Wadera cały czas próbowała uniknąć mojego wzroku. uśmiechnąłem się pod nosem.
- Pięknie śpiewasz - powiedziałem patrząc się na nią. Wadera wtopiła wzrok w podłogę.
Wstałem mimo bólu. Podszedłem do niej, podniosłem podbródek - płakała. Otarłem jej łzy i uśmiechnąłem się.
- Nie płacz - wyszeptałem. Cei pokiwała lekko głową. - No! - stanąłem równo prostując plecy, ale ból sprawił, że musiałem je lekko zgarbić. - Rozchmurzamy się i wychodzimy z tego miejsca.
- Serine. - Przerwa. - Przecież nie możesz latać - powiedziała.
Miała racje. Dopóki rany nie znikną, nie mam szans na wzbicie sie w powietrze. Przyznałem jej rację. Cofnąłem się dwa kroki w tył. Przypomniał mi się poprzedni pokój. Ten pokój pokryty powietrznymi poduszkami. Zszedłem krętymi schodami na dół. Było mi głupio, że zostawiłem waderę samą.
- Hmm - mruczałem pod nosem, kiedy zobaczyłem kolejne drzwi. - Czy ten zamek non stop musi dodawać sobie kolejne drzwi? - Wydaje mi się to bardzo absurdalne. Budowla zewnątrz prezentuje isę jako stara, zniszczona, ciężka o ogarnięcia, a tu proszę! Wnętrze nowiutkie, czyściutkie i cholernie beznadziejnie magiczne.
Drzwi tym razem miały klamkę. Otworzyły się zanim zdążyłem ich dotknąć. Widok z animi był przepiękny. Ogromny taras z białego kamienia porośniętego bluszczem. Dalej - schody. Między szarymi kostkami rosły fioletowe miniaturowe kwiatuszki. Na końcu schodów ścieżka wiodąca przez tunel drzew niewiele większych od nas.
- Serine! Serine! - usłyszałem głos wadery. - Matko, tu jesteś! - powiedziała sapiąc lekko.
- Szukałaś mnie? - spytałem nie spuszczając wzroku z drzew.
- Tak? W ogóle nie rób tak więcej! Myślisz, że możesz sobie tak znikać? Myślisz, że się o ciebie nie martwię?
- Spójrz - przerwałem jej. Chwyciłem za łapę i poszedłem wzdłuż ścieżki.
Tunel nie ciągnął sie długo. Na jego końcu widok był jeszcze piękniejszy:
Balkon, który mógłby pomieścić z trzy porządne mieszkalne jaskinie. Panorama ciemnozielonych gór ciągnąca się po horyzont.
- Piękne - powiedziała. - Jak to znalazłeś?
- Tylko przeszedłem prze drzwi - spojrzałem na nią z lekkim uśmiechem.
Rozległ się huk. Ptaki wzleciały spłoszone i szybko zniknęły w chmurach. Cisza. Lekki podmuch wiatru i nasze oddechy były jedynymi źródłami dźwięku.
- Co się sta - przerwałem waderze.
- Cii.
Huk rozległ sie ponownie. Grunt pod nogami zaczął się trząść. Tempo przypominało kroki. Wstrząsy były coraz silniejsze. Zanim zdążyłem pomyśleć, co mogło by być ich przyczyną. Spod balkonu wyłonił się wilk z dwa razy większy od nas. Cofnąłem się z waderą. Stanąłem przed nią, by w razie czego nic jej sie nie stało. Wystarczy nam jeden ranny.
Wilk był cały czarny. Skołtuniona, długa sierść oblepiona była jasnozieloną mazią. Puste ślepia i ucięte skrzydła - te najbardziej mnie przeraziły. Krzywe długie zęby rzucały ise w oczy.
Potwór ryknął. Oparł sie łapą o barierę balkonu by wejść.
- Co robimy?
Chciałem odpowiedzieć waderze, ale kiedy zobaczyłem, że za siebie wyciąga ogromną kosę bez gadania pociągnąłem waderę by uciec.
Szybko pokonaliśmy tunel i schody, ale wejście zagrodziła nam kosa. Gdyby nie wadera prawdopodobnie mielibyśmy ucięte głowy. Pociągnęła mnie w tył.
- Nie damy rady! - krzyknęła.
Kątem oka ujrzałem kolejny zamach wilka. Odepchnąłem waderę, a między nami pojawiła sie broń. Moje odbicie w ostrzu dopiero teraz pokazało mi w jakim stanie jestem.
Zobaczyłem jak wadera wzbiła się w powietrze. Szukała mnie. Chciałem do niej dołączyć, ale ból nie pozwalał mi. Byłem zmartwiony i wściekły. Wycofałem się do tunelu drzew. Skupiłem się. Miałem dość dużo siły bym sam mógł się uleczyć. Zrobiłem to. Czułem się jakby warstwy oparzeń odrywano mi jak płaty skóry. Padłem na ziemię. byłem zdrowy, ale słaby. Mimo tego podniosłem się.
<Ceivira? Tak wiem... Wymęczyłam końcówkę>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz