sobota, 8 listopada 2014

Od Serine'a CD. Ceiviry

- Oh, jak ja sie cieszę, że jestem tu z tobą - powiedziała. 
- Ja również. 
Otrzepaliśmy się z wody i siedliśmy nad brzegiem. Delikatna bryza, słonce, które grzało naszą sierść. 
- Pięknie tu - wyszeptała. 
- Masz rację, ale widziałem piękniejsze widoki - również wyszeptałem. 
- Jakie? - spytała dalej szepcząc.
- Nie mogę powiedzieć.
- Proszę. 
- Później.
- Dlaczego? 
Roześmiałem się. Śmieszyła mnie mina 
Położyłem się, a wadera obok mnie. Śpiew ptaków, szum wodospadu i głos Cei powoli mnie usypiały. W końcu dałem sę im ponieść i zamiast zamazanego krajobrazu widziałem czarną pustkę, którą nie w sposób opisać. 
***
Sen? Ostatnio nic mi się nie śni. Jedyne, co to pojedyncze kadry z sytuacji, które się zdarzyły. Nie były one przyjemne. Niestety nie mam na to wpływu, ale gdybym miał to z pewnością byłyby inne. 
***
Obudziłem się o tej samej porze, co zasnąłem. Ceivira była wtulona w moją sierść. Ten widok mnie zdziwił, ale był to przejmne. To wspaniałe uczucie, kiedy dla drugiej osoby nie jesteś tylko rzeczą, ale kimś więcej. Wstałem nie budząc jej. Kiedy spała wydawała się taka bezbronna, nieświadoma, co w okół niej się dzieje. Uśmiechnąłem sie na samą tą myśl. Chciałem zostać, poczekać aż się obudzi, ale głód nad wszystkim zapanował. 
Leciałem nisko nad lasem. Wypatrywałem jakiejś odpowiedniej zwierzyny. Musiało starczyć i dla mnie , i dla wadery. Zauważyłem młode jagnię pasące się samo na niewielkiej łączce. Już miałem zlecieć na dół, kiedy usłyszałem krzyki. Moje uczy stanęły jak radary i nasłuchiwały. Dźwięk dochodził z miejsca gdzie zatrzymałem się razem z waderą. Szybko zawróciłem. Po głowie chodziło mi mnóstwo okropnych myśli. Nigdy sie tak nie bałem. Nigdy tak się nie balem o drugą osobę. Moje serce biło jak szalone. Czułem jakby świat za mną zaczynał się walić. Jakby wszystko, co udało mi się dotychczas osiągnąć legło w gruzach. Nie uważałem na nic. Co chwile moje skrzydła obijały sie o gałęzie raniąc mnie. Cięcia szybko się goiły, ale nie obchodziło mnie teraz w jakim stanie są moje skrzydła, czy reszta ciała. Teraz najważniejsza była wadera. 
Kiedy doleciałem na miejsce nikogo nie było. 
- Ceivira! - krzyknąłem z nadzieją na odpowiedź. CEIVIRA! - Kolejny krzyk i zero odpowiedzi. 
Chodziłem w okół zdenerwowany. Bałem się, że ktoś ją porwał, że ktoś jej coś zrobił. 
- Nie, nie, nie... Myśl Serinie, myśl -chwyciłem się za głowę. 
Znowu one. Krzyki były głośniejsze. Pobiegłem w ich stronę. Jeszcze chwile trwały, ale w końcu ucichły wraz z donośnym uderzeniem. Cisza. Ani szumu drzew, ani wesołego śpiewu ptaków. Było słychać tylko mój oddech.

<Cei? Cóż się stało? PS. Wybacz za początek D: >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz