Byłam zdenerwowana. Bałam się, że Aventy’emu nie spodoba się cały ten pomysł i wgl… Po tym co mi powiedział, byłam zbyt oszołomiona, żeby myśleć normalnie.
Zobaczyłam idącego w moim kierunku basiora. Zmarszczyłam delikatnie brwi, by moja twarz wyglądała na całkowicie spokojną i opanowaną. Po chwili wilk do mnie dotarł.
- Jak… ty… Jak ci się udało…? – wysapał, patrząc na mnie ze zdziwieniem.
- Nie było to proste, ale jakoś mi się udało przekonać Ilę. – odparłam spokojnie. – Wszystko już przygotowałam, potrzebuję jeszcze tylko twojej zgody i możemy ruszać.
Aventy przewrócił oczami.
- Chyba nie mam wyboru.
- Cieszę się, że nie będę sama – Spojrzałam na południe. – Przygotowałam ci plecak z najważniejszymi rzeczami oraz mapą. Ja mam drugą. W razie czego nie powinniśmy się zgubić. Ruszymy na razie w stronę polany oddalonej o kilkadziesiąt metrów stąd. Stamtąd zabierze nas Leo.
- Leo…?
- Mój smok. – odchrząknęłam. – Znaczy nie do końca mój, ale bardzo mnie polubił, zresztą ja jego również. Wracając do tematu, Leo przetransportuje nas do Gór Szarych… On… No, smoki nie mogą wylatywać po za nie, bo… Sama nie wiem czemu, po prostu tak jest – szybko wciągnęłam powietrze, żeby złapać oddech. – Przez nie będziemy musieli przeprawić się sami, najlepiej wzdłuż rzeki Bombaskiej, bo gdzieś w jej pobliżu znajdziemy chatkę, a w niej mojego brata. No chyba, że to wszystko to jeden wielki podstęp, który ma mnie sprowadzić powrotem do Tartaru. – Ostatnie zdanie wymamrotałam tak cicho, by basior nie mógł mnie usłyszeć.
- A droga z powrotem? – zapytał podnosząc brwi.
- Przejdziemy przez góry, a dalej przetransportuje nas Leo. – odpowiedziałam spokojnie. – W trzy dni powinniśmy się wyrobić. – Zerknęłam na wschodzące niebo. – Lepiej ruszajmy, po drodze chciałam ci jeszcze wyjaśnić parę spraw.
Podałam Aventy’emu jego plecak, sama założyłam swój. Chwilę później byliśmy już w drodze.
- A więc…? – spytał.
- Taak… - przełknęłam ślinę. Po raz pierwszy miałam to komuś powiedzieć… Choć nie wszystko, to jednak. – Zacznijmy od tych dziwnych rzeczy, które czasami się ze mną dzieją… Jak to przed twoją jaskinią. Stanęłam i nie ruszałam się przez pół godziny, nie? W tym czasie… Przeżywałam jakieś zdarzenie z mojej przeszłości. Jest to trochę skomplikowane. Kiedyś ktoś przeklął mnie, że swoje najstraszniejsze wydarzenia w życiu będę przeżywać cały czas na nowo. I czasami, najczęściej gdy zobaczę coś, co mi się z tym skojarzy, przestaję się ruszać i trwam w takiej pozycji, w jakiej zastygłam, dopóki ktoś mnie nie obudzi lub gdy odlot się skończy. Odlotem nazywam właśnie to, co się ze mną dzieje. Podczas gdy moje ciało się nie rusza, ja przeżywam jakąś straszną rzecz. Rozumiesz?
Aventy pokiwał głową.
- Drugą rzeczą jest to, co zrozumiałam, a mianowicie zrozumiałam to, co mój ojciec miał na myśli mówiąc, że woda i ogień są do siebie bardzo podobne. Obie są potężne, obie dają moce wilkom, bez obu nie da się żyć, ale jednocześnie obie mogą zabić… No i to, że obie nie lubią więzów. Woda jest wszędzie, ale się zmienia. Raz jest ciałem stałym, raz gazem, raz cieczą… Morze może być spokojne, wzburzone lub tajemnicze, bez wyrazu… Za to ogień łatwo się rozprzestrzenia, rozświetla ciemność, a jednocześnie nadaje mroczny wygląd wszystkiemu, co oświetla. Nie wiem jeszcze do czego mi się to wszystko przyda, ale jestem pewna, że tak.
- Aham… - mruknął basior w zamyśleniu.
- Mój sen… No cóż, wiesz, że dowiedziałam się, że mój brat żyje i gdzie się znajduje od Pana Koszmarów. Właściwie nic ciekawszego się w nim nie działo. – plątałam się.
- W porządku. Czy to ta polana? – spytał, wskazując na dość obszerną, obsypaną w młode kwiaty łąkę.
- Owszem. Zaraz przywołam smoka.
<Aventy? Moja wena zdycha na dnie oceanu, niestety. xc>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz