niedziela, 31 maja 2015

Od Cole'a CD. Emmy

Otworzyłem oczy i zamrugałem powiekami, aby szybko strzepnąć z nich piasek. W okół panowała ciemność. Pusto. Wszędzie panowała cisza. Nie słyszałem nic. Spróbowałem powiedzieć coś w stylu "Hej! Gdzie ja jestem", ale jedynie poruszyłem ustami. Byłem pewny, że mówię. Moje struny głosowe (nw, co to tam wylky majo xd) drgały. Spróbowałem się ruszyć, ale nie mogłem. Byłem czymś związany.
Nagle tuż przed moimi oczami ukazała się jakaś twarz spowita mrokiem. Rozpoznałem ją. Był to jeden z tych dziwnych stworów, które nas porwały!
Krzyknąłem z przerażenia. A raczej... mogłem tak jedynie przypuszczać. Twarz istoty rozpogodziła się i zaczęła ruszać ustami... wyglądało to tak, jakby się ze mnie śmiał. Później podszedł do niego inny koleś i zaczął ruszać ustami. Wyglądało NATO, że prowadzili intensywną konwersację. Potem ten, który przyszedł pacnął w łeb tego drugiego, a on odbiegł w ciemność. Ale ja nadal nic nie słyszałem. Pusto. Zupełnie, jakby moje uszy nie wyłapywały żadnego dźwięku. Zaczynało mnie to przerażać. Wtedy ten koleś który został podszedł do mnie. Minę miał nad wyraz poważną, jakby próbował zabić mnie wzrokiem. Rozejrzał się niepewnie i uniósł łapę wystawiając pazury. Zacisnąłem powieki. Ale nic się nie wydarzyło. Jedynie poczułem, że więzy, którymi jestem spętany rozluźniają się. Otworzyłem oczy. Istota wskazała w lewo głową, po czym odbiegła spłoszona w ciemność. Wyswobodziłem się z uścisku sznurów. Zacząłem się zastanawiać, czy to jakiś podstęp... ale nie. Nie miałem na to czasu. Pobiegłem w stronę wskazaną przez tamtego gościa nie zważając na kontuzję łapy.
Po kilku minutach biegu w głuchej ciszy (nadal nic nie byłem w stanie usłyszeć, co zaczęło mnie cholernie niepokoić) dostrzegłem w oddali światełko.
Chwilę później wybiegłem na leśną polanę i zaczerpnąłem świeżego powietrza padając na trawnik i wzdychając ciężko. Po chwili jednak zorientowałem się, że przecież jestem tuż przed siedzibą wroga, który w każdej chwili może wybiec i mnie złapać zaciągając do środka. Natychmiast zerwałem się na równe nogi i popędziłem w stronę watahy. Kiedy już znalazłem się na jej terenach, postanowiłem wpierw poszukać Emmy. Nie wiedziałem, dlaczego, ale coś mi mówiło, że ona już się tu znajduje.
Zatrzymałem się tuż przed jakąś leśną polaną. Zobaczyłem ją. Nie polanę. Emmę. Siedziała tam. Obok niej był jakiś wielki, napakowany, schludny, przystojny basior i owijał jej łapę bandażem. Chciałem podsłuchać, co oni mówią, ale nie byłem w stanie. W końcu nic nie słyszałem. Śmiali się razem i widać było, że prowadzili ze sobą jakąś bardzo przyjemną rozmowę. Potem weszli do wody i... nagle Emma otworzyła szeroko oczy, jakby się jej coś nagle przypomniało. Ucałowała basiora w czoło i popędziła w moją stronę. Uśmiechnąłem się szeroko, bo myślałem, że w końcu mnie zauważyła, już chciałem wyjść zza drzewa i powiedzieć „Hej, Emma! Cieszę się, że nic ci nie jest! Wiesz co, może udalibyśmy się razem do szamanki, bo nic nie słyszę...” i uściskać ją serdecznie. Ale ona... minęła mnie. Zignorowała, jakbym był powietrzem. Przebiegła tuż obok mnie nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Nawet delikatnie musnęła mnie swoim futrem, ale... nie spojrzała na mnie. Wbiegła prosto do lasu.
Westchnąłem. No tak. Kiedy straci się jednego przyjaciela, najlepiej o nim zapomnieć i poznać nowego... ale najlepiej, żeby był jeszcze przystojniejszy, jeszcze bardziej pomocny, ładniejszy i użyteczniejszy. Wziąłem głęboki wdech. Ciężko mi było na sercu. Powlokłem się do szamanki. Powoli zachodziło słońce. Ziewnąłem przeciągle. No, przynajmniej tak mi się wydawało.
Gdy już doszedłem, zapukałem jak najmocniej, bo nie miałem pewności, czy przy pukaniu w skałę cokolwiek słychać. Nagle z jaskini wypadła szamanka z wałkami na głowie. Wyglądało to dość zabawnie, więc starałem się jedynie nie wybuchnąć śmiechem. Zaczęła masować sobie skronie i poruszać ustami. Pokazała głową, żebym wszedł do środka. Tak też uczyniłem. Zaczęła coś do mnie mówić, ale ja nie wiedziałem co, więc tylko wskazałem na swoje uszy. Ona znów poruszyła ustami, podeszła do mnie i przyjrzała się im uważnie, co było troszeczkę dziwne. Chrząknąłem.
Zaczęła szperać po swoich półkach zawalonych różnymi rzeczami, aż w końcu wyciągnęła mały słoiczek z niewielką ilością jakiegoś różowego płynu i wlała mi go do uszu co, nie powiem, strasznie łaskotało. Po chwili usłyszałem jakiś daleki, odległy głos.
- Teraz już słyszysz?
- Tak, dziękuję. - powiedziałem cicho i niepewnie. - Zrobiła pani dla mnie wielką przysługę. Dziękuję. Ale... ja... lepiej już sobie pójdę i nie będę zakłócać pani snu.
Wybiegłem z jaskini i pobiegłem przez las do swojej jaskini, krzycząc wesoło: Ja słyszę!
Ale nagle spochmurniałem. No tak. Słyszę. Ale co z tego? Nie ma Emmy. Trudno. Na pewno miała jakiś powód... nie... nie ważne.
Położyłem się w swojej jaskini wsłuchując się przyjemnie w wycie wiatru na dworze. Po chwili zaczął padać deszcz delikatnie i przyjemnie uderzając w dach mojej jaskini. Nie mogłem sobie wyobrazić lepszej nocy. Po prostu było zbyt przyjemnie, żeby zapadać w depresję... po chwili zmorzył mnie sen.

<Emmo? Ktosiu? :p>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz