Otworzyłem oczy i zacząłem rozglądać się po otoczeniu. Zobaczyłem Sandstorm leżącą na ziemi. Natychmiast podbiegłem do niej i chciałem zaptyać, co się stało, ale zamiast mojego głosu rozległ się tylko świst przeciętnego wiatru. Zdziwiłem się i spojrzałem na stwoje łapy... dopiero teraz zauważyłem, że ich nie ma. Przeląkłem się. Co się właściwie stało? Próbowałem coś zrobić, ale... no właśnie. Co? Nie miałem ciała, a nawet jeśli miałem to było niezauważalne, przezroczyste... To wszystko moja wina. Mogłem posłuchać tej szalonej wadery! Przecież ona zawsze ma rację. Spróbowałem jeszcze raz wykrzyczeć jej imię, ale rozległ się jedynie kolejny świst powietrza. Cholera! To takie niesprawiedliwe. Ale z drugiej strony... nie było sytuacji, z której wspólnie nie wydostalibyśmy się z powodzenie. Krzyknąłem jeszcze raz. Wiatr rozchodzący się zamiast mojego głosu połaskotał delikatnie grzbiet wadery. Nagle poruszyła się, a jej twarz mokra od łez wyłoniła się sponad równie mokrego ramienia.
- V-veyron...? - Szepnęła tak, że prawie jej nie usłyszałem. - Nie... kogo ja oszukuję...
„Sandstorm!”, próbowałem krzyknąć, ale zamiast tego kolejny lodowaty podmuch powietrza objął waderę. Ale ta nagle ożywiła się.
- Veyron? - Otworzyła nieco szerzej zapuchnięte oczy, w których dało się dostrzedz nadzieję, - J-jeśli to faktycznie ty, daj mi jeszcze raz znak... proszę.
Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech, nawet, jeśli nie miałem do czego, i krzyknąłem jak najgłośniej tylko potrafiłem, ale... nic się nie wydarzyło. Żaden wiatr, nic. Sandstorm nagle pobladła i powoli zaczęła opuszczać głowę ze zrezygnowaniem. Nie, nie! Poczekaj, proszę!
Poruszyłem się gwałtownie. Nagle „spode mnie” wydostała się warstwa kurzu. W mojej głowie zapaliła się żarówka. Zacząłem się wiercić i skakać a piasek unosił się coraz wyżej. Wilczyca ponowanie zwróciła wzrok w moją stronę. Nosz Sandstorm, to ja! Powietrze znów zawibrowało, a ona wstała, przetarła oczy i uśmiechnęła się delikatnie. Szurając pazurami o ziemię, aby zostawiać za sobą ślad ruszyłem żwawo w stronę wyjścia. Zatrzymałem się na chwilę, aby zmonitorować, czy Sandstorm podąża za mną. Tak było. Chyba zaczaiła bazę. Uśmiechnąłem się. Wybiegliśmy z jaskini, ale ja wciąż wierciłem dziurę łapą w podłożu, aby nie straciła mnie z oczu. Rozejrzeliśmy się dookoła i oprócz kilku wyschniętych krzaczków ujrzeliśmy na horyzoncie trójkę malejących kształtów i dwa budynki, bardzo oddlone od nas i od siebie. Jeden, znacznie dalej położony wyglądał na rodzaj zamku - tam właśnie zmierzały te dupki, które ukradły moje ciało. Drugi był dziwnym zabudowaniem otoczonym wysokim żywopłotem, który chyba dawno nie był podlewany. Znajdował się zdecydowanie bliżej. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale miałem przeczucie, że to tam znajduje się odpowiedź na wszystkie nasze pytania. Nagle, jakby stamtąd udeżyła we mnie cucąca fala gorąca. Oświeciło mnie.
Przecież Sandstorm potrafi czytać w myślach. Nigdy się na to nie zgadzałem, a ona zawsze szanowała moje zdanie... ale czy to nie było najbardziej wspaniałomyślne wyjście z tak paskudnej sytuacji, w której nie potrafiliśmy się nawet odezwać? Westchnąłem ciężko i nabazgrałem na piasku przemyślenia. Po od czytaniu ich Sandstorm zwróciła się do mnie:
- Jesteś pewien?
Przesunąłem łapą po piasku na znak zgody, po czym po chwili wniosła się do mojego umysłu. Myślałem, że to będzie proste, ale wtedy zacząłem myśleć zupełnie nie na temat... Och, jakie Sandstorm ma cudowne oczy... a ta sierść, te włosy? Pióra majestatycznie zdobiące jej głowę. Była taka piękna... a w dodatku nie widziała mnie, więc mogłem patrzeć na nią niezauważalnie! Nie... żywopłot, budynek... puszyste łapki... źródło wiedzy... moja mama zawsze podchwytywała mnie żartem na brak podzielności uwagi. Tylko nie myśl o Białych, Latających Wielorybach. Tylko nie myśl o Białych, Latających Wielorybach. Tylko nie myśl o Białych, Latających Wielorybach! Może to zajmie mi myśli. Wadera zaśmiała się cicho. Gdybym tylko miał jakąś materialną twarz, czy coś, na 100% zrobiłaby się cała czerwona. No nic. Wyruszyliśmy w stronę budynku. Jednak na tej płaszczyźnie złudzenie optyczne sprawiło, iż budynek wydawał się być trzy razy bliżej niż w rzeczywistości... w związku z tym dotarliśmy tam dopiero po kilku godzinach. Sands, mimo, że mogła lewitować, wyglądała na nieźle zmachaną. Stanęliśmy przed przeszkodą, wysoką na trzy metry. Zacząłem zastanawiać się, jak moglibyśmy ją pokonać. Sandstorm pokręciła głową i ruszyła przed siebie. Po chwili zniknęła po drugiej stronie żywopłotu. No cóż. Tak też można. Ruszyłem za nią. Znaleźliśmy się w ogrodzie, który wyglądał na opuszczony. W jego centrum stała misternie rzeźbiona fontanna, zamszała, nadgryziona zębem czasu. Na jej dnie znajdowała się resztka mętnej wody. Uschnięte krzaki róż zwieszały swoje łby ku dołowi. Popękana ścieżka prowadziła prosto do ogromych wrót pochłoniętych przez bluszcz. Nie tylko drzwi, jak i ściany, oraz okna... w zasadzie wszystko było rodem z jakiejś tajemniczej, fantastycznej powieści. Ruszyliśmy do środka niepewnie, ale to właśnie stamtąd docodziła ów niezidentyfikowana energia.
Wnętrze zabytku nie różniło się zbytnio od zewnątrz. Przez przeszklony, popękany dach do środka dobijały się gałęzie drzew oplatających budynek. Ściany i dywany, żyrandole i ozdoby pochłonięte były dziką naturą. Regały były wypełnione najprzeróżniejszymi, dziwnymi księgami. Każda z nich zawierała w sobie coś niepokojącego, wywołującego agresję. Skąd takie miejsce na środku pustyni? Jedna rzecz szczególnie przykówała naszą uwagę. Na oświetlonym przez promień słoneczny piedestale znajdowała się gruba księga. Podeszliśmy do niej niepewnie. Spojrzałem na nią, nagle, jakby wyrwany ze snu z przerażeniem. W jej środku znajdowało się przekrwione, pulsujące, połączone dziwnymi, zielonymi więzami z książką serce. Żywe serce. Skierowałem wzrok w stronę Sandstorm i równocześnie wyciągneliśmy łapy w stronę księgi.
<Sandstorm? ._.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz