Miałam mu tyle do powiedzenia, tyle do przekazania. Wiedziałam jednak, że powinnam pozwolić mu odetchnąć, porządnie wypocząć. W końcu dużo przeszedł. Spojrzałam na niego troskliwym wzrokiem, uśmiechnęła się lekko i wtedy łzy szczęścia napłynęły mi do oczu. On objął mnie lekko, mogę nawet powiedzieć, że słabo, ale nie obchodziło mnie to. Liczyła się tylko jego obecność.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię odzyskałam - wyszeptałam.
- Też tęskniłem - uśmiechnął się delikatnie.
- Teraz musisz wypocząć, zregenerować siły. Marnie wyglądasz - powiedziałam troskliwie.
- Oczywiście, pani porucznik. Wedle rozkazu - zaśmiał się.
Potem odprowadziłam go do zamku, położyłam na wygodnej sofie i przykryłam kocem. Chwilę zajęło zanim opowiedziałam Rorelle i Zaheer'owi, co się wydarzyło. Wadera chciała natychmiast porozmawiać z synem, ale wytłumaczyłam jej, że musi teraz się porządnie wyspać. Potem obydwoje ulotnili się na polowanie. Ja zaś chodziłam nerwowo w tę i z powrotem po zamkowych schodach, czekając na Caine'a. Nie mogłam się doczekać wieści o Chance. Po długich, męczących chwilach usłyszałam zbawienny trzepot skrzydeł.
- Co z nią? - zapytałam, zanim jeszcze zdążył wylądować.
- Spokojnie, jest w miejscu, w którym już nikomu nie zagrozi - odezwał się basior.
Wbiłam w niego swoje pytające spojrzenie. Oczekiwałam konkretów.
- Uwięziłem ją w Krainie Zagubionych Dusz. Stamtąd nie ma samodzielnej ucieczki - wytłumaczył.
Chciałam się cieszyć, odetchnąć z ulgą, ale nie potrafiłam. Przez głowę przeleciała mi czarna myśl: "Dlaczego nie umarła?". Wystraszyłam się własnych myśli. Odwróciłam głowę w stronę ściany. Miałam ochotę wbić sobie nóż w samo serce. Jak mogłam tak pomyśleć? Jak mogłam być wobec niej tak okrutna? Po chwili poczułam na ramieniu łapę Caine'a.
- Wiem, że nie tego się spodziewałaś, ale spróbuj mi zaufać. Ona stamtąd nie wyjdzie. Już nigdy cię nie skrzywdzi, obiecuję. Zadbam o to - rzekł ciepłym głosem.
W zwolnionym tempie zaczęłam obracać się w jego stronę. Spojrzałam na te zjawiskowe, płonące oczy i powiedziałam:
- Dziękuję ci za wszystko. Gdyby nie ty, nie dałabym sobie rady. Mam u ciebie ogromny dług wdzięczności.
- Nie ma o czym mówić, naprawdę. Zrobiłam to, co należało.
- Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy - odezwałam się cicho.
Przebywałam w jego towarzystwie dopiero dwa dni, a jednak miałam do niego zaufanie. Intuicja podświadomie namawiała mnie do nawiązania bliższej znajomości z Cainem. Kiedy widziałam, jak na mnie patrzył, peszyłam się, ponieważ robił to niezwykle otwarcie, bez żadnych barier. Nadal jednak stanowił wielką zagadkę.
- Mogę cię o coś zapytać? - rzekłam nieśmiało.
- Oczywiście, pytaj o co tylko chcesz - uśmiechnął się, by dodać mi nieco otuchy.
- Pojawiłeś się tutaj praktycznie znikąd. Gdzie mieszkasz? Skąd jesteś? Kim jesteś? - ostatnie pytanie wyszeptałam.
- Nie mam swojego miejsca na Ziemi. Ciągle się tułam. Mam duszę wędrowca. Urodziłem się daleko stąd, a konkretnie na Symfonicznej Wyspie. Kim jestem? No, cóż... Można powiedzieć, że w pewnym stopniu wygnańcem. Z mojej rodzinnej wyspy wypędziło mnie okrutne wilcze plemię. Wybacz, ale na razie tyle mogę ci wyznać - zakończył dosć smutno.
Najbardziej zszokowała mnie informacja o miejscu jego urodzenia. Symfoniczna Wyspa sąsiadowała z miejscem mojego urodzenia. Często odwiedzaliśmy z ojcem tamte okolice. Cała moja rodzina miała tam mnóstwo przyjaciół. Jak to możliwe, że nigdy go nie spotkałam?
- Cei,a czy ja mogę teraz zadać tobie pytanie? - odezwał się.
- Proszę, pytaj.
Ten otworzył pysk, ale zaraz go zamknął. Wyglądał tak, jakby bał się wypowiedzieć to pytanie.Tym bardziej oczekiwanie na jego wypowiedź stawało się coraz bardziej przejmujące. Wreszcie odetchnął głęboko i nieśmiałym, wręcz płochliwym głosem rzekł:
- Kim jest dla ciebie Serine?
Powstrzymywałam się, żeby nie otworzyć pyska ze zdziwienia. Takich słów się nie spodziewałam. Spuściłam nieco łeb i zaraz oblałam się soczystym rumieńcem. Zbierałam się do odpowiedzi.
- Jest moim najlepszym przyjacielem. Zawsze mogę na niego liczyć. Jest dla mnie najważniejszy. Oddałabym za niego nawet własne życie - powiedziałam cicho.
Stałam odwrócona tyłem do Caine'a i nie widziałam jego reakcji. Moje wrażliwe uszy wykryły jednak coś innego, a mianowicie długie, przeciągłe westchnięcie basiora. Potem ten podszedł do mnie. Spojrzałam na niego nieśmiało, a ten odezwał się:
- W takim razie ma ogromne szczęście.
Po tych słowach odwrócił się i poszedł w stronę zamku cichy, milczący, mogę nawet stwierdzić, że smutny. Chwilę później Rorelle i Zaheer wrócili z polowania. W sam raz, bo akurat Serine się obudził. Zjedliśmy w spokoju. Potem oczywiście wadera długo rozmawiała ze swoim synem. Ja cały ten czas trzymałam się z boku. Wiedziałam, ze przyjdzie moment, w którym i ja będę wreszcie mogła zamienić z basiorem parę słów.
*~*~*
Było już koło godziny 18. Siedziałam na balkonie i tępo wpatrywałam się w miejsce, w którym tak niedawno w wyznałam miłość pewnemu dżentelmenowi. Westchnęłam. Czy jest możliwe, by to pamiętał? Chyba nie... Wtem usłyszałam za sobą trzepot skrzydeł. Odwróciłam się niepewnie. Za mną stał Serine. Cały promieniał. Jego oczy lśniły pozytywnymi uczuciami. Było tak jak kiedyś...
- Przestali Cię już maglować? - zapytałam.
- Całe szczęście, już tak - uśmiechnął się.
Patrzył na mnie tak, jakby nie widział mnie lata. Podobało mi się to. Odwróciłam łeb w kierunku balustrady. Basior podszedł do tego samego miejsca. Milczeliśmy przez chwilę, ale ani mnie ani jemu to nie przeszkadzało. Liczyła się tylko nasza wzajemna obecność.
Wreszcie basior odezwał się:
- Cei, co ty na to, żebyśmy się gdzieś urwali? Tak sam na sam.
- Brzmi świetnie, ale czy to w ogóle możliwe? - zapytałam, siląc się na lekki uśmiech.
- Niczego bardziej w tej chwili nie pragnę, wiesz? - powiedział, spoglądając na mnie.
Cóż, muszę przyznać, że w jego ustach zabrzmiało to dość poważnie. Ciekawiło mnie, co chciał przez to osiągnąć.
- Więc prowadź - odrzekłam trochę nieśmiało.
Wtem Serine ujął mnie delikatnie za łapę i wzbił się w powietrze. Lecieliśmy w ciszy i ogromnym oczekiwaniu. Basior po kilkunastu minutach lotu przystanął w końcu. Gdy tylko opadłam na piasek, rozejrzałam się wokół. Poznawałam to miejsce. Przeszłam przez niewielki pasek plaży i zatrzymałam się gwałtownie. Moje łapy oplatała radośnie chłodna woda. Nagle poczułam obecność Serine'a. Trzymał swoją łapę na moim ramieniu.
- Poznajesz? - zapytał.
- Tak... - olśniło mnie nagle - Tu się po raz pierwszy spotkaliśmy.
Basior uśmiechnął się lekko i położył na chłodnym piasku. Ja podążyłam w jego ślady. Trwaliśmy tak przez chwilę, słuchając szumy morskich fal. Wnet napełniło mnie dziwne uczucie. Jakby chęć wypowiedzenia wszystkich tych rzeczy, które skrywam głęboko w swoim sercu. Jednak czy warto? Westchnęłam ciężko.
- Coś nie tak? - usłyszałam jego zmartwiony głos.
- Tyle się wydarzyło odkąd się spotkaliśmy. Zobacz, tyle już razem przeżyliśmy... Smoki, mroczne wilki, nawiedzone zamki. Pokonaliśmy nawet śmierć i to aż dwukrotnie... A teraz siedzimy w miejscu gdzie wszystko się zaczęło. Powinno zmienić się wiele. Po tylu przejściach, a jednak mam wrażenie, że wszystko jest ciągle tak samo... - powiedziałam ostrożnie.
- Co masz na myśli? - zaciekawił się.
Przełknęłam ślinę, wstałam, zbliżyłam się do wody i cicho wyszeptałam:
- Nas...
Czułam jak drętwiał, gdy to usłyszał i zaraz miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Schowałam łeb. Nie chciałam, by widział mój wzrok. Jednak po chwili poczułam na ramieniu ciepło.
- Nie masz racji, Cei. Może tych zmian nie widać, może za mało je uzewnętrzniamy, ale uwierz mi, zmieniło się wiele w każdym z nas i w naszych wzajemnych relacjach. Pomyśl chwilę, zajrzyj w przeszłośći zastanów się - rzekł spokojnie.
Zamknęłam oczy. Przez chwilę nic nie zauważyłam, ale już sekundę później przez głowę przemknęły mi wszystkie chwile, spędzone z Serinem. Pamiętałam je bardzo dokładnie. Z wyjątkiem jednej... Leżałam na zimnej posadzce w zamku. Umierałam. Basior stał nade mną. Trzymały się cienko, odlatując powoli w stronę tamtego świata i wtedy on mnie... POCAŁOWAŁ! Otworzyłam oczy i o odwróciłam się w jego stronę. On patrzył na mnie tak, jakby wiedział, co sobie przypomniałam. W jego spojrzeniu było coś magicznego. Nie był skrępowany, wręcz przeciwnie. Patrzył na mnie z radością, cały promieniał. Jeszcze nigdy mnie tak nie oczarował. Czułam na sobie te pokłady dobrej energii, które od niego otrzymywałam. Zbliżyłam się do niego, nie spuszczając wzroku. wzroku tamtej chwili świat przestał istnieć. Liczyliśmy się tylko my i nasze wnikliwe, czułe spojrzenia.
<Serine? I co Ty na to? :)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz