- Nic ci nie jest? - wyjrzałem przez półkę skalną.
- Nie - burknęła wadera spoglądając na mnie z dołu.
- Oj, no nie obrażaj się już. Metr w dół pod kamieniem na którym siedzisz znajduje się ścieżka, którą dotrzesz na górę - westchnąłem.
- Nie dzięki. Wolę tu siedzieć - mruknęła Dezessi.
- Okej, jak sobie chcesz - odwróciłem się na pięcie i już miałem odejść, gdy usłyszałem za sobą głos wadery.
- Nie no... co ty... chodź tu! Wracaj. Ja tylko żartowałam! Uh... to gdzie ta ścieżka?
- Musisz zeskoczyć w dół - odrzekłem buńczucznie.
- Dzięki - mruknęła Dezessi i już po chwili znalazła się obok mnie na górze.
- No, ostatnie kule już odleciały. Całkiem miło było. - stwierdziłem. - Pójdę już lepiej do domu.
- Czekaj... co? Chcesz mnie tu tak zostawić?! Nie odprowadzisz mnie?! - żachnęła się wadera.
- Podobno jesteś na mnie obrażona. - Przewróciłem oczami.
- A, racja. Idź sobie - wadera wydęła wargi.
- To świetnie - odwróciłem się od niej plecami i ruszyłem w przeciwnym kierunku.
- A żebyś wiedział! Phi! Bezczelny.
- Jutro się widzimy - mruknąłem pod nosem.
- Nie myśl sobie! - odkrzyknęła wadera z daleka. - Obrażam się na zawsze! Już nigdy się do ciebie nie odezwę!
- Jak sobie życzysz, moja pani... - pokręciłem głową.
<Dezessi? Nie mam zielonego pojęcia, o czym napisałaś w poprzednim opowiadaniu... >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz