niedziela, 31 maja 2015

Od Aventy'ego CD. Hazel

- Super... - mruknąłem przypatrując się dziwnej istocie. - Proponuję, nie wiem... no to może no uciekać, co?
- Dobry pomysł. - Hazel przytaknęła głową. Zaczęliśmy się powoli cofać.
- Nie uciekniecie przede mną! Zmiażdżę was za jednym zamachem! Ha, ha! A wy, nędzne robaki nic na to nie poradzicie! - zaśmiała się złowieszczo. Nagle natknęliśmy na ścianę. Wymieniliśmy z Hazel porozumiewawcze spojrzenia.
- A możesz nam zdradzić, dlaczego chcesz nas zabić? - chrząknąłem.
- Jak to „dlaczego”? - zdziwiła się bogini. Przeczuwałem, że zaraz zarzuci nam kolejnym długim monologiem na temat jej historii życia, więc wymacałem tylną nogą klamkę od drzwi i nacisnąłem na nią. Drzwi uchyliły się z głośnym hukiem. - Co wy...?!
- Wiej! - Krzyknęła Hazel i wybiegliśmy zatrzaskując za sobą drzwi i ruszając dalej. Mieliśmy nadzieję, że to choć odrobinę spowolni tamtą całą Hekate. To jednak nie zadziałało. Usłyszeliśmy za sobą wybuch - to drzwi eksplodowały.

<Hazel? Ja nadal na bezweniu :/ >

Od Cole'a CD. Emmy

Otworzyłem oczy i zamrugałem powiekami, aby szybko strzepnąć z nich piasek. W okół panowała ciemność. Pusto. Wszędzie panowała cisza. Nie słyszałem nic. Spróbowałem powiedzieć coś w stylu "Hej! Gdzie ja jestem", ale jedynie poruszyłem ustami. Byłem pewny, że mówię. Moje struny głosowe (nw, co to tam wylky majo xd) drgały. Spróbowałem się ruszyć, ale nie mogłem. Byłem czymś związany.
Nagle tuż przed moimi oczami ukazała się jakaś twarz spowita mrokiem. Rozpoznałem ją. Był to jeden z tych dziwnych stworów, które nas porwały!
Krzyknąłem z przerażenia. A raczej... mogłem tak jedynie przypuszczać. Twarz istoty rozpogodziła się i zaczęła ruszać ustami... wyglądało to tak, jakby się ze mnie śmiał. Później podszedł do niego inny koleś i zaczął ruszać ustami. Wyglądało NATO, że prowadzili intensywną konwersację. Potem ten, który przyszedł pacnął w łeb tego drugiego, a on odbiegł w ciemność. Ale ja nadal nic nie słyszałem. Pusto. Zupełnie, jakby moje uszy nie wyłapywały żadnego dźwięku. Zaczynało mnie to przerażać. Wtedy ten koleś który został podszedł do mnie. Minę miał nad wyraz poważną, jakby próbował zabić mnie wzrokiem. Rozejrzał się niepewnie i uniósł łapę wystawiając pazury. Zacisnąłem powieki. Ale nic się nie wydarzyło. Jedynie poczułem, że więzy, którymi jestem spętany rozluźniają się. Otworzyłem oczy. Istota wskazała w lewo głową, po czym odbiegła spłoszona w ciemność. Wyswobodziłem się z uścisku sznurów. Zacząłem się zastanawiać, czy to jakiś podstęp... ale nie. Nie miałem na to czasu. Pobiegłem w stronę wskazaną przez tamtego gościa nie zważając na kontuzję łapy.
Po kilku minutach biegu w głuchej ciszy (nadal nic nie byłem w stanie usłyszeć, co zaczęło mnie cholernie niepokoić) dostrzegłem w oddali światełko.
Chwilę później wybiegłem na leśną polanę i zaczerpnąłem świeżego powietrza padając na trawnik i wzdychając ciężko. Po chwili jednak zorientowałem się, że przecież jestem tuż przed siedzibą wroga, który w każdej chwili może wybiec i mnie złapać zaciągając do środka. Natychmiast zerwałem się na równe nogi i popędziłem w stronę watahy. Kiedy już znalazłem się na jej terenach, postanowiłem wpierw poszukać Emmy. Nie wiedziałem, dlaczego, ale coś mi mówiło, że ona już się tu znajduje.
Zatrzymałem się tuż przed jakąś leśną polaną. Zobaczyłem ją. Nie polanę. Emmę. Siedziała tam. Obok niej był jakiś wielki, napakowany, schludny, przystojny basior i owijał jej łapę bandażem. Chciałem podsłuchać, co oni mówią, ale nie byłem w stanie. W końcu nic nie słyszałem. Śmiali się razem i widać było, że prowadzili ze sobą jakąś bardzo przyjemną rozmowę. Potem weszli do wody i... nagle Emma otworzyła szeroko oczy, jakby się jej coś nagle przypomniało. Ucałowała basiora w czoło i popędziła w moją stronę. Uśmiechnąłem się szeroko, bo myślałem, że w końcu mnie zauważyła, już chciałem wyjść zza drzewa i powiedzieć „Hej, Emma! Cieszę się, że nic ci nie jest! Wiesz co, może udalibyśmy się razem do szamanki, bo nic nie słyszę...” i uściskać ją serdecznie. Ale ona... minęła mnie. Zignorowała, jakbym był powietrzem. Przebiegła tuż obok mnie nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Nawet delikatnie musnęła mnie swoim futrem, ale... nie spojrzała na mnie. Wbiegła prosto do lasu.
Westchnąłem. No tak. Kiedy straci się jednego przyjaciela, najlepiej o nim zapomnieć i poznać nowego... ale najlepiej, żeby był jeszcze przystojniejszy, jeszcze bardziej pomocny, ładniejszy i użyteczniejszy. Wziąłem głęboki wdech. Ciężko mi było na sercu. Powlokłem się do szamanki. Powoli zachodziło słońce. Ziewnąłem przeciągle. No, przynajmniej tak mi się wydawało.
Gdy już doszedłem, zapukałem jak najmocniej, bo nie miałem pewności, czy przy pukaniu w skałę cokolwiek słychać. Nagle z jaskini wypadła szamanka z wałkami na głowie. Wyglądało to dość zabawnie, więc starałem się jedynie nie wybuchnąć śmiechem. Zaczęła masować sobie skronie i poruszać ustami. Pokazała głową, żebym wszedł do środka. Tak też uczyniłem. Zaczęła coś do mnie mówić, ale ja nie wiedziałem co, więc tylko wskazałem na swoje uszy. Ona znów poruszyła ustami, podeszła do mnie i przyjrzała się im uważnie, co było troszeczkę dziwne. Chrząknąłem.
Zaczęła szperać po swoich półkach zawalonych różnymi rzeczami, aż w końcu wyciągnęła mały słoiczek z niewielką ilością jakiegoś różowego płynu i wlała mi go do uszu co, nie powiem, strasznie łaskotało. Po chwili usłyszałem jakiś daleki, odległy głos.
- Teraz już słyszysz?
- Tak, dziękuję. - powiedziałem cicho i niepewnie. - Zrobiła pani dla mnie wielką przysługę. Dziękuję. Ale... ja... lepiej już sobie pójdę i nie będę zakłócać pani snu.
Wybiegłem z jaskini i pobiegłem przez las do swojej jaskini, krzycząc wesoło: Ja słyszę!
Ale nagle spochmurniałem. No tak. Słyszę. Ale co z tego? Nie ma Emmy. Trudno. Na pewno miała jakiś powód... nie... nie ważne.
Położyłem się w swojej jaskini wsłuchując się przyjemnie w wycie wiatru na dworze. Po chwili zaczął padać deszcz delikatnie i przyjemnie uderzając w dach mojej jaskini. Nie mogłem sobie wyobrazić lepszej nocy. Po prostu było zbyt przyjemnie, żeby zapadać w depresję... po chwili zmorzył mnie sen.

<Emmo? Ktosiu? :p>

piątek, 29 maja 2015

Hejoo :>

Cześć... to znów ja xD. Zauważyłam, że prawie nikt nie udziela się zbyt często w watasze, więc postanowiłam przypomnieć wilkom, które mają do napisania opowiadania i proszę, by napisały je do dziesiątego piętnastego czerwca (inaczej usunąć będę musiała :/, chyba, że jakieś usprawiedliwienie znajdziecie ^.^). Wilki, które napiszą swoje opowiadania, będę odhaczała z tej listy. Chyba, że są nieobecne :p, to wtedy napiszą, jak wrócą :3 O to ona:
 Wadery ~
  • Grace
  • Samantha
  • Ila
  • Melody >>>klik<<<
  • Ceivira >>>klik<<<
  • Ecclesia
  • Telara >>>klik<<<
  • Diamond
  • Arisa
  • Emma >>>klik<<<
  • Katherrine
  • Hamona
  • Ignis
  • Hazel >>>klik<<< >>>klik<<<
  • Ethel >>>klik<<<
  • Isabel
  • Dezessi
  • Danerys
  • Ewrani
  • Syea
  • Blair
Basiory ~
  • Aventy  >>>>klik<<<
  • Veyron
  • Cyndi >>>klik<<<
  • Ghost >>>klik<<<
  • Death
  • Cobalt >>>klik<<<
  • Matt >>>klik<<< >>>klik<<<
  • Serine
  • Sperrk
  • Cole >>>klik<<<
  • Day >>>klik<<<
  • Ryan >>>klik<<<
  • Cosmo >>>klik<<<
  • Nero
  • Lost
  • Will
  • Ethan
  • Whites >>>klik<<<
  • Cedrik
To chyba na tyle... mam nadzieję, że wszyscy się wyrobią :3 Pytania piszcie w komach i na pw :>
hayden

czwartek, 28 maja 2015

Od Sperrka CD. Ignis

-Ignis..? Ty serjo lubisz być zawsze sama? Nie chcesz mieć znajomych? Ja nie chcę być sam lubię cię wię sobie nie pujdę!- powiedziałem czując coś dziwnego.
-Nie musisz. Łaski bez.- powiedziała sucho.
-Nie odstraszysz mnie.- powiedziałem.
-Zakłąd?- zasmuciłą się.
Przygotowałem się i zmieniłem się w ducha.
-Nie uznaję hazardu.- wymigałem się.
Prychneła.
-Nie chcesz mnie widzieć? Słyszeć?- zapytałem się.
-Nie.- powiedziałą stanowczo.
-Tak się stanie.- zauwarzyłąm jak jej oczy zaczynają się „pocić”.-Będę na drzewie.
Podfrunołem na jedną z gałęzi. Trochę mi się nudziło więc zaczołem gadać ze sobą w myślach:
-Hej.
-Hej.
-Co tam u ciebie słychać?
- A nic wiszę sobie na drzewie, bo moja ulubiona wadera nie ma nastroju... A u ciebie?
-Ehh... To samo!
-No popatrz!
-Śmieszne nie?
-No masakrycznie.
-Chyba do niej zejdę i jej powiem prawdę...
-Cicho bądż! Po co ja z tobą wogule gadałem?!
-Pa...
-Nara.
Siedziałem sobie chyba pół godziny na tej głupiej gałęzi. Więcej już nie wytrzymam! Zeszłem wolno.
-Przepraszam cię!- zaczołem cicho.-Nie dam rady dłurzej! Muszę słuchać lub mówić!
-Pogadaj ze sobą- zdziwiła się.- ciekawe zajęcie.
-No gadałem, ale kazałem mu się zamknąć. Strasznie wkurzający gość. On chyba ma ADHD!- zaśmiała się, razem ze mną.
Patrzyłem na jej twarz i chyba się zakochałem, w jej enigmatycznej postaci, w jej uśmiechu i wytrzymałości. Tylko jak jej to powiedzieć... ja nie lubię nic ukrywać!
-Hej... Ignis?
-Co?- już miała przyjemniejszy głos.
-No ja ten... Mam... Chcę... Ja...- jąkałem się.- Ty... pomyślałem. Kórczę!- popatrzyła się na mnie.-Zakochałem się w tobie...
-Eeeeeeee.....- gały jej wyleciały z orbit.
 Usłyszeliśmy straszmy chuk! To Był.....!

<Dramaturgia jest? Zaskoczysz mnie?>

Od Dezessi CD. Veyrona

Stałam jak wryta. Co to jest!? Troll? Tu?! O matko! Muszę coś zrobić! Nie mogłam zebrać myśli... usłyszałam czyjeś kroki. Odwróciłam się i zauważywszy Veyrona warczącego i obnażającego zęby. Poszłam za jego śladem. Skopiłam się i wysunęłam z pod ziemi kamienie jak sztylety. Veyron je zmroził.
-Coś ci jest?- zapytał.
-Nie... dzięki.- nagle poczułam, że muszę coś powiedzieć.- Poradziłbym sobie sama. Tylko nie wiedziałam, że coś takiego tu jest.
-Aha..- przeciągną sarkastycznie.- lepiej uważaj.. to mam mózg i wpadnie na pomysł by to okrąrzyc.
-Wiem.-spuściłam głowę.- Zaraz to załatwię.
-To ja popatrzę...- prychnął.
Chciałam mu już coś odpowiedzieć, ale się powstrzymałam. Patrzył się na mnie przyjaźnie. Wyszczerzyłam zęby w uśmiech i stwierdziłam, że show czas zacząć.
-A czego Trolle nie lubią?-zapytałam.- Dobra bez podpowiadania.
Podeszłam bliżej. Popatrzyłam się uważnie na trolla który okrążał ostrza. Spojrzał na mnie i zakipiał złością. Pomyślałam, że żywioły będą najlepsze do obrony i ataku. Zmusiłam wiatr by zawiał teatralnie. Rośliny by korzeniami związały nogi trolla. Kamienia i skałą by rozstąpiły się w fosę, wodą kazałam ją wypełnić, ogniowi tryskać spod nóg trolla.
-Jak mi idzie?- wiedziałam, że troll jest unieszkodliwiony.- Czy może to za mało?
-I będziesz go tu trzymać żywego na wieki?- zmartwił się.- Biedak...
-Zobaczymy...- w tej chwili ogień przestał strzelać, rośliny rozwiązały więzy, woda wypłynęła  z fosy.- Zaczekaj... lepiej skrócić mu żywot czy umieścić w kamiennej klatce pod ziemię na wieczność?
-Ja nie wiem... co lepsze?- zaśmiał się.
-Ja bym wolała siedzieć pod ziemią chyba, że bez fajnych wilków... to zginięcie jest lepsze...- roześmiałam się.
 Umieściłam trolla w klatce z kamienia. Spuściłam w głąb ziemi, a tam skały ostre jak miecze dokończyły..
Veyron przyglądał mi się uważnie.
-Co tam?- spytałam bez celu.- Coś cie gryzie?
-Nic ciekawego i nie. A u ciebie?
-Wporzo! Coś tak spochmurniał?! Obraziłeś się? Wstałeś lewą nogą?
Zauważyłam, że źrenice mu się powiększyły. Po chwili usłyszałam ryk pumy, skok Veyrona i... kurz...
Skąd się ona wzięła? Usłyszałam piski i jęki. Chciałam przejąć umysł pumy, ale nie mogłam się skupić końcu to zrobiłam. Zauważyłam oczami pumy krew... łapę, kły i ciemność. Odepchnęło mnie od jej umysłu.
-Veyron?!- krzyknęłam zdesperowana.- Proszę żyj! Nie znam nikogo jak ty! Błagam!

<Czy jest odpowiednie napięcoie? :-P>

Od Ewrani CD. Whitesa

Czemu tak trudno nawiązać z kimś kontakt? Ehh.. o tam ktoś siedzi! To chyba basior. Nareszcie jakaś żywa dusza!
-Cześć!- podeszłam szybko.- Jak się nazywasz? Ja jestem Ewrani. Czy chciałbyś się zaprzyjaźnić? Proszę jestem tu trochę nowa i nikogo nie znam!- chyba za burzo na raz.
-Hej!- wybąkał niepewnie.- Ja jestem Withes. Też jestem nowy i szukam kolegi lub koleżanki...
-O to świetnie!- ucieszyłąm się.- Ja nieznam wszystkich wwoich mocy i chciałam je odkryć, ale nie wiem czy chce Ci się mi pomuc.
-Jasne, że pomogę! Ja też chce odkryć resztę moich mocy. Pomożemy sobie nawzajem!- wymyślił.
-Genialne!
Ustaliśmy co narazie wiemy o swoich mocach. Postanowiliśmy sprawdzić czy czasem nie mamy mocy związanej z rzywiołem wody więc poszliśmy nad wodę. Potem na łąkę. Masa czasu na nic! Pomyślałam, że może inni w watasze mają pomysły. Tylko kogo tu zapytać?! Ojca? Odpada! Pierwszą lepszą osobę.
-Ty się zapytaj.- zaczeliśmy się przyjacielsko kłucić.
-Nie. Ty!- krzyknoł.
-Nie! Ty musisz!
-Nie! Ty!
-Tak ty!
-Ehhh... ja się niezapytam!
-No wiesz!? Ja też się niezapytam.
-To co robimy? Zgłodniałem...
-Ja też... Zapolujemy.
-Kto pierwszy!- krzykną.
-Ej!
Biegliśmy szybko, ale on szybciej (w końcu miał specjalną moc). Odebrałąm mu ją częściowo. Już niebył tak szybki i pewien siebie. Siedziałam mu na ogonie gdy zniknoł! Przypomniałam sobie jego moce. Włączyłam obronę na inne moce. Już mnie nie będzie mugł kontrolować.
-Asians.- zawołałam władczo.
Zjawił się mój osobisty duch.
-Czy widzisz młodego basiora?
-Tak...- odpowiedział zchrypniętym głosem. Pojawiło się też echo.- Chcesz znać jego ppołożenie. Jest za tym drzewem.- wskazał palcem pobliskie drzewo.
-Dziękuje. Pozdrów mamę...- wzruszyłąm się, ale wruciłąm do poszukiwania kumpla.
Podeszłam do drzewa.byłam szkolona przez najleprzych w sztuce łowienia. Nie ma szans, że druga coś złapię. Słyszę nawet króliki biegające blisko granicy terytorjum.
-Wem gdzie jesteś. Jakbyś się nie starał nie masz szans.- stwierdziłam.
 Usłyszałam kroki sarny położonej kilkaset metrów odemnie. Poczułąm zapacz i ruszyłam prawie bezszelestnie. Już byłam przy przyszłej ofiarze gdy... obruciła się w moją stronę i zaczeła biec. Ja na nią też się rzuciłam. Zmieniła kierunek. Biegła w stronę Withesa. Zaczełąm rozumieć. Skoczyłąm kilka razy i już kilka cm by dosięgnąć łani. Udało się, ale nie tylko mnie. W tym samym czasie skoczyliśmy i złapali łanię. Miał szczęście! Zabiliśmy ją. I zjedliśmy.

<Podoba się? :D>

sobota, 23 maja 2015

Od Blair CD. Cole'a

Pędziliśmy w stronę lasu. Jednak pantera była szybsza i stanęła prosto przed nami. 
-No, to teraz albo oddacie to pióro, albo was zabiję.
-Oho, już się boję, jak mnie będziesz rozszarpywać tymi swoimi nędznymi pazurkami koteczku. - odparłam sarkastycznie.
-Czemu tylko do mnie gadasz cholerna dziewucho?! Czemu mnie nie atakujesz?! - powiedziała najwyraźniej zdenerwowana pantera.
-Po pierwsze: mówisz do mnie ''dziewucha'' już drugi raz i się powtarzasz, a po drugie: za te wyzwiska to mogę Ci jedynie powiedzieć "dzięki", bo nie robią one na mnie wielkiego wrażenia.
Pantera nie zauważyła jak przemknęłam obok niej. Byłam już za nią i... Wyrwałam jej kilka piór.
-Blair! Uważaj! - krzyknął Cole.
 Nędzne kocisko rzuciło się na mnie.
-Zabiję Cię od razu!
-Ojj... Nie byłabym tego taka pewna...
Wbiłam swoje ostre jak brzytwa pazury w jej szyję. 

<Cole? Oczywiście, że możesz tak do mnie mówić ^^>

piątek, 22 maja 2015

Od Ignis CD. Sperrka

- Na trzy będziesz mógł otworzyć oczy. Raz, dwa… Trzy! – powiedziałam za śmiechem.
Basior otworzył oczy. Piękna, wodna kraina stała teraz przed nim otworem. Zielona trawa wyglądała miło i zachęcająco, a czysta woda, lecąca z wysokiego wodospadu prosto do wielkiego jeziora, zdawała się wręcz zapraszać do kąpieli. Nawet szare i skaliste zbocze dodawało piękna całości.
- Kto ostatni w wodzie, ten zgniłe jajo! – wykrzyknęłam i wystrzeliłam spośród drzew w stronę jeziora.
- Ej, to nie fair! – krzyczał za mną Sperrk. Mimo to nie mógł powstrzymać śmiechu. Zresztą ja również.
Wskoczyłam do jeziora. Chłód wody przyjemnie objął moje ciało. Słońce grzało niemiłosiernie.
Patrzyłam, jak basior energicznie wskakuje do wody. Mięśnie jego ciała naprężyły się, widziałam dokładnie każdy ich ruch. Później, wielki plusk zmącił ciszę. Kropelki wody trysnęły na wszystkie strony, słyszałam swój śmiech. I nagle, w tej właśnie chwili, wspomnienia uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Rozum krzyczał oskarżycielsko: „Jak możesz się śmiać? Nie pamiętasz, ile było złych chwil? Jak możesz być szczęśliwa, kiedy twoi rodzice nie żyją, a brat jest na skraju śmierci?!”
Zamilkłam. Cisza otoczyła mnie jak gruby kokon. Widziałam, że Sperrk coś mówi, chyba lekko zmartwiony. Znowu wszystko psułam.
Nie słyszałam jego słów, nie czułam zimna wody wokół mnie. Byłam tam, widziałam wszystko, ale… Nie mogłam w tym uczestniczyć. Przyglądałam się tej scenie, jakby mnie w niej nie było. Nie, nie tak. Jakbym nie była w niej na właściwym miejscu.
Odgarnęłam te myśli od siebie. Dlaczego choć przez chwilę nie mogłam o tym zapomnieć? Tylko chwilę.
Nieswojo wyszłam na brzeg. Wróciłam do rzeczywistości, odsunęłam myśli na bok. Basior przysiadł obok mnie.
- Hej, co się stało? – spytał.
- Nic. – odparłam. – Ja chyba… Nie nadaję się na zabawę.
- Nie mów tak. – mruknął Sperrk. – Każdy się nadaje.
- Nie ja. – odparowałam. – Tylko nie ja.
Basior zerknął na mnie z powątpiewaniem.
- Przecież przed chwilą…
- Znajdź sobie kogoś innego. – przerwałam mu. – Z kimś innym spędzaj czas, rozmawiaj, baw się. Z kimkolwiek tylko nie ze mną.
- Czemu? – zapytał skołowany.
- Bo ja nie potrafię być szczęśliwa. Nie chcę, by cię to dołowało.
- Ależ mnie nie…
- I jestem samotniczką! – wybuchłam. – A więc zostaw mnie samą. – dodałam szeptem.
- Ale…
- Proszę. – podniosłam na niego błagalny wzrok. – I przepraszam. Naprawdę lepiej będzie jak zaprzyjaźnisz się z kimś innym.
Położyłam się na trawie, odwróciłam łeb w przeciwną stronę do basiora. Nie chciałam patrzeć jak odchodzi. Jak znowu wszystko popsułam.

<Sperrk? Co zrobisz?>

Od Cole'a CD. Blair

- Wiesz co? - popatrzyłem na waderę z chytrym uśmieszkiem.
- Hm?
- Może skakanie z klifu byłoby całkiem fajnym pomysłem. - poruszyłem brwiami.
- No wiesz? - wadera pacnęła mnie w głowę.
- Hej! A to niby za co? - zaśmiałem się.
- Za jajco! Będę robiła co mi się podoba, ale sama przeanalizowałam swój tekst i stwierdzam, że... - urwała. Jakieś dziwne, błyszczące się coś opadło na jej nos. Krzyknęła i cofnęła się.
- Ej, ej, ej... spokojnie. To tylko pióro. - podniosłem przedmiot, aby lepiej mu się przyjrzeć. Wtedy spostrzegłem coś dziwnego. To pióro było złote. Błyszczało i mieniło się. Blair podeszła do mnie.
- Ho, ho, ho! Co to za zdobycz, panie znalazco? - spojrzała na mnie.
- Hmpf... nie wiem. Nie jest moje. Pewnie jakiś ptak je zgubił...
- Kogo nazywasz ptakiem?! - usłyszałem nagle za sobą głos. Odwróciłem się na pięcie. Zobaczyłem panterę. Ale... jakąś dziwną panterę. Miała wielki ogon w paski i gigantyczne, czarne, przywodzące na myśl bezksiężycową noc skrzydła.
- Kto ty jesteś? - zapytała ze zdziwieniem wadera. Pantera wzbiła się w powietrze obnażając kły.
- Ta wiedza nie jest ci potrzebna, dziewucho. A teraz oddawajcie to pióro! Jest moje! - warknęła kierując na nas swoje mordercze spojrzenie.
- Nie może być twoje, za pozwoleniem, bo twoje pióra są czarne. - stwierdziłem.
- Nie interesuj się! Natychmiast oddawaj to co trzymasz w łapie, albo rozszarpię was na strzępy! - ryknęła.
- Zaryzykuję i odmówię - uśmiechnąłem się grzecznie mrużąc oczy. - A teraz pora na nas...
Wymieniliśmy z Blair porozumiewawcze spojrzenia.
- Wiejemy! - krzyknęliśmy jednocześnie puszczając się pędem w stronę lasu.

<Blairy? Mogę tak do Ciebie mówić? :3>

wtorek, 19 maja 2015

Od Ceiviry CD. Serine'a

Przybliżyłam się do okna, położyłam łapy na okiennym parapecie, wyprężyłam się niczym kot i śpiewałam jeszcze mocniej. Emocje przenikały mnie wzdłuż i wszerz - zarówno te pozytywne jak i negatywne. Nagle na balkonie ujrzałam Serine'a. Nieopodal niego stała jak zwykle dumna Chance w towarzystwie nieznanego mi basiora. Bardziej interesował mnie jednak zielonooki wilk. Trwał w bezruchu, zasłuchany. Wtem zdała sobie sprawę, kogo on tak naprawdę słucha. Mnie... Moja pieśń sprawiała, że więzy, jakie zarzuciła na niego beżowa wadera, zaczęły pękać. Skupiłam się maksymalnie i wszystkie dźwięki przelałam na Serine'a. Dostarczałam mu same pozytywne emocje - miłość, poświęcenie, radość, szczęście, nadzieję i wiele innych. Byłam pewna, że za chwilę go odzyskam. Nagle ujrzałam jasny strumień światła, lecący w moją stronę. Padłam na ścianę i bezwładnie osunęłam się na ziemię. To była Chance... Musiała przejrzeć moje zamiary. Podeszła do mnie. Już szykowała w łapie potężną kulę energii, ale wtem usłyszałam trzepot skrzydeł. Osłonił mnie nieznany mi basior, który jeszcze chwilę temu rozmawiał z tą podłą kreaturą. Wystrzelił w kierunku wadery strumień czarnej materii. Ta spojrzała na niego z nienawiścią.
- Jeszcze będziesz tego żałował... - wysyczała i zostawiła nas w spokoju.
Byłam kompletnie zdezorientowana. Nie wiedziała, co się wokół mnie dzieje. Zobaczyłam wyciągniętą w moją stronę łapę. Chwyciłam ją.
- Mam nadzieję, że nie zrobiła ci krzywdy - powiedział ciepłym, magnetyzującym głosem, uśmiechając się nieznacznie.
- Nie... Ona i tak nie jest w stanie bardziej mnie zranić. Najgorsze już zrobiła... - odparłam smutnym głosem.
- No, tak. To przecież jej główny cel - upokarzać, sprawiać ból, bawić się uczuciami, nękać i doprowadzać do szaleństwa. Jeszcze nigdy nie spotkałem wilka, który aż tak cieszyłby się z nieszczęścia innych. Przykro mi... - odrzekł, kładąc mi łapę na ramieniu.
- W porządku, jakoś daję sobie radę. Dziękuję za uratowanie życia. Gdyby nie ty, to już by mnie tu nie było - odparłam.
- Nie ma za co. Zawsze do usług. Mam na imię Caine - przedstawił się.
- Ceivira, ale skoro już mnie ocaliłeś, możesz mówić do mnie Cei - uśmiechnęłam się lekko.
- Słyszałem twoją pieśń - powiedział cicho.
Spuściłam głowę. Nie pomyślałam, że w zamku może być ktoś jeszcze oprócz Chance, Serine'a, Zaheera i Rorelle. Może to nie był dobry pomysł... Odwróciłam się i napotkałam na jego płonące ogniem oczy. Wyrażały tęsknotę, nadzieję. "Dlaczego?" zabrzmiało w mojej głowie.
- Twój głos... Słyszałem go już gdzieś, już kiedyś się spotkaliśmy - powiedział, jakby chciał, żebym potwierdziła jego słowa.
- Przykro mi, ale nie znam cię. Widzę cię pierwszy raz w życiu, przysięgam... - zaczęłam się go trochę bać.
Miałam dość toksycznych, zadufanych w sobie wilków, opętanych jakąś okrutną żądzą. Odsunęłam się na nieznaczną odległość. Miałam w pogotowiu przygotowany strumień dźwięku.
- Ej, nie bój się mnie. Chcę ci pomóc. Wiem, jak możesz odzyskać Serine'a - powiedział, unosząc łapy w geście pokoju.
Dosłownie wryło mnie w ziemię. Czy to może być prawda? Czy istnieje choćby cień szansy?
- Co za chcesz? - zapytałam nieufnie.
- Nic - odparł cicho.
To słowo zaczęło rozbijać się w moich uszach i głowie na tysiące małych części. Czyżby los wreszcie się nade mną zlitował? 
- Skąd mam wiedzieć, że mnie nie oszukasz, że nic złego mi nie zrobisz? - dopytywałam.
- Gdybym tego chciał, już dawno padłabyś martwa. Po co miałbym cię ratować?
Miał rację. Postanowiłam wysłuchać jego wersji.
- Jaki znasz sposób? - zadałam ostatnie pytanie.
- Musisz zginąć z ręki Serine'a. To jedyny sposób - powiedział spokojnie, jednak z pewną obawą w głosie.
Złość wezbrała we mnie z niewiarygodną szybkością. Zaczęłam okładać Caine'a kolejnymi strumieniami dźwięku. Ten mnie nie atakował, a jedynie się bronił, jakby wiedział, iż muszę się wyładować.
- Kłamiesz! - wrzeszczałam na cały głos.
Kiedy totalnie opadłam z sił, zalałam się łzami. Basior podszedł do mnie, objął niepewnie i rzekł:
- Mówię prawdę. Mogę to udowodnić. W tym zamku istnieje jedna z największych bibliotek na całym świecie. Jest tam księga, która potwierdzi moje słowa.
- Dobrze, pójdę tam z tobą i udowodnisz mi, że masz rację - odparłam cicho, ocierając łzy.
Przeszliśmy przez plątaninę korytarzy, po czym otworzyliśmy ogromne wrota i wkroczyliśmy do czytelni. Moje wrażliwe uszy usłyszały znajome głosy.
- Zaheer? Rorelle? Jesteście tu? - zawołałam.
Wtem zza jednego z regałów wyłoniły się dwa znajome pyski. Ich wzrok od razu skierował się na Caine'a. Szczególnie Zaheer nie zapałał do niego sympatią.
- Kto to jest? - powiedział nieco zbyt oskarżycielskim tonem.
- To jest Caine. Chce nam pomóc. Wie, jak uratować Serine'a - odparłam cicho.
- Muszę znaleźć tylko odpowiednią książkę - dodał basior.
W napięciu patrzyliśmy jak Caine przemieszcza się pomiędzy poszczególnymi regałami. Wyciągał poszczególne tomy, ale za chwilę odkładał je na półkę. Miotał się w kolejnych rzędach. Wydawało mi się, że nie wiedział, czego właściwie szuka. Wreszcie jednak wrócił do nas z grubą, ciemnozieloną księgą, ozdobioną złotymi ornamentami. Postawił ją na mosiężnej podstawce i zaczął przewracać kolejne strony. Zatrzymał się na obrazie przedstawiającym wilka, który jedną połowę ciała miał zabarwioną białym kolorem, a drugą zaś czarnym.
- Kiedy wilk się rodzi, dostaje dwie dusze - jedną dobrą, drugą złą. W ciągu swojego życia podejmuje różne decyzje, popełnia błędy, świeci triumfy. Jeśli postępuje sprawiedliwie i kieruje się dobrą stroną, jego zła dusza trafia do Krainy Zagubionych Dusz. Jeśli zaś jest cyniczny, bezwzględny i egoistyczny, dzieje się odwrotnie. Z zależności od tego, która dusza znajduje się obecnie w krainie, wilk po śmierci trafia do Góry bądź na Dół. Wszystko dzieje się w myśl słów prastarej kapłanki: "Natura, której nie uzewnętrzniasz, odchodzi i na niewidzialnym dla nikogo cmentarzu dusz, toczy swój nędzny żywot." Jakiś czas temu w krainie pojawiła się nowa, dobra dusza. Byłam jednak inna niż wszystkie. Reszta wydawała się przeźroczysta, a ta wyglądała tak, jakby przybyła razem z ciałem. Oznaczało to, że ktoś odważył się zaburzyć porządek i złamał zasady - powiedział Caine, nie odrywając wzroku od księgi.
- Jakie zasady? - zapytałam.
- Nikt nie może przy użyciu czarnej magii wpływać na los innego wilka. Chance dopuściła się okropnej rzeczy - zabrała Serine'owi dobrą duszę, a teraz próbuje wykorzenić z niego tę złą.
W jego głosie było słychać drwinę i kpinę.
- Zaraz, czy to jest w ogóle możliwe? - zastanowiłam się.
- Ona jest przekonana, że tak. Myśli, iż w ten sposób uzyska nad nim pełną kontrolę. Nawet nie wie, jak bardzo się myli... Niektóre księgi zawierają błędy, a ta, która wpadła w łapy Chance, również ma pewien mankament.
- Jaki? - zawołaliśmy prawie chórem.
- Napisane jest, iż dzięki starożytnemu kamieniowi uzyska pełną władzę nad nim, wykorzeni go z uczuć, odbierze wspomnienia. Myli się. Prastara kapłanka o takiej utajonej duszy powiedziała tak: "Ta z dusz, którą chowasz pod czarnym płaszczem, staje się dzika i nieokiełznana i daje o sobie znać w najmniej spodziewanym momencie". To właśnie zrobi Chance - zamaskuje złą cząstkę duszy Serine'a, ale nie pozbędzie się jej i właśnie dlatego musimy to wykorzystać - oznajmił pewnym tonem.
- W jaki sposób?
- Jest pewna, że Serine będzie jej słuchał we wszystkim, spełni każde jej polecenie. Owszem, będzie to robił, ale do pewnego momentu. W sytuacji podbramkowej ujawni się jego zła strona i wtedy to ona zadecyduje, a my musimy tylko dopuścić do tego, aby się pojawiła.
Caine przewracał kartki i w końcu zatrzymał się na jednej z nich.
- Plan jest następujący. Cei, musisz sprowokować Chance, zacząć okładać ją ciosami, magią, wszystkim, co masz i wtedy... - zaczął.
- Nie zgadzam się. Zrobię wtedy krzywdę Serine'owi. Oni są połączeni... - przerwałam mu.
- Cwana jest, ale to ją zgubi. Kiedy ujawnisz zło w nim tkwiące, więź się zerwie, bo on przestanie być posłuszny. Mogę mówić dalej?
Skinęłam głową.
- A więc, ona ma uwierzyć, że chcesz ją zabić. Wtedy do akcji wkroczy Serine. Z pewnością skorzysta z jego pomocy. Wówczas nie możesz się zawahać. Musisz próbować z nim walczyć, ale nie za bardzo. Atakuj, ale nie z pełną mocą. Broń się, ale nie za wszelką cenę. Trzeba dać mu pole do popisu, pozwoli mu się rozjuszyć. W momencie kulminacji wyjdzie z niego zła dusza i wtedy musisz dać się uśmiercić. Potem użyje swojej mocy i przeniosę cię z duszą i ciałem do krainy. Znajdziemy duszę Serine'a, a ty przekonasz go, żeby wrócił. Uważaj jednak, bo to nie będzie łatwe. Gdy ci się uda, teleportuje was dwoje spowrotem do normalnego świata - odrzekł.
- No, dobrze. Zgadzam się... - westchnęłam.
- Pamiętaj, że jako żyjąca wadera, nie możesz przebywać tam wiecznie, inaczej naprawdę umrzesz - ostrzegł.
Przestraszyłam się jego ostatnich słów. Zastanawiałam się, czy to w ogóle ma sens, ale wtedy mój umysł przeszyła jedna myśl. Bez Serine'a moje życie i tak nie ma sensu, więc jeśli to jest moje jedyna szansa, muszą ją wykorzystać.
- Rozumiem, ale jestem gotowa - powiedziałam pewnie.
- Świetnie, trzeba zacząć jak najszybciej, ale pamiętaj. Ani na chwilę nie możesz wypaść z roli. Chance musi uwierzyć w to, że chcesz ją zabić, musisz płonąć nienawiścią. W stosunku do Serine'a zachowuj się tak samo. Trzeba go wytrącić z równowagi - dodał.
Westchnęłam. Zdałam sobie sprawę, ze mogę nie podoła temu wszystkiemu...
***
Wszelkie niepochlebne epitety, kierowane do wilka o imieniu Serine w tym fragmencie zostały wstawione dla jego dobra. Proszę to uwzględnić...
Zmierzałam do wyznaczonego miejsce z podniesioną głową. Byłam bojowo nastawiona. Wreszcie dotarłam na miejsce. Zaraz przy skalnej ścianie ujrzałam Chance i Serine'a. Od razu poczęłam wręcz biec w ich stronę. Gdy znajdowałam się wystarczająco blisko, przykułam waderę do muru falą dźwięku. W moich oczach malowała się złość i chęć zemsty.
- Czego chcesz? - wychrypiała.
- Twojej śmierci - wysyczałam pewnie.
Dodatkowy efekt sprawił, iż te słowa krążyły po głowie Chance jak najęte. Mimo to zaśmiała się drwiąco.
- Zabić? Myślisz, że uwierzę w to, iż poświęcisz życie Serine'a dla jakiejś tam zemsty? Śmieszna jesteś - rzekła kpiąco.
Przykułam ją jeszcze mocniej i zacisnęłam swoją łapę na jej gardle.
- Nie interesuje mnie to! Nienawidzę cię! Chce, żebyś zniknęła na zawsze, rozumiesz?! Odejdź z tego świata, zabierz go ze sobą do grobu, proszę! Tylko tam jest wasze miejsce - wysyczałam z wściekłości.
Błysk strachu przeleciał przez tęczówki Chance, ale za chwilę zniknął. To dodało mi pewności siebie.
- Jesteś dobrą aktorką, jednak to nic ci nie da. Nie wierzę, że teraz on nagle stał się dla ciebie obojętny. I tak mnie nie zabijesz. Jesteś na to zbyt słaba, kochana - powiedziała, uśmiechając się.
- Założymy się?
Mój wzrok był zawadiacki, jak u największej przestępczyni. Przycisnęłam ją jeszcze bardziej. Jedna z moich łap zaczęła lśnić dźwiękową esencją. Ta rosła z każdą sekundą. Odsunęłam łapę, a potem powolutku zbliżałam ją do pyska Chance. Wreszcie zatrzymałam się przed samym nosem, jednak dźwięk szedł dalej. Wdzierał się do jej głowy, uszu, płynął w jej żyłach. Gdy już opanował całe jej ciało, zaczęłam zwiększać głośność, częstotliwość i jego wysokość. Słyszała teraz i czuła rozdzierający wnętrzności pisk. Strach na dobre zagościł w jej oczach.
- Jaki to piękny widok patrzeć, jak się boisz, upajać się twoją klęską. Wiesz, posiedziałabym jeszcze trochę, ale nie mam czasu. Napięty grafik, pewnie rozumiesz. Dlatego nie zajmę ci wiele czasu - zaczęłam lekko i zwiewnie, ale po chwili mój głos zmienił się w bardziej ostrzejszy, pełen nienawiści i pogardy:
- Pożegnaj się z życiem, Chance, bo już za chwilę stracisz je bezpowrotnie.
W tym momencie dźwięk wkroczył w kulminacyjną fazę. Wadera wrzeszczała i wiła się z bólu. Wtem odczułam szarpnięcie. Upadłam kilka metrów dalej na kamieniste podłoże. Wstałam po chwili, udając wściekłość.
- Jak to możliwe?! - wrzasnęłam.
- A no widzisz. Serine zrobi wszystko, co mu każę, nawet jeśli będzie odczuwał niemiłosierny ból - odezwała się dumnie.
Zbliżyłam się do niej i już miałam rzucić kolejną wiązkę dźwięku, gdy poczułam ostre pchnięcie. Upadłam na kamieniste podłoże. Złość we mnie buzowała. Szybko wzleciałam w powietrze. Zaczęłam okładać Serine'a dźwiękowymi kulami, ale za każdym razem chybiłam. Musiałam się skupić. Wreszcie ogromna ilość materii trafiła w wilka. Zatrzymał się zaraz na kamiennej ścianie. Przycisnęłam go łapą tak jak Chance. Oczy płonęły mi nienawiścią. Nie znosiłam tej zimnej i pustej wersji Serine'a. Wnet poczułam łamanie w kościach. Upadłam. Syczałam z bólu. Basior przystanął koło mnie i torturował jeszcze bardziej.
- Stój! - wrzasnęła Chance - Ja chcę ją zabić.
Po tych słowach zaczęła powoli stąpać w moją stronę. To była moja szansa.
- Będziesz tak stał jak słup soli?! Chcesz do końca życia być wilkiem na posyłki i słuchać kogoś takiego jak ona? Przecież bez problemu mógłbyś nią zawładnąć. Przecież to takie proste omotać innych! Tobie wychodzi to wspaniale! - rzekłam z irytacją i wściekłością, po czym dodałam prowokująco:
- No, dalej! Zabij mnie. Wiem, że tego pragniesz! Użyj swoich mocy, no już! Zakończ moje nędzne życie, a ja dopadnę cię nawet z otchłani piekła.
Nie podziałało. Nadal widziałąm tylko te kamienne oczy bez żadnego wyrazu. Postanowiłam inaczej do tego podejść.
- Nienawidzę cię Serinie. Jesteś największą porażką mojej egzystencji i pomyśleć, że dałeś się zmanipulować takiej prostej waderze... Zobacz, jaki jesteś słaby, bezsilny, uwięziony i nawet nie możesz się wydostać! Tylko do tego się nadajesz, żeby służyć takim jak ona! - ostatnie słowa wykrzyczałam mu najgłośniej, jak potrafiłam. 
Wtem ujrzałam wściekłość. Przejechał łapą po moim policzku, zostawiając trwały ślad, a potem był już tylko ból... Kości łamały mi się, a ich odłamki przecinały tętnice, żyły, wnętrzności... Krew krążyła w tę i z powrotem. Uniosłam się w górę i zaraz opadłam gwałtownie. Z pyska wypluwałam czerwoną maź. Ruda kałuża rozlała się wokół mojego ciała. Kątem oka dostrzegłam załamaną Chance. Zmierzała w moją stronę, chciała mnie dobić, ale otoczyła mnie czarna bariera. Poczułam czyjąś łapę na pysku.
- Cei, wszystko będzie dobrze. Zaraz nas przeniosę. Po prostu zamknij oczy - usłyszałam ciepły głos Caine'a.
Nagle odczułam spokój. Mimowolnie zacisnęłam powieki i udałam się wraz z czarnym basiorem w podróż do Krainy Zagubionych Dusz.

<Serine? Przeszłam chyba samą siebie... xD>

sobota, 16 maja 2015

Od Emmy CD. Cole'a

- Taa, racja, trochę za późno – powtórzyłam ironicznym tonem. – Czego od nas chcesz?
Stwór bardzo podobny do tych poprzednich, tylko znacząco od nich większy. Jego kły ostre jak noże odbijały światło księżyca. Z jego ust ciekła zielona ślina, oczy jarzyły się zielonym blaskiem. Zielonym, nie żółtym.
- Waszej krwi… - odpowiedział złowieszczo i oblizał ohydne wargi.
Myślałam dość trzeźwo. No, dobra, tak na wpół trzeźwo. To może tłumaczyć, czemu po chwili wypowiedziałam te słowa:
- Moja krew aktualnie jest użytkowana przeze mnie i tak jakby jest mi potrzebna. Nie oddam jej.
- Ależ nie całej krwi… Tylko trochę… By czegoś dokonać…
- Niby czego? – W głowie zaczęło mi okropnie łupać. Poczułam, że zaraz zabraknie mi tlenu.
- Czegoś… - Oddech paskudy był obrzydliwy. Na sam jej zapach zachciało mi się zwymiotować.
- To coś jest wam potrz… - zaczął Cole, ale ja mu przerwałam.
- Po prostu dajcie nam spokój!
Z moją głową było coś zupełnie nie tak. Bolała okropnie, chciała więcej tlenu. Nagle poczułam ogromną potrzebę wejścia do wody.
Rozejrzałam się obłędnie. Dostrzegłam odbite w wodzie księżycowe światło niedaleko nas. Bez chwili zastanowienia pobiegłam w tamtą stronę.
Wskoczyłam do wody. Była lodowata oraz brudna jak ścieki. Nade mną świeciło rozpromienione słońce. Czekaj, jak to słońce?
Żar lejący się z nieba był istną torturą. Woda w ciągu pięciu sekund zdążyła się porządnie nagrzać.
Chciałam z niej wyjść, nie było jednak jak. Woda wyparowała, a ja zostałam w pokrytym suchym piaskiem dole.
Skakałam tak długo, aż w końcu wyskoczyłam z ponurego dołka. Wokół mnie rozciągał się nieskończony bezmiar pustyni.
Gdzieś głęboko w mojej podświadomości zaświtała nadzwyczajna myśl, że to wszystko jest jakieś dziwne. Instynkt kazał mi biec na wschód.
Pobiegłam więc. Pustynny piach był nieprzyjemny i gorący w dotyku. Parzył moje łapy. Pot ściekał po całym moim ciele. Jego smród powoli doprowadzał mnie do szału.
Wody.
Zaczął dąć okropny wiatr. Przewracał mnie, nie mogłam utrzymać się na nogach. Piach dostał mi się do nosa, oczu…
Puff!
- Jeszcze przez chwilę będzie pod jego wpływem, ale niedługo się obudzi. Trzeba przygotować gar z lawą. – Do mojej świadomości dotarł znajomy głos bezlitosnego stwora o zielonych ślepiach.
Ja też zaczęłam jakby widzieć więcej. Ciemna pieczara, liny, krępujące moje ruchy, pełno tych dziwnych stworzeń. Ich błyszczące żółte oczy.
Zrozumiałam też słowa Zielonego.
Środki odurzające?
I nasenne?
Ta cała ich ślina była jakaś podejrzana.
Ale co z Colem?
Uciekł?
Uratował się?
A jeśli nie?
Co się tak właściwie stało?
Wszystko było halucynacją czy tylko część?
Jak odbiegłam on mógł pomyśleć, że uciekam!
Że go zostawiam!
Gdzie ja w ogóle jestem?
Wygląda to jak jakaś baza tych pokręconych stworzeń.
I co oni chcą mi zrobić?
Co chcą zrobić z moją krwią?
Gar z lawą?
Pytań i wątpliwości było mnóstwo, odpowiedzi żadnych. Mogłam się tylko domyślać. Ale domysły mogły doprowadzić mnie do wariatkowa. Za nic w świecie.
Pewne było to, że musiałam się stamtąd wydostać.
Pokryłam moje ciało cienką warstwą wody. Tworzyłam jej coraz więcej, nie pozwalałam jej jednak zwiększać swojej objętości. Woda była pod ogromnym ciśnieniem. Coraz trudniej było mi ją kontrolować.
„Jeszcze trochę.” – pomyślałam.
Właśnie w tej chwili Zielony odwrócił się, by sprawdzić czy nadal błądzę po pustyni nieświadomości. Zobaczył, że nie.
- Co ty kombinujesz? – syknął.
Nie mógł ujrzeć wody, wokoło nie było żadnego źródła światła.
Milczałam. Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Nie przez strach, lecz przez obawę, że mój jeszcze niegotowy ładunek wybuchnie.
- Nie chciało się iść z nami po dobroci, to się kończy w garze. – mruknął złowieszczo, ale się nie poruszył. Wbijał we mnie swoje jadowite ślepia.
„Jeszcze kilka sekund. Dasz radę!” – dodawałam sobie otuchy.
- Naszej paniusi nie chce się odzywać, co? – warknął.
Pięć.
Cztery.
Trzy.
Dwa.
Jeden.
Psyyyyyyyt!
Woda długo trzymana pod napięciem zwaliła z nóg łażące dookoła mnie stwory. Rozluźniła też moje więzy, bez trudu się z nich wydostałam.
- Łapać ją! – usłyszałam syk przemieszany z kaszlem Zielonego.
Kilka potworów zawarczało, jednak żaden się nie poruszył. Z korytarza zaczęły dobiegać bojowe kasłania. Nie zdołałam unieszkodliwić wszystkich. Musiałam uciekać.
Biegłam na oślep długim, ciemnym korytarzem. W prawo, w lewo, prosto, ostry zakręt w prawo, skrzyżowanie, w lewo. Wywrotka, łapa rozdarta o ostry kamień.
W końcu dotarłam do większej pieczary. Była ogromna i panowały w niej egipskie ciemności. Stwory widziały po ciemku. To koniec, ślepy zaułek, zero szans.
Łapa pulsowała z bólu, wiedziałam, że zostawiam ślady krwi. Stwory znajdą, wyczują, zabiją.
Osunęłam się pod ścianę. Moje serce biło jak szalone, straciłam resztki sił.
Nagle gdzieś w oddali pojawił się błysk. Ogień. Tylko kto go rozpalił?
W krąg światła wszedł jakiś wilk. Basior. Dobrze zbudowany, zwykła u wilków, biało-szara sierść. Dał mi znak, bym do niego podeszła.
Zrobiłam niepewny ruch, po czym podeszłam do niego zdecydowanym krokiem. Najwyżej mnie oszuka i co z tego? I tak już byłam trupem. Musiałam zaryzykować.
- Znam wyjście. Chodź za mną. – szepnął.
- Mogę ci zaufać? – spytałam podejrzliwie.
- Nie musisz. – mruknął. – Chcę ci tylko pomóc.
- Prowadź.
Decyzja była szybka i mało przemyślana. Basior wyprowadził mnie z pieczary i powiódł korytarzami do wyjścia.
Potem biegiem do lasu. I już byłam bezpieczna.
Blask słońca prześwitujący przez liście. Lekki, przyjemny wiatr. Swędząca i śmierdząca sierść.
„Muszę się umyć.” – postanowiłam.
Zerknęłam w stronę tajemniczego wybawiciela. Wbijał pusty wzrok w trawę.
- Dziękuję za pomoc. – odezwałam się oficjalnym tonem.
- Taa, nie ma sprawy. Jest tylko jeden mały problem: cuchniesz jak stare, niemyte skarpety.
- Wiem. – odparłam rozbawiona.
- Twoja łapa nie wygląda najlepiej. – odparł z troską.
- To nic, dam radę. – powiedziałam pewnie.
- Może ci pomóc?
Wpatrywał się we mnie szarymi oczami. Musiał być bardzo samotny.
- W porządku. – odparłam po chwili zastanowienia. – Ale najpierw znajdźmy jakieś jeziorko, dobrze?
- Jasne.
Powędrowaliśmy głębiej w las. W końcu znaleźliśmy idealne miejsce. Czysta woda, przyjemny cień.
Dokładnie wymyłam całe ciało oraz ranę.
„Trzeba będzie znaleźć coś, czym można byłoby ją opatrzyć.” - przemknęło mi przez głowę.
- Poszukam czegoś na łapę, okay? – zapytał wilk.
- Dasz radę?
- No pewnie.
Zauważyłam, że nasze wymiany zdań są jakieś dziwne. Suche, bez wyrazu. Tylko jeden raz było inaczej. Jak powiedział mi, że cuchnę.
Ułożyłam się na trawie. Powieki zaczęły mi się kleić. I nagle…
Cole!
„Co ja robię? Muszę go odnaleźć!” – Moje serce zaczęło bić szybciej, zmęczenie całkowicie zniknęło. Właśnie wtedy wrócił basior z kawałkiem czystej szmatki.
- Opatrzę ci ją.
- Dobrze, byleby szybko. – wymamrotałam gorączkowo.
- Coś się stało? – zapytał, obwijając mi łapę.
- Tak. Nie. Ja… - przełknęłam ślinę. Nie mogłam mu przecież wszystkiego wygadać! – Ja po prostu bardzo się spieszę. Przypomniałam sobie o czymś…
- Mogę ci jakoś pomóc?
Rana została zabezpieczona, mogłam ruszać na poszukiwanie.
- Nie… Raczej nie. Dam sobie radę.
- Okay…
- Dzięki jeszcze raz za pomoc.
Już chciałam odbiec, gdy basior przytrzymał mnie łapą.
- Powiedz mi chociaż, jak masz na imię.
- Emma. – wyjąkałam. – A ty?
- Salver, możesz mówić Salv.
- Yyy… Bywaj!
- Bywaj!
Odbiegłam. Nie wiedziałam, gdzie zacząć szukać najpierw. Ale wiedziałam, że muszę znaleźć Cole’a.

<Cole? Na cześć Treya, dałam nowemu wilkowi na imię Salver. Wiesz, o co chodzi. xD>

piątek, 15 maja 2015

Od Danerys CD. Sperrka

Pokiwałam głową i ruszyliśmy w nieznaną stronę. Było całkiem przyjemnie. Było ciepło, wiatr też był ciepły. Raj po prostu. Nagle poczułam zapach obcego wilka i od razu pojęłam kto to.
-Ethan przestań nas sledzić - przewróciłam oczami. Eth wyszedł z zarośli mierząc Cole'a nienawistnym spojrzeniem. Cole je odwzajemnił. Skoczyłam między basiorów zanim którykolwiek z nich zdążył zaatakować.
-Stop - powiedziałam spokojnie - Nie będziecie się bili. Macie zakaz, koniec kropka. 
Ethan unosił łapę, ale ją opuścił. Spojrzałam na niego ostrzegawczo.
-Zostaw nas po prostu dobra? - warknął Cole. 
-Bo co mi zrobisz? Daner jest moją siostrą i muszę się nią opiekować.
-Ach tak? Ale nie sądziłem, że opiekowanie się kimś oznacza łażenie nim krok w krok - odparował Cole. Ethan znowu zaczął unosić łapę.
-DOŚĆ! - wrzasnęłam - DOSYĆ! NIE BĘDĘ TOLEROWAŁA BÓJEK!
Wydzierałam się tak jeszcze trochę i w końcu ochrypłam, więc przestałam.
-Ethan musisz się ogarnąć, poznać kogoś fajnego i przestać dyrygować moim życiem - powiedziałam oschle.
-Ale do niego nie masz zarzutów? - prcyhnął Eth.
-Zamknij się z łaski swojej - warknął Cole.
Rzuciłam im spojrzenie spode łba i pociągnęłam Cole'a za łapę.
-Chodźmy stąd. A ty Ethan idź i poznaj jakąś fajną waderę, lepiej - rzuciłam na odchodnym

<Cole? Daner łagodzi obyczaje. xD>

Od Sperrka CD. Ignis

Miałem nadzieję, że Ignis się na mnie nie obraziła bardzo ją lubię i jest ciekawa. Taka skryta weranda to ciekawe doświadczenie. Pomyślałem, że może jak jej coś przyniosę do jedzenia to nie będzie obrażona. Zrobiłem jak pomyślałem. Przywlekłem malutką sarenkę i nie budząc Ignis położyłem się kilka metrów od niej. Patrzyłem na nią i uświadomiłem sobie, że nie jestem pozbawiony uczuć tylko sobie tak wmawiałem. Ona mi to uświadomiła. Otworzyła powoli oczy. Chcąc nie chcąc uśmiechnąłem się.
-Cześc. To twoje?- zapytała nieśmiało.
-Cześć. Nie to twoje.- odpowiedziałem poważnie.
-Dziękuje.
-Smacznego.
I zeszczała jeść. Jak skończyła popatrzyła na mnie za zdziwieniem.
-Ty nie jesz?
-Nie. A opowiesz mi o czym śniłaś?
-Ehh... o wielu szczęśliwych wspomnieniach.- zająknęła się.
-To świetnie. Masz jakieś plany na dziś?
-Nie dziś nie mam planów.
-A to może zabierzesz mnie nad jezioro? Nigdy tam nie byłem, a podobno jest tam fajnie.
-Dobra. Tylko się nie zgub.- zażartowała.
-Postaram się. Hehe.
Spacerkiem ruszyliśmy przed siebie. Opowiadaliśmy sobie o miłych wspomnieniach z dzieciństwa. To był w końcu najlepszy czas w naszym życiu. Mieliśmy ciekawe tematy. Myślałem, że Ignis jest tak poważna, że nie zna się na żartach, ale bardzo się pomyliłem. Była taka zabawna i wycięła mi niezły numer ja udawała, że mdleje. Ja spanikowany nie wiem co robić, a ona mi uciekała. Świetnie się z nią bawiłem. W końcu dotarliśmy. Kazała mi zamknąć oczy i poprowadziła kawałek. Minęliśmy krzaki i westchnienia. Nie mogłem się doczekać jak tam jest...

<Ignis?>

wtorek, 12 maja 2015

Od Veyrona CD. Dezessi

- A nie wiem, nie wiem. - uśmiechnąłem się chytrze.
- Co nie wiesz? - Dezessi uniosła brew.
- Czy aby na pewno jestem głodny... - westchnąłem.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytała wadera.
- Nico. Nie jestem głodny. Najchętniej bym się zdrzemnął. - powiedziałem i położyłem się pod drzewem wdychając czyste leśne powietrze.
- Oj no! Nie stercz tu tak! Nie jestem zmęczona. Chodźmy coś porobić!
- Sorry, Vinetou, ale ja niestety jestem zmęczony i w nic się z tobą nie pobawię. - stwierdziłem, po czym zamknąłem oczy. Po kilku minutach zasnąłem.
Otworzyłem oczy. W okół mnie panował półmrok. Na niebie świecił mroczny, zimny księżyc. Rozejrzałem się w okół. Pewnie poszła do domu, pomyślałem.
Wstałem i powlokłem się powoli i ospale do swojej jaskini. Nie minęło kilka sekund, gdy nagle usłyszałem jakiś potworny krzyk przeszywający powietrze. To chyba była Dezessi. Popędziłem w tamtą stronę jak tylko szybko mogłem.

<Dezessi? Resztę zostawiam Tobie :> >

poniedziałek, 11 maja 2015

niedziela, 10 maja 2015

Od Blair CD. Cole'a

-Wiesz... Moje pomysły na rozrywkę są troszeczkę dziwne i niebezpieczne, więc...
-A powiesz mi jakie ty rozrywki wymyślasz? - spytał basior i zaśmiał się.
-Hmm... Na przykład skakanie z klifu...
-Wooooow... Może lepiej tego nie róbmy.
Uśmiechnęłam się i przytaknęłam.
-A tak w ogóle... Jak masz na imię?
-Jestem Blair, a ty?
-Ja jestem Cole.

<Cole? Sorry, że takie krótkie, ale moja wena postanowiła pojechać na wkacje ;-;>

sobota, 9 maja 2015

Od Katherrine CD. Day'a

Wziął mnie na grzbiet. Kurcze rana na łapie to dla mnie tortury. Lubię biegać, a tak to co? Sporo czasu zajęło mu dojście ze mną na plecach do Samanthy. Położył mnie na jakimś dywaniku. Było widać, że ją obudziliśmy, bo nie była w świetnym humorze.
-Co się stało tak pilnego, że mnie obudziliście w środku nocy?
-Zaraz może się zrobić dzień. - zauważył Day dość rozsądnie. W sumie takiego rozumowania u niego się nie spodziewałam. - Coś ma z łapą nie wiem co. - westchnął wymijająco. Szamanka zbliżyła się do mnie i kilka razy przydeptała mi łapę co w cholerę bolało, aż do donośnego chrupnięcia. Poruszyłam łapą i nic nie bolało. 
-Day następnym razem błagam cię zrób dzień zanim przyjdziesz. - schowała się w ciemnym kącie podkulając ogon. Wyszliśmy z jej "nory" Walnęłam go lekko biodrem w bok przez co odskoczył na kilka centymetrów. Spychaliśmy się przez całą drogę nad wodopój w ten sposób w końcu w pełnym rozpędzie wbiegłam do wody ochlapując Basiora tak, że był mokry do suchej nitki. 

<Day? Też cierpię na Wenus Zanikus>

piątek, 8 maja 2015

Od Cole'a CD. Blair

- Oj... cuś dziś nie w humorze, co stary? - nieznajoma trąciła mnie łokciem.
- Ta... - mruknąłem pod nosem nie do końca wiedząc w jaki sposób mam się odezwać.
- Powiesz mi co się stało? - zapytała wadera.
- W zasadzie, to nic. Mam po prostu gorszy dzień. - westchnąłem.
- Och, nikt przecież nie ma złego dnia bez powodu! Zawsze jakiś musi być. - Wadera usiadła na powalonym pniu drzewa. Uczyniłem to samo.
- Masz rację. - uśmiechnąłem się pod nosem.
- To przestań się tak dąsać. Może masz jakiś pomysł, żeby się rozerwać? Hm? - zaśmiała się.
- Czemu nie? Ale muszę się zastanowić. Hej... A może ty masz jakiś pomysł? - zapytałem z zaciekawieniem.

< Blair? Cała wena poszła w tacę ;-; >

Od Whitesa

 Kiedy szedłem przez las zobaczyłem puste drzewo od razu do niego pobiegłem. Zobaczyłem tam małego ptaszka, który był strasznie wystraszony
-Co się stało? - spytałem, ale on tylko ćwierknął i się skulił. Chciałem go zabrać gdy nagle usłyszałem kroki... oczywiście zaczął padać śnieg i nic nie widziałem. Kroki były coraz głośniejsze więc zabrałem ptaszka i zacząłem uciekać. Choć trudno mi było biec nie wiedząc kto mnie goni to i tak uciekałem. Nagle mój kryształ zaczął mocno świecić. 
-Ale on świeci w nagłych wypadkach - powiedziałem. Nagle przede mną pojawiły się wrota, które się otworzyły a tam ujrzałem pełno wilków. Dziwne dla mnie było że wilki sobie paradują gdy na zewnątrz grasuje potwór... o ile to jest potwór. Nagle podchodzi do mnie jeden z wilków i mówi: 
- Co cię tu sprowadza? - spytał wilk. - Nie wiem... uciekałem przed czymś i nagle widzę wrota i inne wilki. - powiedziałem. - No choć do środka - powiedział wilk. Kiedy wszedłem byłem strasznie zdezorientowany i nagle słyszę - BOOM!!! - odwracam się a tu małe wilczki się bawią fajerwerkami. Nieznajomy wilk oprowadził mnie po całej okolicy i zaprowadził mnie do jakieś nory i powiedział że to moja. Położyłem się spać ale nie mogłem zasnąć wyszedłem się przewietrzyć. Potem wróciłem i zasnąłem. Następnego dnia kiedy się obudziłem wyszedłem z nory i widzę... zniszczoną okolicę normalnie jakby przeszła by tu trąba powietrzna.zacząłem szukać jakiś żywych wilków ale nikogo nie było jakby się rozpłynęli w powietrzu. Nagle kogoś słyszę. Szybko biegnę i widzę jednego wilka który nie ma żadnych obrażeń. On do mnie mówi.
-Wiesz co tu się stało? - spytał mnie ocalały wilk. 
-Nie - odpowiedziałem.

Ciąg dalszy nastąpi...

Od Serine'a CD. Ceiviry

Nie miał pojęcia, jak bardzo ją rani. Oczywiście mowa o Ceivirze, waderze, która mimo wszystko polubiła, a później pokochała go  takiego, jakim był, I mimo wszystko... nie przestała. 
Jak więc czuł się Serine? 
Sam on nie wiedział. 
Jego podświadomość uwięziono w klatce i zastąpiono inną, uczucia wyplewiono, a ciało... ciało zostawiono. Całkiem samo. 

Stał na korytarzu wsłuchując się mówiącą do kogoś Chance. Jej głos był zdarty od ciągłych krzyków. Zza drzwi brzmiała jak stara alkoholiczka próbująca mówić pod wodą.
Serine odważył się odejść dwa kroki od drewnianych płyt. Niektórzy ryzykują życie ratując damy w opałach, a inni oddalają się od swojej Pani. 
Wysłuchał się w melodię dochodzącą z każdej strony. Gdzie się nie ruszył, tam ją słyszał; jakby po raz kolejny czyjś głos chciał utopić go w nutach. 
Drzwi otworzyły się z głuchym skrzypem, a dopiero po chwili basior zrozumiał, że był to głos beżowej wadery.
- No, no, no... Dlaczego to odszedłeś? Czyżby były ważniejsze sprawy od chronienia mnie?
- Ta piosenka... - spojrzał w jej kierunku z pustym spojrzeniem, w którym krył się jednak prawdziwy on. 
- Och... Podoba ci się? - spytała z udawaną czułością, której nie mógł rozpoznać. 
Zawahał się. Otworzył pysk, jednak nie wydobył się z niego żaden dźwięk. W końcu tylko kiwnął głową.
Chance jednym ruchem wyciągnęła łapę i pazurami zaorała pysk basiora. 
- Jak śmiesz! - krzyknęła. - Jesteś mój, jesteś moją własnością, więc jak... - drżąc, wzieła głęboki wdech nosem. - Myślałam, ze do tego nie dojdzie. Myliłam się. - mówiła chodząc wokół wilka. 
Przybliżyła swój wąski pysk do już zagojonej rany - teraz na jego wardze były trzy białe kreski, jakby narysowane kredą. 
- Tak ci zbrzydzę Ceivirę, że szybko o niej zapomnisz. Wszystko, co z nią związane, zniknie... - wyszeptała mu do ucha i odeszła na krok z zadowoleniem na pysku.  
Nie miał pojęcia, o czym mówiła wadera. Kiedy o czymś myślał, zaraz o tym zapominał.  Myśli przemijały tak szybko, jak przychodziły. 
Serine i Chance szli korytarzem mijając rytmicznie wstawione drzwi. Miejsce zdawało się nie kończyć, jednak szybko znaleźli się na głównym balkonie. Po zobaczeniu ruin kolumn i popękanych balustrad wspomnienia uderzyły w niego z ogromną siłą. Ale co z tego, skoro już mu gdzieś wypadły. 
Ale muzyka. 
Była jedynym źródłem tylko tych wspomnień. Zaatakowały go, i co najlepsze, Chance nie mogła nad nimi zapanować. 
Ogarnęła ją panika. Niekontrolowane drgawki, a do tego zaczęła dochodzić wściekłość.
- Więc, co zamierzasz z nim zrobić? 
Z cienie kolumn wyłonił się czarny basior. W ognistych oczach widać było ogniki rozbawienia. Ruszył powolnym krokiem w ich stronę nie spuszczając wzroku z jego Pani. Raz tylko zerknął na jego szmaragdowe futro, jakby widział go pierwszy raz. 
- Czego chcesz? – warknęła Chance. 
- Porozmawiać – uśmiechnął się. 
Chciał ją zagadać. Odwrócić uwagę… Nie docierało jeszcze do niego, ale czarny basior chciał mu pomóc. 
Dlaczego tak myślał? 
Wszystko przerwała kojąca muzyka. Wypełniała uszy Serine`a i nie chciała opuścić. 

<Czeeei? >

wtorek, 5 maja 2015

Od Ignis CD. Sperrka

- To nie jest takie proste… - odparłam w zadumie. – Nie chodzi mi o moje wspomnienia. Z tym co mi się przydarzyło, dawno się już pogodziłam. Wspominanie o tym trochę mnie przygnębia, fakt, ale nie sprawia, że płaczę. – Spojrzałam na niego. Minę miał zamyśloną, chciał, abym kontynuowała. Poczułam ukłucie wściekłości, ale zaraz je w sobie zdusiłam.
„On tylko chce zrozumieć i mi pomóc.” – uspokajałam się.
Po chwili mówiłam dalej.
- Tego co się stało nie zmienię. Czy stało się to z mojej, czy nie mojej winy. Jednak pewna osoba, nieważne kto, rzuciła na mnie urok. Wszystkie te najstraszniejsze rzeczy z mojego życia muszę przeżywać wciąż na nowo i nowo. Nie liczę, że to zrozumiesz, bo ja sama tego nie rozumiem. Po prostu tak jest. Coś mi się przypomni, skojarzy… I chociaż ciałem jestem tutaj, w głowie przeżywam jakieś okropne zdarzenie. Nazywam to odlotem. 
Ciąg słów wylatywał swobodnie z moich ust. Nie miałam pojęcia dlaczego. Ze spokojem mówiłam o tym wszystkim, choć było to dla mnie takie trudne. Chyba musiałam się w końcu wygadać.
- Ty i twoja siostra nie dacie rady mi pomóc. – dodałam po chwili.
- Może jednak…
- Nie! – powiedziałam ostro. – Nie. – dodałam już łagodniejszym tonem. – Te wspomnienia dają mi siłę. Chcę o tym pamiętać! Chcę czuć jak wtedy było mi źle, chcę pamiętać wszystkie te uczucia, chcę mieć świadomość, że skoro wtedy dałam radę, to zawsze dam. Nie chcę tylko odlatywać. Jest to zbyt straszne. Zbyt straszne jest przeżywać to samo na nowo. Powtarzać wszystko to, co już było. Przez tę klątwę nie mogę się skupić na tym, by iść dalej.
Sperrk przyglądał mi się przez krótką chwilę, aż wreszcie wykrztusił kilka słów.
- Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty.
Okropnie zbiło mnie to z tropu, nie dałam tego jednak po sobie poznać.
- Ja… - zmieszałam się. – Jest już późno. Muszę się porządnie wyspać. – uśmiechnęłam się posępnie.
- Odprowadzę cię… - zaczął basior.
- Nie. – zaprzeczyłam cicho. – Chcę iść sama.
- Tak więc, do jutra. – mruknął.
- Do jutra. – szepnęłam i pobiegłam w stronę lasu.
Zatrzymałam się na ciemnej polanie. Zorganizowałam kupkę chrustu i rozpaliłam ognisko. Ułożyłam się do snu tak, by muskały mnie jego ciepłe, czerwone promienie.

<Sperrk? ;)>

Od Cole'a CD. Danerys

Zamrugałem oczami.
- Cześć?
- Spadaj.
- Dlaczego ja?
- Bo tak chcę.
- A może ja nie chcę?
- To moja siostra, a ty nie masz tu nic do gadania.
- A może mam?
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
- NIE.
- TAK.
- Nie...
- Możecie się oboje zamknąć?! - warknęła Danerys. - Ethan. Nie będziesz dyrygował moim życiem. Rozumiem, że się o mnie troszczysz, ale ja będę spotykała się z kim chcę.
- Ach, spotykała... a więc to takie numery odstawiasz?
- Nie... czekaj... yy... no... ty... ty mnie źle zrozumiałeś!
- Jasne. - mruknął basior i zniknął między drzewami.
- Ktoś mi wytłumaczy co się właśnie stało? - chrząknąłem.
- No więc przyszedł do mnie właśnie mój brat i... - zaczęła.
- Czekaj, czekaj... to była tylko taka przenośnia. - pokręciłem głową niechętnie przekonany tą myślą, że zaraz musiałbym słuchać godzinnego nawijania o tym co się właśnie wydarzyło.
- Aha. Super. Może coś zjemy? - zaproponowała wadera.
- Przecież przed chwilą jedliśmy. - zachichotałem.
- A. No tak. A masz jakiś inny pomysł? - Przewróciła oczami.
- Nie.
- No właśnie. Więc nie krytykuj.
 Zapadła chwilowa cisza.
- Och, czy musimy tak bardzo się nawzajem nie lubić? - powiedziałem w końcu.
- Nie wiem. W sumie to masz rację. Nie ma co się na siebie obrażać, bo właściwie to nic się nie stało. - zaśmiała się Danerys.
- Więc jak? Może się przejdziemy? - zaproponowałem.

<Danerys? :p>

Od Cole'a CD. Emmy

Dziwne coś podeszło do mnie i zamachnęło się swoimi pazurami, aby mnie uśpić. Pokręciłem jednak rozpaczliwie głową, wyswobodziłem łapę ze sznurów i chwyciłem dziwnego kolesia pędami roślinności odrzucając go daleko od siebie. Inni ryknęli z przerażenia. Wykorzystałem ich nieuwagę aby wznieść w okół siebie krzaczasty mur. To mogło powstrzymać na chwilę tych. Rozciąłem sznur, który mnie oplatał. Podbiegłem do Emmy.
- Hej! - syknąłem i potrząsnąłem waderą uwalniając ją z więzów. Nic. Spała. Jak kamień. Super. Z zewnątrz usłyszałem powarkiwanie dziwolągów. Wziąłem Emmę na plecy, utorowałem sobie drogę między zaroślami ze strony, z której nie było tamtych kolesi. Pobiegłem tak szybko jak tylko pozwoliła moja zraniona stopa.
Gdy już byłem dostatecznie oddalony zrzuciłem z siebie waderę i usiadłem biorąc głęboki wdech. Gdzieś w oddali było słychać nawoływania i klenie tamtych istot. Na jakąś chwilę byliśmy bezpieczni. Wyciągnąłem z torby opatrunek i owinąłem nim sobie łapę. Nagle usłyszałem za sobą głos.
- C... Cole...? Gdzie my jesteśmy?
Odwróciłem się i zobaczyłem jak Emma przeciera sobie oczy.
- Nie wiem. Jakieś sto metrów od watahy. Jakieś dziwne cosie chcą nas porwać. Ty jesteś na wpół nieprzytomna. Ja nie mogę chodzić. Te cosie... dajmy im dziesięć minut a bez wątpienia nas znajdą. Nie wiem. Nie wiem, nie wiem nic.
- Optymistyczne... - wilczyca przewróciła oczami.
- Tylko stwierdzam fakty. - mruknąłem, ale zaraz dostałem po głowie.
- Musimy jak najszybciej stąd uciekać! - stwierdziła Emma.
- Trochę za późno, skarbeńki... - usłyszeliśmy za sobą chrapliwy głos. Wiedziałem do kogo należał. Do tego, który nas poszukiwał.

<Emma? Na razie moje opka będą krótsze od Twoich, bo nie lubię kraść intrygi :p >

poniedziałek, 4 maja 2015

Od Blair

Pierwszy dzień w watasze. Było dziwnie.. Tak jakby dziwna siła ogarniała mój umysł. Nie wiedziałam czy ktoś mnie tu polubi. W końcu byłam wilkiem koszmarów... Postanowiłam przejść się na krótki spacer. Byłam ciekawska, jednak na pierwszy dzień poprzestałam na spacerze do jakiejś dziwnej... Ech... Nie wiem co to było. Ale zaczęło mnie przyciągać. Próbowałam wyrwać się z tego czegoś. W końcu poczułam silne uderzenie w głowę. Jednak nie zemdlałam. Nie mogłam zrozumieć co się dzieje. Nagle ta nieznana siła puściła mnie. Przed sobą zobaczyłam nieznanego mi basiora.
-Heeeeeeeej... - odparłam. 
-Cześć. - powiedział twardo.

<Cole?>

niedziela, 3 maja 2015

Nowa wadera! ~ Blair

Od Sperrka CD. Ignis

Była taka tajemnicza, ale nie umiałem patrzeć jak cierpi. Jej ciepło przy mej piersi dawało mi otuchę chciałem przełożyć na nią te gojenie ran psychicznych więc przytulając ją dalej skupiłem się i zamknąłem oczy. Napiołem mięśnie nie robiąc jej krzywdy.
-Nie płacz… Jesteś zbyt cudowna by płakać.- spróbowałem ją pocieszyć i uspokoić.-Będzie dobrze jesteś tutaj. W watasze. W domu…
Wzdrygnęła się i ona tez odwzajemniła mój przytulas. Poczułem nową siłę. Muszę spróbować dla niej.
-Czy bardzo cie boli? W głowie…-zapytałem spokojnie i kojącym głosem.
-To takie straszne.-powiedziała przez łzy.
-Pujdziemy do mojej siostry razem coś poradzimy… i spokojnie. Nic jej nie powiem.-zaproponowałem(choć i tak bym to zrobił).
-Po co..? Nic nie poradzicie przeszłości nie zmienicie!-zaczeła szlochać głośniej.
Przytuliłem ją mocniej. Byłem bez radny. Tak jak w tedy gdy gineła moja matka. Ja umiem sobie z tym wspomnieniem poradzić bez najmniejszych emocji, ale ona?! Nie. Muszę iść do siostry może jak połączymy siły to damy radę.
-Wiesz jak spróbujemy zagoić twoją ranę razem to jest większ szansa na powodzenie tej… misji.
-Mogę pomyśleć? -zapytała próbując na darmo powstrzymać łzy.
-Masz tyle czasu ile tylko chcesz. –powiedziałem z troską i współczuciem.
-Jednak warto mieć kogoś… -zamyśliła się.
-Zawsze jak będę żyć będziesz kogoś miała. – powiedziałem dumnie.
Nie odezwała się. I tak potem poszliśmy nad jezioro i próbowałem ją rozweselić przy użyciu mocy i bez nich. Pojawiał się na chwilę nikły, ale przepiękny i wart zachodu uśmieszek. Nie wiem jak jej, ale mi się to podobało. Przebywanie z nią było czystą przyjemnością. Ona też się troszkę otworzyła. Bawiła się za mną w kotka i myszkę znikając i pojawiają się gdzieś indziej. Jej piękny bez cenny uśmiech jej pełne smutku i odwagi oczy, dawały siłę. Pokazała, że da się walczyć i być choć na chwilę szczęśliwym. 
-Coś mnie zastanawia. –oznajmiła.
-Co to takiego? –ucieszyłem się.
-Bo… Czy ty przypadkiem nie miałeś w życiu jakiejś straty? Bo na razie nikogo nie znam kto nie doznał żadnej straty. Chyba że ty? -zapytała nie śmiało.
-Matkę straciłem. Na długi okres siostrę i ojciec chciał mnie zabić… To dla mnie pestka. Mogę o tym mówić bez emocji.-spojrzała na mnie zdziwiona.
-Nie przeżywasz tego? –zdziwiła się.
-Nie. Ja uleczyłem te rany. Nawet tak dobrze, że nigdy mnie nie ranią. To samo proponuję tobie. – zaczołem przerwany temat.
-No nie wiem. A powiesz jak to przebiega… -chyba znowu wróciła na sekundkę do wspomnień bo w oczach miała małe łzy.
-Eeem…  nic nie odczujesz my będziemy siłować się z naszą mocą by przenieść ją na ciebie. We dwoje mamy zdwojoną siłę. A jak cię przytulę, a ty się uśmiechniesz to będę miał tyle energii i zapału, że mi się uda. –rozpaliłem w sobie nadzieję.
-Ooo! Ja już wiem… - pokręciła głową.
-Nie podejmuj decyzji bez namysłu! – przestraszyłem się jej decyzji. Ona była jednak spokojna z twarzą jak kamień.
-Pomyślałam i podjełam… o ostateczną… decyzje. –zaąkneła się.
-No więc słucham. – czekałem na werdykt mego życia.

<Ignis? Nie popełniaj błędu. Mogę Ci pomóc.>

sobota, 2 maja 2015

Od Deatha CD. Telary

- Nawiedzone? Brzmi ciekawie. A... nie boisz się przypadkiem? - szturchnąłem waderę.
- Ani trochę. - uniosła się dumnie.

Gdy znaleźliśmy się przed zamkiem napotkaliśmy na pewną przeszkodę.
- Szyfr? - zamrugałem oczami.
- Szyfr. - potwierdziła Telara.
- Co robimy? - chrząknąłem.
- Omijamy to miejsce szerokim łukiem, bo najwidoczniej ktoś bardzo nie chce tu naszego towarzystwa. - stwierdziła wadera.
- Albo idziemy poszukać kodu, wbijamy do środka, no i sprawdzamy, kto nie chce tam naszej obecności. Za którą jesteś opcją? - uśmiechnąłem się chytrze.

<Telara? Pomysły na opowiadania, tj. wena poziom - 111 :c >

Od Day'a CD. Katherrine

- Chcesz się założyć? - uśmiechnąłem się podstępnie.
- A proszę cię bardzo! - wadera wystawiła język, odwróciła się i zaczęła biec wzdłuż brzegu.
- Hej, to nie sprawiedliwe! - zaśmiałem się i przyspieszyłem. Nagle ujrzałem, jak wadera potyka się i upada na ziemię.
Zatrzymałem się gwałtownie, aby na nią nie wpaść. Było blisko. Podszedłem natychmiast do Katherrine.
- Auć... - jęknęła siadając i potrząsając głową.
- Czy wszystko dobrze? - zapytałem z niepokojem.
- Tak. - zmrużyła oczy. - Masz mnie za jakiegoś mięczaka?
- Nie... ależ skądże znowu! Nawet bym nie śmiał. Tylko... jak przynajmniej wydawało się to z mojej perspektywy, ten upadek był bardzo mocny i...
- Nie gadaj, tylko pomóż mi wstać! - pacnęła mnie w głowę.
- Dobra, już dobra. - wyciągnąłem do niej rękę. Wstała; ale tylko na chwilę. Zaraz znów upadła i pokręciła głową.
- Chyba jednak coś mi jest... - mruknęła.
- Może pójdziemy do szamanki? - zapytałem zanim zdałem sobie sprawę z tego, jak głupio to brzmi.
- Ta. Najlepiej pofruńmy. - Katherrine przewróciła oczami, dając mi do zrozumienia, że jestem kretynem.
- Dobra, dobra. Mogę cię zanieść. - westchnąłem.

<Kathy? Cierpię na bardzo poważną przypadłość brako - wenową :/>

piątek, 1 maja 2015

Od Ignis CD. Sperrka

- Eeee, ja… Ten, no… - odparłam zmieszana. Co się ze mną dzieje?
- Proszę. Chciałbym cię po prostu lepiej poznać. – Błysnął swoimi śnieżnobiałymi zębami w szelmowskim uśmiechu.
- Ja… - zarumieniłam się. Co, do jasnej? Ja się nie rumienię! – Chyba nie lubię mówić o sobie. – chrząknęłam ostro.
- Ale ja nalegam. – Jego uśmiech był tak promienny, że poczułam jak robi mi się ciepło. Coraz cieplej.
Odwróciłam się w stronę zachodzącego słońca. Jego promienie oświetlały lekko ziemię, niebo robiło się coraz bardziej czerwone. Owiał mnie chłodny, wieczorny wiatr.
- Moja historia jest bardzo przykra. Nie lubię jej opowiadać. – wzdrygnęłam się. Ten kolor nieba… Jak krwiste obłoki…
- Mi możesz powiedzieć. – Usiadł obok mnie. Szybko skupiłam wzrok na kołyszącej się lekko trawie.
- Nie. – mruknęłam ostro, po czym dodałam nieco łagodniej: - Nie chcę…
Przed oczami zabłysło mi tysiące gwiazd. Poczułam łupiący ból w głowie i ogromne mdłości.
- Hej, co ci jest? – zapytał basior ze zmieszaniem i troską.
- Nic. Zostaw mnie. – wychrypiałam, choć przed oczami miałam już inny obraz.
Szłam po czarnym szkle. Moje łapy były okropnie poobcierane, cała byłam zlana potem. Dochodziłam już do potwornej równiny.
Och, jak tu pięknie.
Ziemia była gładka, w cielistym kolorze. Znajdowały się w niej dziury, czarne i śmierdzące. Z niektórych wydobywały się ogromne zielone bańki, w których wnętrzu powstawały potwory.
Usłyszałam dźwięk pękania. Szybko schowałam się za jedną z ogromnych, ciemnych skał. Zerknęłam przez ramię na wychodzącego potwora. Duży, brzydki gnom. No, nie.
Wiedziałam, że z gnomami trudno będzie mi walczyć. Są szybkie i sprytne. Mimo to musiałam jakoś przejść przez równinę, a gnom nie jest najgorszą rzeczą jaką mogłam na niej spotkać.
Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam trochę trującego gazu. Odleciał w stronę potwora. Miałam nadzieję, że stworzenie się na to nabierze.
Nie udało się.
Gnom spostrzegł moją kryjówkę i zaatakował próbując ugryźć mnie w szyję. Szybko wznieciłam ogień i odparłam atak. Nastąpiła zmiana stron, więc przyparłam gnoma do ściany.
Nie miał dokąd uciec.
Przez ogień zrobiło mi się jeszcze cieplej. Pot, spływający mi z czoła, zakrył oczy. Nie mogłam go zetrzeć, sił miałam coraz mniej. Suche powietrze dawało się coraz bardziej we znaki…
Ogień.
Gnom skoczył i powalił mnie na szklistą ziemię. Wrzasnęłam z bólu, poczułam jak tysiące ostrych kawałków wbija mi się w plecy. Łapczywie zaczerpnęłam powietrza i mocnym kopnięciem posłałam przeciwnika na skałę.
Gnom walnął w twardą ścianę i opadł bezwładnie na ziemię. Po chwili zamienił się w czarny pył.
„Uff…” – pomyślałam i padłam zmęczona na ziemię.
Po jakichś pięciu minutach wstałam i zmusiłam się do wypicia kilku łyków ognistej wody. Była lodowata i smakowała okropnie.
Przez chwilę było mi niedobrze, ale później poczułam się lepiej. Mój grzbiet nie krwawił już tak mocno, mogłam ruszać na wędrówkę przez potworną równinę.
Ale wtedy ktoś mną szarpnął i z powrotem znalazłam się na skąpanej w mroku polanie.
Noc zapanowała już nad doliną. Stałam w tym samym miejscu, w takiej samej pozie. Sperrk szarpał moje ramię szepcząc coś pod nosem.
- Co ci się stało? – spytał, kiedy zauważył, że się ruszyłam. – Przez bitą godzinę wpatrywałaś się w ten sam punkt i w ogóle się nie ruszałaś.
- Ja… - wargi mi zadrgały z przerażenia. – To-to nic. – wyszeptałam.
- Powiedz mi, proszę. – spojrzał na mnie błagalnie.
- Ja… Ja nie mogę… Nie chcę… - mruknęłam, a z oczu popłynęły łzy. Już trzeci raz nie wytrzymałam tego odlotu. – Ja nie…
Sperrk bez słowa przytulił mnie do swojej piersi.

<Sperrk? Robi się tajemniczo…>