poniedziałek, 1 czerwca 2015

Od Serine'a CD. Ceiviry

Stał nad ciałem martwej wadery dysząc ciężko. Żądny krwi wzrok wbił zaciśnięte oczy Ceiviry. Pasma cienkich. długich włosów spływały i wiły się po podłodze jak rzeki. Białe pióra lekko unoszone przez wiatr osiadały na parkiecie zdobiąc go.
Jego spojrzenie złagodniało, ale dzikość nie ustąpiła. Wyglądał, jakby zdał sobie sprawę ze swojego czynu, ale jednocześnie był na to obojętny.
- Coś ty zrobił?! – krzyknęła zdartym głosem Chance i odepchnęła wilka znad ciała. - Kazałam ci ją zabić? - wysyczała. 
Basior spojrzał na nią widocznie dotknięty jej tonem.
- Słucham?
Nie dowiedział się jak bardzo jest spragniony i jak bardzo ochrypły ma głos póki się nie odezwał. Mocny ton odbijał się echem od marmurowych kolumn. 
- "Kazałam"? Od kiedy ty mi rozkazujesz? – mówił mimo, iż język kleił mu się do podniebienia.
Chance zaklęła pod nosem. Rzuciła wściekłe spojrzenie Serine'owi i zaczęła dyskretnie szukać drogi ucieczki.
Rzecz w tym, że wyczuwał jej strach. Słyszał jej drżący oddech, szybkie bicie serca. Choć starała się to ukryć, on wiedział, że wadera się boi.
Na jego pysku pojawił się drwiący uśmieszek. Kręcąc głową zaczął zmierzać ku wilczycy.
- Nie zbliżaj się. 
Basior roześmiał się beztrosko. Ten widok go zadowalał. Od tak dawna czuł się jak marionetka, a teraz? Teraz on pobawi się w lalkarza. - Co, Chance? Nie możesz mnie już kontrolować?
- Powiedziałam: nie zbliżaj się! – Nawet jeśli było widać jej strach został on stłumiony przez basiora. 
- I myślałaś, że się nie dowiem?! 
- Chciałam dobrze - jej pysk wykrzywił się w krzywym uśmiechu. 
- Dobrze? 
Tracił cierpliwość.
- Ceivira... ja...
- Cisza! – Warknął, paraliżując jej język. Łypnęła na niego nie mogąc nic powiedzieć. 
Jej strach nasilał się z każdym drgnięciem zielonookiego. Łapy uginały jej się, jakby były z miedzi. Z oczu zaczęły płynąć łzy. Czując jak jej szczęka zaciska się mimowolnie wybałuszyła je jeszcze bardziej. Kręcąc energicznie głową tylko nakręcała basiora. Nie chciała tak umrzeć. 
Nie teraz.
Nie w taki sposób
***
Siedziałem ze zwieszoną głową wpatrującą się w pustkę – czarną przestrzeń tulącą wszystko. Tylko słaba, żółta poświata, jakby z wysoko zawieszonej żarówki była jedynym źródłem światła. 
Oczywiście szukałem wyjścia. Bezowocnie. Lampka nie opuszczała mnie na krok. Rozświetlała to, co było przede mną, tylko po to, by ciemność pochłonęła wszystko za mną. 
Zdawało się, ze słyszałem krzyki. Czyjeś kroki także mnie nawiedzały. Ale i tak najgorsze były szepty. Przyciszone, jakby mówione zza poduszki; trafiały do twoich uszu mrożąc krew w żyłach. Sprawiały, ze mięśnie same mi się napinały. 

- Niemożliwe.
Serce przyśpieszyło. Mięśnie szybko stwardniały. Szepty. Kolejne wstrętne, przerażające szepty. Ale nie. Ten był inny. Ciepły, spokojny.  
Odwróciłem powoli głowę, a kiedy ją ujrzałem pomyślałem... Właśnie... Co? 
Biała wilczyca pojawiła się znikąd. Jej równie białe, długie włosy spływały po ramionach plącząc się przy końcówkach.  Zdawała się coś mówić, krzyczeć, ale po chwili szoku mogłem normalnie słyszeć.
- Serine – powiedziała ostrożnie przekładając łapę do szyby. – Musisz ze mną iść. 
Odkleiłem wzrok z draperii i uniosłem go lekko. Ta przełknęła ślinę ewidentnie niecierpliwiąc się. A dopiero się pojawiła.
- Posłuchaj, on... Nie mamy czasu – zaczęła.
- Czemu? – warknąłem. 
Mimo że nie chciałem się ruszyć coś w środku zmuszało mnie do podejścia.
Spojrzała na mnie nie mogąc zrozumieć mojego zachowania. 
- Posłuchaj – bardziej naparła na szkło - nie mamy czasu... To nas zabije... ty nas zabijesz. 
- Już za późno. – Był to ledwo słyszalny szept. – I tak już nie żyjesz - powiedziałem zaskoczony tą wiedzą. Jednak dalej stałem niewzruszony.
- Cei – upomniał ją towarzyszący basior. 
Zerknąłem na niego kątem oka. 
- Nie mów tak! – jej glos był na skraju płaczu.
Skraju. 
I tak już płakała.
- Naprawimy to... wszystko. Znajdziemy sposób i jeśli podejdziesz będziesz ze mną tutaj na pewno się znajdzie Serine na pewno słyszysz mnie?! - mówiła na jednym tchu ledwo powstrzymując łkanie. – Mimo że wszyscy stawali nam na drodze… - ściszyła głos. Pozwoliła, był łzy swobodnie spłynęły. – Serine? 
Omiotłem ją spojrzeniem, a ona wbiła w nie swoje delikatne oczy, jakby próbowała mi coś przez nie powiedzieć.
- Proszę, zgódź się!
- Ceiviro. – Ciszę przerwała kolejna uwaga czarnego wilka. - Musimy się po...
- Tak, wiem! – warknęła nie spuszczając przepełnionego bólem wzroku. Wzdrygnęła się. – Serine, udowodnię ci, że żyję, ale najpierw musisz się zgodzić! Dla mnie! 
Krzyczała, jakby wpadła w histerie. Odskoczyła od szyby uderzając łapą w grunt. Jednak nie poddaała się i przywarła do szkła ponownie.
Spuściłem głowę a wraz z nią zielone oczy. 
- Nie wierzysz mi... 
Jej mina, postawa i oczy mówiły tak wiele. Nie chciała się poddać. Stała mimo drżących łap i napuchniętych oczu. Uparta, pomyślałem. Walczy o swoje... 
Swoje. 
- Gdybym mogła mu coś powiedzieć. Coś co mu przypomni – wróciła się do tego drugiego. 
- Nie mamy... 
Dalej nie usłyszałem, ponieważ wilk ściszył ton. Nachylił się nad jej pyskiem szepcząc.
Po chwili wadera wybuchła. Krzyknęła coś do Czarnego z trudem powstrzymując wydrapania mu oczu. I podbiegła. 
- Słuchaj - powiedziała. Wokół niej rozchodziły się wołania wilka za nią. Widocznie trudno było jej się skupić, gdyż jąkała się. Brwi ściągnęła, jakby pomagało jej to przypomnieć sobie o jakimś odległym wspomnieniu. Zbyt odległym. Zbyt zamazanym. – Pamiętasz, jak... umierałam... w tedy, w zamku.
Mimowolnie podniosłem łeb. 
Drżenie jej głosu nie pomagało, a łzy spływały z policzków niczym rzeka. 
- Ty... ty... – Głos jej się załamał. Coś jakby cisnęło w nią kamieniem tak, że nie mogła złapać tchu. 
Nie mogła nic powiedzieć. A czas się kończył. 
Widząc, że zaciska szczęki i kręci głową podszedł bliżej. 
- Cholera! – wykrzyknęła w końcu. Zacisnęła usta i wciągnęła stęchłe powietrze nosem. – Serine, proszę... - zetknęła czoło o chłodną barierę.
Coś we mnie pękło. Łapy same prowadziły mnie do niej. Przez głowę przeleciało mi tyle myśli. Szepty zlały się w końcu w jedno i ucichły w momencie, gdy przycisnąłem czoło do jej.
I w tedy czas się zatrzymał. Nie oddychała. Ja z resztą też. Wydawało mi się, że słyszę, jak ktoś wzdycha z ulgą. 
Potem było tylko światło zmieniające się w czarną smugę.
***
Jego kubki smakowe oszalały na smak metaliczne słodkiej krwi.
Chance miała szczęście, że jeszcze nie odleciała. Szkarłatna ciecz bez przerwy lała się w okolicy karku i szyi. 
Tętnica. 
Uszkodził ją, a jeszcze się trzymała. 
Z trudem, ale był pod wrażeniem tak silnej woli.
- Żyjesz tylko dzięki czarom! – oskarżył ją, jakby kantowała.
- Twierdzisz, że posunęłabym się aż tak daleko, by manipulować sobą? – odgryzła się mu. Z drżącymi łapami zmieniła pozycję, by ponownie znaleźć się jak najdalej od niego. Zatoczyła koło natrafiając na sypiącą się balustradę. 
- Zobaczymy, jak długo pociągniesz – uśmiechnął się szyderczo. 
Miał skoczyć.
Miał ponownie zasmakować Szkarłatnej cieczy.
Ale coś go powstrzymało. Skulił się z jękiem, jakby dostał prętem w tył głowy.
Pulsujący ból rozszedł się po całym jego ciele. Skurcze łapały jego mięście i puszczały. Bawiły się nim. Najgorsze dopiero nastąpiło. Najsilniejszy skurcz złapał jego klatkę piersiową. Płuca. 
Ból minął, jakby uciął nożem. Zaczerpnąłem tchu dalej otumaniony. Łapałem powietrze, jakby były to jego ostatnie cząsteczki. Serce zwolniło. Choć nadal chciało uwolnić się z objęć płuc i żeber. 
Rozejrzałem się dookoła, by przypomnieć sobie, co się działo. Jako że zostałem wyrwany z kontekstu nie miałem pojęcia jak znalazłem się tutaj, na balkonie tego starego zamczyska. Cisza zdawała się sobą przygniatać. Nic prócz szumu wśród koron drzew. Nic prócz szumu drzew i szeptu.
Obróciłem się powoli w kierunku źródła dźwięku. Moim oczom ukazał się wilk o kruczoczarnym futrze. Nachylał się nad znajomą waderą i, jeśli słuch mi nie szwankuje, pytał, czy wszystko w porządku. Pomagał jej wstać. 
Kiedy wilczyca mnie zauważyła, odepchnęła łapę nieznajomego i - z trudem - podbiegła do mnie. Jej jasne oczy rozbłysły niosąc w sobie troskę i coś... coś, co potrafiłby opisać tylko ona. 
-Serine! - rzuciła się na mnie o mało co nie zwalając mnie z łap. Objęła mnie mało co nie dusząc. - Bogowie, Serine, żyjesz, jesteś tu... 
Cała drżała. 
- C-cei... - wydusiłem. 
Ta Odskoczyła jak oparzona. 
- Gdzie jest… Gdzie jest Chance? 
Jej spojrzenie zmieniło się. Złość na jej pysku pojawiła się tak nagle. Jakbym popełnił jakiś błąd.
- Już jej nie ma…
- Cei… ja ją… 
Zabiłem, pomyślałem. 
Wadera obróciła się do Czarnego, a ten tylko skinął głową. 
- Zajmę się nią; nie odeszła daleko. 
Moje poczucie winy diametralnie się zmieniło. Patrząc na białą waderę wysiliłem się na uśmiech. Była tu, a ja razem z nią… Po tak długiej przerwie.
- Serine? - wadera przyłożyła mi łapę do policzka widząc ten marny gest. 
Byłem zmęczony. Plecy bolały z ciągłego stania, a skrzydła były jak dwa worki treningowe. 
- Przepraszam... - wyszeptałem.
- To nie twoja wina, kochany. Nie twoja. 

<Cei? Sorki, że tak długo, ale szkoła... no i nie mogłam oderwać się od książki... też :×>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz