środa, 2 listopada 2016

Dobranoc moje kochane wilczki. 
To były cudowne dwa, może nawet trzy lata spędzone z Wami, których nigdy nie zapomnę.

wtorek, 13 września 2016

Od Ayera

Chodziłem wzdłuż granic watahy. Normalnie nie musiałbym tego robić, ale ostatnio w watasze wiele się zmieniło. Wiele wilków tak nagle nas opuściło. Wiele stanowisk pozostało pustych. Po tym zamieszaniu jeśli chodzi o przywódcę stada, myślałem już że wataha się rozpadnie. Na szczęście tak się nie stało. Szkoda tylko że odeszło kilku moich przyjaciół. Ciekawe co teraz robią.
Rozmyślałem tak i nagle coś usłyszałem. Odwróciłem się i zobaczyłem ciemną (bo zapadał powoli zmrok) i smukłą sylwetkę. To chyba był jakiś wilk. Przypuszczam nawet, że wadera.

< Jakaś wesoła waderka rozkręci akcję? ;)>

środa, 7 września 2016

Od Cole'a CD. Alyanne

Szliśmy sobie tak ścieżką schowaną pomiędzy jakimiś krzakami, a ja nuciłem sobie wesołą melodię.
 - Możesz przestać? - Westchnęła wilczyca.
 - Nie lubisz wesołych piosenek? - Spojrzałem na nią zdziwiony.
 - Ani trochę. A szczególnie w twoim wykonaniu... strasznie fałszujesz - Alyanne pokręciła głową.
 - Skoro nie lubisz wesołych piosenek... Niech będzie smutna! - Powiedziałem z uradowaniem po czym zacząłem: - Rumowa balladaaaaaaaaa w złowrogi dzieeeń, grzechooooteeem beczeeek odpływa w cieeeeeeeeńńńńńńńń i z głębin powracaaaaaa bitewny zgieeeeeeeeeełk pod czarną flagąąąąąąąąąąąąą Sir Fransis Dreeeeeeeejk!
  - Przestań do jasnej ciasnej! - Wadera zatrzymała się nie wytrzymując. - Kompletnie nie umiesz śpiewać! Jeśli już musisz, to spróbuj w ten sposób.
Alyanne wzięła głęboki oddech i z jej ust popłynęły dźwięki... ale to jakie! Odkąd pamiętam nie słyszałem tak olśniewającego śpiewu. Wszystkie driady i syreny razem wzięte mogły się schować przy takim głosie. Stałem tak i słuchałem oczarowany dopóki wilczyca nie przerwała swojego utworu.
 - Co tak patrzysz? - Obadała mnie wzrokiem. - Nie umiesz tak?
 - Mogłabyś to powtórzyć? - Zapytałem zafascynowany.
 - Niby po co? - Przewróciła oczami.
 - Tak pięknie śpiewasz... w życiu nie słyszałem czegoś podobnego...
 - Jasne... - żachnęła się ale zobaczyłem kątem oka, że się lekko rumieni.
 - Poważnie mówię! - Dalej trwałem w swoim przekonaniu.
 - Hm... - zapadła chwila ciszy. - Pośpiewam ci trochę jak dojdziemy na miejsce, ale musimy zrobić taki fajny deal.
 - Dajesz - wyszczerzyłem figlarnie zęby.
 - Kiedy będziemy iść twoim zadaniem jest usuwanie mi błota z przed łap, tak aby się do mnie nie kleiło i lepiło.
 - Chyba da się zrobić - puściłem oko do wilczycy.

<Signorina? B)>

Od Arxella CD. Alyanne

Westchnąłem cicho także podając waderze łapę. 
 - Arxell - odpowiedziałem. - Głodna? 
Spojrzałem się na wilczyce, a następnie na dość dużą sarnę. Z pewnością całej jej sam nie zjem. Jednak szkoda było by marnować tyle dobrego jedzenia. Usiadłem obok sarny patrząc na jasno różowe futro Alyanne. 

<Aly?>

środa, 31 sierpnia 2016

Od Alyanne CD. Arxella

Nie mogłam się już powstrzymać. Dwie wiewiórki ganiające za sobą po drzewach były wręcz przeurocze. Zaśmiałam się, obserwując jak ponownie jednak umyka przed drugą z orzeszkiem w łapkach.
 - Moja sarenka... Tyle ganiania za tobą... - odwróciłam głowę w stronę głosu. Jakiś wilk stał nad przepaścią i patrzył smętnie w dół. Po chwili dało się słyszeć ciche "pac". Podeszłam na skraj i popatrzyłam w dół. Na samym dnie leżało rozpłaszczone brązowo-czerwone coś.
 - No wielkie dzięki! Wiesz ile ja za tym biegałem?! - przewróciłam oczami.
 - Nie przesadzaj. Przecież żyjesz. Możesz iść sobie upolować drugą... - mruknęłam i odwróciłam się z zamiarem odejścia. Przydepnął mi ogon, na co podskoczyłam.
 - Nie, nie mogę. To twoja wina, więc mi w tym pomożesz - prychnęłam.
 - Nie będziesz mi rozkazywać.
 - Nie mam ochoty uganiać się za jakąś sarenką.
 - Wyobraź sobie, że ja też nie - zaczynałam się irytować. On już był wkurzony. Na chwilę zapanowało milczenie.
 - W sumie to masz rację. Nie potrzebuję tak słabej wadery, żeby złapać kolejną sarnę... - znowu prychnęłam.
 - Chyba coś ci się pomyliło. Na twoje szczęście ja słabszych nie biję... - prawdopodobnie doszłoby do bardzo niemiłego w skutkach starcia, gdyby nie fakt, że prosto pod łapy basiora wskoczyła kolejna sarna. Chyba odruchowo ją zaatakował. A może to ja byłam celem, a ona tylko stanęła mu na drodze? W każdym razie kiedy przestała się ruszać stanął nad nią lekko skołowany. Chyba zły humor mu przeszedł.
-Emm... Więc...
-Alyanne jestem - uśmiechnęłam się i wyciągnęłam łapę na powitanie. Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Całkiem przyjemne uczucie.

<Arxell? xD>

sobota, 27 sierpnia 2016

Od Arxella

Czując wspaniałą woń krwi sarny biegłem pomiędzy drzewami. Ten pościg trwał już parę minut i wcale mi się nie znudził. Przyśpieszyłem widząc już zmęczoną sarnę. Za nią co parę kroków widać było plamy jej krwi. Możliwe, że moja zabawa się kończyła. Drogę zwierzęciu przede mną zablokowała głęboka przepaść. Jej ciemne wystraszone oczy wpatrywały się we mnie. 
 - Zakończymy to sarenko - z mojego pyska wydobyło się warczenie. 
Zbliżałem się do niej. Byłem już prawie obok niej. Już szykowałem się do skoku gdy ktoś mi to przerwał. Głośny śmiech jakiejś wadery spowodował spłoszenie się zwierzęcia. Sarna wystraszona spadła do przepaści. Spojrzałem się zły na wilczyce, a następnie już z smutnym wzrokiem na miejsce w którym zniknęła moja kolacja. 
 - Moja sarenka... Tyle ganiania za tobą... 

<Jakaś wadera? >

wtorek, 16 sierpnia 2016

Od Alyanne CD. Cole'a

Nie wiem, co chciał osiągnąć obrzucając mnie błotem, ale definitywnie nie podobało mi się to. Dlatego też został bez większych skrupułów przewrócony do wody. Miałam zamiar odejść i zająć się jakąś kolejną myślą, która rozwinęłaby temat samego deszczu, ale coś pociągnęło mnie w dół i po chwili sama znalazłam się pod powierzchnią wody. Przez chwilę widziałam tylko unoszące się dookoła bąbelki powietrza. A potem poczułam błoto na sierści. Natychmiast wstałam i zaczęłam się z niego otrzepywać. Nienawidzę błota. Cole stał i śmiał się w najlepsze. Doprawdy, przednia zabawa. Mimowolnie sama się lekko uśmiechnęłam. Wydawał się być miły. Ale wiele poznanych przeze mnie wilków wydawało się być miłymi, a potem puf, i nagle stawały się wredne. Na razie postanowiłam zachować dystans.
 - Czekaj, pomogę ci - dalej śmiał się w najlepsze, ale błoto magicznym sposobem zaczęło unosić się z mojej sierści, a po chwili dość spora kulka, która się z niego uformowała wpadła do wody kawałek dalej.
 - Dziękuję - mruknęłam. Wyszczerzył zęby.
 - Nie ma za co. A czy byłabyś łaskawa zdradzić mi swoje imię? - w sumie co mi szkodzi.
 - Alyanne jestem. Niezmiernie mi miło - chyba nie zrozumiał ironii.
 - Mnie również jest bardzo miło. No to, Alyanne, co chcesz porobić? - uciążliwy. A jednak potrafi wywołać uśmiech na pysku.
 - Co powiesz na rozejście się w swoje strony?
 - Bardzo zły pomysł. Ja tam bym proponował przejście się w tą samą stronę we dwójkę - udał, że zaproponował mi łapę. Westchnęłam.
 - Niech ci będzie. Ale nie oczekuj, że będę podtrzymywać konwersację - prychnął rozbawiony.
 - Zachowujesz się jak jakaś stara panna. Daj spokój, uśmiechnij się. Przecież cię nie pogryzę. No chyba, że będziesz chciała... - poruszył brwiami, a ja tylko pokręciłam głową. 
 - Zaręczam ci, że nie będę chciała... - mruknęłam i skierowałam się w stronę skał - tam nie było błota. I były ładne widoki. Cole poszedł za mną. Nie rozumiem go. Ma w watasze tyle wader do wyboru, a łazi akurat za mną... Chociaż o ile może zabierać błoto spod łap... Może uda nam się znaleźć jakiś kompromis?

<Cole? xD To jak będzie? xD>

Nowy basior: Arxell

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Od Cole'a CD. Alyanne

 - Cole jestem - przedstawiłem się niesfornie wlepiając wzrok w niebo. Obca wadera nie wydawała się byś zainteresowana moją osobą, więc kontynuowałem: - To dziwne, nie sądzisz? Wiele wilków, powiedziałbym nawet, zdecydowana większość, podczas deszczu woli siedzieć w jaskiniach, bo mokro, bo błoto, bo nic nie widać, bo nie można nic robić... a jednak ta pogoda ma w sobie „to coś”. Stanie na deszczu, wdychanie tego świeżego, wilgotnego powietrza i wsłuchiwanie się w szum wody, kiedy odbija się od skał, oraz ziemi, spływa po drzewach, sprawiając, że przyroda ożywa od nowa. Czuć ten klimacik. No i przede wszystkim, widoczki...
 - Zawsze tyle gadasz? - Zaśmiała się w końcu nieznajoma.
 - Staram się podtrzymać rozmowę - wyszczerzyłem figlarnie zęby. Nagle wadera zniknęła. Tak po prostu. Jakby rozpłynęła się w powietrzu. Puff i jej nie było. Otworzyłem oczy ze zdziwienia. Nagle usłyszałem cichy śmiech przy prawym uchu. Natychmiast zwróciłem wzrok w tamtą stronę. Stała sobie jak gdyby nigdy nic i machała przemokniętym ogonem. Zupełnie, jakby w tajemniczy sposób opanowała do perfekcji sztukę teleportacji.
 - Jak ty to zrobiłaś? - Wyszeptałem zafascynowany.
 - Prawdziwy magik nigdy nie zdradza swoich tajemnic - uśmiechnęła się enigmatycznie.
 - Magik? - Uniosłem brew i odwzajemniłem się chytrym uśmieszkiem. Wadera chyba dopiero za chwilę miała dowiedzieć się o co mi chodzi. Powoli uniosłem łapę, a spod wody zaczęła wydobywać się rozszczepiona, ciemnobrązowa, mulista masa.
 - Nie, przestań! Nie lubię błota! - Cofnęła się lekko, na co ja zaśmiałem się dla żartu, w jak jakiś Hrabia Drakula z Wilczej Opery i po woli zacząłem przesuwać w powietrzu muł i piasek z dna zbiornika wodnego.
 - A więc tak się bawimy? - Wilczyca zaśmiała się triumfalnie, błyskawicznie wymijając smukłym ciałem wiszące w powietrzu błoto i rzuciła się na mnie. I o to ja, wielki, niesamowicie utalentowany, super skromny władca ziemi zostałem wciśnięty pod taflę jeziorka przez płeć piękną, której imienia nawet nie zdążyłem poznać.

<Alyanne? (͡° ͜ʖ ͡°)>

Od Alyanne

Znowu padał deszcz. Uwielbiam, kiedy krople wody tak rozpryskują się na wszystkie strony, kiedy zderzą się z liśćmi. Nie przeszkadza mi nawet mokre futro. Zawsze mnie zastanawia jak czują się krople spadające z nieba. Są radosne, pełne entuzjazmu, czy raczej przerażone i sparaliżowane, kiedy ziemia przybliża się coraz bardziej? Mokra, lepka, gęsta masa. Błoto. Największy minus deszczu. Rozejrzałam się w poszukiwaniu kałuży, która pozwoliłaby umyć mi w swojej wodzie łapy. Jak na złość wszędzie błoto. Brązowe, lepkie. Oblepiało źdźbła trawy ciągnąc je coraz bardziej ku ziemi. Okropne. Wzdrygnęłam się mimowolnie przerażona wizją błota przygniatającego mnie do ziemi. Pokręciłam głową odganiając okropny obraz i poszłam dalej. Tutaj padało mniej. Drzewa zatrzymywały większość kropel, nie pozwalając im zatonąć w tej mazi. To na prawdę miłe z ich strony. Wreszcie trafiłam do jakiegoś jeziorka. Tafla wody co chwila załamywała się pod naporem kolejnych kropel deszczu. Z ulgą weszłam do niej aż po zgięcia łap i zaczęłam powoli i starannie zmywać z nich błoto.
 - Musisz być wielką fanką wody, skoro nawet podczas deszczu siedzisz w jeziorze - zignorowałam głos dobiegający zza moich pleców. Chyba należał do jakiegoś basiora. Nic mu do tego, co robię. Po chwili jednak usłyszałam plusk i stanął obok mnie.
 - W sumie to chyba już wiem dlaczego tu stoisz. Stąd są o wiele ładniejsze widoki na chmury - mimowolnie popatrzyłam w górę i wzruszyłam ramionami. Akurat deszczowe chmury nie podobały mi się aż tak jak sam deszcz.
-W ogóle to jestem...

<Jakiś basior? xD>

Od Grace

O nie. Bardzo mi się to nie podobało. Co on sobie w ogóle myślał?! "Zostałaś betą, bo MOŻE będziesz bardziej odpowiedzialna..." PFF. Definitywnie, kiedyś go zatłukę. Wyższe stanowisko fajnie i w ogóle, no ale obowiązki też dochodzą. Poza tym ten tekst o odpowiedzialności... Pff. Wcale nie jestem mało odpowiedzialna. Po prostu niektórzy są bardziej odpowiedzialni niż ja. Pff. Cyndi ostatnio mówił, że za dużo prycham. PFF. Nikt mi tego nie zabroni, zwłaszcza wtedy, kiedy najchętniej wszystko komentowałabym prychnięciem. Nowe wilki w watasze, przywitać, uśmiechnąć się, oprowadzić, a niech alfa leży i mu brzuch rośnie. PFF. No dobra. Może mu nie rośnie, bo ma cholernie dobry metabolizm, ale sam by się ruszył. Ostatnio ciągle się tylko w biegu mijam z osobami, z którymi chciałabym porozmawiać dłużej. Cei czy Serine'a w ogóle nie widziałam już strasznie dawno. Pewnie się gdzieś zaszyli i cieszą się sobą... Nikt się nie drze im rano nad uchem z podejrzanie dobrym humorem, że mają iść skontrolować, co się dzieje na granicach watahy. Pff. Moja wewnętrzna optymistka w tej chwili została zakopana żywcem przez szczerzący się pesymizm. Świetnie. 
 Warknęłam na motyla, który usiadł mi na nosie i wydawał się świetnie bawić. 
 - Coś dzisiaj nie masz humoru, moja droga - lekko uśmiechnęłam się, słysząc jego głos. Cyndi zawsze działał zbawczo na... w sumie to na wszystko.
 - Zapytaj Veyrona dlaczego - westchnęłam i odgoniłam motyla.
 - Nie cieszysz się z awansu? Minie czas największego napływu nowych i będziesz mogła dalej krzyczeć na potwory - zaśmiał się. Pff. Pewnie obaj się zgadali.
 - On mi dał ten awans tylko dlatego, że mam być "bardziej odpowiedzialna" - prychnęłam i ze złością odrzuciłam włosy wpadające mi do oczu. Cyndi pokręcił głową z uśmiechem.
 - Myślę, że kierowało nim coś jeszcze. Raczej nie powierzałby tak ważnego stanowiska komuś, kto ma się nauczyć odpowiedzialności. I mówiłem - nie prychaj na mnie - prychnęłam. Znowu pokręcił głową.
 - Chcesz się doigrać? - niebezpieczny błysk w oku. Nareszcie.
 - Może - wystawiłam mu język.
 - Grace...
 - Cyndi...
 - ...
 - ...
 - ...
Znowu prychnęłam, tym razem z uśmiechem.
 - Sama się prosiłaś...

<Cyndi? xD>

Nowa wadera: Alyanne

niedziela, 14 sierpnia 2016

poniedziałek, 25 lipca 2016

Wataha ponownie zostaje otwarta

  1. Jeeej. Przepraszam, że tak ni z gruszki ni z pietruszki odcięłam do niej dostęp. Mam nadzieję, że uszanujecie moją radykalną decyzję spowodowaną pewnymi niemożnościami i nie obrazicie się za wszelkie zło, które dla Was wyrządziłam.
  2. Oficjalnie Wataha mrocznej krwi zostanie zopeningowana 08.15. Do tego czasu każdy z Was może podjąć decyzję, czy dalej chce sterować wilkiem, którym sterował wcześniej, bądź nowym (chyba, że w ogóle już nie chce tu należeć). Zakładki „Wadery” oraz „Basiory” zostały opróżnione, ale wszyściutkie formularze zachowane mam w moim tajnym schowku (͡° ͜ʖ ͡°), więc jeśli chcecie użyć go, zamiast tworzyć nowy, informujecie mnie. Jeśli chcecie formularzyk ewentualnie trochę, albo bardzo zmodyfikować, też napiszcie do mnie, nie gryzę, a formularz otrzymacie do Waszej dyspozycji. Jeśli zachowacie stare wilczki, nie ma problemu, żebyście razem z innymi wilczkami kontynuowali historię rozpoczętą przed zamknięciem watahy. Jeśli stworzycie nowe, możecie przeżyć coś niezwykłego, trochę innego. Do 08.10. czekam na Waszą decyzję o tym czy dany wilczek zostanie w watasze, czy też nie. Później to już kasuję niestety :c.
  3. To też jest trochę smutne, że po zamknięciu watahy zainteresowały się nią trzy, może cztery osoby. One wiedzą o kogo chodzi i bardzo im dziękuję. Specjalne probsy również dla Dominiki, która cały czas na mnie wrzeszczała, krzyczała i mnie kopała, żebym to ja wreszcie watahę otworzyła i Angie, która wspierała mnie mentalną, pozytywną energią. No i Kasi ✨💝 To chyba wszystko. Dziękuję za uwagę i liczę, że wataha odniesie trochę większe sukcesy niż od początku roku :)
Ps. Drodzy członkowie, którzy dopiero dołączyć planujecie. Nie przejmujcie się wiekiem członków już tu przynależnych. Wasz wiek się zmienia więc możecie zaczynać od jeszcze młodości i zbierania doświadczenia. Chyba, że macie na oku starszych członków watahy ;D

niedziela, 14 lutego 2016

Od Mad CD. Ayera

Spojrzałam na niego.
-No miło mi, ale zejdziesz ze mnie łaskawie? - spytałam odrobinkę milej.
Usiadł i przyglądał mi się.
- Jestem Mad, - powiedziałam podnosząc się.
Uśmiechnął się bardzo uroczo. Już miałam na niego oko.
- Przepraszam, że tak na ciebie wpadłem Mad, ale to nawet chyba dobrze. - mrugnął do mnie.
Zaśmiałam się.
- Jesteś mi winny obiad. - zażartowałam.
- Dobrze skoro nalegasz to możemy coś razem zjeść. - jego łobuziarski uśmiech prawie zwalił mnie z nóg.
- Mam tylko pytanie...
- Słucham.
- Właściwie to ile masz lat? - zapytałam mrugając.
Zaśmiał się.
- Pięć lat. A ty? - zapytał.
- Cztery. - powiedziałam szybko. - Znasz tutejsze tereny?
- Tylko trochę. A co zgubiłaś się? - roześmiał się.
- Nie. Ja się nigdy nie gubię. - przewróciłam oczami.
Odpowiedział mi uśmiechem.
Szturchnęłam go łokciem na znak by szedł za mną. Chciałam go zaprowadzić w magiczne miejsce. Skoro nie znał terenu to będę mogła tak go omotać, że będzie musiał ze mną zostać i mnie poznać. Plan idealny.
Szliśmy równym tempem. Słońce grzało nas w plecy. Myślałam o tym jak fajnie musi się latać. Można być jak ptak. Szkoda, że ja nie umiem latać... Pewnie polatałabym z Ayerem... Może nawet bym latała z wszystkimi. 
Natrafiliśmy niespodziewanie na ślady krwi. Otworzyłam szeroko oczy. Dziwne... Tu nie ma wielu zwierząt, a oprócz mnie i Ayera nie ma tu wilków. Sprawdzałam to niecały kwadrans temu.
- Co tu się stało.. - jęknęłam.
- Nie wiem. Możemy to sprawdzić.- usłyszałam intrygę w jego głosie.
- W sumie... Czemu nie. Trochę dużo tej krwi. - powiedziałam z przekąsem.
Zapowiadało się nawet ciekawie. Pewnie będzie to coś dziwnego. Może odkryjemy coś co było tajemnicą dla całego świata!

<Ayer? Dokończyłam jakoż, że jestem waderą xD>

Od Mounse CD. Orlena

Basior przez chwilę wpatrywał się we mnie. Trochę mnie to irytowało i zaczęłam rozglądać się dookoła, żeby tylko nie spotkać się z nim wzrokiem. W końcu przypomniał sobie, że się na mnie gapi i spuścił łeb.
- To gdzie idziemy na spacer? - spytałam 
- Spacer? A no tak. Sam nie wiem, może ty coś zaproponujesz? Ja za wielu miejsc tu nie znam.- pokręcił przecząco głową. 
- A ja znam. I już wiem, gdzie pójdziemy, ale nie powiem ci na razie.
- No dobrze, to gdzie pójdziemy? - uśmiechnął się .
- Ejjj! To ma być niespodzianka i ostrzegam, niczego ze mnie nie będziesz próbował wyciągnąć. Bo inaczej pożałujesz. A teraz nic nie mów i chodź za mną.
Orlen posłusznie ruszył za mną, a później wyrównał i szedł obok mnie. Szliśmy tak pół godziny. Mineliśmy wodopój i skręciliśmy w lewo. Przeszliśmy jeszcze kawałek i dotarliśmy do celu.
- To tu.- powiedziałam. Naszym oczom ukazała się duża polana, porośnięta trawą, która sięgała nam do kolan. Na polanę wdzierały się już promienie zachodzącego słońca, dodając jej efektu magicznego miejsca.
- Bardzo lubię to miejsce. Przychodzę tu czasami, kiedy chcę pomyśleć, lub się wyciszyć.
- W takim razie ja już polubiłem to miejsce! - powiedział żartobliwie. Zaśmialiśmy się.
- Wiesz co, mam pewien pomysł, ale zgódź się od razu! - powiedziałam pełna entuzjazmu.
- No dobrze. W sumie nie mam nic do stracenia. - odparł obojętnie 
- No właśnie. Poza tym, bardziej i tak się już nie skompromitujesz. - zażartowałam 
- Masz wyrafinowane poczucie humoru. - rzekł zadziornie
- A ty czasem zapominasz o całym świecie.
- Chodzi ci o to gapienie się?! No cóż, ja tak mam, mogę cię jedynie przeprosić. 
- Nie musisz przepraszać, ale w ramach przeprosin zrobisz to, o co cię poproszę.
- Zgadzam się na wszystko.- odparł 
- I to rozumiem. Musimy mieć dużo miejsca. - wzięłam go za łapę i zaciągnęłam na środek polany.
- A teraz to o co mi konkretnie chodzi. Pokaż co potrafisz!- usmiechnęłam się zachęcająco.
- W sensie moce? - spojrzał na mnie pytająco 
- Nie udawaj głupka. Tak, chodzi mi o moce.
- A więc...jestem wilkiem władającym ogniem...- zaczął.
- Więc zaprezentuj mi to.- ponagliłam, jednocześnie zachowując grzeczność.
- Ale co ja ci mogę pokazać, nie będę przecież palił tak pięknego miejsca. Wyczułam w nim jakąś dziwną niechęć do pokazywania tej mocy. 
- To może masz jakąś inną moc? Ja na przykład potrafię panować nad pogodą, ale poza tym mogę czytać w myślach i stać się niewidzialną. To wszystko tak w skrócie, nie chcąc się chwalić. - rzekłam, przyjmując dumną postawę.
- W skrócie? Myślałem, że już nigdy nie skończysz! Masz gadane.
- Ja pokażę co potrafię, jeśli i ty mi coś zaprezentujesz. Nie masz się co wykręcać, inaczej nie przyjmę przeprosin.- obrzuciłam go zimnym i dumnym spojrzeniem. Basior przez chwilę nie wiedział co robić.
- Mam jeszcze jedną moc. Jesteś moją pierwszą znajomą w tej watasze i nie pozwolę, żebyś już pierwszego dnia się na mnie obraziła. Patrz uważnie.
Basior zamknął oczy i zaczął śpiewać jakąś pieśń, jakby przywoływał duchy. Ale nie była to mroczna melodia, wręcz przeciwnie. Brzmiała jak te indiańskie z westernów. Orlen wyglądał jakby zbierał w sobie jakąś dziwną energię, a może i tak było? Nie wiem. Widziałam coś takiego po raz pierwszy. Nagle obsiadło nas ogromne stado różnokolorowych ptaków. Kilka z nich wzbiło się w powietrze, robiąc różne powietrzne triki. Wszystkie te ptaki, włącznie z tymi w powietrzu, śpiewały pieśń razem z Orlenem. Bardzo mi się to podobało. W końcu zrozumiałam, że to jest moc działająca na ptaki, które pod jej wpływem słuchają się tego, kto ją posiada.
- Podoba ci się? - odezwał się nagle, a ja aż podskoczyłam.
- Możesz mnie nie straszyć?- powiedziałam, ale on nie odpowiedział.
Setki ptasich oczu wpatrywało się we mnie, także i Orlen.
- To fantastyczne! Po prostu fantastyczne!
- Wiesz, przyszło mi do głowy jak zaprezentować ci moją moc panowania nad ogniem.- uśmiechnął się lekko myśląc nad swoim pomysłem. Lubię niespodzianki, więc postanowiłam nie czytać myśli Orlena. Nagle jeden z ptaków, mały gołąbek przyniósł piękną różę i podał ją basiorowi.
- Ta róża jest zbyt delikatna dla takiej zadziornej damy, ale ja sprawię, że będzie w sam raz dla ciebie. 
Niespecjalnie wiedziałam, o co mu chodzi. Basior pomachał łapą nad różą, wypowiadając jakieś słowo, a ta nagle zapaliła się. Płonęła, ale się nie spalała. Niesamowite!
- Teraz jest gotowa. Weź ją, nie poparzysz się.
- Na pewno mogę ci ufać? 
Orlen przewrócił oczami. Szybko wziął kwiat wsadzając mi go za ucho.
- Aaaa!- zaczęłam krzyczeć, ale w jednej chwili zorientowałam się, że nic mnie nie boli.
- Co tak krzyczysz! Uszy mi zaraz odpadną! - rzekł kładąc uszy.
- Przepraszam, to tak z przyzwyczajenia.
- W sumie to mogłem się tego spodziewać.
- Po prostu tak się nie robi.
Basior popatrzył na mnie z szelmowskim uśmieszkiem, a ja nie mogłam przestać podziwiać tej róży, która płonęła, ale się nie spalała.

<Orlen? Trochę się nie przyłożyłam do tego opka, sorry więc za niedociągnięcia. Choruję bowiem na ciężki przypadek brakoweny twórczej xd >

środa, 10 lutego 2016

Od Ayera

Szedłem wzdłuż klifów. Myślałem nad tym, co teraz mnie czeka, czy tu też będę mógł kontynuować swoje życie takim, jakim jest? Chciałem uwolnić się od tych myśli, wzbiłem się w powietrze. Wzleciałem ponad chmury. Tam niebo było ciemnofioletowe, a chmury przypominały statki pływające po niebie. Znudziło mi się już takie latanie bez popisów, nawet przed samym sobą. Zacząłem więc pikować w kierunku morza. Tuż przed samą taflą wody rozpostarłem skrzydła, a małe kropelki wody uniosły się na chwilę, by za kilka sekund znów stać się jakąś malutką częścią wielkiego morza. Leciałem tak szybko, że w pewnym momencie straciłem kontrolę i obijając się wylądowałem na brzegu, ale czułem, że w coś wcześniej uderzyłem, a może w kogoś? Uniosłem jedno skrzydło. Pod nim leżała jakaś wadera.
- Jak się masz? - spytałem.
- Ty kretynie, nie jesteś tu sam! Uważaj jak latasz! 
- Miło cię poznać, Ayer jestem.

<Jakaś wadera?>

Od Night

Biegłam przez las.Normalnie byłabym bardzo zadowolona albo przynajmniej bym taką udawała. No cóż pogoda całkiem całkiem, tylko zimno, ale oni mnie gonili i nie miałam czasu na refleksje. Usłyszałam ich głosy niedaleko za mną, więc wspięłam się na pobliskie drzewo licząc na to że mnie nie zauważą. Wdrapałam się na jedną z wyższych gałęzi i zaczęłam patrzeć czy nie biegną. Po chwil tuż przy mojej kryjówce przebiegły dwa rozzłoszczone basiory.
- Uff - Odetchnęłam z ulgą gdy tylko przebiegli - Właściwie po co ja ukradłam ten wisiorek? - Powiedziałam zdejmując z szyji srebrny naszyjnik.
- On nie ma żadnego zastosowania, nawet nie jest ładny - Powiedziałam wieszając go na małej gałązce.
Chciałam zrobić krok do tyłu by mu się dokładniej przyjrzeć... Ale poślizgnęłam się na mokrej korze. Spadłam. Rzadko zdarzało mi się z czegokolwiek spadać. Upadek na gołą ziemię nie był najprzyjemniejszym doznaniem jakiego doświadczyłam. Podniosłam się i otrząsnęłam. Trochę bolała mnie głowa i dwoiło mi się w oczach. Może dlatego przestraszyłam się widząc przede mną wilka.
- Nic ci się nie stało ? - Zapytał.
- Nie - Odpowiedziałam lekko zawstydzona tym że widział mój upadek - Jak się nazywasz? - Spytałam.

<Ktoś? > 

niedziela, 7 lutego 2016

Od Orlena

Wzbiłem się w powietrze nadal czując zmęczenie po ciężkiej nocy. Miałem koszmary. Znowu. Już sobie z tym nie radzę. Nie mogę już nawet spojrzeć na moje skrzydła... Są takie czarne i wyglądają jak spalone. Już się do nich przyzwyczaiłem, ale nadal wstydzę się je pokazywać. Na szczęście mogę je chować... Na całe szczęście. Kiedyś nawet chciałem je obciąć z tego wstydu, ale na szczęście mi przeszło. 
Byłem tak zmęczony, że nie zauważyłem stada królików na ziemi. Miały fart. 
Zaburczało mi w brzuchu więc stwierdziłem, że spróbuję złapać coś większego. Obojętnie co. Jako orzeł łapałem raczej małe zwierzęta, ale odkąd mogę używać ognia do pomocy nie ma problemu z większym łupem. Oczywiście nie zmieszczę więcej niż wcześniej, ale wiem, że jestem w stanie to udźwignąć. W sensie to zadanie.
Moje oczy wypatrywały czujnie każdego małego poruszenia. Byłem dokładny i skupiony. Jak z resztą sam wiedziałem już umknęły mi przekąski więc na króliki nie miałem co liczyć, ale znalazłem sarny. byłem bardzo wysoko. Nie było szans by mnie zauważyły.
Zacząłem pikować prosto na nie. Moja ofiara odwróciła się z zaskoczeniem dopiero w ostatnim momencie co nie zmieniło tego, że zginęła od samego uderzenia. Znajdowałem się poza terenami nowej watahy więc nie miałem pewności, że dadzą mi tu zjeść w spokoju posiłek... Musiałem jeszcze przemieścić sarnę w pobliże mojej jaskini. Jeszcze nie latałem takich dystansów z sarną w pysku, ale zawsze musi być pierwszy raz. 
Chwyciłem porządnie sarnę i zamachnąłem się skrzydłami. Tyle wystarczyło uniosłem się na może trzydzieści metrów. Teraz najgorsze było to by wytrzymać to obciążenie. Przez pierwszy kilometr dawałem radę, ale potem byłem już bardzo zmęczony. Nie dawałem jednak za wygraną. Na granicy watahy stwierdziłem, że mogę ustąpić i dać za wygraną. I tak był to mój nowy rekord. Jestem z siebie dumny.
Ledwo wylądowałem padłem na ziemię dysząc. 
Zorientowałem się nagle, że ktoś bardzo uważnie mnie obserwuje.
Wstałem.
Przede mną stała biała wadera z niewiarygodnie pięknymi oczami.
- Witam. - uśmiechnąłem się.
- Witam. Jestem Mounserat. Też jesteś z tej watahy? - zapytała odwzajemniając grzecznie uśmiech.
- Tak... Nazywam się Orlen. Widziałaś jak ląduję?- odpowiedziałem zadając pytanie.
- Tak. Nie było, aż tak trudno cię dogonić. - zachichotała uroczo.
- Nie dziwię się. Byłem wolny jak mucha w smole. Przepraszam za bezpośredniość, ale czy pomożesz mi oporządzić łup? - zapytałem przypominając sobie o zmęczeniu.
- Oczywiście. - uśmiechnęła się przyjaźnie.
Widać było, że to prawdziwa dam z nienaganną posturą. Szybko się uwijała z pracą za to mi szło bardzo źle.
- Dziękuję za pomoc. Może dałaby się Pani zaprosić na obiad i spacer? - zapytałem szelmandzko.
Tylko pokiwała grzecznie głową i usiadła obok moje zdobyczy. Zaczęliśmy jeść. Właściwie posiłek przemilczeliśmy, a jak już przyszło skończyć ociągaliśmy się. Jednak w końcu skończyć trzeba.
- Czyli długo mnie obserwujesz? - zapytałem nagle.
- Tylko trochę. Nie więcej niż piętnaście minut. - była przygotowana na to pytanie.
- A długo jesteś w tej watasze? - zapytałem.
- A ile to jest długo? - odbiła piłeczkę.
- Nie wiem. Ja na ten przykład od wczoraj. - zażartowałem.
- To w porównaniu do ciebie długo. - zaśmiała się.
I tak przez chwilkę stałem gapiąc się na nią jak taki kołek, ale i tak już gorzej wypaść chyba nie mogłem... Przyszło mi tylko pójść na spacer i pokazać się z lepszej strony.

<Mouns? I jak pani się miewa?>

Od Winter CD. Restii

Warknęłam i szarpnęłam się. Siatka. Tylko tego mi było trzeba. Oczywiście... Mało mam jeszcze problemów. Kopnęłam sama nie bardzo wiedząc czemu. Przecież tak tylko bardziej się zaplączę. To nie ma sensu... Yhh... Myśl sieroto! Przywarłam do ziemi starając się żebym cała zalazła się pod siatką. Żadnych łap wystających poza, ani nic z tych rzeczy. Inaczej się nie uwolnię.
Usłyszałam, że człowiek stara się sforsować barykadę. Mamy mało czasu.
Przesunęłam się do przodu o dosłownie kilka centymetrów. Powolutku i spokojnie. Musi się udać. Nie po to od miesięcy im uciekam, żeby teraz dać się złapać. Lodowata Morderczyni nie przegrywa. Nigdy.
Udało mi się wydostać spod siatki i rzuciłam okiem na barykadę. Człowiek był już blisko... Za blisko. W jednej chwili cała konstrukcja pokryła się lodem i człowiek runął do tyłu.
- Na co czekasz? - warknęłam do Restii.
- Ale... - zaczęła. Dopiero teraz zauważyłam, że jej łapa się zaplątała. Jeszcze z niej nie wylazła... Krótkim szarpnięciem zerwałam siatkę z wadery i odrzuciłam ją na bok. A potem odbiegłam byle dalej od człowieka. Nie dbałam o to czy Restia nadąży czy nie. To jej życie i to ona ma dbać o to, żeby go nie stracić. Ja nie zamierzam ryzykować.

<Restia?>

Nowy basior - Ayer

niedziela, 31 stycznia 2016

Nowy basior - Orlen

Od Restii CD. Winter

Potrzebowałam 2 sekund by zrozumieć, że jesteśmy w złej sytuacji.
- Winter... Las jest oddalony o 5 kilometrów... Nie uciekniemy. - wymamrotałam.
Poruszyła się niespokojnie.
- Zakop się w śniegu. - powiedziałam.
- To nic nie da... Jesteś zbyt widoczna, a psy mają węch.- odrzuciła propozycję.
Czyli możemy po prostu uciekać... Więc nie zastanawiając się długo ruszyłam najszybciej jak umiałam w stronę i tak za daleko położonego lasu. Winter wyrównała ze mną szybciej niż bym się spodziewała. Najwyraźniej była wysportowana. 
Biegłyśmy naprawdę szybko, ale obie zapewne wiedziałyśmy, że jeśli ludzie nie zrobią sobie przerwy to ucieczka będzie graniczyła z cudem. 
Mój oddech był nierówny. Winter trzymała się lepiej i właściwie nie musiałam wchodzić jej do głowy by wiedzieć, że myśli o mnie jak o wrzucie na tyłeczku. Ładnie mówiąc. Jestem w jej oczach bezużyteczna. No dobra... Gorzej. 
Może gdybym tak spróbowała ich zatrzymać telepatią czy może innymi mocami... Telepatia! To jest to! Wmówię psom, że biegną w złą stronę... Pewnie potraktują mój głos w głowie jak instynkt.
Stanęłam gwałtownie. Odwróciłam się  w stronę przeciwników. 
- Co ty robisz?! - oburzyła się Winter.
- Zaufaj mi. - szybko powiedziałam. - Kupuję nam czas.
Zajęło mi chwilkę dotarcie do głowy jednego z psów. Tak zaczęła się prawdziwa psychiczna walka.
'Lewo! Tam są!' Pies chciał się mnie pozbyć za wszelką cenę, ale ja też byłam uparta. 'Lewo! Tam są!!!! Uciekają! Lewo! Lewo!'
Pies myślał intensywnie.- Prosto. Prosto. Prosto. Prosto.
'Lewo... To ja instynkt. Lewo.'
Pies zwolnił odrobinę, ale tylko by znaleźć nową siłę na zaprzeczanie.
'Lewo! Lewo! Lewo!'
Pies już zaczął myśleć na złość mi. - Prawo. Prawo. Prawo.
To było to! Teraz jest czas na to by mu wmówić coś jeszcze prostszego.
'W przód. W przód.'
-Tył. Tył.
Pies zaczął zmieniać kierunek w amoku, ale ludzie zaczęli  coś podejrzewać. Kierowali psa dalej prosto.
'Prawo! Lewo! Prosto! W tył!'
Mieszałam psu w głowie.
'Prosto prosto! Lewo! Prawo! Skok do góry! Stój! Prawo! Lewo!'
Pies zwariował i poddał się mojej woli. Siadał, wstawał, skakał piszczał, szczekał i biegł raz t prawo, raz w lewo.
To wystarczyło. Mieli więcej psów w zaprzęgu więcej psów więc tylko ten jeden ich spowalniał co nie miało sensu. Jeden z ludzi bez myślnie posłał w psa nóż.
Po kilku sekundach zamiast być w umyśle psa mój umysł natkną się na ścianę. Nic. Już mieliśmy wystarczająco czasu. Teraz ludzie muszą go odpiąć zwaliś na bok i przepiąć psy na inne miejsca by dało się jechać. Mnóstwo czasu dla nas. Nie możemy jednak sobie pozwolić na zbędne minuty postoju.
- Udało się! Biegniemy! - krzyknęłam.
Wznowiłyśmy morderczy wyścig o życie. tym razem byłyśmy spokojniejsze, ale nie byłyśmy na tyle głupie by myśleć, ze to koniec walki. Nie, nie, nie. To początek. Ile ja historii o niezłomnych ludziach słyszałam... mnóstwo! A w każdej wilki mówił, żę oni nie odpuszczą. Mają w sercach za dużo nienawiści i zapału do mordu. Jesteśmy ich zabawkami. Nie puszczą nas od tak.
Już po pewnym czasie możnabyło dostrzec koniuszki drzew. Byłyśmy coraz bliżej gdy za nami dało się szłyszeć coraz głośniejsze wrzaski i wycie. Szybko spojrzałam w tamtą stronę by się zorientować, że musimy przyspieszyć. Na saniech był już tylko jeden człowiek i sanie były opróżnione pod względem prowiantu czy skór. Teraz psom było łatwiej. Były szybsze. nie dałabym rady powtórzyć sztuczki z kierunkami. Są za blisko. Zbyt szybko biegną.
Winter wyprzedziłą mnie o kilka metrów. WIedziałam, że nie będzie narażać swojego życia by ratować mnie więc próbowałam przyspieszyć z niewielkim skutkiem. 
Do pierwszych drzew miałyśly już tylko 7...6....5...4.... metrów. Ostatnie metry pokonywałyśmy już nie w sekundach lecz w minutach. Każdy pojedynczy skok trwał kilka chwil. Czas zwolnił, a zza pleców zaczęły lecieć włucznie. Człowiek się zbliżał. My też... Jeszcze tylko metr do... Lasu...
Sieć została zarzucona... Upadłam. Miałam zaplątaną łapę. Winter utknęła... Teraz muszę walczyć. Pierwsze co to użycie telekinezy. To najsilniejszy cios jaki mogę zadać. Kilka drzew szybko upadło tworząc ogrodzenie oddzielające mnie, a Człowieka.

<Winter? I jak dalej się to potoczy?>

Od Edena CD. Killy /k

Przyglądałem się zasypiającej waderze z lekko uniesioną brwią, próbując zrozumieć to, co właśnie zrobiła. Szczerze powiedziawszy, kiedy wepchnąłem ją z zaskoczenia do wody, liczyłem na kłótnie i dogryzanie sobie nawzajem, po tym, gdy Killy już wypłynie na powierzchnię. Ona jednak nie wracała przez długi czas. Zupełnie, jakby woda porwała ją ze sobą i uwięziła wśród gęstych, nieprzeniknionych głębi. Nie żebym się martwił, albo próbował zrozumieć ostatnie uczucia, jakie towarzyszą tonącemu wilkowi, który desperacko przebiera łapami, próbując resztkami sił walczyć o ostatni oddech… Kamienie mają do siebie to, ze po skoku prędzej, czy później i tak kończą na dnie. Między innymi to właśnie dlatego wilki wyrzeźbiły nam skrzydła.
Nie mam pojęcia ile czasu minęło, zanim moim oczom ukazała się sylwetka przemokniętej Killy. Gdy podszedłem do towarzyszki, ta z początku posłała mi tak żadne mordu spojrzenie, że nie zdziwiłbym się, gdyby właśnie układała w głowie plan jak najskuteczniej skrócić mój (skądinąd już i tak długi) żywot. Niestety, kłótnie i dogryzanie sobie nawzajem, na które liczyłem po całym incydencie, nie nadeszły. Zamiast tego, Killy padła zmęczona na ziemię, a jedynym zdaniem, jakie od niej usłyszałem, było:
-Jakbym tam zginęła… To bym Cię zabiła.
Zaśmiałem się krótko, posyłając waderze kpiący uśmiech, choć ona leżąc pyskiem na ziemi nie mogła go zobaczyć. Już miałem odpowiedzieć, ze trzymam ją za słowo, jednak w ostatniej chwili zdążyłem ugryźć się w język. Zwłaszcza, że wadera zaraz wypowiedziała moje imię. 
Zanim zdążyłem zareagować w jakikolwiek sposób, ta bez ostrzeżenia rzuciła w moją stronę… kamień? Właściwie, był to łańcuszek, najzwyklejszy w świecie czarny rzemyk z małym, nietypowo ubarwionym kamieniem. Przyznaję, przez chwilę wpatrywałem się w niego, jak głupi. No bo dlaczego ktoś miałby mi kiedykolwiek cokolwiek dawać? Tego jedynego czynu wadery nie pojmowałem.
Jednak uczucie totalnego zamieszania szybko minęło. Zastąpił je złośliwy grymas, który po raz kolejny zamierzał przypomnieć całemu światu o swoim istnieniu, wpełzając mi na pysk.
-Widzę, że wodospad okazał się bardzo porywczy, skoro nie było Cię przez tyle czasu.- rzuciłem, z typowym dla mnie złośliwym tonem.
Killy zaśmiała się ironicznie, kręcąc z niedowierzania głową. Najwyraźniej była jednak zbyt zmęczona, by odpowiedzieć na zaczepkę, gdyż nie minęła chwila, a wadera zamknęła oczy, po czym od razu zasnęła. Jedyną rzeczą, jaką od niej usłyszałem, było krótkie „idiota”. 
Zaśmiałem się cicho, uśmiechając się odrobinę, jakby do siebie. Dobre i to, ostatecznie mogłem zaliczyć rzucenie jednego wyzwiska, jako „dogryzanie sobie”. 
Kiedy Killy zasnęła, przez chwili wpatrywałem się przed siebie, nie wiedząc do końca co właściwie powinienem zrobić. Wspomniałem już wcześniej kiedyś, że Gargulce nie potrafią zasypiać, prawda? Cóż, jest więc jeszcze jedna, a właściwie dwie rzeczy, jakie powinniście o mnie wiedzieć. Po pierwsze, nie lubię być nikomu nic dłużny.
Podszedłem cicho do białowłosej, a kiedy upewniłem się, że wadera śpi, po chwili wahania dotknąłem kamiennym pazurem jej skroni, wypowiadając przy tym dobrze znane mi zaklęcie. Po krótkiej chwili odstawiłem łapę od jej czoła. Zapytacie się, co to było? Cóż, moi drodzy, to właśnie było „po drugie”. Kolejna lekcja dotycząca Gargulców: choć nie umiemy zasypiać, to potrafimy przekazać sny pozostałym wilkom. Komukolwiek chcemy. W skrócie, sprawiamy, że obdarowanemu wilkowi przyśni się dokładnie to, co chce. To właśnie był mój „prezent”, nic innego dać nie umiem. 
Kiedy skończyłem szeptać zaklęcie, odwróciłem się od Killy i udałem w obranym przez siebie kierunku. Poczułem, jak oddalam się od jeziora i szafirowego wodospadu, a po jakimś czasie, do moich uszu nie docierał już nawet szum spadającej wody. Bez chwili wahania rozpostarłem ogniste skrzydła i odbijając się od ziemi, podleciałem wysoko w stronę gwiazd, nurkując w mroku nocnego nieba.
***
Leciałem przed siebie niemalże bezszelestnie, co jakiś czas spoglądając w dół. Wiele wilków uważa, że znajdując się na ogromnej wysokości, powinno się unikać przyglądania się wszystkiemu, co znajduje się pod nami. Ja jednak nigdy nie miałem z tym żadnych problemów. Stworzono mnie właśnie po to, bym mógł oglądać świat z góry i chronić jego mieszkańców. Czy się z tego wywiązywałem…? To już inna kwestia. Niemniej, latanie miałem w genach, nawet jeśli byłem tylko ożywionym kamiennym posągiem, który według wszelkich praw natury, nigdy nie powinien był dotknąć nieba. 
Usłyszałem obok siebie cichy świst, kiedy moje nietoperze skrzydła przecinały powietrze. Machnąłem nimi jeszcze raz, aby móc podlecieć wyżej w stronę gwiazd, po czym zanurkowałem w ciemne chmury. W końcu zdecydowałem się jednak zniżyć lot, szykując się tym samum do lądowania. Biorąc po uwagę prędkość, z jaką się poruszałem, musiałem teraz naprawdę uważać, by nie zrobić niczego głupiego. A wierzcie mi, lub nie, ale nawet po tych niespełna siedmiu wiekach życia, niektórym Gargulcom zdarzają się wypadki, a ja wolałem nie być jednym z nich.
Ostatni raz machnąłem ogromnymi skrzydłami, a świst powietrza od razu wdarł się do moich uszu. Zawyłem głośno, uśmiechając się pod nosem. Każdy czasem miewa takie chwile, kiedy musi poczuć się wolny, oderwać od ziemi i nawet przez chwilę żyć w złudzeniu, że nic go nie ogranicza. Że nie krępują go żadne więzy, ani kajdany. To była właśnie jednak z tych wyjątkowych chwil.
Nagle, świst przecinanego powietrza, które bez przerwy gwizdało mi w uszach, stał się znacznie głośniejszy i zdecydowanie bardziej wyraźny, niż poprzednio. Z początku nie zwracałem na to uwagi, jednak nie minęło kilka chwil, a dodarł do mnie dźwięk machnięć skrzydeł. DRUGIEJ pary skrzydeł. 
Obejrzałem się za siebie, wypatrując jakiegokolwiek kształtu, który świadczyłby o obecności jakiegoś wilka, bądź innej skrzydlatej istoty, jednak nic takiego nie przykuło mojej uwagi. Widziałem jedynie ciemne, nocne niebo i nic poza tym.
Kiedy miałem zwrócić wzrok z powrotem przed siebie i lądować, poczułem jak coś, a może raczej ktoś na mnie wpada… a może to ja wpadłem na obcego? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że zanim się obejrzałem, oboje leżeliśmy poobijani na ziemi.
Ostatnią rzeczą, jaką widziałem przed upadkiem było rozgwieżdżone niebo. Teraz, kiedy ponownie otworzyłem oczy, od razu dostrzegłem nad sobą dwa jasne punkty. To były… oczy?! Tak, dokładnie. Spoglądała na mnie para żółtych ślepi, a owym nieznajomym „kimś”, przez którego leżałem teraz poturbowany na ziemi, była czarna, skrzydlata wadera. Cóż, jeżeli to uderzanie jej skrzydeł słyszałem wcześniej, to nic dziwnego, że przez to ciemne ubarwienie nie potrafiłem jej dostrzec. Nastała krótka chwila skołowania, podczas której nie miałem pojęcia co powinienem zrobić, jednak owo uczucie szybko minęło. Spojrzałem pewnie na nieznajomą, unosząc odrobinę jedna brew.
-Może gdybyśmy znali się trochę dłużej, nie miałbym nic przeciwko, ale bądź proszę tak miła i zejdź ze mnie.- rzuciłem, uśmiechając się złośliwie.
Liczyłem, że nieznajoma będzie zakłopotana, choć muszę przyznać, najwyraźniej pomyliłem się na całej linii. Skrzydlata spiorunowała mnie ostrym, rządnym mordu spojrzeniem, jednak nie zrobiło ono na mniej specjalnego wrażenia. Nie, kiedy potrafiłem odpowiedzieć jej tym samym. 
Po chwili nieznajoma zeszła ze mnie, warcząc przy okazji pod nosem kilka słów, których nie byłem w stanie wychwycić. Nie znałem jej dłużej, niż kilka minut, choć przez ten czas dowiedziałem się, że wadera potrafi latać, niemalże zabijać wzrokiem i z pewnością do tych najmilszych nie należy. Pokrewna dusza…?
-A więc,- zacząłem, kiedy mogłem już wstać na równe nogi.- Czemu zawdzięczam tak sympatyczne powitanie?- rzuciłem w stronę czarnej wadery, uśmiechając się złośliwie. Przez panujący dookoła mrok, oraz kolor jej futra ciężko jest mi dokładnie stwierdzić, ale zdaje mi się, że na pysku wadery również dostrzegłem cień złośliwego grymasu.

<Brenda? :P>

Od Neytiri CD. Cetusa

Wiedziałam, że spotkanie kogokolwiek nie wyjdzie mi na dobre, a tym bardziej rozmowa z nim. Jeśli oczywiście można nazwać wymienienie kilka słów rozmową czy raczej rzucanie ich na wiatr. Wyczułam, że jest nie tyle co uparty jak wścibski. Słowo "odejdź" czy groźby nie dadzą nic poza pogorszeniem całej sprawy.
Patrzyłam na basiora z uniesioną głową. Wiedziałam, że jest coś nie tak, że on potrafi kłamać. Zbyt pochopnie się przedstawił. Jak na swoją dusze, którą wyczułam od pierwszego spojrzenia prosto w oczy, nie jest tak bezmyślny za jakiego go uważam i będę uważać. W moim języku Seth znaczy Burza lub Pustynia. W zależności kto z jakich okolic pochodził. Kiedyś wierzyliśmy w boga Setha. Modliliśmy się do wymyślonych bożków, nie przygotowując się do samoobrony, nie ucząc się samowystarczalności, zapominając powoli wrodzonej niezależności, aż w końcu i ona umarła.
~Przedstaw się~ polecił Tropiciel, chwytając mój pysk i kierując go w stronę Setha.
-Raven... Chodź to jedno z moich imion- rzuciłam mu skupione spojrzenie i warknąwszy na trzymający mnie cień, odeszłam.
Zachowuję się jak typowa "dziewczynka z problemami życiowymi", która jest zła do szpiku kości. Odwracam się w przeciwną stronę, choć tak na prawdę patrzę ciągle w to samo miejsce z nienawistnym spojrzeniem i świadomością, że nie mogę na razie nic zrobić. Choć pokusa jest silna, a z pysków Tropicieli leci świeża krew, nie ruszyłam się z miejsca. Oczywiście w przenośni. Fizycznie przyspieszałam coraz bardziej, chcąc zgubić przypadkowego towarzysza niczym zając lisa. Uciekam jakby goniła mnie stado myśliwych. Powinno być jednak odwrotnie.
Ich spojrzenie mówi wszystko. Wiem, że z chęcią zawołałyby Go, ale zbyt boją się o własną skórę.
-Lepiej idź- rzuciłam w jego kierunku- Jeśli nie chcesz stracić tych pięknych skrzydełek, które mi pokazywałeś i tak bardzo szczyściłeś- posłałam mu delikatny, złośliwy uśmiech- I oczywiście, jeśli nie chcesz zostać pokarmem dla Tropicieli- ostatnie zdanie wypowiedziałam szeptem, że basior musiałby mieć pięciokrotnie ostrzejszy słuch niż ma aktualnie by dosłyszeć.
-Jest tu wataha- powiedział, stając i dobrze wiedząc, że ja też się zatrzymam.
Wbiłam wzrok przed siebie, podnoszą uszy do góry i zamykając oczy, czując jaki błąd popełnił. Doskonale wiedziałam, że jest tu wataha. Ślady łap, zapach... to wszystko było oczywiste. Jednak teraz będę zmuszona. Odwróciłam głowę w kierunku basiora.
~Ma cię zaprowadzić... Natychmiast!~ Tropiciele zebrali się wokół z szerokim uśmiechem.
Zacisnęłam zęby, lekko wystawiając kły na zewnątrz.
~Nie!~zaprotestowałam.
-Raczej moim obowiązkiem jest powiadomić alfę o obecności obcego wilka na terenach watahy. A tacy nie są mile widziani - na moim pysku pojawił się tajemniczy uśmiech, gdy basior podszedł bliżej z poważną miną.
~Idź!~
- Zaprowadź mnie - poleciłam i spuściłem głowę z powrotem w dół, wbijając wzrok w śnieg, czując jak z moich łap znów zaczyna płynąć krew, plamiąc biały puch.

<Cetus? Po feriach, po wenie...>

wtorek, 26 stycznia 2016

Od Restii CD. Artema

Basior prowadził nas gdy mnie zalały myśli. Już wyobrażałam sobie jak te wilki wybiegają z tego kretowiska i pędzą tylko po to by zobaczyć ile jeszcze ich czeka. Ich rozweselone miny i uśmiechy mówiące, że już teraz są szczęśliwi. Wyobraziłam sobie szczenięta ganiające się z lisami... Nastolatki pewnie by wybrały się na przygody, a potem dorośli by ich poszukiwali i zamartwiali się. Jeszcze ci starcy którzy zobaczą co stracili i czego zabraniali. Poczują ukucie winy i sumienia. Będą przepraszać, ale i tak już nikt nie będzie pamiętał ich złego panowanie. Wszyscy będą tam biesiadowali przez całe dnie do utraty tchu. Będą tańczyć i skakać ze szczęścia. Poczują świeżą wodę w stawach. Nie... No przecież jest zima. No to pojeżdżą na lodowiskach! O! Już to widzę jak malutkim szczeniakom rozjeżdżają się łapki. Takie urocze... Wszyscy będą patrzeć też w niebo szukając tych cudownych ptaków czy może nawet gwiazd w nocy. Będzie... cudownie. Chwilka..? Jak to będę patrzeć na słońce? Nie mam aż tyle płynu do oczu. Nie wyprodukuję go. Ja go nie umiem produkować. To zawsze dzieje się jesienią kiedy zwierzęta się mnie słuchają i robią mi zapasy. Nie mam tyle zapasów. To starczy tylko na wykurowanie oczu Artema i jeszcze dwóch może trzech wilków. Reszta zanim przyzwyczai się do światła będzie musiała czekać może nawet kilka miesięcy... Takie ciemności na pewno zmieniły coś w ich wzroku. Będzie trudno utrzymać ich wszystkich przy życiu... Tyle pyszczków do wykarmienia, bo sami nie będą w stanie polować. Hurtowo to nie może wypalić.
Jakiś plan... Jakiś plan... Może najpierw wyprowadzę z Artemem szczeniaki i jego dwóch kolegów. Szczeniaki będą w jaskiniach. Jego koledzy będą musieli używać kropli i polować. Ja i Artem im pomożemy, a reszta będzie musiała wchodzić powoli na poziomy wyżej gdzie jest stopniowo coraz jaśniej i się przyzwyczajać do jasności. Może jeszcze popytam szamankę by dała mi trochę kropli to wyciągnę jeszcze matki szczeniaków na zewnątrz... no znaczy niektóre. Będzie to długa praca. Jeśli w ogóle matki zgodzą się na takie rozstania. Będą musiały się widzieć ze szczeniakami co dwa, trzy dni... Można to zorganizować, ale musimy już teraz przejść do planowania. To nie zadziała z dnia na dzień. Już trzeba to zacząć.
- Artem... - szepnęłam.
Basior zwrócił się w moją stronę.
- Co jest? - zapytał spoglądając na mnie.
- Muszę co coś powiedzieć... - odszepnęłam.
Już wchodziliśmy do jakiejś sali. Muszę mu to szybko powiedzieć, by rada nie miałą wyjścia się zgodzić na układ.
Szybko skróciłam te przemyślenia i wyszeptałam basiorowi.
Tylko pokiwał w zamyśleniu głową i zaczął krążyć po swoich myślach. Już nie było czasu by o wszystkim powiadomić kolegów Artema, a z każdą nową chwilą byliśmy bliżej rady. Trzeba być szybkim.
Ktoś otworzył ogromne drzwi z nieolejowanymi zawiasami. nasze tępo teraz było wolniejsze. Widocznie tu już obowiązywała pełna kultura. Widziałam, że jest zapalonych 15 pochodni. I przy każdej z nich był taki ala tron. Stare brudne od ziemi trony miały na sobie starych i siwych już właścicieli. Byli wszyscy jak szczury... No oprócz dwóch którzy przypominali mi bardziej chomiko- lisy. Ich futro było koloru rudawobrązowego. Byli wyblakli, ale to tylko przez upływ czasu. Mogłabym się założyć, że w moim wieku mieli podobne kolory. Zauważyłam kilku strażników. Mieli mięśnie, ale i tak nie mogli się mierzyć z wilkami na powierzchni. Nie mieliby szans. Ja może bym nie pokonała ich, ale stawiłabym im opór który z pewnością sprawił by im trudności. Nie miałam żadnych problemów z ustaleniem, że raczej starcy nie żyją w tym podziemiu całe życie. W każdym razie nie wszyscy. Niektórzy byli zbyt powierzchniowi. Zauważyłam nawet, że jeden ze starców jest typową bardzo powszechną rasą wilków. Wcale nie byli słabi, bo słabi. Gdyby nie wiek byli by zapewne bardzo silni i wytrzymali... Tylko po co tracić swoje zdrowie tutaj? Bez sensu...
- A kosztu nas powitał...- mruknął jeden z rudawych starców.- Artem! A już myśleliśmy, że nie żyjesz...
- Jak widać mam się dobrze. - odpowiedział grzecznym głosem Artem.- I nawet lepiej.
- No dobrze, a co to za dama tam za wami? Nie pochodzi z naszego plemienia. - stwierdził jakiś ze szczurowatych.
- Zgadza się. Jest z powierzchni.-powiedział starszy kolega Artema.
Nie usłyszałam zdumienia, co mnie onieśmieliło. To dziwne. Inne wilki wręcz wstrzymywały wdech. Te tutaj chyba już miały takie przypadki. Co więcej! Wydawali się znudzeni! 
Cisza. Taka cisza trwała długo, ale ja jej nie wytrzymałam.
- Jestem Restia. Pochodzę z powierzchni i chcę wam pokazać, że życie tam jest więcej niż tylko możliwe. - wysunęłam się trochę na przód.
Usłyszałam krótkie śmiechy.
- Strażnicy! Wyjdźcie z sali. - jakiś z starszych rozkazał.
Gdy strażnicy opuścili salę powiedział rozśmieszony:
- Skarbie... Myślisz, że nie wiemy?
- Widzę, że niektórzy z was muszą to wiedzieć, bo przecież nie jest możliwe, by ci rudzi z tond pochodzili! - powiedziałam oskarżycielsko.
Poczułam jak ktoś mnie odpycha do tyłu.
- Chcemy tylko wyprowadzić szczeniaki. - powiedział Artem.
Cisza.
- Szczeniaki? A po co? - zaśmiał się jeden.
- Stopniowo wyprowadzimy wszystkich... To będzie taka pomoc. Inne wilki mają prawo do życia na powierzchni.- powiedział Artem.
Koledzy chyba już wiedzieli o czym on mówi i już obmyśleli to samo co my.
- Po kolei będziemy wyprowadzać wilki, a potem już im nie będziemy potrzebni. Znowu będziemy wielkim stadem. Na powierzchni będzie łatwiej się rozwijać szczeniakom. - wytłumaczył młodszy z nas.
- No i co? Co niby będziemy z tego mieć? Szczeniaczki sobie odejdą. Potem dorośli. Potem my. Ale po co? Tu będziemy mogli nad nimi panować, a na powierzchni będą jak dzicy. Nie będziemy w stanie nad nimi zapanować. Rozejdą się niszcząc naszą watahę! - najstarszy z starców przemówił.
- Nie koniecznie! Możliwe, że będą wam tak wdzięczni, że z wami zostaną. Może skoro wiecie jak jest na powierzchni nadal będziecie ich prowadzić. - wcięłam się.
- A ty co?! Nie myśl sobie, że jestem mądrzejsza od nas! Wiemy co będzie, a czego nie będzie! - krzykną któryś.
- Uspokój się. Możemy zawsze zawrzeć układ.- uśmiechnął się jeden z nich.
- Układ? - zapytałam.
Ostatnim razem jak zawarłam układ to wyginęli wszyscy z watahy. Chyba podziękuję.
-Tak. Wy musicie nam zaoferować coś tak kuszącego, że pozwolimy nam wyprowadzić wilki.- wytłumaczył do końca.
-Jak to? Ale czego wy chcecie? - zdziwił się Artem.
- Nie mało już nam zabraliście?! - oburzył się starszy z nas.
- Cicho, bo nic nie zrobisz. Czego niby możemy chcieć? Jesteśmy starzy. Oczywiście czyste sumienie nas nie interesuje. Co lub kogo chcą takie wilki jak my?- zapytał.
- Władzy? - zapytałam.
- Dobrze kombinujesz, ale to odpada, bo właśnie chodzi wam o to by nam ją odebrać.- odbił piłeczkę.
- Nadal władzy. - powiedziałam.
- No dobrze, a jak nam ją dasz? - zapytał się.
- Stawiając was na czele tej zmiany.- wyszeptałam.
Dotarło to do ich uszu.
- I... - ciągną.
To on chciał czegoś jeszcze?! Czego niby?!
- I co? - nie wytrzymałam.
- Nie dam ci prostej odpowiedzi.- wytłumaczył swoją zagadkowość.
- Nie wiem. Chcecie żyć? Chcecie jaskinie? Pałace? Co jeszcze możecie chcieć?- zapytał Artem.
- Zdrowia? - zapytał inny.
- Młodości? - zapytał kolejny.
- Główkujcie. A to rozwiązanie i tak może być bliżej niż myślicie! - zaśmiał się jeden ze starców.
- Chcecie nas ukarać! - powiedział Artem.
- O! Bardzo dobrze chłopcze. Jak my was ukaramy?- zadał kolejną zagadkę.
- Zabijając nas? - zapytał.
- Nie.
- Więżąc nas tutaj? - zapytał inny.
- Może..? Nie.
- Zwalając na nas całą winę? - powiedział kolejny.
- Tak! Oczywiście! - uśmiechną się inny z sarkazmem.
Już byłam pogubiona. Wszystko się zlewało. Nasi z tamtymi. Nie wiedziałam już kto co mówi. Były tylko słowa i odpowiedzi.

< Artem? Jestem z tego zadowolona. Nie będzie prosto, ale będzie :D>

Od Mounse CD. Nataniela

Zanieśliśmy nieprzytomnego basiora do Samanthy, a Eden wezwał Aventy'ego. Ja i Deze położyłyśmy go ostrożnie na przygotowanym już dla niego miejscu. Samantha pytała nas, czy go znamy, skąd się wziął i co mu się stało. Ale skąd miałyśmy to wiedzieć ? Nie znałyśmy nawet jego imienia. Wyszłyśmy na chwilę, by nie przeszkadzać naszej szamance. Nie zdziwiło mnie, że przed jaskinią stała gromada wilków, wlepiających swój wzrok w nas, pytające "Co się dzieje?". Na szczęście w oddali widziałyśmy już Aventy'ego i Edena, którzy pomogli nam uspokoić towarzystwo. 
- Jaki jest jego stan? - spytał Aventy. Eden na pewno zdążył mu już wszystko powiedzieć. Staliśmy tam parę minut, po czym Dezessi i Eden odeszli, wyjaśniając, że muszą "coś" zrobić, oczywiście nie mówiąc nam w prost, o co chodzi. Zostałam sama z alfą, ale nie czułam się niezręcznie. Wręcz przeciwnie. Aventy był pierwszym wilkiem, którego tu poznałam. Tak na moich rozmyśleniach upłynęły dwie godziny, i wtedy Samantha wyszła ze swojej jaskini.
- Możecie wejść, odzyskał już przytomność, ale jest trochę zdezorientowany i odurzony lekami. Da się z nim normalnie rozmawiać. - zapewniła
Weszliśmy wszyscy do pomieszczenia, gdzie leżał ów basior, którego dziś znaleźliśmy. Wcześniej nie zwróciłam nawet uwagi na jego wygląd. Z resztą, całe jego teraz już ślniące futro, było brudne od błota i kurzu i poplamione krwią. Na futrze miał niebieskie przebłyski. Nie był jakimś "mięśniakiem", ani "chuderlakiem". Miał całkiem zwyczajną budowę. Zwrócił wzrok ku nam, kiedy tylko weszliśmy. Aventy podszedł do niego. 
- Kim jesteś? Wiesz, że przebywasz na terenie Watahy Mrocznej Krwi?- spytał alfa.
- Jestem Nataniel i jeśli mi pozwolicie, chciałbym zatrzymać się w waszej watasze, by się schronić. - odparł z trudem. Przed czym chciał się chronić? Podeszłam do alfy.
- Musimy mu pomóc, czyż nasza wataha nie pomaga wilkom w potrzebie?- szepnęłam do Aventy'ego.
- Spokojnie, Mounse. Najpierw ja z nim porozmawiam i lepiej się zapoznam. Mogę ci na razie zagwarantować, że zostanie tu, dopóki nie wydobrzeje. A teraz pozwolisz mi kontynuować?
- Dobrze, nie będę przeszkadzać. - mruknełam. Poszłam do swojej jaskini i położyłam się. Patrząc w gwiazdy myślałam o przeszłości tego basiora, i o decyzji Aventy'ego.
- Oby przyjął go do watahy. Nie wygląda na przedstawiciela zła. - szepnęłam do siebie cicho, zasypiając.
***
Na drugi dzień zostałam obudzona w niecodzienny sposób. Otóż moja szalona Dezessi wpadła na mnie, kulając mną po całym pokoju.
- Deze, co ty wyprawiasz? Wiesz która godzina? - spytałam zaspana
- Wiem, już prawie jedenasta. Wczoraj do późna tam siedziałaś, ale to cię nie usprawiedliwia.- rzekła z uśmiechem
- Dobry humor dziś masz. - powiedziałam bez większego entuzjazmu.
- Ano ja zawsze mam dobry humor, ale dziś jest wyjątkowo wspaniały!- wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Jak to?
- Alfa przyjął tego nowego, cała wataha świętuje! 
Po tych słowach zerwałam się i zaczęłam biec do jaskini Samanthy. Z tyłu słyszałam krzyk Dezessi. Wpadłam do pokoju gdzie leżał Nataniel, ale nikogo tam nie było.
- Mounse! Czekaj! Je...jego tam już nie ma. Chciałam ci to powiedzieć, ale nie zdążyłam- powiedziała zdyszana- On jest tam - wskazała łapą na ogród. Basior szedł wspomagany przez Edena. Podbiegłam do niego.
- A to jest właśnie Mounse, ona cię znalazła- zaczął Eden.
- Cześć, jestem Mounserat, cieszę się, że już ci lepiej. - powiedziałam.
- Ja Nataniel, ale to już chyba mówiłem.- rzekł, udając zamyślonego. Wszyscy wybuchneliśmy śmiechem. 
- Wiem, i.. tak, mówiłeś to już.- odparłam, śmiejąc się.
- Dziękuję wam, to cud, że mnie tam znaleźliście, i dziękuję, że wasza wataha mnie przyjęła.
- Czemu się tam znalazłeś? Przed czym uciekałeś?- spytałam.
Na te pytania basior nie odpowiedział. Nagle posmutniał. Mogłabym przeczytać jego myśli, ale to byłoby nie fair, mimo że bardzo ciekawiła mnie jego historia.

< Nataniel? Mówisz i masz! Najdłuższe opko w moim życiu! ;-)>

Od Veyrona CD. Sandstorm

Otworzyłem oczy i zacząłem rozglądać się po otoczeniu. Zobaczyłem Sandstorm leżącą na ziemi. Natychmiast podbiegłem do niej i chciałem zaptyać, co się stało, ale zamiast mojego głosu rozległ się tylko świst przeciętnego wiatru. Zdziwiłem się i spojrzałem na stwoje łapy... dopiero teraz zauważyłem, że ich nie ma. Przeląkłem się. Co się właściwie stało? Próbowałem coś zrobić, ale... no właśnie. Co? Nie miałem ciała, a nawet jeśli miałem to było niezauważalne, przezroczyste... To wszystko moja wina. Mogłem posłuchać tej szalonej wadery! Przecież ona zawsze ma rację. Spróbowałem jeszcze raz wykrzyczeć jej imię, ale rozległ się jedynie kolejny świst powietrza. Cholera! To takie niesprawiedliwe. Ale z drugiej strony... nie było sytuacji, z której wspólnie nie wydostalibyśmy się z powodzenie. Krzyknąłem jeszcze raz. Wiatr rozchodzący się zamiast mojego głosu połaskotał delikatnie grzbiet wadery. Nagle poruszyła się, a jej twarz mokra od łez wyłoniła się sponad równie mokrego ramienia.
 - V-veyron...? - Szepnęła tak, że prawie jej nie usłyszałem. - Nie... kogo ja oszukuję...
„Sandstorm!”, próbowałem krzyknąć, ale zamiast tego kolejny lodowaty podmuch powietrza objął waderę. Ale ta nagle ożywiła się.
 - Veyron? - Otworzyła nieco szerzej zapuchnięte oczy, w których dało się dostrzedz nadzieję, - J-jeśli to faktycznie ty, daj mi jeszcze raz znak... proszę.
Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech, nawet, jeśli nie miałem do czego, i krzyknąłem jak najgłośniej tylko potrafiłem, ale... nic się nie wydarzyło. Żaden wiatr, nic. Sandstorm nagle pobladła i powoli zaczęła opuszczać głowę ze zrezygnowaniem. Nie, nie! Poczekaj, proszę!
Poruszyłem się gwałtownie. Nagle „spode mnie” wydostała się warstwa kurzu. W mojej głowie zapaliła się żarówka. Zacząłem się wiercić i skakać a piasek unosił się coraz wyżej. Wilczyca ponowanie zwróciła wzrok w moją stronę. Nosz Sandstorm, to ja! Powietrze znów zawibrowało, a ona wstała, przetarła oczy i uśmiechnęła się delikatnie. Szurając pazurami o ziemię, aby zostawiać za sobą ślad ruszyłem żwawo w stronę wyjścia. Zatrzymałem się na chwilę, aby zmonitorować, czy Sandstorm podąża za mną. Tak było. Chyba zaczaiła bazę. Uśmiechnąłem się. Wybiegliśmy z jaskini, ale ja wciąż wierciłem dziurę łapą w podłożu, aby nie straciła mnie z oczu. Rozejrzeliśmy się dookoła i oprócz kilku wyschniętych krzaczków ujrzeliśmy na horyzoncie trójkę malejących kształtów i dwa budynki, bardzo oddlone od nas i od siebie. Jeden, znacznie dalej położony wyglądał na rodzaj zamku - tam właśnie zmierzały te dupki, które ukradły moje ciało. Drugi był dziwnym zabudowaniem otoczonym wysokim żywopłotem, który chyba dawno nie był podlewany. Znajdował się zdecydowanie bliżej. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale miałem przeczucie, że to tam znajduje się odpowiedź na wszystkie nasze pytania. Nagle, jakby stamtąd udeżyła we mnie cucąca fala gorąca. Oświeciło mnie.
Przecież Sandstorm potrafi czytać w myślach. Nigdy się na to nie zgadzałem, a ona zawsze szanowała moje zdanie... ale czy to nie było najbardziej wspaniałomyślne wyjście z tak paskudnej sytuacji, w której nie potrafiliśmy się nawet odezwać? Westchnąłem ciężko i nabazgrałem na piasku przemyślenia. Po od czytaniu ich Sandstorm zwróciła się do mnie:
 - Jesteś pewien?
Przesunąłem łapą po piasku na znak zgody, po czym po chwili wniosła się do mojego umysłu. Myślałem, że to będzie proste, ale wtedy zacząłem myśleć zupełnie nie na temat... Och, jakie Sandstorm ma cudowne oczy... a ta sierść, te włosy? Pióra majestatycznie zdobiące jej głowę. Była taka piękna... a w dodatku nie widziała mnie, więc mogłem patrzeć na nią niezauważalnie! Nie... żywopłot, budynek... puszyste łapki... źródło wiedzy... moja mama zawsze podchwytywała mnie żartem na brak podzielności uwagi. Tylko nie myśl o Białych, Latających Wielorybach. Tylko nie myśl o Białych, Latających Wielorybach. Tylko nie myśl o Białych, Latających Wielorybach! Może to zajmie mi myśli. Wadera zaśmiała się cicho. Gdybym tylko miał jakąś materialną twarz, czy coś, na 100% zrobiłaby się cała czerwona. No nic. Wyruszyliśmy w stronę budynku. Jednak na tej płaszczyźnie złudzenie optyczne sprawiło, iż budynek wydawał się być trzy razy bliżej niż w rzeczywistości... w związku z tym dotarliśmy tam dopiero po kilku godzinach. Sands, mimo, że mogła lewitować, wyglądała na nieźle zmachaną. Stanęliśmy przed przeszkodą, wysoką na trzy metry. Zacząłem zastanawiać się, jak moglibyśmy ją pokonać. Sandstorm pokręciła głową i ruszyła przed siebie. Po chwili zniknęła po drugiej stronie żywopłotu. No cóż. Tak też można. Ruszyłem za nią. Znaleźliśmy się w ogrodzie, który wyglądał na opuszczony. W jego centrum stała misternie rzeźbiona fontanna, zamszała, nadgryziona zębem czasu. Na jej dnie znajdowała się resztka mętnej wody. Uschnięte krzaki róż zwieszały swoje łby ku dołowi. Popękana ścieżka prowadziła prosto do ogromych wrót pochłoniętych przez bluszcz. Nie tylko drzwi, jak i ściany, oraz okna... w zasadzie wszystko było rodem z jakiejś tajemniczej, fantastycznej powieści. Ruszyliśmy do środka niepewnie, ale to właśnie stamtąd docodziła ów niezidentyfikowana energia.
Wnętrze zabytku nie różniło się zbytnio od zewnątrz. Przez przeszklony, popękany dach do środka dobijały się gałęzie drzew oplatających budynek. Ściany i dywany, żyrandole i ozdoby pochłonięte były dziką naturą. Regały były wypełnione najprzeróżniejszymi, dziwnymi księgami. Każda z nich zawierała w sobie coś niepokojącego, wywołującego agresję. Skąd takie miejsce na środku pustyni? Jedna rzecz szczególnie przykówała naszą uwagę. Na oświetlonym przez promień słoneczny piedestale znajdowała się gruba księga. Podeszliśmy do niej niepewnie. Spojrzałem na nią, nagle, jakby wyrwany ze snu z przerażeniem. W jej środku znajdowało się przekrwione, pulsujące, połączone dziwnymi, zielonymi więzami z książką serce. Żywe serce. Skierowałem wzrok w stronę Sandstorm i równocześnie wyciągneliśmy łapy w stronę księgi.

<Sandstorm? ._.>

piątek, 22 stycznia 2016

Od Domena CD. Sanzy /k

Na chwilę wadera zniknęła mi z oczu. Podszedłem do krawędzi wodospadu i spojrzałem w dół. Sanza już tam na mnie czekała.
- No skacz! Boisz się? - spytała zadziornie.
- Wcale się nie boję - odparłem i wskoczyłem do wody. Rozległ się ogromny plusk.
- Ejj! Coś już Ci mówiłam o chlapaniu na mnie! Nie lubię tego!- rzekła z udawanym oburzeniem.
- Ano tak "Po pierwsze nie chlap na mnie" - zacytowałem. - Ale zaraz po tym jak cię ochlapałem dostałem niespodziankę. - powiedziałem z zadowoleniem. - Więc może powinienem to robić częściej?
- Ani mi się wasz! W takim razie obiecuję ci, że kiedy jeszcze raz mnie ochlapiesz, to nie ręczę za siebie - rzekła twardo
- Czy to jest groźba? - spytałem
- Mmmm...takie małe ostrzeżenie.
- Więc sprawdźmy, na co Cię stać.
Zacząłem opryskiwać Sanzę wodą.
- No to teraz zobaczysz, na co mnie stać!
Wadera wyszczerzyła zęby i rzuciła się na mnie. Wydostałem się jakoś spod jej bezlitosnych "pazurów " i szybko zwiałem z wody.
- Hej, co z ciebie za mężczyzna! ? - krzyknęła złośliwie. Więc ona to wszystko bierze na poważnie? W takim razie ja też będę poważny. Nagle zatrzymałem się i odwróciłem. Wypiąłem dumnie pierś. Sanza zatrzymała się tuż przede mną.
- Możesz mówić co chcesz, ale honor jest dla mnie najważniejszy.
Sanza lekko zdziwiona nie wiedziała co ma powiedzieć, aż w końcu wydusiła coś z siebie.
- Nooo...ty zacząłeś pierwszy...a że masz taki dystans do siebie, to pomyślałam...
Ha, no to już wiem, jak się przed nią bronić i wcale nie musiałem kłamać.
- Oj San, nie myślałem, że można cię tak łatwo zdominować. - powiedziałem z lekką arogancją w głosie.
- Tyyy...jak możesz! Myślałam, że zawału dostanę, idiota! - wadera chciała już iść, już się odwróciła, ale zatrzymała się - Oj, byłabym zapomniała.
Nagle poczułem okropny ból twarzy. Wadera najwyraźniej dała mi z liścia, co wcale mnie nie zaskoczyło.
- To za ochlapanie mnie!
Sanza ruszyła przed siebie. Chyba znów przesadziłem i trzeba będzie coś zrobić, żeby się nie gniewała, tylko co? W oczy rzuciły mi się te kwiaty wiśni, rosnące nad wodospadem. Używając swoich mocy ( żywiołu ziemi ) splotłem z nich piękny wianek i przytwierdziłem do niego bladoróżowy, kryształowy kamyk, który znalazłem na dnie wodospadu. Pomyślałem, że będzie pasował do futra. Zacząłem iść tropem Sanzy. Znalazłem ją wieczorem. Byliśmy poza granicami watahy i było już zbyt późno na powrót do domu. Wadera świetnie sobie poradziła. Rozpaliła ogień, przyciągnęła sobie jakąś świerkową, dużą gałąź do spania i upolowała zająca. Kiedy mnie zauważyła, nic nie powiedziała, ignorowała mnie. Usiadłem obok niej.
- Hej,gniewasz się jeszcze?
Nic nie powiedziała.
- Nie chcę, żebyś się na mnie gniewała. Przepraszam,jeśli cię uraziłem i zprowokowałem. W ramach rekompensaty za moje idiotyczne zachowanie, chciałbym Ci to dać. - zaprezentowałem swój prezent.
- Naprawdę myślisz, że jestem podatna na prezenty? - rzuciła chłodno
- Nie, i bardzo dobrze, że nie jesteś. - odparłem
- Wcale nie gniewam się na ciebie, no może trochę. Raczej jestem zła na siebie. - zaczęła
- Co to znaczy?
- Jeszcze nigdy nie spotkałam takiego wilka, który byłby w stanie mi się przeciwstawić, prowokować i być równie dobry w manipulacji jak ja. - powiedziała
- Daj spokój, tobie nikt nie dorówna w zadziorności. - odparłem trącając ją łokciem.
- Ty to masz fart. - rzekła - Twoja "śliczna buźka "znów wszystko załatwiła.
- A cóż ja na to poradzę. - zatrzepotałem rzęsami.
- A wracając do prezentów. .. - spojrzała na wianek - Jestem podatna na prezenty. Dawaj ten wianek!
Włożyłem jej go na głowę.
- I jak? Podoba ci się? Skoro jesteś panną, to powinnaś chodzić w wianku, nieprawdaż?
- Co racja to racja! Muszę przyznać, masz gust.
- Widzisz ja zawsze mam rację. Po prostu zwracam uwagę na drobne szczegóły. - rzekłem
Byłem zadowolony, ale nie tak jak zawsze. Czułem się inaczej, tak dziwnie. Tak jak nigdy dotąd.

< Sanza? Mam nadzieję, że spodoba ci się opko :) Chciałabym z tobą popisać na czacie, ale nigdy nie mogę na ciebie trafić :p >

środa, 20 stycznia 2016

Od Sanzy CD. Domena

Mężczyźni... każdego tak łatwo owinąć sobie w okół łapy. Ten biegł za mną jak zwykły, radosny, niczego nie podejrzewający piesek... ale był uroczy i miły... zaraz... co? Jestem już tak zmęczona, że zaczynam wymyślać dziwne rzeczy. Nagle Domen odezwał się:
 - Hej... co lubisz najbardziej robić w wolnym czasie?
 - A co ci do tego...? - Prychnęłam.
 - Mogłabyś być trochę milsza - nachmurzył sie.
 - Eh... w sumie masz rację - mruknęłam.
 - S... serio? - Wywalił na mnie oczy, jakby nie mógł uwierzyć własnym uszom.
 - Nom. Serio. Ale nie myśl sobie, że to przez twoją ładniutką buźkę - przewróciłam oczami.
 - Okej... zaraz... co? - Ponownie się zdziwił i wyglądał na zupełnie zdezorientowanego. 
 - A co? Jesteś przystojny. Na pewno masz wiele adoratorek - westchnęłam również nie do końca wiedząc, o co mu chodzi. - To żyjemy w takich czasach, że nie można mówić prawdy, czy jak...?
 - Nie, nie... po prostu nie spodziewałem się takiej wypowiedzi... z twoich ust - chrząknął.
 - Jestem asertywna. Nawet w tych pozytywnych aspektach. I nie zawsze jestem taka wredna, jakby się mogło zdawać - puściłam do niego oko.
 - Aa... jasne - pokręcił głową i sprawił wrażenie, jakby się nad czymś wahał, po czym wziął głęboki wdech i powiedział: - Nie odpowiedziałaś mi na pytanie, co lubisz robić w wolnym czasie.
Przęłknął ślinę i nagle zatrzymaliśmy się. Znajdowaliśmy się kilka metrów od małego wodospadziku, nad którym kwitnęły kwiaty wiśni. Przyjęłam poważnie śmiertelną minę, tak wrogą, jak się tylko dało. Zapadła chwila ciszy, a w Domenie dało się wyczuć pewien stopień nerwowości i napięcia. Czekał w milczeniu. Po kilkunastu sekundach nie wytrzymałam i... wybuchnęłam głośnym śmiechem. Teraz jego twarz przypominała przestraszoną pyrę, co rozbawilo mnie jeszcze bardziej.
 - Dał się nabrać, dał się nabrać! - Powtarzałam w kółko. Po chwili on przyłączył się do mnie i również zaczął głośno się śmiać. Kiedy już się uspokoiliśmy powiedziałam:
 - To tu.
Wilk rozejrzał się dookoła. 
 - Mówiłaś, że nie chcez się kąpać... - powiedział zdziwiony.
 - Mówiłam, że nie będę się kąpać w tej ochydnie brudnej wodzie - uśmiechnęłam się szeroko, po czym nabrałam rospędu i wskoczyłam do wody.

<Domen? Kolejne opko, czyli dużo metafor i test na bycie 100% Poznaniakiem xD>

Od Aventy'ego CD. Soul

Staliśmy przez chwilę w milczeniu wpatrując się w siebie. Było to dość dziwne, więc postanowiłem się odezwać.
 - Em, to... przechodzisz? - Zapytałem zmieszany.
 - Co...? Yyy... ee... nie, czekaj, nie oto chodzi - pokręciła głową. Uśmiechnąłem się pod nosem.
 - W takim razie, do zobaczenia - powiedziałem i ruszyłem dalej na przód. Soul jednak nie dawała za wygraną. Wyrównała ze mną i zapytała:
 - Dokąd tak pędzisz?
 - Em... ja? Nie pędzę... po prostu idę w szybkim tempie - przechyliłem głowę.
 - Yy... tak, tak... myślałam, że obchodzenie watahy należy do obowiązków bety - zdziwiła się.
 - Bo należy - pokręciłem głową rozbawiamy.
 - No to mogę wiedzieć, dokąd idziesz? - Zapytała kompletnie zdezorientowana. 
 - Nad wodopój - przewróciłem oczami.
 - A w jakim celu? - Zaciekawiła się.
 - A w jakim celu wilki chodzą nad wodopój? - Pokręciłem głową.
 - Noo... może idziesz rozwikłać jakąś sprawę.
 - Idę się napić, głuptasie! - Zaśmiałem się głośno, wprowadzając bardziej przyjazną atmosferę.
 - W takim razie idę z tobą - odpowiedziała dziarsko.

<Soul? Jakieś takie mizerne opowiadanko :/>

Od Tristiti CD. Willa

Turlając się przez przypadek delikatnie musnęłam nosem jego pysk.
- Co się ze mną dzieje... - powiedziałam do siebie cicho i przybrałam bardziej surowy wyraz twarzy.
- Coś nie tak? - zapytał trochę poważniej i delikatnie się zarumienił
- Nie, wszystko w porządku - powiedziałam siląc się na obojętność -
A tak dla twojej wiadomości umiem wyśmienicie celować tak samo jak i biegać - posłałam mu chłodne spojrzenie
- No dobrze... - spuścił lekko łeb patrząc mi w oczy, a ja sama przewróciłam oczyma.
Usiadłam i przegarnęłam łapą swoje futro, Will przysiadł się do mnie i szturchnął mnie łapą.
Popatrzyłam na niego srogo i odwróciłam się.
Wyczarowałam jabłko, wzięłam swój mały nożyk, który zawsze przy sobie mam i rzuciłam nim w owoc, trafiłam bezbłędnie w sam środek przedmiotu.
- I co? Mówiłam - spojrzałam na niego uśmiechając się atrakcyjnie i wstałam.

<Will? :) >

Od Jack'a CD. Nymerii

 - Nymeria! - Krzyknąłem zrozpaczony i przerażony. Wdrapałem się na brzeg kaszląc i uginając się pod ciężarem wody spływającej strumieniami z mojego grzbietu. Jestem taki beznadziejny! Nie potrafiłem dosłownie nic zrobić. Pokręciłem głową. Nie, nie, nie! Jeszcze nie jest za późno! Cholera. Możliwe, że moja przyjaciółka właśnie walczy o życie w rwących wodach tego okropneg wodospadu, a ja stoję tu rozpaczając nad swoją nieudolnością. Udeżyłem się w głowę i oprzytomniałem. Otrząsnąłem się z wody i pędząc po wilgotnej trawie zacząłem nawoływać Nymerię próbując przekrzyczeć huk wodospadu. W miejscu w któym załamywała się woda i spadała w dół zacząłem asekuracyjnie ześlizgiwać się po stromym, błotnistym poboczu. Gdy dotarłem na sam dół, w rwącym strumieniu ujrzałem wilczycę dryfującą prosto na... jeszcze większy wodospad. Super. Była nieprzyytomna, co jakiś czas zalewana przez wodę. Ale była żywa. Na szczęście żywa. Zacząłem nerwowo się rozglądać. Nie wiedziałem co zrobić. Ona co chwilę unoszona prądem rzeki omijała ostre kamienie jedynie o kilka cerntymetrów. Jeśli spadnie z takiej wysokości, na pewno się zabije! Nagle ujrzałem ratunek! Przy brzegu spoczywała długa na kilka metrów liana. Popędziem najszybciej jak mogłem zdrowo wyprzedzając Nymerię. Pochwyciłem lianę i w miejscu w którym zaczynał się wodospad stabilnie przywiązałem węzłem ratowniczym lianę do brzegu. Zacisnąłem ją jeszcze i przełknąłem ślinę. Musiałem w odpowiednim momencie przeskoczyć nad kilku metrową przepaścią... nie wiedziałem czy starczy mi odwagi. Drugi koniec sznura przewiązałem przez pas. Teraz juz nie było odwrotu. Jeszcze wcześniej mogłem wymyślić coś innego, ale wiadomo, jak to jest, gdy się działa pod presją... Pokręciłem głową. Wadera była już blisko. Gdy tylko znalazła się nad przepaścią, zebrałem się w sobie, odbiłem się od podłoża i chwyciłem nieprzytomną Nymerię tak mocno jak tylko umiałem i... oboje zaczęliśmy spadać. Wiedziałem, że to nastąpi. Już mieliśmy uderzyć o ziemię, gdy nagle sznur skończył swoją długość i zawiśliśmy tuż nad ziemią. Więzy rośliny strasznie obtarły moją skórę.
 - Au - powiedziałem dziwnie wysokim tonem.  Natychmiast odciąłem więzy i zeskoczyłem na ziemię. Odłożyłem wadere po czym sojrzałem na mój bok.
 - Au - powiedziałem, po nownie, po czym chwiejnym krokiem zacząłem przemieszczać się po mokrej glebie i powtarzać: - Au, au, au, ała, ałć... ugh...
Nagle Nymeria odkaszlnęła. Podbiegłem do niej.
 - Hej! Nymeria! To ja, Jack! - Powiedziałem z niepokojem, po czym powoli zacząłem naciskać na jej klatkę piersiową. Ta nagle zerwała się do pozycji siedzącej i zaczęła kaszleć i wypluwać chyba hektolitry wody. Poklepałem ją po plecach i uśmiechnąłem się delikatnie.
 - Co się staa.. -aa... ała! - Spowrotem położyła się na ziemię.
 - Wszystko w porządku? - Popatrzyłem na nią ze zdenerwowaniem.
 - Czy wyglądam, jakby wszystko było w porządku? - Zakaszlała wailczyca krzywiąc się okropnie.
 - Możesz się ruszać?
 - Nie wiem... chyba... - poruszyła łapą o skrzywiła się jeszcze bardziej. 
 - Czekaj... - zacząłem. - Zaniosę cię do Samanthy. Ona sprawdzi, co jest z tobą nie tak...
Delikatnie ułożyłem Nymerię na swoich plecach. Była niesamowicie ciężka. Nie. Ona nie była ciężka. To ja byłem słaby.
Wysłuchując jej jęków powoli ruszyłem w stronę jaskini szamanki.

- Ma połamane wszystkie rzebra i raczej nie pobiega sobie przez kilka najbliższych tygodni... podałam jej jedynie lekarstwa, które sprawią, że nie będzie czuła bólu, spowodowanego przez kości, a one same szybciej się zreperują - mruknęła szamanka wychodząc z jaskini medycznej. - Nie wiem, co musieliście robić, że się tak pokaleczyła... ale ta dzisiejsza młodziesz wymyśli wszystko.
 - Będę mógł ją zobaczyć? - Zapytałem z nadzieją.
 - Idź jak chcesz - przewróciła oczami, ale za nim ruszyłem chwyciła mnie za ramię. - A tobie nic nie jest?
 - Nie - uśmiechnąłem się. - Ważne, że nic poważnego nie dolega Nymerii.
 - Jak tam chcesz. Ale ty też się nie przemęczaj. Niosłeś przez spory kawałek duże obciążenie. Mógłbyś dostać przepukliny, czy coś...
 - Jeszcze raz wielkie dzięki, Samantho - uśmiechnąłem się, po czym ruszyłem do Nymerii.

<Nym? Żem się naprodukował xD>

Od Willa CD. Tristitii

 - Może i jestem, ale szybko się męczę. Nie mam kondycji - odpowiedziałem dysząc ciężko. - Może i jestem wysportowany, ale długo ci nie pobiegnę...
 - To może ją wyrobisz? Ja często ćwiczę... może wykonamy jakieś ćwiczenia wspólnie? Znam kilka dobrych sztuczek na rozgrzanie mięśni, stawów i tak dalej... jak wyrobisz sobie rzeźbę, to zobaczysz - nie opędzisz się od wader!
 - Sugerujesz, że jestem gruby? - Udałem zasmuconego i potarłem oko łapą. Tristitia roześmiała się głośno.
 - Mógłbyś trochę przytyć, panie niejadku! - Pokręciła głową.
 - No, niestety, jestem zbyt leniwy - wyłożyłem się na trawie obok wilczycy i nabrałem łyk świeżego powietrza.
 - Artyści - wilczyca przewróciła oczami. - Zróbmy coś ciekawego!
 - Umiesz celować? - Uśmiechnąłem się.
 - Co? Ja? Phi! Pewnie - powiedziała wypinając dumnie pierś.
 - To widać, że oboje możemy się od siebie czegoś nauczyć - zaśmiałem się cicho.
 - Teraz to ty coś sugerujesz! - Rozbawiona Tristitia rzuciła się na mnie i oboje poturlaliśmy się w dół zbocza.

<Tristitia?>

Od Cetusa CD. Neytiri

Nie ruszył mnie wrogi ton wadery. Nie obawiałem się jej, chociaż zapewne powinienem. Przechyliłem łeb ciekawsko. W mroku błyskały tylko moje oczy. Przysiadłem w tym miejscu kilka godzin temu na odpoczynek. Gdy leżałem, przysypał mnie częściowo śnieg, tylko drzewa wokół uchroniły mne od zasypania.
- Nie jestem głodny - powiedziałem naturalnie. - Nie masz się czego obawiać - dodałem po namyśle.
Wadera chyba mi nie uwierzyła. Patrząc na mnie wyszarpnęła kolejny kęs pochłaniając go z miejsca. Już kiedyś widziałem takie zachowanie. Było to... cztery wcielenia temu? Tak, jak mógłbym zapomnieć. Podszywałem się wtedy pod mieszkańca gorącego kontynentu na południu. Tamtejsze wilki były smukłe i porośnięte płową, krótką sierścią. Mieszkałem tam dopóki nie przegonił mnie Alfa, który okazał się Notusem. Musiałem niesamowicie tym rozgniewać Chaos. Wielki Ojciec przy Ukaraniu wyraźnie zakazał swoim dzieciom ingerować w sprawy śmiertelników, tyczyło się to także przejmowania czyjejś władzy. Cóż, najwyraźniej utrzymywanie rządów to narkotyk tak silny, że jest w stanie wypaczyć nawet umysł Notusa. 
Wracając do tematu, zachowanie wilczycy przypominało zachowanie hien - paskudnych padlinożerców z południa. Obsiadywały porzucone zwłoki antylop i gazel, gdy tylko lwy się nasyciły. Wyrywały wielkie strzępy mięsa, nie martwiąc się słabszymi ze stada. Jak nie zjedzą to umrą, lecz hieny mało to obchodziło. Przeżywają najsilniejsi. A nieznajoma swoim zachowaniem przypominała naprawdę wygłodzoną, wściekłą hienę.
- Odejdź - warknęła.
- Gdzie? - odparłem. - Jesteśmy na jakimś pustkowiu. Gdyby nie śnieżyca, już dawno bym stąd odleciał.
Wadera podniosła pytająco brwi na wzmiankę o locie. W odpowiedzi wstałem i otrzepałem się ze śniegu. Wyszedłem z pomiędzy drzew po czym rozprostowałem swoje kruczoczarne skrzydła, prezentując ich niesamowitą rozpiętość. Stawy zazgrzytały przy tym nieprzyjemnie, więc zamachnąłem się dwa razy zanim ponownie złożyłem skrzydła. Nie mogłem sobie pozwolić by zdrętwiały od mrozu. Kto wie, czy nie będę zmuszony do szybkiej ucieczki...
- Lubisz się chwalić, co? Narcyz... - burknęła wilczyca i wróciła do jedzenia.
Narcyz? - pomyślałem zdziwiony, unosząc pytająco brew. Nieznajoma była doprawdy fascynująca. Takiego charakteru jeszcze nie miałem okazji spotkać. To może być całkiem ciekawe doświadczenie.
Położyłem się na ziemi i zacząłem się przyglądać waderze. Dziewczyna udawała, że tego nie widzi. Starała się zupełnie ignorować dziwnego wędrowca, jednak moje uporczywe spojrzenie nawet ją zaczynało doprowadzać do szału.
- Mógłbyś się przestać tak gapić?! - wypaliła.
Położyłem łeb na łapach. Wilczyca wzięła głęboki wdech, jakby zaraz miała eksplodować.
- Seth.
Nieznajoma spojrzała na mnie zdziwiona.
- Co proszę?
- Nazywam się Seth - powtórzyłem. Pamiętałem, że według zwyczajów śmiertelników powinno się podawać swoje imię. Moja logika podpowiadała mi, że może teraz wadera nie będzie tak zirytowana moją obecnością.
Ta jednak patrzyła na mnie jak na wariata.

<Neytiri? Wybacz długość i to lanie wody *^*>