiedź stawało się coraz bardziej przejmujące. Wreszcie odetchnął głęboko i nieśmiałym, wręcz płochliwym głosem rzekł:
- Kim jest dla ciebie Serine?
Powstrzymywałam się, żeby nie otworzyć pyska ze zdziwienia. Takich słów się nie spodziewałam. Spuściłam nieco łeb i zaraz oblałam się soczystym rumieńcem. Zbierałam się do odpowiedzi.
- Jest moim najlepszym przyjacielem. Zawsze mogę na niego liczyć. Jest dla mnie najważniejszy. Oddałabym za niego nawet własne życie - powiedziałam cicho.
Stałam odwrócona tyłem do Caine'a i nie widziałam jego reakcji. Moje wrażliwe uszy wykryły jednak coś innego, a mianowicie długie, przeciągłe westchnięcie basiora. Potem ten podszedł do mnie. Spojrzałam na niego nieśmiało, a ten odezwał się:
- W takim razie ma ogromne szczęście.
Po tych słowach odwrócił się i poszedł w stronę zamku cichy, milczący, mogę nawet stwierdzić, że smutny. Chwilę później Rorelle i Zaheer wrócili z polowania. W sam raz, bo akurat Serine się obudził. Zjedliśmy w spokoju. Potem oczywiście wadera długo rozmawiała ze swoim synem. Ja cały ten czas trzymałam się z boku. Wiedziałam, ze przyjdzie moment, w którym i ja będę wreszcie mogła zamienić z basiorem parę słów.
*~*~*
Było już koło godziny 18. Siedziałam na balkonie i tępo wpatrywałam się w miejsce, w którym tak niedawno w wyznałam miłość pewnemu dżentelmenowi. Westchnęłam. Czy jest możliwe, by to pamiętał? Chyba nie... Wtem usłyszałam za sobą trzepot skrzydeł. Odwróciłam się niepewnie. Za mną stał Serine. Cały promieniał. Jego oczy lśniły pozytywnymi uczuciami. Było tak jak kiedyś...
- Przestali Cię już maglować? - zapytałam.
- Całe szczęście, już tak - uśmiechnął się.
Patrzył na mnie tak, jakby nie widział mnie lata. Podobało mi się to. Odwróciłam łeb w kierunku balustrady. Basior podszedł do tego samego miejsca. Milczeliśmy przez chwilę, ale ani mnie ani jemu to nie przeszkadzało. Liczyła się tylko nasza wzajemna obecność.
Wreszcie basior odezwał się:
- Cei, co ty na to, żebyśmy się gdzieś urwali? Tak sam na sam.
- Brzmi świetnie, ale czy to w ogóle możliwe? - zapytałam, siląc się na lekki uśmiech.
- Niczego bardziej w tej chwili nie pragnę, wiesz? - powiedział, spoglądając na mnie.
Cóż, muszę przyznać, że w jego ustach zabrzmiało to dość poważnie. Ciekawiło mnie, co chciał przez to osiągnąć.
- Więc prowadź - odrzekłam trochę nieśmiało.
Wtem Serine ujął mnie delikatnie za łapę i wzbił się w powietrze. Lecieliśmy w ciszy i ogromnym oczekiwaniu. Basior po kilkunastu minutach lotu przystanął w końcu. Gdy tylko opadłam na piasek, rozejrzałam się wokół. Poznawałam to miejsce. Przeszłam przez niewielki pasek plaży i zatrzymałam się gwałtownie. Moje łapy oplatała radośnie chłodna woda. Nagle poczułam obecność Serine'a. Trzymał swoją łapę na moim ramieniu.
- Poznajesz? - zapytał.
- Tak... - olśniło mnie nagle - Tu się po raz pierwszy spotkaliśmy.
Basior uśmiechnął się lekko i położył na chłodnym piasku. Ja podążyłam w jego ślady. Trwaliśmy tak przez chwilę, słuchając szumy morskich fal. Wnet napełniło mnie dziwne uczucie.  Jakby chęć wypowiedzenia wszystkich tych rzeczy, które skrywam głęboko w swoim sercu. Jednak czy warto? Westchnęłam ciężko.
- Coś nie tak? - usłyszałam jego zmartwiony głos.
- Tyle się wydarzyło odkąd się spotkaliśmy. Zobacz, tyle już razem przeżyliśmy... Smoki, mroczne wilki, nawiedzone zamki. Pokonaliśmy nawet śmierć i to aż dwukrotnie... A teraz siedzimy w miejscu gdzie wszystko się zaczęło. Powinno zmienić się wiele. Po tylu przejściach, a jednak mam wrażenie, że wszystko jest ciągle tak samo... - powiedziałam ostrożnie.
- Co masz na myśli? - zaciekawił się.
Przełknęłam ślinę, wstałam, zbliżyłam się do wody i cicho wyszeptałam:
- Nas...
Czułam jak drętwiał, gdy to usłyszał i zaraz miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Schowałam łeb. Nie chciałam, by widział mój wzrok. Jednak po chwili poczułam na ramieniu ciepło.
- Nie masz racji, Cei. Może tych zmian nie widać, może za mało je uzewnętrzniamy, ale uwierz mi, zmieniło się wiele w każdym z nas i w naszych wzajemnych relacjach. Pomyśl chwilę, zajrzyj w przeszłośći zastanów się - rzekł spokojnie.
Zamknęłam oczy. Przez chwilę nic nie zauważyłam, ale już sekundę później przez głowę przemknęły mi wszystkie chwile, spędzone z Serinem. Pamiętałam je bardzo dokładnie. Z wyjątkiem jednej... Leżałam na zimnej posadzce w zamku. Umierałam. Basior stał nade mną. Trzymały się cienko, odlatując powoli w stronę tamtego świata i wtedy on mnie... POCAŁOWAŁ! Otworzyłam oczy i o odwróciłam się w jego stronę. On patrzył na mnie tak, jakby wiedział, co sobie przypomniałam. W jego spojrzeniu było coś magicznego. Nie był skrępowany, wręcz przeciwnie. Patrzył na mnie z radością, cały promieniał. Jeszcze nigdy mnie tak nie oczarował. Czułam na sobie te pokłady dobrej energii, które od niego otrzymywałam. Zbliżyłam się do niego, nie spuszczając wzroku. wzroku tamtej chwili świat przestał istnieć. Liczyliśmy się tylko my i nasze wnikliwe, czułe spojrzenia.

<Serine? I co Ty na to? :)>

Od Day'a CD. Katherrine

Zaśmiałem się pogodnie.
- No wiesz ty co?
- Co? - uśmiechnęła się chytrze Katherrine.
- Ja ci zaraz pokażę... - wziąłem głęboki wdech i wskoczyłem do wody opryskując waderę, tak jak ona zrobiła to uprzednio ze mną.
- Osz, kurczę! Przesadziłeś! - Zaśmiała się wadera i rzuciła się na mnie. Zaczęliśmy przewracać się w wodzie. Nagle zanurzyłem się w strumieniu i... straciłem grunt pod nogami. Otworzyłem oczy i spojrzałem w dół. Zobaczyłem tam przedziwną wodną wyrwę. Dobiegało z niej światło... jakby słoneczne... zaciekawiło mnie to bardzo.
Popłynąłem w tamtą stronę. Chciałem wiedzieć, co tam jest. Po chwili przepłynąłem przez dziurę i... wyłoniłem się na świeżym powietrzu. Obok mnie pojawiła się Katherrine.
- Tsej oc? - zapytała.
- Oc? - Zamrugałem oczami. Chwyciłem się za twarz. Co ja właśnie wypowiedziałem.
- Zsiwóm yt oc? - Wypowiedziała. Czyżbyśmy mówili w języku, którego kompletnie nie rozumiemy. Spojrzałem na waderę. Szare piórka, które przed wejściem do wody były przyczepione z lewej strony głowy Kath teraz były z prawej, a to złote... z lewej. Zamilkłem. Wlepiłem wzrok w swoją tylną lewą łapę na której zawsze sierść układała się w pięć białych plamek. Zniknęły. Pojawiły się na drugiej. Bingo! Klasnąłem w łapy.
- Oc? - Zdziwiła się wadera. Podniosłem z ziemi trochę trawy i podbiegłem do pobliskiego kamienia. Podzieliłem się swoim przemyśleniem z waderą, zapisując je na kamieniu, ale litery natychmiast się zamieniły kolejnością. Hej... a może by tak spróbować wymawiać odwrócone wyrazy?

<Kathy? Moja wena schodzi na psy xD>

Od Sperrka CD. Ignis

Oddychała ciężko przez pewien czas.
-Co to było?!- wkurzyłem się.
-Nic...
-Nie wmówisz mi, że mi się przewidziało! Co to było?!- zapytałem stanowczo.
-Nie chcę o tym mówić.- spojrzała na mnie.
-Jakie kurdę piekło?!
-Mówiłam ci nie warzne!- krzykneła.
-Warzne! Pomogę ci! Tylko powiedz...
-Myślisz, że wszystko jest takie proste?! Sorry nie. Taki mamy klimat.
-Myślisz, że się poddam?
-Nie. Głupia nie jestem.
-No to świetnie.
-Świetnie.
Byłem mego wkurzony( żeby nie powiedzieć nieco inaczej). O co znowu w tym wszystkim chodziło?!
-Chcę już wyjść...- powiedziała.
-Tędy.- wskazałem jej drogę i podążyłęm za nią.-Nie chcę się kłucić.
-To tego nie rub.- wtrąciła się.
-Przepraszam, ale trochę mnie poniosło.
-Nic... się... No.
Chyba mam uwarzać, że ta konwersacja jest skończona. Szliśmy wolno przez korytarz do wyjścia. Myślałęm o tym długo. Wymyśliłem, że tu chodzi o jej przeszłość i ta kreatura nie da jej spokoju. Będę musiał i chciał jej pilnować od tego czegoś.
-Gniewasz się?- zapytałęm.
-Nie. Nie jestem w nastroju.
-Ta... Odprowadzę cię. Zmęczyłaś się przyniosę ci jedzenie.- w tym czasie będzie miała czas na myślenie.
-Dzięki.- szła cały czas zamyślona.
-Czekaj!-krzyknołem. Zatrzymała się.-Do wody nie wpadnij.
-A! No tak...
Odprowadziłem ją do jakiejś milutkiej miejscówki i poszłem szybko zapolować. Złapałem byle co i podszedłem pod Ignis. Połorzyłem dużego ptaka blisko niej. Podzieliliśmy się na pół. Połorzyłem się obok niej by dać jej trochę ciepła. Zasneła w moich obięciach. Ja zaraz po niej.
Otworzyłęm oczy i zobaczyłęm, że Ignis nadal śpi. Stwierdziłem, że jej nie obudzę i przyniosę nam śniadanie. Upolowałem szybko jakąś sarnę. Przytarzczyłęm ją cicho. Ignis nadal spała. Połorzyłem się obok niej i patrzyłem na nią... na moją skrytą Ignis... Biedną.... Upartą... Jedyną.... 
Jej serce zaczeło bić szybciej, ale jeszcze chwilę spała. Jak się obudziła podniosła gwałtownie głowę i obejrzała się wkoło.
-Czyli to nie był sen...- zmartwiła się.- A przynajmniej połowa...
-Przykro mi.- odpowiedziałem szczeże.- Sarenkę?
-Jasne.- wstała z niechęcią.
Zjedliśmy w ciszy i spokoju sarnę i czasem spoglądając na siebie nawzajem. Ona nadal czasem wydawała się być „nie byjącą”. Głupio to ujołem.
-Już jest lepiej?- zapytałem troskliwie.
-No...-powiedziała bez przekonania.
Nadal jej nie chciałem zostawiać nawet na sekundę. Więc zaproponowałem spacer.

<Ignis? CO to było?>

Od Ignis CD. Sperrka

- A tak na serio to… - zaczęłam patrząc na niego z lekkim uśmiechem. – Uważam, że byłeś wariatem, imbecylem i idiotą!
- Ej!
Zaczęłam się śmiać, głośno śmiać jak jeszcze nigdy dotąd. Niemal tarzałam się ze śmiechu.
- Ignis, błagam… – Sperrk śmiał się razem ze mną.
- Dobra, a teraz tak serio serio. – wydusiłam, hamując śmiech. – Kocham cię, wariacie.
Sperrk przestał się śmiać. Mogłam śmiało stwierdzić, że to wyznanie go co najmniej zamurowało.
Na widok jego miny, mnie samej zachciało się śmiać jeszcze bardziej.
- Ty tak.. serio? – odparł ogłupiały.
- Serio serio. – posłałam mu nieśmiały uśmiech.
- Aaaaa….
- No, co? Mowę ci odebrało?
- Tak jakby…
- To chodźmy trochę zbadać tę jaskinię.
Szliśmy w głąb ciemnej jamy. Co jakiś czas zerkałam do tyłu, by upewnić się gdzie jest wyjście. Co jak co, ale ciemności nienawidzę.
- Sperrk? Jesteś tu? – mój głos zadrżał.
- Co się dzieje? – zapytał z troską.
- Po prostu nie lubię… Bardzo nie lubię ciemności. – mruknęłam.
„Co się ze mną dzieje? Fakt, ciemności nie lubię, ale żeby aż tak panikować? Jeszcze nigdy tak nie było! Coś złego się tu wydarzy. Po prostu to wiem.”
- Spokojnie… Jestem przy tobie.
Szliśmy dalej, a ciemność robiła się coraz gęstsza. Nie wytrzymałam.
- Mogę stworzyć kulę ognia? – spojrzałam pytająco na basiora.
- Pewnie! Nie musisz nawet pytać. – mruknął.
- Dzięki. – odparłam. W świetle kuli niemal natychmiast zauważyłam świecące żółte oczy.
Cofnęłam się o kilka kroków w tył. Kreatura była wielka i czarna jak smoła. Prawdę powiedziawszy, wyglądała jak wielka kupa smoły z obleśnymi łapami i żółtymi oczami. Pachniała też nie najlepiej.
- No, nie, serio?! – zawołałam i z frustracją rzuciłam kulą w potwora.
Nie wiedziałam, czy było to normalne, ale smoło-podobna maź zajęła się ogniem i wkrótce pozostał z niej tylko czarny proch.
- Yyyy, to było nieco zbyt łatwe. – wypowiedziałam swoją myśl na głos i odwróciłam się do basiora.
- Co? – spytał Sperrk, cały czas wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stała kreatura.
- Nico. Lepiej chodźmy dalej.
- Ale… Ignis…
- No, co?
- Za tobą… Coś stoi…
- Co?!
Odwróciłam się jak oparzona i spojrzałam w miejsce, które wskazywał Sperrk. Popioły fruwały w powietrzu, powstawała z nich wysoka postać. Blada karnacja, ciemne szaty, a na nich jęczące twarze… Przełknęłam głośno ślinę.
- Pan Koszmarów. – szepnęłam.
- Dobrze, że mnie jeszcze rozpoznajesz moja nie-przyjaciółko. – wycedził lodowato. – Nie odpowiadałaś na moje wezwania.
- Wezwania? – zapytałam głupio.
- Meduza, smoluch… To wszystko moi podwładni. – uśmiechnął się szyderczo.
- Ale… Ja myślałam, że to będzie w snach, nie na serio… 
- I serio myślałaś, że cię polubiłem? Błagam cię. Ty też jesteś niczego sobie aktorką.
- Aktorką?
- No, a co myślałaś? Że te limity… Naprawdę w to uwierzyłaś?
- Nie.
- I w bajeczkę o bracie?
- Ale on…!
- …już nie żyje.
- Kłamiesz! Czuję go… Nawiązałam z nim więź… On wie, gdzie jestem, po prostu nie chce zostawiać…
- Nędzna wadero! Spójrz na siebie! Żywisz się słabą nadzieją! Nic nie wiesz!
- A właśnie, że wiem!
- I tak wrócisz do piekła. Tam jest twoje miejsce. Już ja dopilnuję, żebyś znalazła się tam z powrotem!
- A ja na to nie pozwolę! Mów, co chcesz i tak wiem, że mój brat żyje, a ty nie możesz mu nic zrobić! Ani jemu, ani mi!
- To się jeszcze zobaczy… - mruknął złowieszczo i zniknął w ciemnej chmurze.
Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w to miejsce, a moją głowę wypełniły fale niepewności. Czy wrócę… do piekła?
- Ignis… O co chodzi?

<Sperrk? Jesteś choć odrobinkę ciekaw?>

piątek, 5 czerwca 2015

Od Dezessi CD. Veyrona

-A jeśli się mylisz? - zapytałam.
-Nie mylę się. - stwierdził.
-Ja sądzę, że to coś innego...
-Tak? To co? - zapytał ciekawy.
-Nie umiem opowiedzieć. Ja nie wiem czy to coś co czuję to miłość czy może dziwna odmiana nienawiści czy też uzależnienia. To jest nie do wytłumaczenia.
-No to świetnie. A co wtedy czujesz? Pewnie to nic z powyższego tylko trochę przesadziłaś.
-Wcale nie! No to jak serce bije mocniej, czas zwalnia i mogę godzinami patrzeć w jego oczy... To jest jedno z powyższych. I tego nie lubię nie chcę mieć związane ręce tymi myślami co to? I tego nienawidzę!
-Aha... Trudno stwierdzić. - zaśmiał się.
-A ty co czujesz? - zapytałam się. Spoważniał. - Co? Też chcę wiedzieć.
-No ja to nic nie czuję... - chyba zrobił się nie śmiały.
-Eh tam! Jaka z ciebie strachajła! Nie chcesz nie mów! - popatrzyłam na niego. - Za rok tęż będą te dziwne kule...
-Z pewnościom tu przyjdę. - powiedział. - Ty też?
-Pewka! - krzyknęłam.
Zrobiło się niezręcznie. Żeby było ciekawiej postanowiłam go przestraszyć. Pękła mała część kamienia na którym leżeliśmy. Veyron podniósł wzrok na mnie. Trzasnęła większa część. Zachichotałam. Nagle straciłam nad tym panowanie.
-Veyron! Uciekaj! - krzyknęłam.
-No na pewno! Śmieszne owszem, ale po co taką chcę od razu.
-Nie żartuję! Nie wiem co się stało. - skała zaczęła się jeszcze bardziej kruszyć.
-Przestań. - powiedział podnosząc się.
-Szybciej chodź! No jak ty spadniesz ja będę musiała też więc złaź z tej skały!
-Możesz się nie zgrywać.
Wiedziałam, że nie uwierzy. Miałam dwa wyjścia. Chwyciłam go za łapę i pociągnęłam go w stronę bezpiecznego gruntu.
-Szybciej idź! - byłam już zdesperowana.
Już prawie się osuwaliśmy. Z zniecierpliwieniem ciągnęłam go dalej. W pewnym momencie straciłam grunt. Popchnęłam Veyrona na stały  grunt i spadłam w przepaść. Miałam twarde lądowanie na mniejszej półce skalnej. Usłyszałam jeszcze tylko krzyk Veyrona i czerń.


<Co teraz? Zostawiam resztę tobie.>

Od Sperrka CD. Ignis

Nie mogłem uwierzyć to ona! Kiwałem głową z niedowierzaniem. Jeszcze nic do mnie nie docierało. Pierwsze słowa które do mnie dotarły to były:
-Sperrk... Jakmożesz mnie nie pamiętać? Jestem Ignis...- już prawie płakała.
-Ty... Ty żyjesz!- krzyknołem radośnie.
-Jakto? Ja? To ty ledwo ledwo...- zatkało ją.- Co się stało?
-Dużo. O matko ty żyjesz!- nadal byłem w euforii.-Już miałem... zginąć, ale ty żyłaś! Jaki miałem debilny pomysł! Jak ja mogłem?!
-Chwila chwila.- zatrzymała moje głośne myśli.- Co tam się stało?
Spojrzałem na nią i przytuliłem mocno już sobie nie będę mówić gdyby... Wstarczy to, że onatu będzie i wystarczy mi tylko to. Odwzajemniła uścisk. Trwaliśmy tak dosyć długo.
-A jednak mam po co żyć.- podsumowałem swoje myśli.
-Wcześniej też miałeś.- zauwarzyła.
-Tak, ale już nie wytrzymałem... chciałem zginąc.- otworzyła szeroko oczy.-A czemu miałbym ginąć? Czemu miałbym tam być?! Jest tylko jeden powód.
-Że słucham!?- wrzasneła.
-Przecież nic się nie stało.
-Chciałeś się zabić?!
-Tylko trochę...- chciałem się wytłumaczyć.
Prychneła.
Opowiedzałem jej wszystko dokładnie i wysłuchałęm jej krzyków. Na koniec usłyszałęm jakieś 15 razy, że jestem „warjatem”, 3, że „imbecylem” i „kretynem”. Wystarczyło. Ile tego wszystkiego było! Masakra. I w pewnym momęcie nie wiedziałem co zrobić, co powiedzieć...
-A ty serjo wtedy..., że mnie lubisz?-zapytała nieśmiało.
-Pewnie! Z takich spraw nie żartuję.- popatrzyłęm na nią pytająco.- Co ty o tym myślisz?
-Że jesteś warjat, imbecyl i idjota.- stwierdziła unikając tematu.
-A tak...
-No co serjo tak uwarzam!-odchrząkneła.
-A powiesz mi co na serjo?- zapytałem.
-To było na serjo.
-Yhym...
-Co się tak patrzysz? No przecierz niekłamię!
-Aha... No tak.
-Ehhh... No dobra tak na sejo to...

<Serjo? Serjo! Aha... I co teraz wymyślisz? >

Od Hazel CD. Aventy'ego

Gnaliśmy, a korytarz zapadał się za nami. Nie sądze jednak, aby to powstrzymało Hekate. Nagle dach przestał sie zapadać, a wszystko wróciło na swoje miejsce. Korytarz wyglądał jak dawnej. Wtedy deska na której postawiłam łapęwyskoczyła w górę, a ze szczeliny wyleciała złota, połyskliwa siatka, która na mnie spadła. Zaczęłam się rzucać. Ale nie mogłam się uwolnić. Nade mną pojawiła się Hekate. Uśmiechnęła się szyderczo. 
-Incantere:... - zaczęła mówić zaklęcie, ale wtedy jakiś ciemny kształt się na nią rzucił. 
-Aventy nie! - wrzasnęłam i spróbowałam się uwolnić. Jednak zaklęcie odrzuciło Aventy'ego do tyłu. Bogini roześmiała się drwiąco. Basior wstał, ale wyglądał na zamroczonego. 
-A teraz... - wyciągnęła nóż. Skuliłam się. Błagam. Niech to się nie stanie. Nie chcę zginąc, pomyślałam. 

<Aventy? Weny brak. ;'(>

Od Hazel CD. Isabel

Parsknęłam śmiechem. 
-Nie. Tutaj łatwo znaleźć przyjaźń, a nawet miłość. Wystarczy poszukać dobrze - zachichotałam. To pytanie było dość absurdalne, ale nie mówiłam tego głośno - A co do mojej przeszłości... Nie przejmuj się. Nie panuję nad tym, ale to nic potwornego. 
Szłyśmy trochę w milczeniu. 
-A tak btw... Jak ci się tu podoba? Wpadł ci ktoś w oko, czy coś? - zapytałam. Isabel pewnie będzie chciała o tym pogadać, bo to wadera. Mnie to nie interesuje, ale cóż... Nie zginę. 
-No cóż...

<Isabel? Co odpowiedziałaś? xD>

Od Ignis CD. Sperrka

- Czemu świat wiruje?
Szybko otrząsnęłam się z zamroczenia i zlustrowałam swoje położenie. Skały. Za wodospadem. A Sperrka nigdzie nie było widać.
Nie myśląc wskoczyłam do wody i przepłynęłam przez wodospad. Gdzieś pode mną zobaczyłam olbrzymią kreaturę i… Przełknęłam głośno ślinę. Basior zwisał nieprzytomnie w jej dłoni.
Miałam zbyt mało sił, by tam popłynąć, a już na pewno za mało, by użyć mocy. Mimo to ruszyłam w kierunku stwora.
Był blisko, coraz bliżej. „Jeszcze tylko trochę.”
Zatrzymałam się kilkanaście metrów od kreatury. Utworzyłam kulę ognia (tak, kula ognia w wodzie) i posłałam ją w stronę gałęziowego ramienia. Drewno zajęło się ogniem, zaczynało mi jednak brakować powietrza. Otoczyłam się chmurką białego dymu i podpłynęłam do Sperrka. Dym wrócił mi siły, z niego także mogłam pobierać tlen. Wyciągnęłam go z palców stwora i wciągnęłam w chmurę. Basior nie dawał znaku życia. Razem z nim wypłynęłam na powierzchnię i dostałam się na skały za wodospad. Chmurką białego dymu otoczyłam Sperrka.
- Proszę, obudź się, błagam. Nie chcę cię stracić.
Przez jedną straszliwą chwilę nic się nie działo. Dopiero potem basior nabrał szybko powietrza i zaczął normalnie oddychać. Jego serce powrotem zaczęło pompować krew.
Sperrk dyszał ciężko. Leżeliśmy na skale w jakiejś jaskini; było całkiem jasno. Światło słońca wpadało przez wodną kurtynę.
Przyjrzałam się basiorowi. Wyglądał na jeszcze trochę wycieńczonego, ale oprócz tego wydawało się, że jest z nim wszystko w porządku. Zaniepokoiło mnie tylko to, że w ogóle się nie odzywał i raz po raz patrzył to na mnie, to na wodną zasłonę.
- Sperrk? Czy… Czy wszystko w porządku? – zapytałam cicho.
Jego wzrok przeszedł na mnie, jednak nic nie powiedział. To było zbyt dziwne.
- Coś się stało? Tam na dole? – spróbowałam znowu.
Nic. Zero reakcji.
Wyglądał tak jakby mnie nie pamiętał. Jakby dziwił się, co tu robię, kim jestem.
Na tą myśl ledwie powstrzymałam napływające do oczu łzy.
- Sperrk? Czy ty… Czy ty mnie pamiętasz?
Basior posępnie pokiwał głową na „nie”.

<Sperrk?>

czwartek, 4 czerwca 2015

Od Veyrona CD. Dezessi

- Hm... ciężko będzie to opisać... Jak chcesz, to możesz sobie tutaj posiedzieć. Chyba mamy dużo czasu, nie?
- No tak... - Bąknęła Dez.
 - Brak spójnej definicji miłości jest dowodem na nieudolność psychologów i filozofów. - Zacząłem -Skoro coś istnieje to musi istnieć również właściwa definicja - uniwersalna i spójna. Miłość mimo całej magii, całego pozytywnego i negatywnego ładunku - musi być opisywalna. I według mnie wygląda jakoś tak: Miłość to nieracjonalne uczucie bliskości - wywołane wtórnym przeżywaniem swoich własnych emocji - odczuwanych jako niepowtarzalne, unikatowe. To uczucie bliskości – miłość - jest zbudowane głównie na własnych wyobrażeniach, wspomnieniach, przeżywaniu. Tzw. prawda obiektywna tylko tyle ma znaczenia, ile jej jest w owych wyobrażeniach i przeżywaniu.To, co obiektywne, może być jedynie źródłem fascynacji, pożądania - ale miłość jest subiektywna. Piękne oczy, uroda, sylwetka – znaczy o wiele mniej niż zapamiętane spojrzenie, zapamiętany ton głosu, zapamiętany zapach. To te wrażenia powodują, że wydają się unikatowe i wzbudzają fale nowych emocji, doprowadzając umysł do stanu uzależnienia. Regułą jest to, że im bardziej uczucia odczuwamy jako szczególne (tylko moje) - tym silniej je przeżywamy wtórnie. A im silniej je przeżywamy, tym bardziej odczuwamy je jako szczególne. Takie sprzężenie zwrotne. Jak się przyjrzeć wszystkim zakochanym - to oni się podniecają przede wszystkim własnymi emocjami. Jak on/ona na mnie działa!... (a naprawdę: jak działają na mnie moje własne emocje i wyobrażenia). To podniecają ich własne odczucia - które uważają za unikatowe. To słynne ciepło koło serca, motyle w żołądku, różne fantazje... Jeśli ktoś się zafascynował drugą osobą, ale nie emocjonuje się swoją fascynacją - to miłości nie ma. Może być ktoś najcudowniejszy, najwspanialszy - ale dopóki jest wspaniały po prostu obiektywnie, dla wszystkich - to nie jest miłość. Miłość zaczyna się kiedy ten ktoś zaczyna być kimś szczególnym tylko dla mnie i moich emocji. Założyłbym się, że gdyby wmówić zakochanemu, że jeszcze 20 innych osób odczuwa dokładnie to samo co on, do tej samej osoby - to jego miłość by mocno zbladła. Nie miałby już powodu tak się ekscytować tym, co czuje. Dopóki nie ma myślenia o szczególnej więzi - to tej więzi nie ma. Może być miło, może być ciekawie, może ko..., ekhm... ale nic z miłości... Wystarczy jednak, że się pojawi myśl o bliskości, jakiś szczegół i myśl ta spowoduje jakąś miłą emocję... którą chce się powtórzyć. Gdyby nie myśleć już więcej o tym, to nic nie będzie. Ale wystarczy zainteresować się tą swoją emocją, zafascynować nią i miłość zaczyna rosnąć. Im więcej emocjonowania się swoją emocją tym gwałtowniej przybiera uczucie. Obiekt miłości jedynie może dawać powody, żeby pobudzić emocje - ale cały proces zakochania odbywa się w obrębie jednej osoby. Zakochanie to uczucie wkręcone sobie samemu. Zdziwienie? Bo to zwykle się wydaje, że ta miłość sama spadła jak jastrząb, chwyciła i trzyma! Magia! No nie. To przeżywanie tego, co się samemu czuje. Ekscytowanie się tym, jak taka wybrana osoba działa na własne emocje. Ekscytowanie się tym, jakie to unikatowe uczucie. Miłość to jest wkręt który niechcący każdy sam sobie zrobił. Miłość przechodzi różne etapy. Na początku ta fascynacja własnym przeżywaniem jest największa. W końcu jednak ile się można tak podniecać własnymi emocjami? Szalone zakochanie mija. Ale może zostać skojarzenie pozytywnych emocji z osobą (o ile zostaje - bo różnie bywa). I na pytanie: czy wciąż kocham? - wystarczy sięgnąć do emocji jakie się odczuwa. I co? Jeśli emocje są nawet pozytywne, ale nie powodują już wtórnego przeżywania, wydają się zwykłe - to po miłości. Może zostać przyjaźń, przywiązanie, podziw – ale to nie to samo. Jeśli emocje wciąż powodują wtórną przyjemność posiadania tych emocji - to miłość ma się dobrze. To co mówię odziera trochę miłość z czaru i magii. Bo zakochanie zamiast cudownego zauroczenia okazuje się egocentryczną egzaltacją (którą właściwie uczono nas pogardzać) lub jakimś rodzajem nerwicy. Nic dziwnego, że takiej definicji nikt nie będzie chciał. Ale i tak jest prawdziwa - czy się podoba czy nie. Przynajmniej ja tak uważam - mruknąłem. - A dlaczego pytasz?

<Dezessi? Chciałaś definicję miłości, to masz >.< >

Od Dezessi CD. Veyrona

-To prawda...- zamyśliłam się na chwilę.- Przepraszam. Same ze mnie kłopoty!
-Ehh... To nie prawda!- zaprzeczył.
-Prawda. Ty jakiś czerwony płyn ci leci z łapy.- zauważyłam.
-Oj! To nic.- zaczął oglądać łapę.
-Ale co to jest?- byłam ciekawa.
-Nie wiesz?- zdziwił się.- To krew.
-Aha... Czyli?
Wyjaśniał mi pewną chwilę co to słowo znaczy, a gdy zrozumiałam to od razu zaczęłam panikować.
-Co mogę zrobić?! Może mi się uda ciebie wyleczyć. Powiedz coś!.-zaczęłam histeryzować.
-No i masz babo placek!- zmęczył się.- Nic mi nie jest powiadałem ci, że to tylko draśnięcie.
-No tak, ale musisz to umyć. Ja to zrobię.  Chwyciłam go za łapę opiekuńczo i przyzwałam wodę. Skierowałam delikatnie strumień na jego łapę i łagodnymi ruchami ją umyłam.
-Dzięki... nie trzeba było.- zamknął oczy i je powoli otworzył.
Zerknęłam na niego i poczułam bicie serca... znaczy dwóch jego serce biło jak moje. Patrzyliśmy sobie w oczy i niezatrzymywanie, że zbliża się noc. On leżał nam urwiskiem więc położyłam się blisko niego.
-Przyjemnie tak.- nie miałam pojęcia co powiedzieć.
-Tak jest bardzo miło.
-Co to miłość?- wypaliłam nagle.- Znaczy chciałabym wiedzieć co do kogoś czuję i... ja nigdy tego nie czułam.
-No więc miłość to....

< Veyron? W prost nie umiem! A ty umiesz? <3>

Od Isabel CD. Hazel

-Nie każdy chce znać przeszłość.... To ja przepraszam, że tak z tym wyskoczyłam-powiedziałam cicho i lekko pochyliłam głowę.
-Nie okej. Nic się przecież nie stało.. w końcu tylko pytałaś-uśmiechnęła się do mnie. Westchnęłam cicho. Tutaj wszyscy są tak szalenie mili... Jednak tak jakoś inaczej, niż ci z dzieciństwa... Tak... szczerze? To chyba właściwe słowo. Nie spodziewałam się, że takie wilki istnieją. 
-Hej.. bo mam jeszcze takie jedno pytanie... - zachichotałam widząc udawaną irytację Hazel. -Trudno jest znaleźć tutaj przyjaciół? Bo w ogóle wszyscy są tacy przyjacielscy.. Nie przywykłam do takich warunków... - ostatnie słowa wypowiadałam coraz ciszej. Nie chciałam jej urazić, czy coś. Przez te kilka minut na prawdę ją polubiłam. Po prostu wszechobecna przyjaźń była dla mnie czymś zupełnie nowym. Hazel na chwilę się zatrzymała, a potem...

<Hazel? przepraszam, że tak długo, ale na prawdę nie było jak i kiedy... ;-;>

Od Sperrka CD. Ignis

Patrzyłem przez chwilę tępo w wodę, ale się otrząsnąłem. Szybko wskoczyłem do wody za Ignis i widząc jej ledwo przytomne spojrzenie masakrycznie się wkurzyłem! Przejąłem umysł potwora i puściłem nim Ignis. Wypłynęła na powierzchnię. Kamienie zgarnęły ją za wodospad. Nie miałem czasu na porachunki z potworem. Trzeba ratować Ignis! Wypływowym na powierzchnię i wgramoliłem się na kamień za wodospadem. Nie czułem ciepła bijącego od Ignis. Zapaliłem ogień obok niej. Śrubowałem ocucić. Na nic były krzyki i szarpania... nic. Cały w łzach lerzałem przy niej. Błądziłem myślami: co by było gdybym wcześniej wskoczył do tej głupiej wody?! Kretyn ze mnie! Tym samym sprawiam sobie ból.
-To był błąd potworze. Nigdy już nic nie ujrzysz na oczy... jak... jak... I..- nie mogłem dokończyć.
Jej ciało leżało i... tyle. Zemsta miała być słodka. Wstałem czując nowy przypływ gniewu. Podeszłe do wodospadu. Chwila! Przecież jest bocja by zabijając potwora zabić siebie! Geniusz! Muszę dać się złapać i zabić to idiotyczne, bezmyślne stworzenie. Stałem już nad wodospadem. Rzuciłem się bez własnie do wody i stwierdziłem, że nie będzie to łatwa śmierć... dla bezmózga. Będę uciekał i walczył, ale zginę.
Uciekałem chwilę przed łapą olbrzyma, ale ostatecznie mnie złapała. Wyrywałem się na niby. W końcu nadszedł koniec. Usłyszałem ciche wycie o pomoc i wahałem się... Zobaczyłem... i wszystko się zmieniło.

<Ignis?>

Od Veyrona CD. Dezessi

Zamrugałem oczami. Ee... co?
- Wszystko w porządku! - zawołałem do Dezessi, która biegła w moją stronę.
- Uff... bogu dzięki! - Uścisnęła mnie. Odsunąłem ją jednak od siebie i spojrzałem z niesmakiem na pumę.
- Tak, świetnie - westchnąłem. - Słuchaj, robi się późno i jestem trochę zmęczony, tak więc...
- Och, cudnie, chodź szybko! - Wadera chwyciła mnie za łapę i pociągnęła w stronę lasu.
- Gdzie mnie tak ciągniesz? - zapytałem.
- Rok temu, o tej samej porze, tego samego dnia miesiąca widziałam coś niezwykłego! Kolorowe kule unoszące się w powietrzu! Chciałam abyś i ty je zobaczył! Chodź!
Gdy dotarliśmy nad klif zalany wielobarwnymi promieniami słońca ujrzałem niezwykłe, latające kule.
- Niesamowite... - mruknąłem pod nosem kręcąc głową z niedowierzaniem.
<Dez? :p >

środa, 3 czerwca 2015

Od Ignis CD. Sperrka

- Co to było? – spytałam ogłupiała, gdyż po wyznaniu Sperrka kompletnie przestałam myśleć.
- Nie wiem, może…
- Cii! – przerwałam mu.
Woda w jeziorze lekko falowała. Poruszała się, jednak wiatru nie było.
- Musimy się dostać za wodospad. – powiedziałam stanowczo. – Szybko.
- Ale co…
- Na trzy. Raz, dwa, trzy!
Wskoczyliśmy razem do wody. Przebierałam łapami najszybciej na umiałam, jednak fale znacznie mnie spowalniały. Były coraz większe, a do wodospadu wciąż było daleko.
Spojrzałam w bok, myśląc, że ujrzę tam płynącego basiora, ale on był już daleko przede mną. Poczułam jak łapy mi wiotczeją, nie miałam siły płynąć dalej. Ale musiałam. Na brzegu nie było bezpiecznie. Mogłam mieć tylko nadzieję, że to coś, co chce się wydostać spod powierzchni wody, zostawi Watahę w spokoju.
„Mają barierę.” – przypomniałam sobie nieprzytomnie.
Patrzyłam jak Sperrk przepływa przez wodospad, a potem, przez lecące strugi wody, jak gramoli się na skałę i dyszy ze zmęczenia. Musiałam przyspieszyć.
Został mi niewielki kawałek do wodospadu. Pięć metrów. Trzy. Jeden…
Za mną powstał wielki wir wodny. Coś jakby wielka dziura, wyrwa w jeziorze. A z niej wychynęła wielka, drzewiasta łapa. Wielka gałąź jako ramię, długie patykowate palce i gdzieniegdzie zeschłe liście. Obrzydliwa łapa pognała w moim kierunku właśnie w tej chwili, gdy nosem dotykałam wodospadu.
Poczułam ucisk, gałęzie oplotły najpierw moje tylne nogi, a późnij skrępowały resztę mojego ciała. Obrzydliwa kreatura wciągnęła mnie do swojego królestwa pod jeziorem. 
Wzięłam głęboki wdech, by nie utonąć. Wzrok zamgliła mi woda, straciłam z oczu słońce, niebo, lekkie, puszyste chmurki, trawę, skały, wodospad, Sperrka…
Nie. Nie chciałam o nim teraz myśleć.
Meduza z wodogłowiem wciągała mnie coraz głębiej i głębiej. Powoli zaczęło brakować mi powietrza. Ciemność wokół mnie, mroczki w oczach. Ale musiałam wytrzymać… Jeszcze… Trochę…
Jasność pojawiła się tak szybko, jak zniknęła. Szybki błysk, czas na nabranie powietrza i znowu coraz głębiej i głębiej. Mój mózg został dotleniony, jednak nie umiałam logicznie tego wytłumaczyć. Było tak jakbym wdychała powietrze, ale przecież tego powietrza tam nie było.
„Nosz… Logiczne rozumowanie = (– 1) pkt.”
Kreatura wciągała mnie coraz głębiej, znowu zaczęło mi brakować powietrza. Historia się powtórzyła. Błysk, tlen, ciemność. Zdarzyło się tak jeszcze dwa, trzy, a może cztery razy? Nie, pięć. A może sześć? Sama już nie wiedziałam.
Zmęczenie zaczęło dawać się we znaki. Niby nic nie robiłam, a jednak obrzydliwa meduza bawiła się mną, utrzymując mnie na skraju życia i śmierci. A może to był tylko sen? Może już nie żyłam? Utonęłam? A może to była jawa? Co jeśli nadal żyłam? Majaczyłam? Bardzo prawdopodobne. Tak… bardzo… chciało… mi… się… spać…

<Sperrk? Liczę na twoją kreatywność :P>

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Nowa wadera! ~ Kora


Od Serine'a CD. Ceiviry

Stał nad ciałem martwej wadery dysząc ciężko. Żądny krwi wzrok wbił zaciśnięte oczy Ceiviry. Pasma cienkich. długich włosów spływały i wiły się po podłodze jak rzeki. Białe pióra lekko unoszone przez wiatr osiadały na parkiecie zdobiąc go.
Jego spojrzenie złagodniało, ale dzikość nie ustąpiła. Wyglądał, jakby zdał sobie sprawę ze swojego czynu, ale jednocześnie był na to obojętny.
- Coś ty zrobił?! – krzyknęła zdartym głosem Chance i odepchnęła wilka znad ciała. - Kazałam ci ją zabić? - wysyczała. 
Basior spojrzał na nią widocznie dotknięty jej tonem.
- Słucham?
Nie dowiedział się jak bardzo jest spragniony i jak bardzo ochrypły ma głos póki się nie odezwał. Mocny ton odbijał się echem od marmurowych kolumn. 
- "Kazałam"? Od kiedy ty mi rozkazujesz? – mówił mimo, iż język kleił mu się do podniebienia.
Chance zaklęła pod nosem. Rzuciła wściekłe spojrzenie Serine'owi i zaczęła dyskretnie szukać drogi ucieczki.
Rzecz w tym, że wyczuwał jej strach. Słyszał jej drżący oddech, szybkie bicie serca. Choć starała się to ukryć, on wiedział, że wadera się boi.
Na jego pysku pojawił się drwiący uśmieszek. Kręcąc głową zaczął zmierzać ku wilczycy.
- Nie zbliżaj się. 
Basior roześmiał się beztrosko. Ten widok go zadowalał. Od tak dawna czuł się jak marionetka, a teraz? Teraz on pobawi się w lalkarza. - Co, Chance? Nie możesz mnie już kontrolować?
- Powiedziałam: nie zbliżaj się! – Nawet jeśli było widać jej strach został on stłumiony przez basiora. 
- I myślałaś, że się nie dowiem?! 
- Chciałam dobrze - jej pysk wykrzywił się w krzywym uśmiechu. 
- Dobrze? 
Tracił cierpliwość.
- Ceivira... ja...
- Cisza! – Warknął, paraliżując jej język. Łypnęła na niego nie mogąc nic powiedzieć. 
Jej strach nasilał się z każdym drgnięciem zielonookiego. Łapy uginały jej się, jakby były z miedzi. Z oczu zaczęły płynąć łzy. Czując jak jej szczęka zaciska się mimowolnie wybałuszyła je jeszcze bardziej. Kręcąc energicznie głową tylko nakręcała basiora. Nie chciała tak umrzeć. 
Nie teraz.
Nie w taki sposób
***
Siedziałem ze zwieszoną głową wpatrującą się w pustkę – czarną przestrzeń tulącą wszystko. Tylko słaba, żółta poświata, jakby z wysoko zawieszonej żarówki była jedynym źródłem światła. 
Oczywiście szukałem wyjścia. Bezowocnie. Lampka nie opuszczała mnie na krok. Rozświetlała to, co było przede mną, tylko po to, by ciemność pochłonęła wszystko za mną. 
Zdawało się, ze słyszałem krzyki. Czyjeś kroki także mnie nawiedzały. Ale i tak najgorsze były szepty. Przyciszone, jakby mówione zza poduszki; trafiały do twoich uszu mrożąc krew w żyłach. Sprawiały, ze mięśnie same mi się napinały. 

- Niemożliwe.
Serce przyśpieszyło. Mięśnie szybko stwardniały. Szepty. Kolejne wstrętne, przerażające szepty. Ale nie. Ten był inny. Ciepły, spokojny.  
Odwróciłem powoli głowę, a kiedy ją ujrzałem pomyślałem... Właśnie... Co? 
Biała wilczyca pojawiła się znikąd. Jej równie białe, długie włosy spływały po ramionach plącząc się przy końcówkach.  Zdawała się coś mówić, krzyczeć, ale po chwili szoku mogłem normalnie słyszeć.
- Serine – powiedziała ostrożnie przekładając łapę do szyby. – Musisz ze mną iść. 
Odkleiłem wzrok z draperii i uniosłem go lekko. Ta przełknęła ślinę ewidentnie niecierpliwiąc się. A dopiero się pojawiła.
- Posłuchaj, on... Nie mamy czasu – zaczęła.
- Czemu? – warknąłem. 
Mimo że nie chciałem się ruszyć coś w środku zmuszało mnie do podejścia.
Spojrzała na mnie nie mogąc zrozumieć mojego zachowania. 
- Posłuchaj – bardziej naparła na szkło - nie mamy czasu... To nas zabije... ty nas zabijesz. 
- Już za późno. – Był to ledwo słyszalny szept. – I tak już nie żyjesz - powiedziałem zaskoczony tą wiedzą. Jednak dalej stałem niewzruszony.
- Cei – upomniał ją towarzyszący basior. 
Zerknąłem na niego kątem oka. 
- Nie mów tak! – jej glos był na skraju płaczu.
Skraju. 
I tak już płakała.
- Naprawimy to... wszystko. Znajdziemy sposób i jeśli podejdziesz będziesz ze mną tutaj na pewno się znajdzie Serine na pewno słyszysz mnie?! - mówiła na jednym tchu ledwo powstrzymując łkanie. – Mimo że wszyscy stawali nam na drodze… - ściszyła głos. Pozwoliła, był łzy swobodnie spłynęły. – Serine? 
Omiotłem ją spojrzeniem, a ona wbiła w nie swoje delikatne oczy, jakby próbowała mi coś przez nie powiedzieć.
- Proszę, zgódź się!
- Ceiviro. – Ciszę przerwała kolejna uwaga czarnego wilka. - Musimy się po...
- Tak, wiem! – warknęła nie spuszczając przepełnionego bólem wzroku. Wzdrygnęła się. – Serine, udowodnię ci, że żyję, ale najpierw musisz się zgodzić! Dla mnie! 
Krzyczała, jakby wpadła w histerie. Odskoczyła od szyby uderzając łapą w grunt. Jednak nie poddaała się i przywarła do szkła ponownie.
Spuściłem głowę a wraz z nią zielone oczy. 
- Nie wierzysz mi... 
Jej mina, postawa i oczy mówiły tak wiele. Nie chciała się poddać. Stała mimo drżących łap i napuchniętych oczu. Uparta, pomyślałem. Walczy o swoje... 
Swoje. 
- Gdybym mogła mu coś powiedzieć. Coś co mu przypomni – wróciła się do tego drugiego. 
- Nie mamy... 
Dalej nie usłyszałem, ponieważ wilk ściszył ton. Nachylił się nad jej pyskiem szepcząc.
Po chwili wadera wybuchła. Krzyknęła coś do Czarnego z trudem powstrzymując wydrapania mu oczu. I podbiegła. 
- Słuchaj - powiedziała. Wokół niej rozchodziły się wołania wilka za nią. Widocznie trudno było jej się skupić, gdyż jąkała się. Brwi ściągnęła, jakby pomagało jej to przypomnieć sobie o jakimś odległym wspomnieniu. Zbyt odległym. Zbyt zamazanym. – Pamiętasz, jak... umierałam... w tedy, w zamku.
Mimowolnie podniosłem łeb. 
Drżenie jej głosu nie pomagało, a łzy spływały z policzków niczym rzeka. 
- Ty... ty... – Głos jej się załamał. Coś jakby cisnęło w nią kamieniem tak, że nie mogła złapać tchu. 
Nie mogła nic powiedzieć. A czas się kończył. 
Widząc, że zaciska szczęki i kręci głową podszedł bliżej. 
- Cholera! – wykrzyknęła w końcu. Zacisnęła usta i wciągnęła stęchłe powietrze nosem. – Serine, proszę... - zetknęła czoło o chłodną barierę.
Coś we mnie pękło. Łapy same prowadziły mnie do niej. Przez głowę przeleciało mi tyle myśli. Szepty zlały się w końcu w jedno i ucichły w momencie, gdy przycisnąłem czoło do jej.
I w tedy czas się zatrzymał. Nie oddychała. Ja z resztą też. Wydawało mi się, że słyszę, jak ktoś wzdycha z ulgą. 
Potem było tylko światło zmieniające się w czarną smugę.
***
Jego kubki smakowe oszalały na smak metaliczne słodkiej krwi.
Chance miała szczęście, że jeszcze nie odleciała. Szkarłatna ciecz bez przerwy lała się w okolicy karku i szyi. 
Tętnica. 
Uszkodził ją, a jeszcze się trzymała. 
Z trudem, ale był pod wrażeniem tak silnej woli.
- Żyjesz tylko dzięki czarom! – oskarżył ją, jakby kantowała.
- Twierdzisz, że posunęłabym się aż tak daleko, by manipulować sobą? – odgryzła się mu. Z drżącymi łapami zmieniła pozycję, by ponownie znaleźć się jak najdalej od niego. Zatoczyła koło natrafiając na sypiącą się balustradę. 
- Zobaczymy, jak długo pociągniesz – uśmiechnął się szyderczo. 
Miał skoczyć.
Miał ponownie zasmakować Szkarłatnej cieczy.
Ale coś go powstrzymało. Skulił się z jękiem, jakby dostał prętem w tył głowy.
Pulsujący ból rozszedł się po całym jego ciele. Skurcze łapały jego mięście i puszczały. Bawiły się nim. Najgorsze dopiero nastąpiło. Najsilniejszy skurcz złapał jego klatkę piersiową. Płuca. 
Ból minął, jakby uciął nożem. Zaczerpnąłem tchu dalej otumaniony. Łapałem powietrze, jakby były to jego ostatnie cząsteczki. Serce zwolniło. Choć nadal chciało uwolnić się z objęć płuc i żeber. 
Rozejrzałem się dookoła, by przypomnieć sobie, co się działo. Jako że zostałem wyrwany z kontekstu nie miałem pojęcia jak znalazłem się tutaj, na balkonie tego starego zamczyska. Cisza zdawała się sobą przygniatać. Nic prócz szumu wśród koron drzew. Nic prócz szumu drzew i szeptu.
Obróciłem się powoli w kierunku źródła dźwięku. Moim oczom ukazał się wilk o kruczoczarnym futrze. Nachylał się nad znajomą waderą i, jeśli słuch mi nie szwankuje, pytał, czy wszystko w porządku. Pomagał jej wstać. 
Kiedy wilczyca mnie zauważyła, odepchnęła łapę nieznajomego i - z trudem - podbiegła do mnie. Jej jasne oczy rozbłysły niosąc w sobie troskę i coś... coś, co potrafiłby opisać tylko ona. 
-Serine! - rzuciła się na mnie o mało co nie zwalając mnie z łap. Objęła mnie mało co nie dusząc. - Bogowie, Serine, żyjesz, jesteś tu... 
Cała drżała. 
- C-cei... - wydusiłem. 
Ta Odskoczyła jak oparzona. 
- Gdzie jest… Gdzie jest Chance? 
Jej spojrzenie zmieniło się. Złość na jej pysku pojawiła się tak nagle. Jakbym popełnił jakiś błąd.
- Już jej nie ma…
- Cei… ja ją… 
Zabiłem, pomyślałem. 
Wadera obróciła się do Czarnego, a ten tylko skinął głową. 
- Zajmę się nią; nie odeszła daleko. 
Moje poczucie winy diametralnie się zmieniło. Patrząc na białą waderę wysiliłem się na uśmiech. Była tu, a ja razem z nią… Po tak długiej przerwie.
- Serine? - wadera przyłożyła mi łapę do policzka widząc ten marny gest. 
Byłem zmęczony. Plecy bolały z ciągłego stania, a skrzydła były jak dwa worki treningowe. 
- Przepraszam... - wyszeptałem.
- To nie twoja wina, kochany. Nie twoja. 

<Cei? Sorki, że tak długo, ale szkoła... no i nie mogłam oderwać się od książki... też :×>