poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Od Mounse ~ Na konkurs

Ok to zaczynam.
Obudził mnie dziwny dźwięk. Usłyszałam, jak coś śmiga między drzewami. Otworzyłam oko, lecz nic nie dostrzegłam, więc postanowiłam dalej drzemać, bo nic innego mi nie pozostawało. Było zbyt wcześnie, by zacząć dzień. Gdy tylko zamknęłam oko, znów coś usłyszałam. Tym razem szybko otworzyłam oczy i zerwałam się na nogi. Między drzewami dostrzegłam białą, połyskującą kulę, która zostawiała za sobą srebrną smugę. Nagle głośny huk przerwał moje dociekania co to. Wychyliłam się zza krzaków. Na ziemi leżał wilk i kilka odłamków kory od drzewa, w które uderzył. Miał może około dwa i pół roku, był chuderlawy, lecz jego sierść błyszczała jak srebro. Zauważyłam drobne rany na jego ciele. Pewnie to od nieumiętnego, zbyt szybkiego śmigania między drzewami- pomyślałam. No ale trzeba mu pomóc. Raz widziałam jak Samantha zbiera fioletowe płatki, które uzdrawiają. Zauważyłam je rosnące obok ( rosną prawie wszędzie ;-)  ) i zerwałam kilka. Przyłożyłam do ran, a one od razu przykleiły się do jego skóry. Pierwszy raz tego używałam, więc nie miałam pojęcia o skutkach ubocznych! Byłam zdumiona, bo na jego sierści pojawił się fioletowy nalot. Nie wiedziałam, jak on na to zareaguje, ale przecież to mu pomogło. Wzięłam go na plecy i zniosłam do porośniętej mchem jaskini. Wyszłam na chwilę po wodę, a gdy wróciłam, wilk stał już na chwiejących się nogach. Spojrzał na mnie ze strachem w oczach. Bał się. Chciał uciec jednak ja stałam w przejściu. Musiałam go jakoś uspokoić.
- Nie bój się, pomogę ci. Jak masz na imię? - Powiedziałam spokojnym głosem. Wilk spostrzegł, że jego sierść zmieniła kolor. 
- Jestem Derin. Co mi zrobiłaś? - Spytał drżącym głosem.
- Uspokój się. Ja jestem Mounserat. Jestem tu, by ci pomóc. - Powtórzyłam.
- Nie ufam ci. Kim jesteś ?
Opowiedziałam mu o tym, jak go znalazłam i o feralnym zabarwieniu sierści. Uspokoił się.
- Aha. Więc jesteś dobra. 
- Oczywiście! Nie skrzywdzę kogoś, kto jest w potrzebie. - Odparłam - A teraz młody powiedz, skąd się tu wziąłeś? 
- Jestem wilkiem z niezwykłą mocą - zaczął - Potrafię władać polem magnetycznym. Tereny mojej watahy są na gęstym powietrzu nad niebem. Dlatego spadałem tak szybko i rąbnołem w drzewo, bo nie potrafię dobrze sterować, nawet sobą. - Zaśmiał się - Moi rodacy chcą mnie wykorzystać do niecnych planów, o których ja nie wiem, bo ich zdaniem nie muszę wiedzieć, po co im ja! Przez pierwsze miesiące życia chronił mnie ojciec, lecz zabili go. Byłem roztrzęsiony. Ojciec był moją jedyną rodziną, a oni wykorzystali sytuację wciskając mi kit, abym do nich dołączył wyładowując żal na wrogich watahach. Byłem tam 3 miesiące, lecz nie było efektów. Gdy osiągnąłem 2 lata, uznali, że jestem do czegoś gotów. Ja oczywiście nic nie wiedziałem, a i tak część tego co wiem wynika z podsłuchów i szpiegostwa. Postanowiłem nie dać się wykorzystać i uciec. Biegłem co sił, ale trafiłem na dziurę w powietrzu i spadłem na ziemię. Wiem, że będą mnie szukać. Miał oczy pełne strachu, gdy o tym mówił. Taki młody, a już ma tyle za sobą. Wiedziałam, że mogę mu lepiej pomóc.
- Hej, mam pomysł! Dołącz do naszej watahy! Mamy różne moce. Zmienimy ci wygląd i skopiujemy twoją moc, jeśli pozwolisz, by odeprzeć twoich wrogów. Co ty na to? Mam dobre stosunki z alfą. Na pewno zgodzi się pomóc.
- No dobrze, jednak nie chcę ci narobić kłopotów .
- Daj spokój! Idziemy.
I ruszyliśmy w stronę jaskini Aventy'ego.

niedziela, 30 sierpnia 2015

Od Swiftkill

Błąkałam się po lesie jak to ale nagle... usłyszałam szelest w krzakach, zaczęłam biec i wpadłam na basiora.
- Witaj! Jak ci na imię? - spytał się.
- Ja je...je...jestem Swiftkill - odpowiedziałam mu.
- Ładne imię - odpowiedział. - A tak...jestem Aventy - dopowiedział po chwili.
- Też ładne imię - uśmiechnęłam się.
- Należysz do jakiejś watahy? - spytał się.
- Ja... nie rodziłam się w watasze... tylko... - zaczęłam sobie wspominać dzieciństwo którego nawet nie miałam.
- Rozumiem... - odpowiedział basior.
 - A może chcesz dołączyć do watahy Mrocznej Krwi? Jestem tam alfą - spytał.
- No dobra - powiedziałam.

<Aventy?>

Od Dezessi

Gdy wstałam zaspana zrozumiałam, że to kolejny dzień w którym będę tylko oddychać i zaspokajać zwykłe potrzeby. Czyli dzień jak codzień. Jednak małam nieco inny plan. Nie chciałam jak codziennie łaźić sama. No znaczy... Ja będę chodzić sama, ale nie do końca. Miałam ochotę sprawdzić swoje umiejętności detektywistyczne, a konkretniej chciałam kogoś pośledzić. 
Po śniadaniu udałam się do lasu gdzie zauwarzyłam wilka. Był cały szary i miał skrzydła. Wyglądąl na młodego i wysportowanego basiora. Podeszłam bliżej. Basior CHYBA mnie nie świadomy ruszył przed siebie. Szedł dosyć długo co chwilę zmieniając kierunek. Wyszedł nawet poza tereny watahy. W pewnym momęcie się zatrzymał. Nie wiedziałam co zrobić więc zamieniłam się w ducha i podleciałam do koron drzew.
Sflustrowany popatrzył na mnie.
-Kim ty jesteś?- zapytał.
-Yy...Dezessi.-powiedziałam.
-Eh... Po co mnie śledzisz?- znów zapytał.
-Bo nie wiem co zrobić z wolnym czasem.- wyznałam zlatując na duł.-Chciałam zobaczyć czy umiem śledzić.
-To więcej tego nie rób bo inni mogą być mniej uprzejmi.- powiedział podchodząc do mnie.-Jestem Milo.
JEJ!!! Przedstawił się! Trochę wydaje się gburowaty, ale co tam! Lubię gościa.
-Miło mi.- powiedizałam.
-Mi też. Dawno tu przybyłaś?
-Tak..Nie? Nie wiem czas mi się dłuży. No jestem już tu trochę.- zaśmiałam się chisterycznie.
-Ja nie jestem tu za długo, ale świerzakiem mnie raczej nie nazywają.- uśmiechnoł się.
-To znaczy, że możesz znać już te tereny...
-Tak. I mam pomysł. Twój talent do skradania się nie istnieje więc może chociaż trochę cię podszkolę w tej trudnej sztuce?- zaproponował.
-Jasne!- ucieszyłąm się.-Ale uważaj mam talent do kłopotów.
Zaśmiał się.
Gdy spowarzniał pokazał jak rozpoznać w którą stronę wieje wiatr.
-Ale po co mi to?- zapytałam się.
-A jak ktoś cię wyczuje?- zapytał Milo.
-Racja!- powiedziałam oświeconym głosem.-Dobre!
Milo nie był jakoś spycjalnie miły czy uprzyjemny, ale cóż zrobić niektórzy muszą najpierw kogoś dobrze poznać.
***
-Jestem wykończona.- powiedziałam skacząc w miejscu.
-Może teraz pokażesz jak się skradasz i upolujesz coś?- zaproponował kładąc się na trawie.
-Dobra.- odpowiedziałam entuzjastycznie.

<Milo? Dobrze to ujełam?>

Od Dezessi CD. Ruby

Rozglądnełam się po małej chatce mojej kolerzanki. Trochę się zmieniło, ale nadal jest uroczo.
-To...- zaczeła Ruby.
-Czy masz eliksir tęczy na zbyciu?- zapytałam.
-Tak mam jeden. Zaczekajcie!- uśmiechneła się Fiora.
Machneła ęką i podeszła do drzwi od jej pracowni. 
Znikneła w drzwiach pracowni. Uśmiechnęłam się do Ruby.
-Kim ona jest?- szepneła.
-Jest merlinem. To jest Fiora. Ona tworzy eliksiry.- od szepnełam.
Usłyszekiśmy odgłos szkła i trochę westchnień. Po chwili wyszła z pracowni Fiora i podała mi mały flakonik z fioletową mgłą w śirodku. Spojrzałam na nią uważnie.
-Moja ostatnia.- powiedziała Fiora.-Co zamierzacie z tym zrobić? Tak konkretnie.
-Tylko poleprzyć pogodę i tym samym poleprzyć nastroje wilków z watahy!- odpowiedziałam pełna energii.
-Więc może już zaczniemy?- zapytała nie cierpliwie Ruby.
-Tak. Lepiej się pośpierzcie zanim mgła opadnie. Ty Deze wiesz jak tego urzyć.- ponagliła Fiora.
Wstałyśmy z kanapi i podeszłyśmy do drzwi. Wychodząc walnełam się w głowę. Drzwi były nie na moje rozmiary. Stanełyśmy przed domkiem i ostatni raz spojrzałyśmy w jej okna. Usłyszałyśmy trzaski i odgłosy tłuczonego szkła. Popatrzyłyśmy po sobie.
-Ona tak zawsze.- wyjaśniłam.- Miała rację trzeba się spieszyć. Za mną!- krzyknęłam w biegu.
Ruby szybko mnie dogoniła. Biegłyśmy od czasu do czasu przeskakując jakiś pień lub krzak. Obydwie się zagapiłyśmy i wleciałyśmy z rospędu do jeziorka. Zimna woda obmyła nasze drobne zadrapania i uspokoiła. Było w niej bardzo przyjemnie, aż się wychodzić nie chciało. Właśnie w tej wodzie zaczełam słyszeć śpiew ptaków, ich echo i zobaczyłam białe jak śnieg ćmy. Latały tak dumnie i wdzięcznie!
-Dobra.-otrzeźwiałąm.-Pomyśl jaką chcesz pogodę i kiedy będziesz pewna, ze taką chcesz skup się i wypuść mgłę.
-A jak mgła się dowie co ja chcę?- zapytała.
-Nie martw się. Ona słyszy myśli.- odparłam.
Podałam Ruby flakonik z mgłą. Chwilę patrzyła w niego. Popatrzyła w niebo i zamkneła oczy. Ścisneła mocno flakonik i było widać jej kłykcie. Kiedy otworzyła oczy chwyciła za korek od flakonu. Delikatnie go otworzyła i szepneła suptelnym głosem:
-Leć!
Patrzyłyśmy jak piękna mgła unosi się wysoko, wysoko do chmur. Nagle całe niebo było od mgły. Ptaki zaczeły podlatywać coraz wyrzej. Zwierzęta zaczeły się budzić. 
Z nieba zaczoł padać śnieg, ale słońce grzało tak mocno, że nie było to odczuwalne. Śnieg nie topniał tylko miło otulal łapy dając odrobinkę zimna w ten gorący dzień. Z mgły wysuneła się tęcza. Niebo stało się bez chmurne,a na ziemię spadła biało fioletowa mgła. Było wszystko przez nią wiać w piękniejszych kolorach. Wszystko stało się takie piękne! Śnieg w lecie! Mgła, tęcza i słońce w jednym! Sceneriia była taka piękna, że wręcz można było się czuć jak w siudmym niebie.
Ruby wyszczeżyła śnieżno białe zęby w uśmiech. Ucieszyła się efektem jej myśli. Byłam z niej dumna. Jej wyobraźnia nie miała granic. Spojrzałam na nią zdumiona.
-Pięknie! Pięknie! Cudownie! Cudo!- zaczeła się śmiać i tańczyć.
-Jesteś genialna!- wykrzyknełąm.
-Wiem!- powiedziała dumnie.
Zaśmiałyśmy się. Patrzyłyś na niebo z zadowoleniem.
-Ile to się utrzyma?- zapytała.
-Nie wiem.- wzruszyłam ramionami.
Nagle zawiał mocny wiatr. Był tak mocy, że kilka drzew się przewaliło. Spojrzałam na Ruby pytająco. Ona też nic o tym nie wiedziała.

<Krótko zwięźle i na temat. Sorki, że musiałaś czekać, ale nie mialąm internetu.>

Od Sperrka CD. Ignis

Przebudziliśmy się. Leżałam przez chwilę bezwładnie. Gdy usłyszałem nie swój oddech wstałem na równe nogi. Przede mną stała Ignis. Najleprza wadera z całego świata! Jajpiękniejsza i najorginalniejsza- ogulnie naj!
-Jak ja się cieszę, że wszystko wróciło do normy!- przytuliłem ją mocno.
Odwzajemniła uścisk i powiedziała ledwo powstrzymując łzy:
-Ja też.
Pocałowałem ją delikatnie w policzek. Miała bardzo świecące oczy.
-Ignis... Eh... Możemy pujść do twojej rodzinnej watahy?- zapytałem.
-Musimy.- uśmiechneła się blado.
Ucieszyłem się w duchu miałem genialny plan. Tak dobrze zaplanowany! Tylko dwóch osób mi potrzeba do zrealizowania tego planu.
-A kiedy chcesz iść?- pogłaskałem ją po policzku.
-Jak najszybciej.
Ujełam moją łapę i chwilę jeszcze przytrzymała przy policzku.
-Zawsze możesz na mnie liczyć.- przypomniałem.-Zawsze będę przy tobie- jeśli będziesz chciała.
-Wiem.- odpowiedziała krótko.
Coś się w jej sercu poruszyło. Widać było to w jej pięknych oczach.
-To chodź... Możemy wyrószyć już.
***
Szliśmy już dość długo. Trzymałęm Ignis za łapę. Czasem zamieniliśmy kilka słów, a poza tym tylko szliśmy i szliśmy. 
Ciemny las był dziś jeszcze ciemniejszy. Ptaki nie ćwierkały, motyle nie latały i jelenie uciekły. Ignis spojrzała na mnie i rozpaliła kulę ognia. Poczułem ciepło i zrobiło się nam raźniej. Światło było bardzo ładnie widoczne tylko dla nas. Było malutkie, ale wystarczające. Coś wyjątkowego.
Po pewnym czasie Ignis przystała.
-Musimy gdzieś przenocować.- powiedziała.
-Dobra to ja coś zbuduję.- zaoferowałem.
-Ja rozeznam się po okolicy.
-Bądź ostrorzna.- ucałowałem ją w czoło.
Pocałowała mnie czule, ale jakoś zimno i poszła w strosę mi nie znaną.
Zaczołem budować z kamieni jaskinię. W śirodku zrobiłem kilka ścian. Na podłorzu wyrusł mech. Z gałęzi starych drzew zrobiłem pochodnie i zapaliłem je. Umieściłem je w jadalni, przepokoju i sypialni. Nie chciało mi się teko dekorować, ale Ignis nie wracała więc poumieszczałem w pomieszczeniach kwiaty i same płaki. Zrobiłem kilka rrowizorycznych mebli, ale Ignis jeszcze nie wchodziła do śirodka- znaczy, że nie wróciła.
Zaczołem chodzić w tę i we w tę. Stres i zmartwienie nie dało mi wypocząć. Tyak się zamartwiałem o Ignis, że opuściłem jaskinię i zaczołem ją wołać.
-Ignis! Proszę wróć... Ignis! Ignis?!
-Sperrk?- dobiegł mnie jej subltelny głosik.-Gdzie jesteś?
-Tu! Wracaj!- zawołałem ile sił miałem.- Jestem tam gdzie byłem.
Usłyszałem jakiś śmieszek. Zadygotałem.
Chwiejnym krokiem zbliżała się do mnie jakaś postać. Smuktła i wysoka. Gdy postać podniosła głowę poznałem w niej Ignis. Pobiegłem do niej ile sił miałem. Przytuliłem nie patrząc na nic. Istynkt coś mi podpowieadał. Mówił, że coś jest nie tak. Wyprostowałem ręce by spojrzeć na Ignis. Było posiniaczona i zadrapana.
Ni mysłąc długo wzołem ją na plecy i jakby nic nie warzyła, biegiem zaniosłem ją do jaskini. Ułożyłem ją na mchu. Zablokowałem szybko wejście. Przystałem na chwilę by spojrześ na Ignis. W jaskini mieliśmy małą sadzawkę i dóżo liści więc napełniłem liść wodą z sadzawki i podszedłem do mojej jedynej.
-Co się stało?- zapytałem podając jej liść.
-Ja... ja.- zaczeła.-Nie widziałam ich. Po prostu uciekłam.
-Ich... Jak ja ICH dopadnę to ICH własne matki nie poznają.- uniosłem się.-Jaki mi nogi z tyłka powyrywam! Będą piszczeć wredne parszywe kundle. Jak tylko ich zobaczę to po prostu...
Ignis spojrzała na mnie. Tak racja. Nie powinienem teraz wrzeszcześ tylko się zająć pioryttami.
-To były wilki prawda?- zapytałem.
-Tak.
-Czemu by miały?...- nie dokończyłem pytania.
-Bo mogą był z wodnej watachy.- jękneła.
Pomyślałem chwilę.
-Zabiję Lewiego! Co za gojek...-powiedziałem.
Ignis wstała i popatrzyłą na mnie zdumiona.
-Wątpię by to on ich nasłał.Pewnie działali na własną rękę.-powiedziała prostując się.
-Idź lepiej już spać.- burknołem.
Pokiwała głową, ale poszłe do sypialni i ze zmęczenia zasneła. Ja ułorzyłem się obok i też zasnołem, ale dręczyło mnie jedno pytanie...
***
Obudziłem ię słysząc stęki i drapnięcia. Wstałem pospieszłnie i podeszłem w stronę dzwięku. Ignis stała przy kamieniu zasłamiającym wejście. Próbowała go odsunąć. Nawet mnie nie zauwarzyła.
-Dzień dobry!- powiedziałem.
Odwruciłą się zaskoczona.
-Dzień dobry...- bąkneła.
-Co ty do diaska chcesz zrobić?- zapytałem spokojnie.
Nie odpowiedziała.
-Otworzysz te drzwi?- zapytała.
-Po co?
-Musimy ruszać dalej...-uciołem jej.
-Nie pomyślałaś by mnie obudzić?- zapytałem.
Brak odpowiedzi.
Chwyciłem ją za łapę i odsunołem kamień. 
Poszłiśmy dalej. Trochę głodni i zmęczeni. Ignis kilka razy proponowała polowanie, ale ja zawsze odpowiadałem tak samo.,”Pewnie już nie daleko. Nie chcę się znowu z tobą rozdzielać.”- myślałem wtedy coś innego „Może chcesz mi uciec. Wyjść za tego Lewieg i być szczęśliwa beze mnie.” 
Ignis była bardzo znurzona moimi odpowiedziami, ale chyba się przzwyczaiła.
Długo maszerowaliśmy. W pewnym momęcie okrążyło nas spore statko- chyba wodnych- wilków.

<Ignis? Resztę zostawiam tobie.>

Od Sperrka ~ Na konkurs

Kiedy otłumaniony jeszcze po śirodku nasennym ruszyłęm w las czujem jak jest wszechobecna cisza i spokój. Niby dobrze, ale co w tym ciekawego?
Szedłem w niewiadomym kierunku. Czekałem na sen i coś co się zdarzy. Przystanołem gdy już znalazłem się poza watahą. Stwierdziłęm, że mogę się tu zdrzemnąć, ale... Nie chciało mi się spać. To już trzecia nieprzespana noc. Musiałem zażyć śirodka nasennoego, ale nawet on mi nie pomugł. Wręcz przeciwnie czułęm się otłumaniony, ale nie chciałem spać. Nawet zaczołem już widzieć podwójnie.
Zobaczyłem na niebie drógie słońce. To słońce było bardziej czerwone niż żułte- w tym stanie nic mnie nie zdziwi. Odeszłęm na bok i z tępą miną patrzyłem jak kula spada w odalone o może 100m krzaki. Nie zainteresowało mnie to specjalnie, ale podszedłem dla świętego spokoju.
Zastałem wielką dziurę i kilka strumyczków lawy. Unosił się nad tym czarny pył. Wyglądało to jak po uderzeniu lalowej komety. Stanołem prosto i przetarłem oczy. Widok się nie zmienił. No cóż. Może tak to zostawić? Nie wiem. Nie znam tych terenów. 
-Halo! Czy ktoś mnie słyszy?-zawołałęm dziwnym głowem.
Usłyszałem poruszenie.
-Hej!- zawołał męski głos.-Ty tam na górze! Pomóż mi co?
-Gdzie jesteś?- zdziwiłem się.-Kim jesteś?
-Wilkiem lawy. Lowoys się nazywam. Jestem na dole. W dziórze.-Zawołał ochryple.
„Ta jasne ty mnie tam zabijesz, a ja się dam.”
-Ty Lowoysie! Proszę cię o opisanie swego położenia.- nie wiedziałem co powiedzieć.
-Dobra...- szepnoł.-Nade mną stoi debil. Jestem w stanie krytycznym, a czas leci nieublaganie.
-Gdzie dokładnie stoii debil?- udałem gupka.
Umilkł.
-Dziękuję za połączenie się z linią, Sperrk odpada.- powiedziałęm odwracając się od dziury.
-Dobra! Zaczekaj!- krzyczał.
Chłopak zaczoł ryczeć.
-Ja mam rodzinę! Moja żona się załamie i jeszcze osiroci... osiem dzieci!- wrzasnoł.
Zrobiło mi się miękko w kolanach. W sercu też.
Westchnołem i zszedłem do dziury. Zobaczyłem, że leży tam młody basior. Cały w koloże lawy. Jego oczy wręcz płoneły, a z prawego boku leciała... lawa. Mocą umysłu podniosłem skały tak by i on się z nimi uniusł. Wyszłem z dziury i przesunołęm basiora na trawę. Spojrzałęm na niego.
-Nie mumiem ci pomóc.- mruknołem.
-Wejdź tam i przynieś z tamtąd taki zielony pas z flakonikami.- nakazał.
Znórzony zrobiłem co chciał.
Przesunoł łapą po flakonikach i jeden z nich wyciągnął.
-Zanim mi tu padniesz, i nie zdołasz mi pomóc wypij to.- podał mi byteleczkę z fioletowo zielonym czymś.
-Nie ufam ci.- wypaliłem.
-Ja też sobie nie ufam więc pij.- odwrócił wzrok.
„Eh. Żyje się raz.”
Przyłożyłęm bytelkę do buzi i polknołem całą zawartość.
Było smaczne!
Chwilę się pokołysałem. Naglę padłem na ziemię i zasnołem.
Otworzyłem oczy i wiedziałem, że nic się nie zmieniło. Prawie nic. Ja byłem wyspany i  trzeźwy umysłowo.
-Teraz ty pomogłeś mi.- wymamroałem.
-Tak.- Wcisnoł mi do łapy naśiąknięty czymś liść.-Przyłuż to do mojej rany.
Zrobiłęm to. Rana zaczeła skwierczeć, a basiro krzyczał w niebogłosy.
Nie dałem rady i podniosłem liść. Wilk dyszał ze zmęczenia.
-Dzięki.- wypalił. 
Wstał.
-Czemu tam leżałeś?- zapytałęm.
-Bo jestem wilkiem lawy, a moce mam wilka magnetycznego. Jestem jak dziwadło. Moje stado chce mnie zabić. Wilki lawy nie lubią odmieńców. Bardzo jestem... Jestem pożądanym towarem.- powiedział z pretęsjami.-Tak tak. Nie mam żony, dzieci też, ale też mam prawo żyć.
-Ojej! Jak ci pomóc?- zapytałem.
-Już nie można...
-Zawsze znajdze się jakieś wyjście.- powiedziałem.
-Nie zawsze. Ja mogę tylko uciekać.- szepnoł.
Zrobiło mi się go żal.
-A jak zmienisz wygląd?- zapytałem.
-Dobra jednak jest wyjście.- powiedział.
***(Zmienianie wyglądu)***
Gdy zmieniłęm jego barwę futra na zieloną i dałem mu ubranie łowcy- jego wygląd zmienił się baaaardzo. Nikt go nie rospozna, nawet jego mama.
-I jak wyglądam?- zapytał.
-Dobrze!- powiedziałem.
-Dięki Speker.- powiedział myląc moje imię.
Poczułem się urażony, ale ważne, że teraz chłopak może normalnie żyć.
Pożegnał się ze mną. Był miły na tyle by mi dać trochę tego śirodka na sen. Ucieszyłem się i dałem mu spokojnie odejśc w las. Brajowało mi adrenaliny, a ten wilk umiał ją zapewnić!
Gdy opowiadałęm o tym wydarzeniu Ignis widziałem jej niedowierzanie w oczach, ale nic nie powiedziała. Może dziś każdego to spotkało?!

Od Dezessi ~ Na konkurs

Otworzyłam oczy. Już czułam się przygnębiona. Miałam zły sen, nie wyspałam się i jeszcze to, że moje problemy mnożą się i mnożą. Po prostu wczoraj nie miałam nawet chwili oddechu, a dziś? Nic. Od początku wiedziałam, że będzie to strasznie nudny dzień. Po prostu wiem to już po tym jak moje powieki się otwierają.
Żeby nie było tak nudno przeszłąm się nad jezioro, ale wszycsy moi znajomi się udali w inne zakątki watahy więc siedziałam jak głupia w wodzie. Liczyłąm rybki w tym akwenie, ale przy 46 zorjętowałam się, że są tu tylko dwie rybki którę liczę od ponad godziny. Ptakom nie chciało się nawt ładnie zaśpiewać! To po prostu był koszmar! Stwierdziłąm, że przejdę się po terenie watahy. Piękne widoki i wogóle ta miłą atmosfera... nic nie zmieniła. Nadal czułam się jak ostatni wilk na ziemi. Usiadłam na jakimś kamieniu i zamyśliłam się.
Popatrzyłam w niebo i spostrzegłam Szklaną kulę spadającą prosto na mnie. Przeraziłam się. Kula miała w sobie jagby ładunek elektryczny. Wyglądało to kosmicznie.
Żuciłam się w krzaki i zasłoniłam łapami głowę. Usłyszałam dzwięk: upadku, rozbitego szkła i o dziwo jęknięcia.
Zdziwiona i jeszcze roztrzęsiona wyszłam zza krzaków. Zpostrzegłam dużą ilość potłuczonego szkła i jeszcze podrygujące nad nim ładunki elektryczne. Widok był jak z filmu. Usłyszałam jeszcze jeden stęk. Rosglądnełam się więc i zobaczyłam basiora. Leżał zakrwawiony na szkle. Jego futro wyglądało jagby ukradł je pandze. Miał może 3-4 lata. Był dość wysoki i szczupły, ale nie umięśniony.
Bez zastanowienia podeszłam do niego.
Spojrzał na mnie jak na ducha, a ja zaniemówiłam.
-Avella?- zapytał niskim, ale subtelnym głosem.-Wiedziałem, że nie stchórzysz.
Otworzyłam buzie.
-Avello ja...- zaczoł kaszleć.
-Może ci pomóc?- zapytałam.
-Avello ty przeciesz wiesz co się stało.- wypomniał mi.
-Ja nie jestem Avella.- odsunełam się od niego.
-Jakto? Nie... Avi obiecałaś, że mnie nie wydasz czy ty?- położył bezwładnie łeb.
-Ja jestem Dezessi.- przedstawiłam się.- Z chęcią ci pomoę, ale... Nie mów do mnie Avella.
-Ty tak naprawdę?- zdziwił się.- Oj! Wyglądasz jak moja była dziewczyna. Jak bliźniaczki...
Podniusł łapę do mojego policzka, ale po chwili ją cofnoł.
-Może jesteś medykiem?- zapytał.
-Nie. Ale, mam pomysł.- nagle sobie coś uświadomiłam.-Zaczekaj tu i się nie ruszaj! Ktosiu.
-Bardzo śmieszne i mów mi Aquello.- powiedział dumnie.
Odwruciłam się od basiora i pobiegłam do jaskini Samanthy. Na moje szczęście jej nie było w śirodku. 
Weszłam do jej jaskini i uważnie się rozglądnełam. Poszukałam w szufladach i na pułkach maści na gojenie ran. Znalazłam ją i... Pożyczyłam bez pytania- i bez zamiaru zwrotu. Wyszłam nadal czujnie rozglądając się do okoła. Nikogo nie było więc uciekłam do Aqella.
Pobdiegłam do niego i spojrzałam mu w oczy. Miał tam wiele łez.
-Spokojnie to tylko maść.- opacznie zrozumiałam jego wyraz twarzy.
-Widzę. Wiesz może Dezessi gdzieszto jest jakaś wataha która z chęcią przyjmie na chwilę gościa?- zapytał jak lord.
-Ah! No przecież jesteś na terenie takiej watahy! Ja z wielką, wręcz ogromną chęcią ci pomogę!- powtórzyłam się.
-Och! Dziękuję ci, ale nie chcę ryzykować życia tak uroczej istocie.- spojrzał na mnie i wzioł ode mnie maść.
 Zaczoł się smarować. Skupiony i wręcz z pedantyczną dokładnością. 
Gdy skończył(czyli po 30 minutach) wstał. Rozglądnoł się do okoła.
-Jaka to planeta?- zapytał.
-Ziemia.- powiedziałam.
-Hmm... Byłem już tu.- pochwalił się.
-A ty z kąd pochodzisz?- zapytałam.
-Z Umoti. Jest tam troszkę inaczej.-powiedział zwięźle.
-Opowiesz mi czemu się tu znalazłeś?- zapytałam.
-Dobrze.- zgodził się.- Wszystko opowiem w skrócie. Mam bardzo pożądaną moc. Ja... panuję nad grawitacją, znaczy... No magnetyka to moje moce, ale ja wolę to tak nazywać. Moi rodacy wynaleźli coś co pozwala zamieniać moce między sobą. Właśnie jeden z bogaczy zapragnoł mojej mocy, a ja wolę ją zachować dla siebie. W końcu nie jestem starcem by się nie martwić przyszłością. Pięć lat to jeszcze młody wiek.
-O! Myślałam, że masz maxymalnie 4.- powiedziałąm zaskoczona.
-Więc uciekłem z mojej planety w takiej elektrycznej kapsule, ale w spotkaniu z atmosferą Ziemi jest bardzo zawodna. Zresztę jak widzisz.- zamyślił się na chwilę.- Myślałem, że ty to moja przyjaciułka, bo ona chciała mi pomóć. Chciała mnie ochronić. Jest miła, ale często tchurzy.- westchnoł.
-Serce czasem boli.- przytaknełam.
-Wierz coś o tym?- zapytał.
-Już tak.
Nie mając czasu do stracenia opowiedzałam mu całą moją historie. Był zaafascynowany. Niespodziewałam się, że tak miły basior spadnie mi z nieba w tak nudny dzień! Aquello był tak zabawny i też rozbawiony tym jak postrzegam kosmos. Wymyślił plan dzięki któremu będzie mugł zostać na tej planecie razem ze swoją mocą. Zdradził mi go- właściwie to ja odgrywałam kluczową rolę więc musiałam go znać.
Po dbmyśleniu co dokładnie się stanie Aguello chciał zadbać o szczeguły więc sprzątneliśmy jego kulę. Troszkę się popisywałam mocami, ale on też. Pokazałam mu tereny watahy, a on zrobił mnie na bustwo. Kazał mi załorzyć zwiewną pelerynkę z tiulu i chciał mnie uczesać.
-Słuchaj. Moja przyjaciułka jest zawszę uczesana więc muszę cię uczesać.- namawiał.
-Dobrze, ale nie chcę wyglądać głupio.- naburmuszłam się sztucznie. 
-Oczywiście.
Zaczuł mnie delikatnie muskać grzebieniem i szczotką. Nawet się nie zorjętowałam jak na głowie miałam same malutkie warkoczyki, a cała reszta futra była prosta jak drut. Przeglądałam się w lusterku i nie mogłam oderwać od siebie oczu. Po prostu wyglądałam jak bogini piękniści. Jak będę wychodzić za mąż to zawołam Aquella i poproszę o taką fryzurę i peerynkę. 
Aquello mimo mojego wyglądu nadal się obok mnie krzątał poprawiając ułożenie tiulu lub futra.
-Więc pamiętasz swoją kwestię tak?- zapytał stremowany.
-Oczywiście.- odpowiedziałam patrząc w lustro.
-Musisz być bardzo wynoisła, poważna i wręcz nieuprzejma.- nakazał- Jeśli zahichoczesz nie ma szans by w to uwierzyli.
-Tak wiem. Sam ten tiul kosztuję miliony, a ja jeszcze więcej więc mnie nie tykaj prostaku!- powiedziałam jagbym się urodziła wredną bogaczką.
-Bąba!- krzyknoł.
-Daj mi chwilkę na przypudrowanie noska.- powiedziałam wyniośle.
-Urodzona aktorka!
-Ale ja nie ćwiczyłam. Serjo nosek musi być przypudrowany.- powiedziałam powarznie.
Ostatni raz się zaśmiałam. 
***
Było już ciemno, a gwiazdy było widać jak na dłoni. Jeszcze to romantycznie ciemne niebo! Swierszcze pięknie gały tak dobrze znaną już melodię. Po prostu raj w raju.
Pokazałam Aquellowi kryjówkę w której miał się schować gdy ja będe udawać jego przyjaciułkę.
Podobna kula pojawiła się na niebie. Nie spadła jak poprzednia tylko delikatnie musneła trawę lewitując nad ziemią. Z kuli wyszło pięć basiorów- wszyscy byli uzbrojeni w pałki i kilka probuwek.
Jeden- pierwszy był cały czarny i miał jakąś odznakę z gwiazdą. Był niski, ale umięśniony. Był trochę przystojny, a jego pewność siebie raziła na odległość!
Po nim wyszedł cały rudy wilk z zielonkawo- brązowymi oczami. Był wyższy, szczuplejszy, ale i mniej umięśniony, Był to przystojniak na potęgę. Jego grzywa powiewała na wietrze. Widniała na jego boku odznaka z asteroidą.
Po tym jeszcze wyszli dwaj bliźniacy. Byli wysocy, wysportowani, umięśnieni i brzydcy. Jeden miał wiele blizn, a drógi wiele świerzych ran. Mieli odznaki z planetą.
Na sam koniec wyszedł młody, wysoki, wysportowany, umięśniony, przystojny basior. Miał piękną sierść. Poczułąm jak na jego widok zaczynają mi drgać łapy. Jego pewność siebie była odczuwalna, ale nie tak bardzo. Nie miał odznaki. Miał berło z zębem wielkim jak smoka i pelerynę w kolorach molo. Posowało to do nigo jak... puzle.
Stanoł przede mną ten z berłem.
Wszyscy byli zdziwieni moim widokiem i żaden tego nieukrywał.
-Pani Avello... Jest pani niezwykle piękna. Jak zwykle.-powiedział.
-Witam cię Tedero.-podałam mu łapę do ucałowania.
Zrobił to.
-Skąd się pani tu wzieła?- zapytał barytonem.
-Ja? Panowie! Jestem zdegustowana waszym zachowaniem.- podeszłam do każdego z nich.-Ten wilk jest mój panowie.
-Pani wybaczy, ale...- zaczoł ten z gwiezdną odznaką.
-Zamilcz Ortuchsie! To ja tu rozdaję karty.- udawałam wzburzoną.-Wy nie macie prwa mi zabierać mocy!
-Pani Avello- powiedział zalotnie Tedero.-Ja mam rozkaz z bardzo wysokiego i prestirzowego stanowiska.
-Ja jestem z wyższego.- podniosłam dumnie głowę.-Ja wam mogę zapłacić więcej.
Popatrzyli po sobie.
-Obiecuję też, że wam oddam mojego brata Protera, a Silivia zostanie u mnie.- dorzuciłam wedle scenarjusza.
Zaczeli się zgarbiać i mamrotać coś.
-Oferta jest kusząca.- przyznał Tedero.-Jednak! Ma panienka niebieskie oczy, a Pani Avella ma żułte!- wyżucił.
-Kłamstwo panowie. Okrutne kłamstwo! Nie będę się z wamii cackać pojadę do samożądu Erttatowego i tam sobie pogadamy.- powiedziałam głośno.
Prawie wszyscy weszli do kuli. Został tylko rudy. Miał mnie dopilnować bym wróciła cała i zdrowa do domu. Jednak...
Jak odlecieli wbiłąm basiorowi w kark strzykawkę z czerwonym płynem w śirodku. Momętalnie chłopak padł. Tak jak wedłóg planu zapukałam w brzozę i Aquell się wyłonil z krzaków.
-Widziałem i słyszałem wszystko!- powiedział.- Byłaś genialna!
Zarumniemiłam się.
-Dzięki!
Rozplątał mi szybko warkoczyki. Teraz falowana grzywka zjeżdzała mi po policzkach.
-Teraz wyglądasz prześlicznie!- powiedział.
-Tak?- zdziwiłąm się.-Dziękuję!
Podskakiwałąm w miejscu. Oddałam w końcu pelerynę Aquellowi.
-Nie. Zatrzymaj ją.- powiedział.
-Ja nie mogę...
-Możesz.
Wstchnełam i zachowałam pelerynę.
-Będzie mi smutno bez ciebie...- wymamrotałam.
-Czemu? Ja tu zostaję.- powiedział poważnie.
Zatkało mnie. Ruciłam mu się na szyję. Poklepał mnie po plecach.
-Ja też się cieszę.- dodał.
*** 
Poszliśmy podziwiać piękne gwieździste niebo. Opowiadał mi o gwiazdach- o ich historirach rodem z książki. Kiedy tak on mi opowiadał o tych wszystkich gwiazdach i ich przeznaczeniu poczułam się znużona i zasnełam.

Od Restii

Nie wiedziałam gdzie iść by dojść do… No właśnie nie wiem dokąd ja chciałam iść. Chciałam trochę się przestraszyć lub zrobić coś ciekawego. Na moje szczęście zobaczyłam w cieniu jakiegoś basiora. Patrzył się na mnie. Przeszedł mnie dreszcz który momentalnie opanowałam. Spojrzałam na nie zbyt urodziwego basiora. Jego oczy wydawały się jak za mgłą a miejscami nie miał futra… Był jednak wysoki i na pewno nie można powiedzieć, że jest gruby. Był zgarbiony i wręcz skulony. Nie bałam się pozorom i podeszłam do basiora.
-Cześć - powiedziałam.
-Hej - miał troczę zachrypnięty głos.
-Jak się nazywasz? - zapytałam.
-Jestem Death. A ty? - zapytał mimo woli sympatycznie.
-Ja jestem Ass… - zastanowiłam się. - Mów mi Assa.
-To twoje przezwisko tak? - podtrzymał rozmowę.
Zrobiło mi się miło na sercu dzięki tej zwykłej przyjemności.
-Nie… Tak? Więc właściwie to moje drugie imię. Na pierwsze mam Restia.
-Nie lubisz ego imienia czy coś? - znów się postarał.
-Lubię, ale jest takie poważne, a to do mnie zupełnie nie pasuje. - wyznałam.
Uśmiechnął się miło. Odwzajemniłam uśmiech. Byłam wręcz pewna, że widać mi wszystkie zęby.
-A jeśli ty też nie lubisz nudy to może znasz tu jakieś straszne miejsca? - uśmiechnęłam się zadziornie.
Chwilę się zastanowił nad odpowiedzią. Poruszył się nie spokojnie.
-No znam. - przyznał.
-Nie lubisz takich miejsc co? - zapytałam smutno.
-Nie o to chodzi… - powiedział.
-A o co? - z ciszyłam głos.
-Tam może być niebezpiecznie. Jesteś świadoma zagrożenia? - zapytał smutnym głosem.
-Zawsze jestem. Zawsze wychodzę z tara pat, ale nie uważasz, że to ciekawe przeżywanie przygód?-Zapytałam z błyskiem w oku.
-Oczywiście, ale… Zawsze może być coś nie tak. Już kiedyś miałem przygodę. - pochylił głowę.
-Obiecuję, że wyjdziemy… stamtąd cali i zdrowi. Jeśli nie chcesz tam iść to ja wyjdę. -przyrzekłam.
Zerknął na mnie.
-Pójdziesz? - zapytałam.
-Pójdę. - powiedział z niechęcią.
-To prowadź. - wymamrotałam.
Nie odezwał się już.
Poprowadził mnie pod czarny las gdzie nie widać był nieba. Od razu poczułam grozę w wietrze. Drzewa nieco skrzypiały. Nic oprócz naszych oddechów nie było słychać. Liście na drzewach były, albo czarne, albo ich nie było. Nie było tam światła tylko cień. Zapowiadało się nie przyjemnie, ale o to chodzi w przygodach. Death muszę przyznać pasował do tej scenerii. Niestety. Uśmiechnęłam się.
Zachichotałam z podniecenia.
-Czyt to są tereny watahy? - zapytałam przecinając pazurem nić pająka.
-Nie. To są tereny… Właściwie niczyje. - powiedział.
-Nie wierzę by nikt tam nie mieszkał.- szepnęłam.
Sposępniał.
-Można łatwo się powiedzieć. - zacisnął zęby.
Telepatią powiedziałam mu:
„Nie martw się… To tylko drzewa… Nikt tu nie ucierpi… Obiecuję, że będzie dobrze!”
Przeszedł go dreszcz.
„Nie będę czytała myśli nikomu kto tego nie chce.”
Skinął głową.
Weszłam pod pokrywę cienia i serce zabiło mi mocniej. Pomrugałam oczami by przyzwyczaić je do ciemności. Death zareagował tak samo. Przygryzłam wargę. Postawiłam kolejny krok do przodu. Gałęzie się złamały pod ciężarem mojej łapy. Przestraszyłam się.Spojrzałam na Deatha. Nie był tak przestraszony jak ja. Bardzo spokojnie znosił te trzaski, powiewy i jakieś dziwne charczenie. Hola. Hola! Charczenie?!
Odwróciłam się i zobaczyłam jakieś cienie mknące przez drzewa. Zdrętwiałam. Śmiały się przeraźliwie - takim piszczącym. Uszy mnie zabolały.
-Death? - zapytałam. -Też je widzisz?
-Aha… - przeciągnął. - Tak trochę…
-A słyszysz je? - zapytałam.
-Niestety tak.
-Co to jest? - pisnęłam.
-Nie wiem… - szepnął i podszedł do mnie.
Odetchnęłam.
-Trochę tu strasznie. - ruszyłam przed siebie.
-Zgadzam się.
Drgnął. Dogonił mnie. Zawsze się tak bałam, ale fajnie czasem się po bać. Kiedy znów usłyszeliśmy te śmiechy były znacznie bliżej wręcz czułam jak delikatnie muskały mnie ich włosy. Dziwne były tak blisko, a ich twarze nadal były mi nieznane. Kilka z cieni wyciągnęło noże. Byłam bardzo sparaliżowana. Death Warknął pokazując wszystkie swoje śnieżnobiałe zęby. Mocą podniosłam kilka kamieni znajdujących się w pobliżu. Zawirowałam nimi wokół nas trafiając kilka cieni, ale to nic nie dało. Cienie zaczęły się tylko głośniej śmiać. Jeden z cieni się zatrzymał i Spojrzał na nas.
-Już stąd nie wyjdziecie. - krzyczał bardzo zachrypniętym głosem.
-Czego… Chcecie?! - krzyknęłam.
-Tego czego ty… Tylko bardziej… - zaśmiał się.
-Czego ty chcesz? - zapytał basior.
-Strachu… - wymamrotałam i poczułam ukłucie w skroniach.
-Dobrze… - cień skierował nóż w moją stronę.-To wy się będziecie bać.
W tym momencie wpadłam na pewien pomysł. Skoro to cienie to światło je zabije! Musiałam to powiedzieć Deathowi.
„Światło! Trzeba tu wpuścić światło! Death! Trzeba coś zrobić!”
Spojrzał na mnie. Zobaczyłam w jego oczach nadzieję.

<Death? Masz jakiś pomysł?>

Nowa wadera! ~ Swiftkill

Swiftkill by tiogawhitewolf

Nowa wadera! ~ Restia

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Od Deatha CD. Demonifiction

 - Em... cześć...? - Powtórzyłem odrobinkę głośniej, myśląc, że wilczyca mnie nie dosłyszała. - Jak masz na imię?
Brak odpowiedzi.
Wilczyca spojrzała na mnie swoimi szarymi oczami. Zobaczyłem, że we włosy wplecione ma trzy różowe róże. Sięgnęła po kamień leżący niedaleko jej łap, po czym nabazgrała coś na nim pazurem i wręczyła go mi.
 - De-mo-ni-fic-tion... - przesylabowałem, po czym wlepiłem pusty wzrok w waderę. - Jesteś niemową?
Demonifiction jedynie skinęła głową.
 - Rozumiem... ja za to jestem prawie całkiem niewidomy - uśmiechnąłem się blado. - Znaczy się... widzę, ale bardzo nie ostro... tak... no wiesz... ktoś kiedyś uderzył cię ciężkim przedmiotem w głowę?
Fikcja przytaknęła.
 - No to wiesz - kontynuowałem - zanim wzrok kompletnie ci się rozmyje i zemdlejesz, to wcześniej jeszcze ci się troi, czy dwoi, no, albo robi się taki przyćmiony. No i ja tak właśnie widzę.
 Wilczyca poruszyła się dziwnie, ale nie byłem wstanie odczytać zbyt wiele z jej mowy ciała.
 - Hm... - pokręciłem głową - to dość dziwny, no i osobliwy temat, ale... większość... wszystkie nieme wilki które poznałem były również wilkami głuchymi i nie mogły nic usłyszeć.
 Nagle w głowie usłyszałem czysty, głęboki i spokojny, aczkolwiek rozbawiony i triumfalny:
 ~ A kto powiedział, że jestem niemową?
Wzdrygnąłem się i zacząłem rozglądać dookoła chcąc krzyknąć „Kto tu jest?!”, ale stwierdziłem, że było to tak głupie, jakbym oczekiwał, że jakiś demon wyjdzie zza krzaków i zaoferuje jagody. Nie byłem również głupim wilkiem i adekwatnie do sytuacji powoli obróciłem wzrok w stronę Demonifiction.
 ~ No co? - W mojej głowie rozbrzmiał perlisty śmiech.

<Fici? :3>

Od Mounse

Błąkałam się po lesie. Czułam się dziwnie w nowym otoczeniu. Inne wilki spoglądały na mnie krytycznie. Tylko Aventy że mną rozmawiał. Spędzałam z nim dużo czasu. Obserwowałam zachowania i podziwiałam za ten spokój, który w sobie ma. Gdy pewnego popołudnia podbiegła do mnie biała wilczyca. Miała niebieskie oczy i bujną sierść na szyi i ogonie. 
- Jestem Grace. - Powiedziała, uśmiechając się.
-Hej, ja Mounserat, ale możesz mówić mi Mounse - Usmiechnełam się.
-Aventy powiedział mi, że jesteś tu nowa, i poprosił, żebym pomogła ci się odnaleźć w nowym towarzystwie, bo sam jako alfa nie ma zbyt wiele czasu.
Wpatrywałam się w nią zdumiona, jak wiele min i ruchów można wykonać w tak krótkim czasie. Jednak nie zwlekałam z odpowiedzią.
- Tak, to prawda. Wogóle się nie orientuję. - Wymamrotałam. 
- Więc chodź ze mną! Znam ten teren jak własny ogon! - Powiedziała podekscytowana- Poznam cię też z innymi wilkami i z moim chłopakiem. Ma na imię Cyndi.
- Super. Więc na co czekamy? - Powiedziałam dużo pewniejszym głosem i ruszyłam za Grace   idącą w stronę potoku.

<Grace?>

Od Serine'a CD. Ceiviry

- Wszystko w porządku? - spytała mama, gdy Ceivira zniknęła z pola widzenia.
- Tak. A raczej tak myślę. - Odpowiedziałem i spojrzałem na gromadkę szczeniąt bawiących się.
- Nie martw się - powiedziała.
- Nie martwię się - sprostowałem - tylko... - westchnąłem z bezradnością. - Pójdę jej poszukać. - Wstałem i skinięciem głowy przeprosiłem. Wyszedłem jak najszybciej, bym nie został jeszcze zatrzymany  przez jakąś staruszkę. One to zawsze pokazują się  w nieodpowiednim momencie.

Lecąc, z daleka zauważyłem Ceivirę i Caine'a, a z nimi kłótnie.
No nie, znowu ten wilk.
- Ale...
- Żadnych ale. Byłam cierpliwa, ale nie pozwolę oczerniać Serine'a. Musiałbyś poruszyć niebo i ziemię, a nie wiem, czy nawet to by pomogło. Mam do ciebie prośbę. Nie pokazuj się na ślubie i nie próbuj nawet ze mną rozmawiać. Nie chcę już więcej słyszeć tych bzdur - zakończyła i odwróciła się. Zaskoczona moim widokiem spuściła łeb.
Przełknąłem ślinę i, starając się ukryć wściekłość, nabrałem powietrza przez nos.
- Cei, wróć proszę do Rorelle - powiedziałem nie spuszczając zielonych oczu z basiora.
- Serine...
Nie musiałem nic mówić. Sama skuliła się jeszcze bardziej i wycofała. 
- I co? - zaczął wilk - zaczniesz mnie torturować? Powoli i za pewne z przyjemnością odbierać mi po kropli krwi i patrzeć jak uchodzi ze mnie życie?
- Nie jestem jakimś potworem, abyś mówił takie rzeczy.
- Nie? Och, Serine, jakie to zabawne, a za razem niepokojące i przerażające, że Ceivira jeszcze nie zauważyła tej maski, którą nosisz. Zwłaszcza tak niezdarnie.
Caine mówił z taką pewnością, ale widziałem błysk strachu w jego oczach.
- Czego od niej chcesz? - powiedziałem z przerażającym spokojem. Miałem już go serdecznie dosyć. Od jego przybycia ciągle nachodził Cei. Nie było dnia, w którym by jej nie ostrzegał. - I nie wciskaj mi tych bzdur z ostrzeżeniem jej.
- Kiedy chce jej przekazać tylko to. - Nagle spoważniał.
Moje mięśnie były napięte, w gotowości do ataku, a umysł skupiony tylko na jego czerwonych płytkach. Słyszałem ich delikatny szum. Oj, nie potrzebowałbym dziesięciu sekund, żeby jego kończyny i głowa oderwały się od reszty ciała.
- Odpuść sobie - rzuciłem obojętnie i odwróciłem się wbijając się w powietrze.
***
Gdy z znalazłem Ceivirę, zapikowałem i wylądowałem obok niej. Upewniłem się, czy wszystko gra i przeprosiłem za moją oschłość.
Wracając do jaskini wadera nagle zatrzymała mnie łapiąc za ramię.
- Serine, spójrz wskazała na Zaheera siedzącego samotnie na wielkim głazie. - Wygląda na przygnębionego - zauważyła.
Skinąłem głową i razem poszliśmy w kierunku ponuraka.
- Hej, Zaheer!
Łaciaty wilk nawet się nie obejrzał. Usiadłem po lewej, a wadera po jego prawej stronie.
- Co jest, młody? - spytałem.
- Nic - mruknął.
- Przecież widzimy... - zaczęła Ceivira, ale młody jej przerwał.
- Nic mi nie jest! - warknął i zmienił miejsce.
Biała wadera już ruszyła w jego kierunku, ale powstrzymałem ją. Nawet bez słów zrozumiała i z jej lekkim współczuciem w oczach zawróciła.
***
Widok odchodzących wilków był jednym z najpiękniejszych z tego wieczoru. Gwar ucichł, wiec z przyjemnością mogłem wsłuchiwać się w pogodne nucenie Cei. Spojrzałem w jej stronę, akurat, gdy kończyła ściągać kwiatowe girlandy.
- Naprawdę nie musicie nam pomagać -powiedziała Rorelle przychodząc z kuchni. - Nie mamy dużo wilków sprzątających, ale też dadzą radę.
- Właśnie dlatego musimy pomóc. -Ceivira jak zwykle promieniała szczęściem. Zachowywała się, jakby ostatnia kłótnia z Cainem nie miała miejsca.
Jakie to zabawne, że Ceivira jeszcze nie zauważyła tej maski, którą nosisz. Słowa basiora zadźwięczały mi w uszach.
- Serine, mógłbym prosić? - Zaheer zjawił się niespodziewanie. Składał się tak bezszelestnie, że mógłby doprowadzić do zawału.
Obróciłem się do niego. Wyglądał, jakby przechodził poważną depresję.
- Jasne - odchrząknąłem i udałem się z nim na zewnątrz.

<Cei? Weny zero... :/>

Od Grace ~ na konkurs

Dzisiejszy dzień wcale nie zapowiadał się ciekawie… Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami, nawet Cyndi ze swoim bratem gdzieś zniknął… Nie było nikogo nowego do oprowadzenia, nikt nie potrzebował z niczym pomocy… W zasadzie powinnam się cieszyć, ale nie za bardzo wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Nie podłożę nikomu zdechłego szczura, bo Aventy potem da mi wykład. Zupełnie, jakbym była szczeniakiem. Nie będę straszyć wilków nagłym pojawieniem się, bo niektórzy źle na to reagują. Po za tym to nie wypada, i tak dalej…. Bla bla bla.
-Cześć Grace, co robisz? - koło mnie niespodziewanie pojawił się jakiś wilk… Ni, moment, nie JAKIŚ wilk. Serine!
-Nudze się, a co? Ty nie z Cei? - zapytałam patrząc na niego podejrzliwie. Ostatnio nieczęsto widzi się ich osobno. 
-Widzisz, chwilowo się rozdzieliliśmy… Bo właśnie wybieraliśmy się na jakiś wypad poza tereny watahy, ale zauważyliśmy dziwne światło. Wyjątkowo dzisiaj nie chce nam się przeżywać żadnych mrożących krew w żyłach przygód, więc…
-Postanowiliście powiedzieć o tym mnie? No dobra, prowadź - poleciał przodem i zaprowadził mnie na skraj watahy. Koło dziwnej kuli światła siedziała Ceivira i przyglądała jej się ciekawie.
-Czołem, Cei. Co macie dla mnie ciekawego? - nagle kula zaczęła płynąć poza tereny watahy.
-Zupełnie jakby na ciebie czekała… Wcześniej tylko się obracał dookoła własnej osi… - wilczyca wyglądała na zaciekawioną. 
-No dobra, wy idźcie szukać jakiś rzadko odwiedzanych miejsc, a ja potem zdam ci sprawozdanie - zaśmiałam się.
-No dobra… Tylko… - nie dokończyła zdania, bo Serine, pociągnął ją za łapę w górę. Pomachałam im na pożegnanie i ruszyłam za światłem. Kula przyspieszyła, a ja razem z nią. Zatrzymała się na polanie, na której leżał jakiś bardzo dziwny kamień.. Nie, moment, przecież to wilk! Trawa dookoła niego była czerwona. Natychmiast do niego podeszłam.
-Hej… słyszysz mnie? - zapytałam. Wilk pokiwał głową. Zobaczyłam głęboką i długa ranę biegnącą przez prawie cały jego brzuch. Szukając gdzieś w pobliżu jakiejś wody przyzwałam ją do siebie i używając moich niezbyt rozwiniętych talentów medycznych spróbowałam zaleczyć chociaż w jakimś stopniu ranę. O dziwo udało mi się ja usunąć prawie całkowicie. Przy okazji wilk, a dokładniej wilczyca jakby odzyskała trochę sił.
- Jestem Grace. A ty kim jesteś? - zapytałam.
-Jestem Paige… - wadera była cała szara z wyjątkiem biało - czerwonych chmur na ogonie. Nie powiem, ładnie to wyglądało.
-Czemu miałaś taka ranę na brzuchu? - dopiero po chwili uświadomiłam sobie, ja głupio musiało zabrzmieć moje pytanie.
-Wybacz, nie powinnam o to pytać…
-Nie, jest w porządku. Zaufałaś mi lecząc mnie, więc ja zaufam tobie. Potrafię panować nad polem magnetycznym… Wroga watahy chce wykorzystać moje zdolności do własnych celów, a dokładniej do rozpętania wojny domowej. Jestem pewnie jedynym na świecie wilkiem z takimi umiejętnościami, a żyję w watasze która bardzo szybko i agresywnie reaguje na jakiekolwiek zaczepki… Czyli na przykład zaatakujesz jednego członka i masz na głowie pół watahy. Pół, bo ostatnio się podzieliliśmy. Jedni chcą pokoju z sąsiadami, inni wojny. No a moje moce mogę się przysłużyć dodatkowo wrogom, którzy od pewnego czasu regularnie nas najeżdżają. Dzisiaj poszłam sama na polowanie no i jakimś sposobem mnie znaleźli. Udało mi się uciec aż tutaj. Ale są coraz bliżej… Potrzebuję schronienia… Możesz mi pomóc?-w sumie to nawet się nie zastanawiałam. 
-Oczywiście, że pomogę. Masz nieszczęście.. A może szczęście? Nieważne. W każdym razie masz je, cokolwiek to jest, ponieważ właśnie spotkałaś najbardziej nierozgarniętą samicę Gamma w historii świata.. Tak więc nic się nie bój, zaraz ich stąd przegonimy i nie będą cię więcej tykać…
Tylko żeby mój plan się powiódł musze skopiować twoje moce…
-Co? - zapytała Paige.
-Oczywiście zrozumiem, jeśli nie chcesz… Potem bym ich i tak nie używała, bo nawet nie wiem do czego. Po prostu pomyślałam, że mogłabym powiedzieć im, że macie z nami sojusz a u nas wszyscy mają moc taką jak twoja, a może nawet większą.. Może przestaliby was atakować… Ale to zależy od tego, czy chcesz czy nie. Bo równie dobrze mogę po prostu zwalić na nich ścianę wody, czy cokolwiek. Decyzja należy do ciebie. Wadera przez chwilę się zastanawiała.
-Zobaczymy, jak sprawy się ułożą. Wszystko zależy od przebiegu sytuacji.
-Okej. No to najpierw na tereny watahy!-zarządziłam i teleportowałam nas na granicę. Chwile czekałyśmy, a potem pojawiły się trzy czarne woli z białymi obwódkami dookoła oczu.
-Witam, czego tu szukacie?-zapytałam udając że o niczym nie wiem.
-Masz jednego z naszych... Chcielibyśmy odzyskać naszego członka watahy… - czyli będą kłamać. Okej. Pora zagrać w ich grę.
-mogę wiedzieć po co wam ona? Chciałam ją zaprowadzić do naszej uzdrowicielki… Wydaje się zmęczona i ranna… I twierdzi, że przed czymś ucieka. Wiecie coś o tym?
-Ach, owszem. Uciekaliśmy przed wielkim niedźwiedziem.. Chyba drapnął naszą towarzyszkę w brzuch.. tak to wyglądało… - ich lider unikał patrzenia mi prosto w oczy.
-A mogę wiedzieć jaka pozycję w stadzie zajmujecie? - zapytałam uprzejmie kątem oka zauważając czwartego wilka próbującego się zakraść na teren watahy za moimi plecami.
-A do czego jest ci to potrzebne? - popatrzył na mnie podejrzliwie.
-Po pierwsze, ten czwarty nie może wejść na nasze tereny. Po drugie nie dostaniecie Paige. Po trzecie, Jako Samica Gamma mogę w każdej chwili wypowiedzieć wam wojnę, a ostrzegam, mamy w watasze kilka nieprzyjemnych wilków śmierci… Znaczy niektóre są w porządku, ale nie chcielibyście z nimi walczyć… W ogóle na waszym miejscu nie wywoływałabym wojny, ponieważ my naprawdę jesteśmy silni…
-Ta, jasne. Widzę, że wszystko wiesz… Skąd wiesz, że nie jesteśmy silniejsi? - przewrócił oczami.
-Bo wiesz, u nas nawet jeśli nie wszyscy się lubią, to jednak jesteśmy rodziną. No i tylko tchórze wywołują wojnę nie bezpośrednio… Po prostu boicie się zmierzyć z ich pełnymi siłami…. Chcecie napaść ich słabych po wojnie domowej, zniszczyć to, co cudem ocaleje… Nie wzięliście tylko pod uwagę, że to wszystko ma jakieś korzenie…
-Co? - zdziwiony wilk zamrugał oczami.
-Ech.. Nieważne… Po za tym, do waszej wiadomości, Paige nie jest jedynym wilkiem z takimi umiejętnościami… Na świecie jest takich pełno. Po prostu szukacie w nieodpowiednim miejscu. A teraz uprzejmie proszę, wynoście się stąd. Nie chcecie mnie zdenerwować. I jeśli chociażby spróbujecie tknąć Paige natychmiast się o tym dowiem.. Dlatego nie radzę.
-A co ty niby możesz nam zrobić? - prychnął i śmiało przekroczył granicę watahy.
-Cóż, sam chciałeś… - natychmiast skopiowałam jego moc unieruchamiania i wykorzystałam ja przeciwko niemu. Nie będę sobie brudzić łap…
-Hej, co ty robisz? Przestań! - spróbował się poruszyć jednak nie udało mu się to.
-Tak z ciekawości.. Ile to działa? Bo nie umiem tego odwrócić… - pozostali nie dysponowali czymś przydatnym.
-Grace, poradzę już sobie… Mogę tylko zostać na waszych terenach jeden czy dwa dni, dopóki nie nabiorę sił?-zapytała podchodząc do mnie szara wadera.
-Jasne… Jakby coś, to wiesz gdzie mnie szukać… - mrugnęłam do niej porozumiewawczo.
-Tak. Jeśli coś pójdzie nie tak, natychmiast się o tym dowiesz… - oddaliłam się kawałek, a potem obserwowałam przez chwile sytuację. Widząc jednak waderę wracającą do sił, uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam powoli wracać na tereny watahy. Kto by pomyślał… A to wszystko przez to, że Serine ma już dość czyhających wszędzie niebezpieczeństw.. Chyba na prawdę muszę im podziękować.. Kolejni sojusznicy do mojej listy… Zadziwiające, jak niewiele potrzeba, aby zdobyć przyjaciół…

Od Emmy CD. Cole'a

Czułam, jak serce łomocze mi się w piersi, próbując gwałtownie się z niej wydostać. Wydawało mi się, że cały czas tylko wspominałam ten dzień, leżąc na posłaniu z zamkniętymi oczami. Wydawało mi się, że nigdy nie zasnę, więc nawet nie spostrzegłam, kiedy to się stało.
Zaczęłam śnić. Był to bardzo dziwny sen. Rzadko takie mam, więc chciałam go jak najlepiej zapamiętać. Całkiem zabawne, że zdarzenia z tego dnia oraz te, które dopiero miały się zdarzyć, wpłynęły znacząco na tor, którym ten sen podążał. Była w nim jakaś magia, która mnie przyciągała i odpychała jednocześnie, więc za każdym razem, jak go wspominam, mam mieszane uczucia.
Śniło mi się, że byłam na pustyni. Wokoło nie było widać żadnej żywej duszy. Nie byłam jednak całkiem sama.
Piasek przede mną się poruszył i spod niego wypełzła żmija. Jej skóra lśniła w świetle słońca; uświadomiłam sobie, jak bardzo było mi gorąco. Przyjrzałam się stworzeniu ze zdumieniem. Nie wiedziałam, czy było nastawione przyjaźnie czy też nie, dlatego wolałam nie ryzykować. Co jeszcze dziwniejsze, nie odczuwałam strachu, który – jak mi się zdawało – powinnam była odczuwać.
- Kim jesteś? – zasyczała żmija.
Nie odpowiedziałam.
- Kim jesteś? – zwróciła się do mnie ponownie.
- Wilkiem. – odparłam w końcu.
- Nie widziałam jeszcze wilków w tym miejscu… - zasyczała. – A mało jest takich rzeczy, których nie widziałam.
- W takim razie musisz dużo wiedzieć. – westchnęłam.
- Oczy nie zawsze mówią prawdę, tak samo jak żmije nie zawsze gryzą.
Przez chwilę zastanowiłam się nad jej słowami.
- Czy to oznacza, że nie widzę tego, co najważniejsze? – spytałam, pełna wątpliwości.
- Być może. – zasyczała i po raz pierwszy jej syk wydał mi się złowieszczy.
- Kogo tu widziałaś? Przecież jesteśmy same. Trudno znaleźć kogokolwiek na pustyni…
- Ach, był tu jeden, co spadł z nieba.
- Spadł z nieba? Chyba nie dosłownie. – zaśmiałam się nerwowo.
- Ależ tak.
Przez chwilę obie milczałyśmy. Gdy w końcu przetrawiłam jej słowa, zdobyłam się na wypowiedzenie pytania.
- Jak to „spadł z nieba”?
- No przecież mówię. Spadł z nieba. Ale pomogłam mu wrócić.
Teraz zaczynałam się jej bać.
- Widziałaś tu może jakieś inne wilki? Chciałabym wrócić do domu.
- Intrygujące jest to, że nie wystarczy widzieć, żeby wiedzieć, ale wiedzieć zupełnie wystarczy, by widzieć.
- Słucham? – zrobiłam ogłupiała minę.
- Jesteś naiwna. Myślisz, że do wiedzy wystarczy ci wzrok.
- Chyba nie rozumiem. – Cofnęłam się o krok.
- A więc powiedz, skąd pochodzisz?
Wydałam z siebie tchnienie ulgi, szczęśliwa, że rozmowa zeszła na inne tory.
- Skąd pochodzę? Z… Hm… Pewnej watahy.
- Dobrze ci tam?
- To mój dom. – nie wahałam się.
- A czy teraz, kiedy jesteś na tej pustyni, tęsknisz za nim?
- Tak, oczywiście.
- A więc powinnaś być szczęśliwa.
Zgłupiałam.
- Jestem daleko od jej terenów… Dlaczego miałabym być szczęśliwa?
- Bo wiesz, że gdzieś tam daleko jest twój dom. Nie musisz go widzieć, żeby o tym wiedzieć.
- No tak, ale…
- Nie upiększa to twojej drogi? Wiedza, że masz swój dom? Że do niego wracasz?
- Ja… Nie wiem. Może trochę. 
- Zapamiętaj moje słowa, dobrze ci radzę. Póki nie będzie za późno…
- Dlaczego ma być za późno? Na co ma być za późno? – spytałam szybko.
- Widzisz gwiazdy? – zignorowała moje pytania.
Ku mojemu zdziwieniu, w górze nie było już słońca, lecz tysiące mniejszych słońc.
- Tak…
- Co w nich widzisz?
Przyjrzałam się dokładniej. Wyglądały tak pięknie na tle z granatowego nieba. Widziałam je teraz, tak samo jak w każdej sytuacji mojego życia. Patrzyłam w gwiazdy, a one dawały mi pewność, że robię co w mojej mocy, aby podążać właściwą ścieżką. One nigdy niczego mi nie ułatwią, ale przynajmniej umilą drogę…
- Widzę w nich nadzieję.
- Widzisz w nich nadzieję… Oczami?
Zwróciłam swój wzrok na dwa czarne kryształy, w których odbijało się światło gwiazd.
- Chyba nareszcie rozumiem, co masz na myśli.
- Mogę ci pomóc. – zasyczała.
- W czym? – spytałam, posyłając jej zdziwione spojrzenie.
- W powrocie do domu.
Moje oczy zrobiły się ogromne jak spodki, kiedy zrozumiałam, co to miało oznaczać.
- Ale… Czy to będzie bardzo bolało? – Mój oddech zrobił się płytki.
- O to samo pytał ten, co spadł z nieba. – zachichotała.
- A więc? – ciągnęłam.
- Obiecuję, że nie będzie bolało tak bardzo, jak sobie wyobrażasz.
Zastanawiałam się przez dłuższą chwilę.
- Chętnie skorzystam z twojej pomocy.
Żmija owinęła się wokół mojej łapy i po chwili poczułam w niej piekący ból. Okropny ból… 
Czułam, jak jad rozchodzi się po całym moim ciele, aż w końcu opadłam na piasek.
Kiedy się obudziłam, zobaczyłam nad sobą parę zielonych oczu Cole’a. Chociaż nadal czułam ból w łapie, nie dałam tego po sobie poznać.
- Coś się stało? – spytałam jeszcze lekko zaspanym głosem.
- Musimy uciekać. I to szybko.

<Cole...?>

Od Grace CD. Kalisy

Przez chwilę panowała cisza.
-Emm… wiesz, może porobimy coś ciekawego, żeby zająć czymś twoje myśli? - zaproponowałam, mając nadzieję, że to poprawi jej humor. Jeszcze przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, którą przerwało westchnięcie wadery.
W sumie to masz rację… Nie mogę ciągle myśleć tylko o tym… - uśmiechnęła się wycierając ostatnie łzy z policzków.
-No, to w drogę! Znam świetne miejsce! I gwarantuję, żadnych potworów. Wszystkie się mnie boją-puściłam do niej oko.
-Nie wierzę. Bać się ciebie? - teraz uśmiechnęła się szerzej.
-No wiesz co? Nie widziałaś mnie w akcji… Czasami mam takie chwile… ba, ciągle je mam, kiedy robię głupie rzeczy. Jedna z takich było wydarcie się na tego gościa, co płaci potworom za straszenie… Ale to dłuższa historia - wzruszyłam ramionami. Kalisa popatrzyła na mnie podejrzliwie.
-Nie mówisz poważnie, nie? - zapytałam.
-Jestem jak najbardziej poważna. Wiesz, niezbyt nadaję się na moje stanowisko. Robię za dużo głupich rzeczy… Zapytaj wszystkich dookoła. Widziałaś kiedyś Gammę, która zamiast pilnować porządku sama robi najwięcej bałaganu? Bo ja nie. Ale wszystkie skargi zgłaszam do Aventy’ego - wyszczerzyłam szeroko zęby w uśmiechu. Wadera pokręciła głową.
-Co to za miejsce, które chciałaś mi pokazać? - rozejrzała się ciekawie dookoła.
-O, widzisz, już jesteśmy! - wskazałam łapą na ogromną dziurę w ziemi.
-Aha? - podeszłyśmy do krawędzi, a Kalisa cofnęła się o kilka kroków.
-Hej, czego się boisz? - zapytałam ze śmiechem i popchnęłam ją prosto do dziury. Kiedy Coraz ciszej słyszałam jej głos, również skoczyłam. Ze śmiechem jechałam metalowa rurą ciągle w dół, ciągle zakręcając i zmieniając kierunek. Na końcu wylądowałam na ogromnej, miękkiej poduszce obok Kalisy. Mogłam usłyszeć, jak szybko bije jej serce leżąc kawałek dalej.
-I jak? Poczekaj, najlepsze jeszcze przed nami - uśmiechnęłam się i radośnie podskoczyłam.
-Grace... - przez chwilę wyglądała naprawdę strasznie.
-Zabiję cię.

<Kalisa? xD Przygody w podziemnej krainie szaleństw? xD>

O Grace CD. Cyndi'ego

Przez długi czas po prostu leżeliśmy nic nie robiąc. Przyjemnie było jedynie słuchać miarowych uderzeń jego serca ze świadomością, że jest właśnie teraz obok mnie i nie ma zamiaru mnie puścić. Już dawno nie czułam się tak spokojnie i bezpiecznie. Wszystko byłoby pięknie… Gdyby ciszy nie przerwało burczenie w moim brzuchu. Westchnęłam cicho, niezadowolona z takiego stanu rzeczy.
-Jesteś głodna? - zapytał Cyndi patrząc na mnie tymi swoimi pięknymi oczami.
-Trochę… Ale chyba nie bardziej niż ty - zaśmiałam się, kiedy jemu również zaburczało w brzuchu.
-W takim razie chodźmy coś zjeść… - uśmiechnął się i wstał z ziemi. Mruknęłam pod nosem coś na temat tego, że nie chce mi się jeszcze wstawać i przeciągnęłam się powoli.
-No dobra… co dzisiaj jemy? - ziewnęłam trąc łapą oczy.
-A co sobie pani życzy?
-Najlepiej coś dużego… - mruknęłam i wyszłam za nim z naszej dotychczasowej „kryjówki”.
Prawie jak na zawołanie na pobliskiej polanie pasło się stado dorodnych jeleni.
-Chyba mamy szczęście… - mruknęłam i przygotowałam się do biegu.
-To którego bierzemy? - basior wskazał łapą na największego osobnika w grupie.
-Ten będzie w sam raz… - i tym razem zastosowaliśmy naszą „tajemną” taktykę polowania. Mianowicie ja pojawiałam się przed zwierzęciem, co je płoszyło, zaganiałam do Cyndi’ego, a następnie po prostu je zabijaliśmy. Kiedyś się zastanawiałam jak to by było jeść na przykład tylko owoce, jednak po kilku dniach na takiej „diecie” nie miałam siły na cokolwiek. Stosując jednak ową sztuczkę polowanie miało o wiele większe powodzenie. I tym razem również nam się udało. Pojawiłam się przed jeleniem, co kompletnie go zamurowało.
-Cześć - rzuciłam i uśmiechnęłam się. Zwierzę natychmiast ruszyło z kopyta we wcześniej zaplanowanym przez nas kierunku. Kiedy zbaczało z trasy pojawiałam się obok i zaganiałam go z powrotem. Całe stado rozproszyło się na wszystkie strony. Chwilę po wbiegnięciu do lasu dołączył do mnie Cyndi i powalił zwierzę. Jeleń jeszcze chwile wierzgał, dopiero po przegryzieniu tętnicy przestał się ruszać. Tylko czasami jakaś część jego ciała dziwnie drgała. Po śniadaniu bez zastanowienia położyłam się w wysokiej trawie i zamknęłam oczy ciesząc się ciepłymi promieniami słońca. 
-Wstawaj leniu - w jednej chwili ciepło łaskoczące mnie w nos zniknęło. Otworzyłam oczy i zobaczyłam na sobą Cyndi'ego.
-No weź… było tak ciepło… - westchnęłam i podniosłam się z trawy.
-Szkoda tracić dzień, skoro już wstaliśmy… Chodź, chociaż się przejdziemy - przewrócił oczami.
-Jak zasnę, ty będziesz mnie łapał - mruknęłam i ponownie ziewnęłam.
-Okej. Nie mam z tym najmniejszego problemu… No, nie gwarantuję, że długo cię utrzymam…
-Sugerujesz, że jestem gruba? - uniosłam brew do góry.
-Nie, w życiu! Ale trochę ruchu by ci się przydało… A nie tylko śpisz… Serio, niedługo mnie dogonisz - zaśmiał się. W sumie to prawda. Ostatnio wstaję coraz później…
-No dobra… W takim razie ścigamy się do… No dokądś tam. Się zobaczy. Kto ostatni sprząta następnym razem jaskinię - rzuciłam przez ramię i puściłam się biegiem przed siebie.  Cyndi po chwili mnie dogonił.
-A gdzie „start”? - zapytał przewracając oczami.
-Oj tam, czepiasz się… - zapanowała przyjemna cisza, która wcale nam nie przeszkadzała. Biegliśmy tak przed siebie prawie cały dzień. Po drodze rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, a tematy wcale się nie kończyły. Zwolniliśmy dopiero kiedy niebo zaczęło się robić różowe. Chyba już nie byliśmy na terenach watahy… Wszędzie dookoła było pełno unoszących się w powietrzu skał z których spływały wodospady. O ogóle wszędzie było pełno wodospadów, jeziorek… Promienie słońca pięknie wszystko oświetlały.
-Wow. Co to za miejsce? - zapytał Cyndi rozglądając się dookoła.
-Nie mam pojęcia… Ale tu jest pięknie.
-Racja… Nie wyczuwam innych wilków… Może by tak wzbogacić naszą watahę o kolejne miejsce? - uśmiechnął się.
-Czemu nie? Aventy będzie coś ględził o zaznaczaniu terytorium… Ale to już nie nasz problem… - spacerowaliśmy po tej pięknej okolicy dopóki słońce nie zniknęło za horyzontem. Wtedy postanowiliśmy znaleźć sobie jakieś miejsce do przenocowania. Jaskinia koło jednego z Małych stawów wydawała się idealna. Jednak kiedy tylko położyliśmy się w niej poczułam nieprzyjemny uścisk w brzuchu.
-Cyndi… brzuch mnie boli…

<Cyndi? XDD Wreszcie napisane, skończone no i w ogóle jest no xD Tyle mi to zajęło.. Problemy techniczne, wyjazdy.. przepraszam za wszystko…. :/ mam nadzieję, że może być xD>

niedziela, 23 sierpnia 2015

Od Deatha CD. Wilchelminy

 - Smerf Garmadon? - Próbowałem powstrzymać się od śmiechu. - To dość... hm... osobliwa ksywka.
 - Tak jak ty - wilczyca puściła do mnie oko.
 - To co? Kierujemy się do alfy? - Zagadnąłem.
 - Z przyjemnością - odparła z przenikliwym wyrazem twarzy.
Zachęciłem wilczycę skinięciem głowy, aby ruszyła za mną. Podążaliśmy lasem. Było jeszcze dość wcześnie, więc trawa silnie pachniała rosą. Wszędzie po drodze porozsiewane były kwiaty. W okół było pełno pięknych, mocnych, dużych, starych drzew liściastych, w których koronach wdzięcznie świergotały ptaki. Przyjemnie dla ucha. Kiedy zaszliśmy już dość daleko stanęliśmy nagle.
 - To tutaj - uśmiechnąłem się nieznacznie do wadery, po czym zwróciłem się w stronę jaskini naszego przywódcy i krzyknąłem: - Panie alfo! Halo, mamy kogoś nowego...
Po chwili z groty wyłonił duży, bury, ale majestatyczny wilk o przyjaznym wyrazie twarzy.
 - To miło z twojej strony, Death, że przyprowadziłeś tu tę waderę - skinął głową.
 - Prze pana... to jest teraz Smerf Garmadon - zachichotała Ruda.
 - Hej! - Wyszczerzyłem zęby.
 - Zatem, jak masz na imię? - Aventy, nieco rozbawiony zwrócił się do wilczycy.
 - Ru... To jest, Wilchelmina - wadera wyprostowała się dumnie. - Co teraz, prze pana?
 - Odpuśćmy sobie te formalności - alfa wskazał ręką na swoją jaskinię łapą - mów do mnie po imieniu... zapraszam do środka.
 - Poczekać? - Chwyciłem jeszcze Wilchelmię za ramię nieco bardziej ożywiony niż pół godziny temu.
 - Jeśli byś mógł, Smerfie Garmadonie - wilczyca zatrzepotała niewinnie powiekami.
 - Oj, ty... - zaśmiałem się.
Po chwili Wilchelmina wraz z Aventy'm zniknęli za rogiem jego mieszkania, a ja podparłem ścianę i zacząłem przyglądać się mrówkom poruszającym się zwinnie między źdźbłami trawy niosąc na plecach ciężkie pakunki.
Po kilku minutach Wilchelmina wyskoczyła z jaskini cała rozpromieniona i zawołała:
 - Jupiii! Oficjalnie jestem członkiem watahy!

<Ruda? :D>

Nowa wadera! ~ Mounserat

sobota, 22 sierpnia 2015

Od Wilchelminy CD. Deatha

-Od teraz jesteś Ruda.-zaśmiał się basior.
-No.. Niech Ci będzie.-wybuchnęłam serdecznym śmiechem.
Popatrzyłam na niebo. Było gwieździste i... Piękne. Nie wiedząc co miałam powiedzieć, spytałam:
-Toooo... Gdzie ta wataha?
-Chodź, zaprowadzę Cię.
Miałam już zaufanie do Death'a. Wiedziałam, że NA PEWNO nie zaprowadzi mnie na pewną śmierć. On nie był zły. Może i jego wygląd był taki, jaki był, ale basior ten serce miał dobre. 
Po chwili znaleźliśmy się w Watasze Mrocznej Krwi.
-To tu.-uśmiechnął się Death.
-Dziękuję, że zaprowadziłeś mnie do tego miejsca.
-Nie ma sprawy, Ruda.
-No, jak Ty mi dałeś ksywę, to ja też muszę Ci jakąś dać... Hmm.. Pomyślmy...
-No to czekam.
-Już wiem! Od teraz będę Cię zwać Smerf Garmadon.

<Smerfie Garmadonie? XD>

czwartek, 20 sierpnia 2015

Od Demonifiction

Kilka dni temu dołączyłam do pewnej watahy. Nikomu nie powiedziałam skąd tak naprawdę pochodzę. Bałam się, że jak komuś to wyjawię znienawidzą mnie i wyrzucą. Tak samo jak z mojego rodzinnego piekła. Siedziałam po jakimś drzewem. Było jedyne na polanie i dawało przyjemny cień. Nie wiem jak długo tu siedziałam, ale po chwili poczułam nieznajomy zapach. Nieopodal mnie stał jakiś wilk. Odwróciłam się i za uwarzyłam dziwnie wyglądającego wilka. Był strasznie wychudzony i wyglądał jakby miał wiele ran. Jednak jego serce było czyste. A jego dusza dobra. wiedziałam to ponieważ zajrzałam w ich głąb.
- Witaj. - powiedział nieśmiało i jakby nie obecnie. Tak jakby odezwał się tylko dlatego, że przypadkiem tu siedzę. Kiwnęłam w odpowiedzi głową, tak jak to się robi, tyle, że ja nie odpowiedziałam. Byłam niemową, a z telepatii korzystałam rzadko. Nie lubiłam się odzywać, dlatego podobało mi się to kim byłam.

< Death? >

Od Sandstorm CD. Veyrona

Basior po raz kolejny uśmiechnął się do mnie i pomknął w stronę wyjścia. Zawsze był taki radosny, poważny i... Ach! Od zawsze był moim przeciwieństwem i od zawsze mnie to irytowało. Ale jak to mówią - przeciwieństwa się przyciągają. O bogowie, tylko nie to...
- Idziesz? - wykrzyknął. 
Ocknowszy ze swoich myśli, pobiegłam za nim. Po wyjściu na korytarz miałam złe przeczucia. Ściany nie były tymi ścianami, powietrze było mniej stęchłe, a chłód zastąpił ciepły wiatr. Przełknęłam jednak ślinę i szłam bez słowa za basiorem. Nie obok niego. Za nim.
Słowa Veyrona niezbyt mi pomogły. Dalej czułam się okropnie, choć nie miałam najmniejszego powodu. Może tamta Sandstorm faktycznie umarła? Może ta wesoła waderka naprawdę zginęła i została zastąpiona tą marudną, wypłowiałą kulką futra i piór? 
- Sand, spójrz. - Veyron nie spuszczając wzroku z punktu, dał mi przejść. - Światło. 
- Przecież szliśmy w przeciwnym kierunku - zauważyłam. 
- Może wyjdziemy drugą stroną. Chodź, Sand, i przestań chodzić taka napuszona - zaśmiał się i zaczął dreptać w stronę światła. 
- Nie chodzę napuszona! - zmarszczyłam brwi i położyłam uszy. Jednak po sekundach uśmiechnęłam się delikatnie. 
Uśmiech, Sands, uśmiech, powiedziałam w myślach.
Będąc coraz bliżej jasności, miałam coraz więcej podejrzeń. Co jeśli to nie jest masz dom? Co jeśli to terytorium innej watahy? Innej watahy? Tak blisko? Przecież nie mogliśmy zajść tak daleko. Ach! Tyle pytań! 
- No i proszę, jesteśmy z powrotem. 
Wychodząc z jaskini ujrzałam główny placyk naszej watahy. Miejsce spotkań i narad. Kręciło się tutaj parę wilków, lecz, na szczęście, żadne nie zwróciło na nas uwagę. Pomaszerowałam za moim architektem wnętrz, który coś mówił. Może to do siebie, a może do mnie. Niestety byłam zbyt zajęta badaniem watahy. 
Ach... co ja wyprawiam? Czy ja naprawdę popadam w paranoję? Szaleje, głupnę i nawet nie wierzę, że jestem u siebie. 
Lecz to, co zauważyłam sprawiło, że moje oczy o mało co nie wypadły z orbit.
- Stój - szepnęłam i ściągnęłam go w najbliższe krzaki.
- Hej, Sand, przecież... - urwał, kiedy wskazałam mu łapą parę wilków. Zdumienie na jego pysku było zabawne, ale nie mogłam się teraz wpatrywać w basiora, gdy przed nami staliśmy... my. Wadera i basior wyglądający wpisz, wymaluj jak my.
- Wow - prawie powstrzymałam okrzyk i Veyrona przed ujawnieniem się. - Gdzie ty się znowu wybieras? Co jeśli wpadliśmy w jakąś czasoprzestrzenną dziurę? - Zaczęłam panikować. - Wiesz jakie skutki grożą, gdy zmienia się przeszłość? Co się dzieje bogowie nawet ja tego nie wiem to jest zbyt chaotyczne ja wariuje Veyron wariuje wariuje wróćmy proszę wró...
- Hej. - Veyron przerwał mi  ujmując w swoje łapy mój pysk. - Spokojnie. Nie przypominam sobie, byśmy pojawili się w tej okolicy. A co to jest i kim oni są nie dowiemy się póki nie sprawdzimy. - Jego dotyk był delikatny, ale chyba nie zamierzał przestać. Przełknęłam ślinę czując jak moje policzki pod jego łapami zaczynają płynąć. - Poza ty, ile razy będę cię uspokajać, hm? - Zaśmiał się.
Odwróciłam głowę w kierunku... nas, uwalniając się tym samym od jego... króliczych... łapek. No bo jak miałam je nazwać? Tak delikatne... DOSYĆ!
- Veyron, nie jestem pewna. - Cmoknęłam wpatrując się we mnie. - Ta druga ja jest... idealna - skrzywiłam się.
- Co masz na myśli?  
Spojrzałam sobie pod łapy. 
- Nic - powiedziałam. 

<Veyron? 0^0 cóż to może być?>

Nowa wadera! ~ Demonifiction

Od Veyrona CD. Dezessi

- Wpadłem na pomysł, abyś poszukała sobie nowego przyjaciela, ponieważ spotykając się tylko ze mną ograniczasz swoje horyzonty towarzyskie. I tyle. - powiedziałem lekko zdeprawowany.
- I tyle? - zapytała ze zdziwieniem wadera.
- I tyle. - potwierdziłem. - Jeśli chcesz się obrażać o nic i wymyślać niestworzone historie, które nigdy się nie wydarzyły, to poszukaj sobie znajomych, którzy będą tolerować twoje zachowania. A teraz do widzenia. - wstałem i udałem się rozzłoszczony do swojej jaskini. Sfrustrowany i wymęczony natychmiast zasnąłem.

<Deze? Nie nazywaj mnie więcej Veyem ;_;>

Od Deatha CD. Wilchelminy

Usłyszałem nagle za plecami dźwięczny głos:
 - Witaj, jak masz na imię?
Odwróciłem wzrok i popatrzyłem pusto na rudą waderę stojącą za mną. Ta cofnęła się natychmiast z przestrachem.
 - O mój Boże! Przepraszam, nie chciałam... - powiedziała drżącym głosem i cofnęła się jeszcze brdziej. - Proszę... nie rób mi krzywdy.
 - Czy jeśli wilk jest brzydki i wyniszczony, odrazu musi być zły? - Westchnąłem i rozmasowałem skronie.
 - No... nie - wilczyca podeszła do mnie przyglądając mi się bacznie, jakby myślała, że zaraz wykonam jakiś ruch, który natychmiast pozbawi ją życia.
 - Nie jesteś pierwszą, która tędy przechodzi - popatrzyłem w krwawy księżyc.
 - Słucham? - Poruszyła się niespokojnie.
 - Dziesięć... może nawet jedenaście wader próbowało odebrać tu sobie życie z ubocznym skutkiem - mój wzrok zwrócił się w stronę wadery.
 - I... i co się potem stało? - Ruda niemalże zapiszczała, robiąca coraz większe oczy.
 - Pomogłem im odnaleźć nowe miejsce, w którym poczuły się bezpieczniej.
 - T... to znaczy...?
 - Zamieszkały w watasze, w której na początku istnienia jej hojny alfa mnie przygarnął, kiedy sam byłem głupim, zdezorientowanym wilczkiem. Teraz siedzę tu od dłuższego i pomagam innym zbłąknym wilkom prubującym uśmiercić samych siebie. Czy ty jesteś jednym z nich?
 - Brr... nie. Ani trochę. Trafiłam tu przez przypadek - wzdrygnęła się - a co to za wataha, jeśli można spytać?
 - Wataha Mrocznej Krwi - uśmiechnąłem się nieśmiało. - Może zechcesz do niej dołączyć?
 - Z przyjemnością - wilczyca odwzajemniła uśmiech.  - No więc... jak ci na imię?
 - Death - podrapałem się po głowie. - Głupie imię, nie?
 - Mi się tam podoba - trąciła mnie łapą. - Ja jestem Wilchelmina.
 - A jest jakiś skrót od tego imienia? - Poruszyłem znacząco brwiami.
 - Chyba nie... - mruknęła.
 - W takim razie będziesz po prostu Ruda - wyszczerzyłem zęby.
 - Hej! Nie jestem ruda - Wilchelmina pacnęła mnie w głowę ze śmiechem.

<Ruda? ( ͡° ͜ʖ ͡°)>

Od Ignis CD. Sperrka

Wysoka kobieta o jasnych, kręconych włosach sięgających jej do bioder. Jej niebieskie oczy świeciły ciepło, a jej suknia mieniła się w świetle, padającym z żyrandola.
Zakręciło mi się w głowie.
- Magma… Co? – jęknęłam.
- Magma ciemności. – mruknęła Pani Marzeń. – spotkałaś się już z nią.
- Pamiętam. – mruknęłam ponuro. – Tylko nie wiedziałam, że to tak się nazywa. No i jak to możliwe, że we śnie pamiętam, a naprawdę nie? Na górze… To jest, na ziemi czuję jakąś pustkę, jakby brakowało mi jakiejś części. To irytujące uczucie. Nie umiem poskładać wydarzeń w jedną spójną całość. Pamiętam tylko to, co… No, pamiętam od dziecka… Pamiętałam też, że jest wojna… Oraz… - przełknęłam ślinę.
- Nie mów. – kobieta przemówiła łagodnym głosem. – Wiem, co przeżyłaś.
Nagle ogarnęła mnie wściekłość.
-Wiesz? Jasne, jesteś siostrą tego, który mi to zrobił! – wypaliłam. – Czemu nie pomogłaś mi wtedy? Albo nie uchroniłaś mnie od klątwy?! Albo nie powstrzymałaś swojego piekielnego brata od uwięzienia mojego niewinnego brata!
Krzyczałam za głośno. Ale co mnie to obchodziło. Straciłam panowanie nad sobą.
- Pan Koszmarów nie żyje, tak?! Albo przynajmniej jest unieszkodliwiony na kolejne kilka stuleci. – wysapałam. – Skoro tak, wystarczy, że przywrócisz mi pamięć i pójdę do Wodnej Watahy, by pogadać z Lewisem. Rozwiążą się wszystkie problemy.
- Możesz być na mnie wściekła. – odparła spokojnie. – Ale musisz wiedzieć, że nie mam kontroli nad swoim bratem i nad tym, co robi. Nie mogłam ci pomóc… - Jej głos się złamał.
- Co mam zrobić, żeby odzyskać pamięć? – spytałam wprost.
- To trudne zadanie. Będziesz musiała przejść trzy próby.
- Cierpienie – jest, miłość – jest, dom – jest. – wyliczałam kolejno. – To wszystko już wykonałam.
Pani Marzeń patrzyła na mnie przez chwilę w otępieniu. Po czym chrząknęła znacząco i zaczęła nerwowo:
- Skąd…? Skąd ty to wiesz? – Przełknęła ślinę.
Byłam poirytowana. Z sobie samej nie znanego powodu.
- Wiem. I już. – Przewróciłam wymownie oczami i utkwiłam wzrok w suficie.
- W takim razie zakończę ten sen. Wracajcie na górę. Odzyskałaś pamięć. 
- Jesteśmy bardzo wdzięczni. – wtrącił Sperrk, zanim zdążyłam powiedzieć coś niemiłego.
Sen, myśli i uczucia rozpłynęły się w nicość. Powstałam. Po raz kolejny.

<Sperrk? Trzy słowa: nie mam weny. xc>