- Cole... - jęknął bez tchu Aventy ze zdumieniem. Nie spodziewał się takiej pomocy, tak samo jak i ja.
Tylna łapa Cole'a była przestrzelona, wilkom dzięki na wylot. Kula nie uszkodziła ścięgna, szczęśliwie jedynie mocno drasnęła mięśnie między kością strzałkową a guzem piętowym. Zerknęłam na basiora; był pół przytomny. Tamując przepływ krwi w nodze spytałam Aventiego:
- Potrafisz ich odciągnąć? Używasz magii bojowej?
- Mmm... - zakłopotał się basior. - Niespecjalnie.
Westchnęłam. Właściwie nawet nie słuchałam kompana, mruknęłam tylko:
- Musimy dostać się do mojej jaskini... Nie mam przy sobie nawet bandaża. Nic tu nie zrobię, ale Cole'u i tak nic nie będzie. Musi trochę poczekać.
Odwróciłam się i ostrożnie wychyliłam się na zewnątrz. Myśliwi rozglądali się, szukali nas. Zagięłam promienie słoneczne tak, by ich oślepić. Słysząc krzyki i widząc, jak przecierają bolące oczy, natychmiast przystąpiłam do poważniejszego działania. Najpierw wezwałam wichurę, która zbiła ich z nóg, a następnie telepatycznie wezwałam przyjaciół z pobliskiego lasu. Poleciłam Aventy'emu zabrać Cole'a do mojej jaskini, a sama pomogłam wezwanym przeze mnie dwóm jeleniom i pumie (które, o dziwo, nie walczyły między sobą, a współpracowały) dosłownie wywieść ich w pole. Podziękowałam serdecznie zwierzętom, a te, nie wchodząc sobie w drogę, odeszły.
Pobiegłam do domu, gdzie już czekały na mnie dwa wilki. Cole obudził się i nie podnosząc głowy cicho rozmawiał z Aventim. Kiedy podeszłam, od razu zabandażowałam nogę basiora.
- Nic Ci nie będzie - zapewniłam.
<Aventy? Cole?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz