Basior po raz kolejny uśmiechnął się do mnie i pomknął w stronę wyjścia. Zawsze był taki radosny, poważny i... Ach! Od zawsze był moim przeciwieństwem i od zawsze mnie to irytowało. Ale jak to mówią - przeciwieństwa się przyciągają. O bogowie, tylko nie to...
- Idziesz? - wykrzyknął.
Ocknowszy ze swoich myśli, pobiegłam za nim. Po wyjściu na korytarz miałam złe przeczucia. Ściany nie były tymi ścianami, powietrze było mniej stęchłe, a chłód zastąpił ciepły wiatr. Przełknęłam jednak ślinę i szłam bez słowa za basiorem. Nie obok niego. Za nim.
Słowa Veyrona niezbyt mi pomogły. Dalej czułam się okropnie, choć nie miałam najmniejszego powodu. Może tamta Sandstorm faktycznie umarła? Może ta wesoła waderka naprawdę zginęła i została zastąpiona tą marudną, wypłowiałą kulką futra i piór?
- Sand, spójrz. - Veyron nie spuszczając wzroku z punktu, dał mi przejść. - Światło.
- Przecież szliśmy w przeciwnym kierunku - zauważyłam.
- Może wyjdziemy drugą stroną. Chodź, Sand, i przestań chodzić taka napuszona - zaśmiał się i zaczął dreptać w stronę światła.
- Nie chodzę napuszona! - zmarszczyłam brwi i położyłam uszy. Jednak po sekundach uśmiechnęłam się delikatnie.
Uśmiech, Sands, uśmiech, powiedziałam w myślach.
Będąc coraz bliżej jasności, miałam coraz więcej podejrzeń. Co jeśli to nie jest masz dom? Co jeśli to terytorium innej watahy? Innej watahy? Tak blisko? Przecież nie mogliśmy zajść tak daleko. Ach! Tyle pytań!
- No i proszę, jesteśmy z powrotem.
Wychodząc z jaskini ujrzałam główny placyk naszej watahy. Miejsce spotkań i narad. Kręciło się tutaj parę wilków, lecz, na szczęście, żadne nie zwróciło na nas uwagę. Pomaszerowałam za moim architektem wnętrz, który coś mówił. Może to do siebie, a może do mnie. Niestety byłam zbyt zajęta badaniem watahy.
Ach... co ja wyprawiam? Czy ja naprawdę popadam w paranoję? Szaleje, głupnę i nawet nie wierzę, że jestem u siebie.
Lecz to, co zauważyłam sprawiło, że moje oczy o mało co nie wypadły z orbit.
- Stój - szepnęłam i ściągnęłam go w najbliższe krzaki.
- Hej, Sand, przecież... - urwał, kiedy wskazałam mu łapą parę wilków. Zdumienie na jego pysku było zabawne, ale nie mogłam się teraz wpatrywać w basiora, gdy przed nami staliśmy... my. Wadera i basior wyglądający wpisz, wymaluj jak my.
- Wow - prawie powstrzymałam okrzyk i Veyrona przed ujawnieniem się. - Gdzie ty się znowu wybieras? Co jeśli wpadliśmy w jakąś czasoprzestrzenną dziurę? - Zaczęłam panikować. - Wiesz jakie skutki grożą, gdy zmienia się przeszłość? Co się dzieje bogowie nawet ja tego nie wiem to jest zbyt chaotyczne ja wariuje Veyron wariuje wariuje wróćmy proszę wró...
- Hej. - Veyron przerwał mi ujmując w swoje łapy mój pysk. - Spokojnie. Nie przypominam sobie, byśmy pojawili się w tej okolicy. A co to jest i kim oni są nie dowiemy się póki nie sprawdzimy. - Jego dotyk był delikatny, ale chyba nie zamierzał przestać. Przełknęłam ślinę czując jak moje policzki pod jego łapami zaczynają płynąć. - Poza ty, ile razy będę cię uspokajać, hm? - Zaśmiał się.
Odwróciłam głowę w kierunku... nas, uwalniając się tym samym od jego... króliczych... łapek. No bo jak miałam je nazwać? Tak delikatne... DOSYĆ!
- Veyron, nie jestem pewna. - Cmoknęłam wpatrując się we mnie. - Ta druga ja jest... idealna - skrzywiłam się.
- Co masz na myśli?
Spojrzałam sobie pod łapy.
- Nic - powiedziałam.
<Veyron? 0^0 cóż to może być?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz