niedziela, 31 stycznia 2016

Nowy basior - Orlen

Od Restii CD. Winter

Potrzebowałam 2 sekund by zrozumieć, że jesteśmy w złej sytuacji.
- Winter... Las jest oddalony o 5 kilometrów... Nie uciekniemy. - wymamrotałam.
Poruszyła się niespokojnie.
- Zakop się w śniegu. - powiedziałam.
- To nic nie da... Jesteś zbyt widoczna, a psy mają węch.- odrzuciła propozycję.
Czyli możemy po prostu uciekać... Więc nie zastanawiając się długo ruszyłam najszybciej jak umiałam w stronę i tak za daleko położonego lasu. Winter wyrównała ze mną szybciej niż bym się spodziewała. Najwyraźniej była wysportowana. 
Biegłyśmy naprawdę szybko, ale obie zapewne wiedziałyśmy, że jeśli ludzie nie zrobią sobie przerwy to ucieczka będzie graniczyła z cudem. 
Mój oddech był nierówny. Winter trzymała się lepiej i właściwie nie musiałam wchodzić jej do głowy by wiedzieć, że myśli o mnie jak o wrzucie na tyłeczku. Ładnie mówiąc. Jestem w jej oczach bezużyteczna. No dobra... Gorzej. 
Może gdybym tak spróbowała ich zatrzymać telepatią czy może innymi mocami... Telepatia! To jest to! Wmówię psom, że biegną w złą stronę... Pewnie potraktują mój głos w głowie jak instynkt.
Stanęłam gwałtownie. Odwróciłam się  w stronę przeciwników. 
- Co ty robisz?! - oburzyła się Winter.
- Zaufaj mi. - szybko powiedziałam. - Kupuję nam czas.
Zajęło mi chwilkę dotarcie do głowy jednego z psów. Tak zaczęła się prawdziwa psychiczna walka.
'Lewo! Tam są!' Pies chciał się mnie pozbyć za wszelką cenę, ale ja też byłam uparta. 'Lewo! Tam są!!!! Uciekają! Lewo! Lewo!'
Pies myślał intensywnie.- Prosto. Prosto. Prosto. Prosto.
'Lewo... To ja instynkt. Lewo.'
Pies zwolnił odrobinę, ale tylko by znaleźć nową siłę na zaprzeczanie.
'Lewo! Lewo! Lewo!'
Pies już zaczął myśleć na złość mi. - Prawo. Prawo. Prawo.
To było to! Teraz jest czas na to by mu wmówić coś jeszcze prostszego.
'W przód. W przód.'
-Tył. Tył.
Pies zaczął zmieniać kierunek w amoku, ale ludzie zaczęli  coś podejrzewać. Kierowali psa dalej prosto.
'Prawo! Lewo! Prosto! W tył!'
Mieszałam psu w głowie.
'Prosto prosto! Lewo! Prawo! Skok do góry! Stój! Prawo! Lewo!'
Pies zwariował i poddał się mojej woli. Siadał, wstawał, skakał piszczał, szczekał i biegł raz t prawo, raz w lewo.
To wystarczyło. Mieli więcej psów w zaprzęgu więcej psów więc tylko ten jeden ich spowalniał co nie miało sensu. Jeden z ludzi bez myślnie posłał w psa nóż.
Po kilku sekundach zamiast być w umyśle psa mój umysł natkną się na ścianę. Nic. Już mieliśmy wystarczająco czasu. Teraz ludzie muszą go odpiąć zwaliś na bok i przepiąć psy na inne miejsca by dało się jechać. Mnóstwo czasu dla nas. Nie możemy jednak sobie pozwolić na zbędne minuty postoju.
- Udało się! Biegniemy! - krzyknęłam.
Wznowiłyśmy morderczy wyścig o życie. tym razem byłyśmy spokojniejsze, ale nie byłyśmy na tyle głupie by myśleć, ze to koniec walki. Nie, nie, nie. To początek. Ile ja historii o niezłomnych ludziach słyszałam... mnóstwo! A w każdej wilki mówił, żę oni nie odpuszczą. Mają w sercach za dużo nienawiści i zapału do mordu. Jesteśmy ich zabawkami. Nie puszczą nas od tak.
Już po pewnym czasie możnabyło dostrzec koniuszki drzew. Byłyśmy coraz bliżej gdy za nami dało się szłyszeć coraz głośniejsze wrzaski i wycie. Szybko spojrzałam w tamtą stronę by się zorientować, że musimy przyspieszyć. Na saniech był już tylko jeden człowiek i sanie były opróżnione pod względem prowiantu czy skór. Teraz psom było łatwiej. Były szybsze. nie dałabym rady powtórzyć sztuczki z kierunkami. Są za blisko. Zbyt szybko biegną.
Winter wyprzedziłą mnie o kilka metrów. WIedziałam, że nie będzie narażać swojego życia by ratować mnie więc próbowałam przyspieszyć z niewielkim skutkiem. 
Do pierwszych drzew miałyśly już tylko 7...6....5...4.... metrów. Ostatnie metry pokonywałyśmy już nie w sekundach lecz w minutach. Każdy pojedynczy skok trwał kilka chwil. Czas zwolnił, a zza pleców zaczęły lecieć włucznie. Człowiek się zbliżał. My też... Jeszcze tylko metr do... Lasu...
Sieć została zarzucona... Upadłam. Miałam zaplątaną łapę. Winter utknęła... Teraz muszę walczyć. Pierwsze co to użycie telekinezy. To najsilniejszy cios jaki mogę zadać. Kilka drzew szybko upadło tworząc ogrodzenie oddzielające mnie, a Człowieka.

<Winter? I jak dalej się to potoczy?>

Od Edena CD. Killy /k

Przyglądałem się zasypiającej waderze z lekko uniesioną brwią, próbując zrozumieć to, co właśnie zrobiła. Szczerze powiedziawszy, kiedy wepchnąłem ją z zaskoczenia do wody, liczyłem na kłótnie i dogryzanie sobie nawzajem, po tym, gdy Killy już wypłynie na powierzchnię. Ona jednak nie wracała przez długi czas. Zupełnie, jakby woda porwała ją ze sobą i uwięziła wśród gęstych, nieprzeniknionych głębi. Nie żebym się martwił, albo próbował zrozumieć ostatnie uczucia, jakie towarzyszą tonącemu wilkowi, który desperacko przebiera łapami, próbując resztkami sił walczyć o ostatni oddech… Kamienie mają do siebie to, ze po skoku prędzej, czy później i tak kończą na dnie. Między innymi to właśnie dlatego wilki wyrzeźbiły nam skrzydła.
Nie mam pojęcia ile czasu minęło, zanim moim oczom ukazała się sylwetka przemokniętej Killy. Gdy podszedłem do towarzyszki, ta z początku posłała mi tak żadne mordu spojrzenie, że nie zdziwiłbym się, gdyby właśnie układała w głowie plan jak najskuteczniej skrócić mój (skądinąd już i tak długi) żywot. Niestety, kłótnie i dogryzanie sobie nawzajem, na które liczyłem po całym incydencie, nie nadeszły. Zamiast tego, Killy padła zmęczona na ziemię, a jedynym zdaniem, jakie od niej usłyszałem, było:
-Jakbym tam zginęła… To bym Cię zabiła.
Zaśmiałem się krótko, posyłając waderze kpiący uśmiech, choć ona leżąc pyskiem na ziemi nie mogła go zobaczyć. Już miałem odpowiedzieć, ze trzymam ją za słowo, jednak w ostatniej chwili zdążyłem ugryźć się w język. Zwłaszcza, że wadera zaraz wypowiedziała moje imię. 
Zanim zdążyłem zareagować w jakikolwiek sposób, ta bez ostrzeżenia rzuciła w moją stronę… kamień? Właściwie, był to łańcuszek, najzwyklejszy w świecie czarny rzemyk z małym, nietypowo ubarwionym kamieniem. Przyznaję, przez chwilę wpatrywałem się w niego, jak głupi. No bo dlaczego ktoś miałby mi kiedykolwiek cokolwiek dawać? Tego jedynego czynu wadery nie pojmowałem.
Jednak uczucie totalnego zamieszania szybko minęło. Zastąpił je złośliwy grymas, który po raz kolejny zamierzał przypomnieć całemu światu o swoim istnieniu, wpełzając mi na pysk.
-Widzę, że wodospad okazał się bardzo porywczy, skoro nie było Cię przez tyle czasu.- rzuciłem, z typowym dla mnie złośliwym tonem.
Killy zaśmiała się ironicznie, kręcąc z niedowierzania głową. Najwyraźniej była jednak zbyt zmęczona, by odpowiedzieć na zaczepkę, gdyż nie minęła chwila, a wadera zamknęła oczy, po czym od razu zasnęła. Jedyną rzeczą, jaką od niej usłyszałem, było krótkie „idiota”. 
Zaśmiałem się cicho, uśmiechając się odrobinę, jakby do siebie. Dobre i to, ostatecznie mogłem zaliczyć rzucenie jednego wyzwiska, jako „dogryzanie sobie”. 
Kiedy Killy zasnęła, przez chwili wpatrywałem się przed siebie, nie wiedząc do końca co właściwie powinienem zrobić. Wspomniałem już wcześniej kiedyś, że Gargulce nie potrafią zasypiać, prawda? Cóż, jest więc jeszcze jedna, a właściwie dwie rzeczy, jakie powinniście o mnie wiedzieć. Po pierwsze, nie lubię być nikomu nic dłużny.
Podszedłem cicho do białowłosej, a kiedy upewniłem się, że wadera śpi, po chwili wahania dotknąłem kamiennym pazurem jej skroni, wypowiadając przy tym dobrze znane mi zaklęcie. Po krótkiej chwili odstawiłem łapę od jej czoła. Zapytacie się, co to było? Cóż, moi drodzy, to właśnie było „po drugie”. Kolejna lekcja dotycząca Gargulców: choć nie umiemy zasypiać, to potrafimy przekazać sny pozostałym wilkom. Komukolwiek chcemy. W skrócie, sprawiamy, że obdarowanemu wilkowi przyśni się dokładnie to, co chce. To właśnie był mój „prezent”, nic innego dać nie umiem. 
Kiedy skończyłem szeptać zaklęcie, odwróciłem się od Killy i udałem w obranym przez siebie kierunku. Poczułem, jak oddalam się od jeziora i szafirowego wodospadu, a po jakimś czasie, do moich uszu nie docierał już nawet szum spadającej wody. Bez chwili wahania rozpostarłem ogniste skrzydła i odbijając się od ziemi, podleciałem wysoko w stronę gwiazd, nurkując w mroku nocnego nieba.
***
Leciałem przed siebie niemalże bezszelestnie, co jakiś czas spoglądając w dół. Wiele wilków uważa, że znajdując się na ogromnej wysokości, powinno się unikać przyglądania się wszystkiemu, co znajduje się pod nami. Ja jednak nigdy nie miałem z tym żadnych problemów. Stworzono mnie właśnie po to, bym mógł oglądać świat z góry i chronić jego mieszkańców. Czy się z tego wywiązywałem…? To już inna kwestia. Niemniej, latanie miałem w genach, nawet jeśli byłem tylko ożywionym kamiennym posągiem, który według wszelkich praw natury, nigdy nie powinien był dotknąć nieba. 
Usłyszałem obok siebie cichy świst, kiedy moje nietoperze skrzydła przecinały powietrze. Machnąłem nimi jeszcze raz, aby móc podlecieć wyżej w stronę gwiazd, po czym zanurkowałem w ciemne chmury. W końcu zdecydowałem się jednak zniżyć lot, szykując się tym samum do lądowania. Biorąc po uwagę prędkość, z jaką się poruszałem, musiałem teraz naprawdę uważać, by nie zrobić niczego głupiego. A wierzcie mi, lub nie, ale nawet po tych niespełna siedmiu wiekach życia, niektórym Gargulcom zdarzają się wypadki, a ja wolałem nie być jednym z nich.
Ostatni raz machnąłem ogromnymi skrzydłami, a świst powietrza od razu wdarł się do moich uszu. Zawyłem głośno, uśmiechając się pod nosem. Każdy czasem miewa takie chwile, kiedy musi poczuć się wolny, oderwać od ziemi i nawet przez chwilę żyć w złudzeniu, że nic go nie ogranicza. Że nie krępują go żadne więzy, ani kajdany. To była właśnie jednak z tych wyjątkowych chwil.
Nagle, świst przecinanego powietrza, które bez przerwy gwizdało mi w uszach, stał się znacznie głośniejszy i zdecydowanie bardziej wyraźny, niż poprzednio. Z początku nie zwracałem na to uwagi, jednak nie minęło kilka chwil, a dodarł do mnie dźwięk machnięć skrzydeł. DRUGIEJ pary skrzydeł. 
Obejrzałem się za siebie, wypatrując jakiegokolwiek kształtu, który świadczyłby o obecności jakiegoś wilka, bądź innej skrzydlatej istoty, jednak nic takiego nie przykuło mojej uwagi. Widziałem jedynie ciemne, nocne niebo i nic poza tym.
Kiedy miałem zwrócić wzrok z powrotem przed siebie i lądować, poczułem jak coś, a może raczej ktoś na mnie wpada… a może to ja wpadłem na obcego? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że zanim się obejrzałem, oboje leżeliśmy poobijani na ziemi.
Ostatnią rzeczą, jaką widziałem przed upadkiem było rozgwieżdżone niebo. Teraz, kiedy ponownie otworzyłem oczy, od razu dostrzegłem nad sobą dwa jasne punkty. To były… oczy?! Tak, dokładnie. Spoglądała na mnie para żółtych ślepi, a owym nieznajomym „kimś”, przez którego leżałem teraz poturbowany na ziemi, była czarna, skrzydlata wadera. Cóż, jeżeli to uderzanie jej skrzydeł słyszałem wcześniej, to nic dziwnego, że przez to ciemne ubarwienie nie potrafiłem jej dostrzec. Nastała krótka chwila skołowania, podczas której nie miałem pojęcia co powinienem zrobić, jednak owo uczucie szybko minęło. Spojrzałem pewnie na nieznajomą, unosząc odrobinę jedna brew.
-Może gdybyśmy znali się trochę dłużej, nie miałbym nic przeciwko, ale bądź proszę tak miła i zejdź ze mnie.- rzuciłem, uśmiechając się złośliwie.
Liczyłem, że nieznajoma będzie zakłopotana, choć muszę przyznać, najwyraźniej pomyliłem się na całej linii. Skrzydlata spiorunowała mnie ostrym, rządnym mordu spojrzeniem, jednak nie zrobiło ono na mniej specjalnego wrażenia. Nie, kiedy potrafiłem odpowiedzieć jej tym samym. 
Po chwili nieznajoma zeszła ze mnie, warcząc przy okazji pod nosem kilka słów, których nie byłem w stanie wychwycić. Nie znałem jej dłużej, niż kilka minut, choć przez ten czas dowiedziałem się, że wadera potrafi latać, niemalże zabijać wzrokiem i z pewnością do tych najmilszych nie należy. Pokrewna dusza…?
-A więc,- zacząłem, kiedy mogłem już wstać na równe nogi.- Czemu zawdzięczam tak sympatyczne powitanie?- rzuciłem w stronę czarnej wadery, uśmiechając się złośliwie. Przez panujący dookoła mrok, oraz kolor jej futra ciężko jest mi dokładnie stwierdzić, ale zdaje mi się, że na pysku wadery również dostrzegłem cień złośliwego grymasu.

<Brenda? :P>

Od Neytiri CD. Cetusa

Wiedziałam, że spotkanie kogokolwiek nie wyjdzie mi na dobre, a tym bardziej rozmowa z nim. Jeśli oczywiście można nazwać wymienienie kilka słów rozmową czy raczej rzucanie ich na wiatr. Wyczułam, że jest nie tyle co uparty jak wścibski. Słowo "odejdź" czy groźby nie dadzą nic poza pogorszeniem całej sprawy.
Patrzyłam na basiora z uniesioną głową. Wiedziałam, że jest coś nie tak, że on potrafi kłamać. Zbyt pochopnie się przedstawił. Jak na swoją dusze, którą wyczułam od pierwszego spojrzenia prosto w oczy, nie jest tak bezmyślny za jakiego go uważam i będę uważać. W moim języku Seth znaczy Burza lub Pustynia. W zależności kto z jakich okolic pochodził. Kiedyś wierzyliśmy w boga Setha. Modliliśmy się do wymyślonych bożków, nie przygotowując się do samoobrony, nie ucząc się samowystarczalności, zapominając powoli wrodzonej niezależności, aż w końcu i ona umarła.
~Przedstaw się~ polecił Tropiciel, chwytając mój pysk i kierując go w stronę Setha.
-Raven... Chodź to jedno z moich imion- rzuciłam mu skupione spojrzenie i warknąwszy na trzymający mnie cień, odeszłam.
Zachowuję się jak typowa "dziewczynka z problemami życiowymi", która jest zła do szpiku kości. Odwracam się w przeciwną stronę, choć tak na prawdę patrzę ciągle w to samo miejsce z nienawistnym spojrzeniem i świadomością, że nie mogę na razie nic zrobić. Choć pokusa jest silna, a z pysków Tropicieli leci świeża krew, nie ruszyłam się z miejsca. Oczywiście w przenośni. Fizycznie przyspieszałam coraz bardziej, chcąc zgubić przypadkowego towarzysza niczym zając lisa. Uciekam jakby goniła mnie stado myśliwych. Powinno być jednak odwrotnie.
Ich spojrzenie mówi wszystko. Wiem, że z chęcią zawołałyby Go, ale zbyt boją się o własną skórę.
-Lepiej idź- rzuciłam w jego kierunku- Jeśli nie chcesz stracić tych pięknych skrzydełek, które mi pokazywałeś i tak bardzo szczyściłeś- posłałam mu delikatny, złośliwy uśmiech- I oczywiście, jeśli nie chcesz zostać pokarmem dla Tropicieli- ostatnie zdanie wypowiedziałam szeptem, że basior musiałby mieć pięciokrotnie ostrzejszy słuch niż ma aktualnie by dosłyszeć.
-Jest tu wataha- powiedział, stając i dobrze wiedząc, że ja też się zatrzymam.
Wbiłam wzrok przed siebie, podnoszą uszy do góry i zamykając oczy, czując jaki błąd popełnił. Doskonale wiedziałam, że jest tu wataha. Ślady łap, zapach... to wszystko było oczywiste. Jednak teraz będę zmuszona. Odwróciłam głowę w kierunku basiora.
~Ma cię zaprowadzić... Natychmiast!~ Tropiciele zebrali się wokół z szerokim uśmiechem.
Zacisnęłam zęby, lekko wystawiając kły na zewnątrz.
~Nie!~zaprotestowałam.
-Raczej moim obowiązkiem jest powiadomić alfę o obecności obcego wilka na terenach watahy. A tacy nie są mile widziani - na moim pysku pojawił się tajemniczy uśmiech, gdy basior podszedł bliżej z poważną miną.
~Idź!~
- Zaprowadź mnie - poleciłam i spuściłem głowę z powrotem w dół, wbijając wzrok w śnieg, czując jak z moich łap znów zaczyna płynąć krew, plamiąc biały puch.

<Cetus? Po feriach, po wenie...>

wtorek, 26 stycznia 2016

Od Restii CD. Artema

Basior prowadził nas gdy mnie zalały myśli. Już wyobrażałam sobie jak te wilki wybiegają z tego kretowiska i pędzą tylko po to by zobaczyć ile jeszcze ich czeka. Ich rozweselone miny i uśmiechy mówiące, że już teraz są szczęśliwi. Wyobraziłam sobie szczenięta ganiające się z lisami... Nastolatki pewnie by wybrały się na przygody, a potem dorośli by ich poszukiwali i zamartwiali się. Jeszcze ci starcy którzy zobaczą co stracili i czego zabraniali. Poczują ukucie winy i sumienia. Będą przepraszać, ale i tak już nikt nie będzie pamiętał ich złego panowanie. Wszyscy będą tam biesiadowali przez całe dnie do utraty tchu. Będą tańczyć i skakać ze szczęścia. Poczują świeżą wodę w stawach. Nie... No przecież jest zima. No to pojeżdżą na lodowiskach! O! Już to widzę jak malutkim szczeniakom rozjeżdżają się łapki. Takie urocze... Wszyscy będą patrzeć też w niebo szukając tych cudownych ptaków czy może nawet gwiazd w nocy. Będzie... cudownie. Chwilka..? Jak to będę patrzeć na słońce? Nie mam aż tyle płynu do oczu. Nie wyprodukuję go. Ja go nie umiem produkować. To zawsze dzieje się jesienią kiedy zwierzęta się mnie słuchają i robią mi zapasy. Nie mam tyle zapasów. To starczy tylko na wykurowanie oczu Artema i jeszcze dwóch może trzech wilków. Reszta zanim przyzwyczai się do światła będzie musiała czekać może nawet kilka miesięcy... Takie ciemności na pewno zmieniły coś w ich wzroku. Będzie trudno utrzymać ich wszystkich przy życiu... Tyle pyszczków do wykarmienia, bo sami nie będą w stanie polować. Hurtowo to nie może wypalić.
Jakiś plan... Jakiś plan... Może najpierw wyprowadzę z Artemem szczeniaki i jego dwóch kolegów. Szczeniaki będą w jaskiniach. Jego koledzy będą musieli używać kropli i polować. Ja i Artem im pomożemy, a reszta będzie musiała wchodzić powoli na poziomy wyżej gdzie jest stopniowo coraz jaśniej i się przyzwyczajać do jasności. Może jeszcze popytam szamankę by dała mi trochę kropli to wyciągnę jeszcze matki szczeniaków na zewnątrz... no znaczy niektóre. Będzie to długa praca. Jeśli w ogóle matki zgodzą się na takie rozstania. Będą musiały się widzieć ze szczeniakami co dwa, trzy dni... Można to zorganizować, ale musimy już teraz przejść do planowania. To nie zadziała z dnia na dzień. Już trzeba to zacząć.
- Artem... - szepnęłam.
Basior zwrócił się w moją stronę.
- Co jest? - zapytał spoglądając na mnie.
- Muszę co coś powiedzieć... - odszepnęłam.
Już wchodziliśmy do jakiejś sali. Muszę mu to szybko powiedzieć, by rada nie miałą wyjścia się zgodzić na układ.
Szybko skróciłam te przemyślenia i wyszeptałam basiorowi.
Tylko pokiwał w zamyśleniu głową i zaczął krążyć po swoich myślach. Już nie było czasu by o wszystkim powiadomić kolegów Artema, a z każdą nową chwilą byliśmy bliżej rady. Trzeba być szybkim.
Ktoś otworzył ogromne drzwi z nieolejowanymi zawiasami. nasze tępo teraz było wolniejsze. Widocznie tu już obowiązywała pełna kultura. Widziałam, że jest zapalonych 15 pochodni. I przy każdej z nich był taki ala tron. Stare brudne od ziemi trony miały na sobie starych i siwych już właścicieli. Byli wszyscy jak szczury... No oprócz dwóch którzy przypominali mi bardziej chomiko- lisy. Ich futro było koloru rudawobrązowego. Byli wyblakli, ale to tylko przez upływ czasu. Mogłabym się założyć, że w moim wieku mieli podobne kolory. Zauważyłam kilku strażników. Mieli mięśnie, ale i tak nie mogli się mierzyć z wilkami na powierzchni. Nie mieliby szans. Ja może bym nie pokonała ich, ale stawiłabym im opór który z pewnością sprawił by im trudności. Nie miałam żadnych problemów z ustaleniem, że raczej starcy nie żyją w tym podziemiu całe życie. W każdym razie nie wszyscy. Niektórzy byli zbyt powierzchniowi. Zauważyłam nawet, że jeden ze starców jest typową bardzo powszechną rasą wilków. Wcale nie byli słabi, bo słabi. Gdyby nie wiek byli by zapewne bardzo silni i wytrzymali... Tylko po co tracić swoje zdrowie tutaj? Bez sensu...
- A kosztu nas powitał...- mruknął jeden z rudawych starców.- Artem! A już myśleliśmy, że nie żyjesz...
- Jak widać mam się dobrze. - odpowiedział grzecznym głosem Artem.- I nawet lepiej.
- No dobrze, a co to za dama tam za wami? Nie pochodzi z naszego plemienia. - stwierdził jakiś ze szczurowatych.
- Zgadza się. Jest z powierzchni.-powiedział starszy kolega Artema.
Nie usłyszałam zdumienia, co mnie onieśmieliło. To dziwne. Inne wilki wręcz wstrzymywały wdech. Te tutaj chyba już miały takie przypadki. Co więcej! Wydawali się znudzeni! 
Cisza. Taka cisza trwała długo, ale ja jej nie wytrzymałam.
- Jestem Restia. Pochodzę z powierzchni i chcę wam pokazać, że życie tam jest więcej niż tylko możliwe. - wysunęłam się trochę na przód.
Usłyszałam krótkie śmiechy.
- Strażnicy! Wyjdźcie z sali. - jakiś z starszych rozkazał.
Gdy strażnicy opuścili salę powiedział rozśmieszony:
- Skarbie... Myślisz, że nie wiemy?
- Widzę, że niektórzy z was muszą to wiedzieć, bo przecież nie jest możliwe, by ci rudzi z tond pochodzili! - powiedziałam oskarżycielsko.
Poczułam jak ktoś mnie odpycha do tyłu.
- Chcemy tylko wyprowadzić szczeniaki. - powiedział Artem.
Cisza.
- Szczeniaki? A po co? - zaśmiał się jeden.
- Stopniowo wyprowadzimy wszystkich... To będzie taka pomoc. Inne wilki mają prawo do życia na powierzchni.- powiedział Artem.
Koledzy chyba już wiedzieli o czym on mówi i już obmyśleli to samo co my.
- Po kolei będziemy wyprowadzać wilki, a potem już im nie będziemy potrzebni. Znowu będziemy wielkim stadem. Na powierzchni będzie łatwiej się rozwijać szczeniakom. - wytłumaczył młodszy z nas.
- No i co? Co niby będziemy z tego mieć? Szczeniaczki sobie odejdą. Potem dorośli. Potem my. Ale po co? Tu będziemy mogli nad nimi panować, a na powierzchni będą jak dzicy. Nie będziemy w stanie nad nimi zapanować. Rozejdą się niszcząc naszą watahę! - najstarszy z starców przemówił.
- Nie koniecznie! Możliwe, że będą wam tak wdzięczni, że z wami zostaną. Może skoro wiecie jak jest na powierzchni nadal będziecie ich prowadzić. - wcięłam się.
- A ty co?! Nie myśl sobie, że jestem mądrzejsza od nas! Wiemy co będzie, a czego nie będzie! - krzykną któryś.
- Uspokój się. Możemy zawsze zawrzeć układ.- uśmiechnął się jeden z nich.
- Układ? - zapytałam.
Ostatnim razem jak zawarłam układ to wyginęli wszyscy z watahy. Chyba podziękuję.
-Tak. Wy musicie nam zaoferować coś tak kuszącego, że pozwolimy nam wyprowadzić wilki.- wytłumaczył do końca.
-Jak to? Ale czego wy chcecie? - zdziwił się Artem.
- Nie mało już nam zabraliście?! - oburzył się starszy z nas.
- Cicho, bo nic nie zrobisz. Czego niby możemy chcieć? Jesteśmy starzy. Oczywiście czyste sumienie nas nie interesuje. Co lub kogo chcą takie wilki jak my?- zapytał.
- Władzy? - zapytałam.
- Dobrze kombinujesz, ale to odpada, bo właśnie chodzi wam o to by nam ją odebrać.- odbił piłeczkę.
- Nadal władzy. - powiedziałam.
- No dobrze, a jak nam ją dasz? - zapytał się.
- Stawiając was na czele tej zmiany.- wyszeptałam.
Dotarło to do ich uszu.
- I... - ciągną.
To on chciał czegoś jeszcze?! Czego niby?!
- I co? - nie wytrzymałam.
- Nie dam ci prostej odpowiedzi.- wytłumaczył swoją zagadkowość.
- Nie wiem. Chcecie żyć? Chcecie jaskinie? Pałace? Co jeszcze możecie chcieć?- zapytał Artem.
- Zdrowia? - zapytał inny.
- Młodości? - zapytał kolejny.
- Główkujcie. A to rozwiązanie i tak może być bliżej niż myślicie! - zaśmiał się jeden ze starców.
- Chcecie nas ukarać! - powiedział Artem.
- O! Bardzo dobrze chłopcze. Jak my was ukaramy?- zadał kolejną zagadkę.
- Zabijając nas? - zapytał.
- Nie.
- Więżąc nas tutaj? - zapytał inny.
- Może..? Nie.
- Zwalając na nas całą winę? - powiedział kolejny.
- Tak! Oczywiście! - uśmiechną się inny z sarkazmem.
Już byłam pogubiona. Wszystko się zlewało. Nasi z tamtymi. Nie wiedziałam już kto co mówi. Były tylko słowa i odpowiedzi.

< Artem? Jestem z tego zadowolona. Nie będzie prosto, ale będzie :D>

Od Mounse CD. Nataniela

Zanieśliśmy nieprzytomnego basiora do Samanthy, a Eden wezwał Aventy'ego. Ja i Deze położyłyśmy go ostrożnie na przygotowanym już dla niego miejscu. Samantha pytała nas, czy go znamy, skąd się wziął i co mu się stało. Ale skąd miałyśmy to wiedzieć ? Nie znałyśmy nawet jego imienia. Wyszłyśmy na chwilę, by nie przeszkadzać naszej szamance. Nie zdziwiło mnie, że przed jaskinią stała gromada wilków, wlepiających swój wzrok w nas, pytające "Co się dzieje?". Na szczęście w oddali widziałyśmy już Aventy'ego i Edena, którzy pomogli nam uspokoić towarzystwo. 
- Jaki jest jego stan? - spytał Aventy. Eden na pewno zdążył mu już wszystko powiedzieć. Staliśmy tam parę minut, po czym Dezessi i Eden odeszli, wyjaśniając, że muszą "coś" zrobić, oczywiście nie mówiąc nam w prost, o co chodzi. Zostałam sama z alfą, ale nie czułam się niezręcznie. Wręcz przeciwnie. Aventy był pierwszym wilkiem, którego tu poznałam. Tak na moich rozmyśleniach upłynęły dwie godziny, i wtedy Samantha wyszła ze swojej jaskini.
- Możecie wejść, odzyskał już przytomność, ale jest trochę zdezorientowany i odurzony lekami. Da się z nim normalnie rozmawiać. - zapewniła
Weszliśmy wszyscy do pomieszczenia, gdzie leżał ów basior, którego dziś znaleźliśmy. Wcześniej nie zwróciłam nawet uwagi na jego wygląd. Z resztą, całe jego teraz już ślniące futro, było brudne od błota i kurzu i poplamione krwią. Na futrze miał niebieskie przebłyski. Nie był jakimś "mięśniakiem", ani "chuderlakiem". Miał całkiem zwyczajną budowę. Zwrócił wzrok ku nam, kiedy tylko weszliśmy. Aventy podszedł do niego. 
- Kim jesteś? Wiesz, że przebywasz na terenie Watahy Mrocznej Krwi?- spytał alfa.
- Jestem Nataniel i jeśli mi pozwolicie, chciałbym zatrzymać się w waszej watasze, by się schronić. - odparł z trudem. Przed czym chciał się chronić? Podeszłam do alfy.
- Musimy mu pomóc, czyż nasza wataha nie pomaga wilkom w potrzebie?- szepnęłam do Aventy'ego.
- Spokojnie, Mounse. Najpierw ja z nim porozmawiam i lepiej się zapoznam. Mogę ci na razie zagwarantować, że zostanie tu, dopóki nie wydobrzeje. A teraz pozwolisz mi kontynuować?
- Dobrze, nie będę przeszkadzać. - mruknełam. Poszłam do swojej jaskini i położyłam się. Patrząc w gwiazdy myślałam o przeszłości tego basiora, i o decyzji Aventy'ego.
- Oby przyjął go do watahy. Nie wygląda na przedstawiciela zła. - szepnęłam do siebie cicho, zasypiając.
***
Na drugi dzień zostałam obudzona w niecodzienny sposób. Otóż moja szalona Dezessi wpadła na mnie, kulając mną po całym pokoju.
- Deze, co ty wyprawiasz? Wiesz która godzina? - spytałam zaspana
- Wiem, już prawie jedenasta. Wczoraj do późna tam siedziałaś, ale to cię nie usprawiedliwia.- rzekła z uśmiechem
- Dobry humor dziś masz. - powiedziałam bez większego entuzjazmu.
- Ano ja zawsze mam dobry humor, ale dziś jest wyjątkowo wspaniały!- wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Jak to?
- Alfa przyjął tego nowego, cała wataha świętuje! 
Po tych słowach zerwałam się i zaczęłam biec do jaskini Samanthy. Z tyłu słyszałam krzyk Dezessi. Wpadłam do pokoju gdzie leżał Nataniel, ale nikogo tam nie było.
- Mounse! Czekaj! Je...jego tam już nie ma. Chciałam ci to powiedzieć, ale nie zdążyłam- powiedziała zdyszana- On jest tam - wskazała łapą na ogród. Basior szedł wspomagany przez Edena. Podbiegłam do niego.
- A to jest właśnie Mounse, ona cię znalazła- zaczął Eden.
- Cześć, jestem Mounserat, cieszę się, że już ci lepiej. - powiedziałam.
- Ja Nataniel, ale to już chyba mówiłem.- rzekł, udając zamyślonego. Wszyscy wybuchneliśmy śmiechem. 
- Wiem, i.. tak, mówiłeś to już.- odparłam, śmiejąc się.
- Dziękuję wam, to cud, że mnie tam znaleźliście, i dziękuję, że wasza wataha mnie przyjęła.
- Czemu się tam znalazłeś? Przed czym uciekałeś?- spytałam.
Na te pytania basior nie odpowiedział. Nagle posmutniał. Mogłabym przeczytać jego myśli, ale to byłoby nie fair, mimo że bardzo ciekawiła mnie jego historia.

< Nataniel? Mówisz i masz! Najdłuższe opko w moim życiu! ;-)>

Od Veyrona CD. Sandstorm

Otworzyłem oczy i zacząłem rozglądać się po otoczeniu. Zobaczyłem Sandstorm leżącą na ziemi. Natychmiast podbiegłem do niej i chciałem zaptyać, co się stało, ale zamiast mojego głosu rozległ się tylko świst przeciętnego wiatru. Zdziwiłem się i spojrzałem na stwoje łapy... dopiero teraz zauważyłem, że ich nie ma. Przeląkłem się. Co się właściwie stało? Próbowałem coś zrobić, ale... no właśnie. Co? Nie miałem ciała, a nawet jeśli miałem to było niezauważalne, przezroczyste... To wszystko moja wina. Mogłem posłuchać tej szalonej wadery! Przecież ona zawsze ma rację. Spróbowałem jeszcze raz wykrzyczeć jej imię, ale rozległ się jedynie kolejny świst powietrza. Cholera! To takie niesprawiedliwe. Ale z drugiej strony... nie było sytuacji, z której wspólnie nie wydostalibyśmy się z powodzenie. Krzyknąłem jeszcze raz. Wiatr rozchodzący się zamiast mojego głosu połaskotał delikatnie grzbiet wadery. Nagle poruszyła się, a jej twarz mokra od łez wyłoniła się sponad równie mokrego ramienia.
 - V-veyron...? - Szepnęła tak, że prawie jej nie usłyszałem. - Nie... kogo ja oszukuję...
„Sandstorm!”, próbowałem krzyknąć, ale zamiast tego kolejny lodowaty podmuch powietrza objął waderę. Ale ta nagle ożywiła się.
 - Veyron? - Otworzyła nieco szerzej zapuchnięte oczy, w których dało się dostrzedz nadzieję, - J-jeśli to faktycznie ty, daj mi jeszcze raz znak... proszę.
Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech, nawet, jeśli nie miałem do czego, i krzyknąłem jak najgłośniej tylko potrafiłem, ale... nic się nie wydarzyło. Żaden wiatr, nic. Sandstorm nagle pobladła i powoli zaczęła opuszczać głowę ze zrezygnowaniem. Nie, nie! Poczekaj, proszę!
Poruszyłem się gwałtownie. Nagle „spode mnie” wydostała się warstwa kurzu. W mojej głowie zapaliła się żarówka. Zacząłem się wiercić i skakać a piasek unosił się coraz wyżej. Wilczyca ponowanie zwróciła wzrok w moją stronę. Nosz Sandstorm, to ja! Powietrze znów zawibrowało, a ona wstała, przetarła oczy i uśmiechnęła się delikatnie. Szurając pazurami o ziemię, aby zostawiać za sobą ślad ruszyłem żwawo w stronę wyjścia. Zatrzymałem się na chwilę, aby zmonitorować, czy Sandstorm podąża za mną. Tak było. Chyba zaczaiła bazę. Uśmiechnąłem się. Wybiegliśmy z jaskini, ale ja wciąż wierciłem dziurę łapą w podłożu, aby nie straciła mnie z oczu. Rozejrzeliśmy się dookoła i oprócz kilku wyschniętych krzaczków ujrzeliśmy na horyzoncie trójkę malejących kształtów i dwa budynki, bardzo oddlone od nas i od siebie. Jeden, znacznie dalej położony wyglądał na rodzaj zamku - tam właśnie zmierzały te dupki, które ukradły moje ciało. Drugi był dziwnym zabudowaniem otoczonym wysokim żywopłotem, który chyba dawno nie był podlewany. Znajdował się zdecydowanie bliżej. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale miałem przeczucie, że to tam znajduje się odpowiedź na wszystkie nasze pytania. Nagle, jakby stamtąd udeżyła we mnie cucąca fala gorąca. Oświeciło mnie.
Przecież Sandstorm potrafi czytać w myślach. Nigdy się na to nie zgadzałem, a ona zawsze szanowała moje zdanie... ale czy to nie było najbardziej wspaniałomyślne wyjście z tak paskudnej sytuacji, w której nie potrafiliśmy się nawet odezwać? Westchnąłem ciężko i nabazgrałem na piasku przemyślenia. Po od czytaniu ich Sandstorm zwróciła się do mnie:
 - Jesteś pewien?
Przesunąłem łapą po piasku na znak zgody, po czym po chwili wniosła się do mojego umysłu. Myślałem, że to będzie proste, ale wtedy zacząłem myśleć zupełnie nie na temat... Och, jakie Sandstorm ma cudowne oczy... a ta sierść, te włosy? Pióra majestatycznie zdobiące jej głowę. Była taka piękna... a w dodatku nie widziała mnie, więc mogłem patrzeć na nią niezauważalnie! Nie... żywopłot, budynek... puszyste łapki... źródło wiedzy... moja mama zawsze podchwytywała mnie żartem na brak podzielności uwagi. Tylko nie myśl o Białych, Latających Wielorybach. Tylko nie myśl o Białych, Latających Wielorybach. Tylko nie myśl o Białych, Latających Wielorybach! Może to zajmie mi myśli. Wadera zaśmiała się cicho. Gdybym tylko miał jakąś materialną twarz, czy coś, na 100% zrobiłaby się cała czerwona. No nic. Wyruszyliśmy w stronę budynku. Jednak na tej płaszczyźnie złudzenie optyczne sprawiło, iż budynek wydawał się być trzy razy bliżej niż w rzeczywistości... w związku z tym dotarliśmy tam dopiero po kilku godzinach. Sands, mimo, że mogła lewitować, wyglądała na nieźle zmachaną. Stanęliśmy przed przeszkodą, wysoką na trzy metry. Zacząłem zastanawiać się, jak moglibyśmy ją pokonać. Sandstorm pokręciła głową i ruszyła przed siebie. Po chwili zniknęła po drugiej stronie żywopłotu. No cóż. Tak też można. Ruszyłem za nią. Znaleźliśmy się w ogrodzie, który wyglądał na opuszczony. W jego centrum stała misternie rzeźbiona fontanna, zamszała, nadgryziona zębem czasu. Na jej dnie znajdowała się resztka mętnej wody. Uschnięte krzaki róż zwieszały swoje łby ku dołowi. Popękana ścieżka prowadziła prosto do ogromych wrót pochłoniętych przez bluszcz. Nie tylko drzwi, jak i ściany, oraz okna... w zasadzie wszystko było rodem z jakiejś tajemniczej, fantastycznej powieści. Ruszyliśmy do środka niepewnie, ale to właśnie stamtąd docodziła ów niezidentyfikowana energia.
Wnętrze zabytku nie różniło się zbytnio od zewnątrz. Przez przeszklony, popękany dach do środka dobijały się gałęzie drzew oplatających budynek. Ściany i dywany, żyrandole i ozdoby pochłonięte były dziką naturą. Regały były wypełnione najprzeróżniejszymi, dziwnymi księgami. Każda z nich zawierała w sobie coś niepokojącego, wywołującego agresję. Skąd takie miejsce na środku pustyni? Jedna rzecz szczególnie przykówała naszą uwagę. Na oświetlonym przez promień słoneczny piedestale znajdowała się gruba księga. Podeszliśmy do niej niepewnie. Spojrzałem na nią, nagle, jakby wyrwany ze snu z przerażeniem. W jej środku znajdowało się przekrwione, pulsujące, połączone dziwnymi, zielonymi więzami z książką serce. Żywe serce. Skierowałem wzrok w stronę Sandstorm i równocześnie wyciągneliśmy łapy w stronę księgi.

<Sandstorm? ._.>

piątek, 22 stycznia 2016

Od Domena CD. Sanzy /k

Na chwilę wadera zniknęła mi z oczu. Podszedłem do krawędzi wodospadu i spojrzałem w dół. Sanza już tam na mnie czekała.
- No skacz! Boisz się? - spytała zadziornie.
- Wcale się nie boję - odparłem i wskoczyłem do wody. Rozległ się ogromny plusk.
- Ejj! Coś już Ci mówiłam o chlapaniu na mnie! Nie lubię tego!- rzekła z udawanym oburzeniem.
- Ano tak "Po pierwsze nie chlap na mnie" - zacytowałem. - Ale zaraz po tym jak cię ochlapałem dostałem niespodziankę. - powiedziałem z zadowoleniem. - Więc może powinienem to robić częściej?
- Ani mi się wasz! W takim razie obiecuję ci, że kiedy jeszcze raz mnie ochlapiesz, to nie ręczę za siebie - rzekła twardo
- Czy to jest groźba? - spytałem
- Mmmm...takie małe ostrzeżenie.
- Więc sprawdźmy, na co Cię stać.
Zacząłem opryskiwać Sanzę wodą.
- No to teraz zobaczysz, na co mnie stać!
Wadera wyszczerzyła zęby i rzuciła się na mnie. Wydostałem się jakoś spod jej bezlitosnych "pazurów " i szybko zwiałem z wody.
- Hej, co z ciebie za mężczyzna! ? - krzyknęła złośliwie. Więc ona to wszystko bierze na poważnie? W takim razie ja też będę poważny. Nagle zatrzymałem się i odwróciłem. Wypiąłem dumnie pierś. Sanza zatrzymała się tuż przede mną.
- Możesz mówić co chcesz, ale honor jest dla mnie najważniejszy.
Sanza lekko zdziwiona nie wiedziała co ma powiedzieć, aż w końcu wydusiła coś z siebie.
- Nooo...ty zacząłeś pierwszy...a że masz taki dystans do siebie, to pomyślałam...
Ha, no to już wiem, jak się przed nią bronić i wcale nie musiałem kłamać.
- Oj San, nie myślałem, że można cię tak łatwo zdominować. - powiedziałem z lekką arogancją w głosie.
- Tyyy...jak możesz! Myślałam, że zawału dostanę, idiota! - wadera chciała już iść, już się odwróciła, ale zatrzymała się - Oj, byłabym zapomniała.
Nagle poczułem okropny ból twarzy. Wadera najwyraźniej dała mi z liścia, co wcale mnie nie zaskoczyło.
- To za ochlapanie mnie!
Sanza ruszyła przed siebie. Chyba znów przesadziłem i trzeba będzie coś zrobić, żeby się nie gniewała, tylko co? W oczy rzuciły mi się te kwiaty wiśni, rosnące nad wodospadem. Używając swoich mocy ( żywiołu ziemi ) splotłem z nich piękny wianek i przytwierdziłem do niego bladoróżowy, kryształowy kamyk, który znalazłem na dnie wodospadu. Pomyślałem, że będzie pasował do futra. Zacząłem iść tropem Sanzy. Znalazłem ją wieczorem. Byliśmy poza granicami watahy i było już zbyt późno na powrót do domu. Wadera świetnie sobie poradziła. Rozpaliła ogień, przyciągnęła sobie jakąś świerkową, dużą gałąź do spania i upolowała zająca. Kiedy mnie zauważyła, nic nie powiedziała, ignorowała mnie. Usiadłem obok niej.
- Hej,gniewasz się jeszcze?
Nic nie powiedziała.
- Nie chcę, żebyś się na mnie gniewała. Przepraszam,jeśli cię uraziłem i zprowokowałem. W ramach rekompensaty za moje idiotyczne zachowanie, chciałbym Ci to dać. - zaprezentowałem swój prezent.
- Naprawdę myślisz, że jestem podatna na prezenty? - rzuciła chłodno
- Nie, i bardzo dobrze, że nie jesteś. - odparłem
- Wcale nie gniewam się na ciebie, no może trochę. Raczej jestem zła na siebie. - zaczęła
- Co to znaczy?
- Jeszcze nigdy nie spotkałam takiego wilka, który byłby w stanie mi się przeciwstawić, prowokować i być równie dobry w manipulacji jak ja. - powiedziała
- Daj spokój, tobie nikt nie dorówna w zadziorności. - odparłem trącając ją łokciem.
- Ty to masz fart. - rzekła - Twoja "śliczna buźka "znów wszystko załatwiła.
- A cóż ja na to poradzę. - zatrzepotałem rzęsami.
- A wracając do prezentów. .. - spojrzała na wianek - Jestem podatna na prezenty. Dawaj ten wianek!
Włożyłem jej go na głowę.
- I jak? Podoba ci się? Skoro jesteś panną, to powinnaś chodzić w wianku, nieprawdaż?
- Co racja to racja! Muszę przyznać, masz gust.
- Widzisz ja zawsze mam rację. Po prostu zwracam uwagę na drobne szczegóły. - rzekłem
Byłem zadowolony, ale nie tak jak zawsze. Czułem się inaczej, tak dziwnie. Tak jak nigdy dotąd.

< Sanza? Mam nadzieję, że spodoba ci się opko :) Chciałabym z tobą popisać na czacie, ale nigdy nie mogę na ciebie trafić :p >

środa, 20 stycznia 2016

Od Sanzy CD. Domena

Mężczyźni... każdego tak łatwo owinąć sobie w okół łapy. Ten biegł za mną jak zwykły, radosny, niczego nie podejrzewający piesek... ale był uroczy i miły... zaraz... co? Jestem już tak zmęczona, że zaczynam wymyślać dziwne rzeczy. Nagle Domen odezwał się:
 - Hej... co lubisz najbardziej robić w wolnym czasie?
 - A co ci do tego...? - Prychnęłam.
 - Mogłabyś być trochę milsza - nachmurzył sie.
 - Eh... w sumie masz rację - mruknęłam.
 - S... serio? - Wywalił na mnie oczy, jakby nie mógł uwierzyć własnym uszom.
 - Nom. Serio. Ale nie myśl sobie, że to przez twoją ładniutką buźkę - przewróciłam oczami.
 - Okej... zaraz... co? - Ponownie się zdziwił i wyglądał na zupełnie zdezorientowanego. 
 - A co? Jesteś przystojny. Na pewno masz wiele adoratorek - westchnęłam również nie do końca wiedząc, o co mu chodzi. - To żyjemy w takich czasach, że nie można mówić prawdy, czy jak...?
 - Nie, nie... po prostu nie spodziewałem się takiej wypowiedzi... z twoich ust - chrząknął.
 - Jestem asertywna. Nawet w tych pozytywnych aspektach. I nie zawsze jestem taka wredna, jakby się mogło zdawać - puściłam do niego oko.
 - Aa... jasne - pokręcił głową i sprawił wrażenie, jakby się nad czymś wahał, po czym wziął głęboki wdech i powiedział: - Nie odpowiedziałaś mi na pytanie, co lubisz robić w wolnym czasie.
Przęłknął ślinę i nagle zatrzymaliśmy się. Znajdowaliśmy się kilka metrów od małego wodospadziku, nad którym kwitnęły kwiaty wiśni. Przyjęłam poważnie śmiertelną minę, tak wrogą, jak się tylko dało. Zapadła chwila ciszy, a w Domenie dało się wyczuć pewien stopień nerwowości i napięcia. Czekał w milczeniu. Po kilkunastu sekundach nie wytrzymałam i... wybuchnęłam głośnym śmiechem. Teraz jego twarz przypominała przestraszoną pyrę, co rozbawilo mnie jeszcze bardziej.
 - Dał się nabrać, dał się nabrać! - Powtarzałam w kółko. Po chwili on przyłączył się do mnie i również zaczął głośno się śmiać. Kiedy już się uspokoiliśmy powiedziałam:
 - To tu.
Wilk rozejrzał się dookoła. 
 - Mówiłaś, że nie chcez się kąpać... - powiedział zdziwiony.
 - Mówiłam, że nie będę się kąpać w tej ochydnie brudnej wodzie - uśmiechnęłam się szeroko, po czym nabrałam rospędu i wskoczyłam do wody.

<Domen? Kolejne opko, czyli dużo metafor i test na bycie 100% Poznaniakiem xD>

Od Aventy'ego CD. Soul

Staliśmy przez chwilę w milczeniu wpatrując się w siebie. Było to dość dziwne, więc postanowiłem się odezwać.
 - Em, to... przechodzisz? - Zapytałem zmieszany.
 - Co...? Yyy... ee... nie, czekaj, nie oto chodzi - pokręciła głową. Uśmiechnąłem się pod nosem.
 - W takim razie, do zobaczenia - powiedziałem i ruszyłem dalej na przód. Soul jednak nie dawała za wygraną. Wyrównała ze mną i zapytała:
 - Dokąd tak pędzisz?
 - Em... ja? Nie pędzę... po prostu idę w szybkim tempie - przechyliłem głowę.
 - Yy... tak, tak... myślałam, że obchodzenie watahy należy do obowiązków bety - zdziwiła się.
 - Bo należy - pokręciłem głową rozbawiamy.
 - No to mogę wiedzieć, dokąd idziesz? - Zapytała kompletnie zdezorientowana. 
 - Nad wodopój - przewróciłem oczami.
 - A w jakim celu? - Zaciekawiła się.
 - A w jakim celu wilki chodzą nad wodopój? - Pokręciłem głową.
 - Noo... może idziesz rozwikłać jakąś sprawę.
 - Idę się napić, głuptasie! - Zaśmiałem się głośno, wprowadzając bardziej przyjazną atmosferę.
 - W takim razie idę z tobą - odpowiedziała dziarsko.

<Soul? Jakieś takie mizerne opowiadanko :/>

Od Tristiti CD. Willa

Turlając się przez przypadek delikatnie musnęłam nosem jego pysk.
- Co się ze mną dzieje... - powiedziałam do siebie cicho i przybrałam bardziej surowy wyraz twarzy.
- Coś nie tak? - zapytał trochę poważniej i delikatnie się zarumienił
- Nie, wszystko w porządku - powiedziałam siląc się na obojętność -
A tak dla twojej wiadomości umiem wyśmienicie celować tak samo jak i biegać - posłałam mu chłodne spojrzenie
- No dobrze... - spuścił lekko łeb patrząc mi w oczy, a ja sama przewróciłam oczyma.
Usiadłam i przegarnęłam łapą swoje futro, Will przysiadł się do mnie i szturchnął mnie łapą.
Popatrzyłam na niego srogo i odwróciłam się.
Wyczarowałam jabłko, wzięłam swój mały nożyk, który zawsze przy sobie mam i rzuciłam nim w owoc, trafiłam bezbłędnie w sam środek przedmiotu.
- I co? Mówiłam - spojrzałam na niego uśmiechając się atrakcyjnie i wstałam.

<Will? :) >

Od Jack'a CD. Nymerii

 - Nymeria! - Krzyknąłem zrozpaczony i przerażony. Wdrapałem się na brzeg kaszląc i uginając się pod ciężarem wody spływającej strumieniami z mojego grzbietu. Jestem taki beznadziejny! Nie potrafiłem dosłownie nic zrobić. Pokręciłem głową. Nie, nie, nie! Jeszcze nie jest za późno! Cholera. Możliwe, że moja przyjaciółka właśnie walczy o życie w rwących wodach tego okropneg wodospadu, a ja stoję tu rozpaczając nad swoją nieudolnością. Udeżyłem się w głowę i oprzytomniałem. Otrząsnąłem się z wody i pędząc po wilgotnej trawie zacząłem nawoływać Nymerię próbując przekrzyczeć huk wodospadu. W miejscu w któym załamywała się woda i spadała w dół zacząłem asekuracyjnie ześlizgiwać się po stromym, błotnistym poboczu. Gdy dotarłem na sam dół, w rwącym strumieniu ujrzałem wilczycę dryfującą prosto na... jeszcze większy wodospad. Super. Była nieprzyytomna, co jakiś czas zalewana przez wodę. Ale była żywa. Na szczęście żywa. Zacząłem nerwowo się rozglądać. Nie wiedziałem co zrobić. Ona co chwilę unoszona prądem rzeki omijała ostre kamienie jedynie o kilka cerntymetrów. Jeśli spadnie z takiej wysokości, na pewno się zabije! Nagle ujrzałem ratunek! Przy brzegu spoczywała długa na kilka metrów liana. Popędziem najszybciej jak mogłem zdrowo wyprzedzając Nymerię. Pochwyciłem lianę i w miejscu w którym zaczynał się wodospad stabilnie przywiązałem węzłem ratowniczym lianę do brzegu. Zacisnąłem ją jeszcze i przełknąłem ślinę. Musiałem w odpowiednim momencie przeskoczyć nad kilku metrową przepaścią... nie wiedziałem czy starczy mi odwagi. Drugi koniec sznura przewiązałem przez pas. Teraz juz nie było odwrotu. Jeszcze wcześniej mogłem wymyślić coś innego, ale wiadomo, jak to jest, gdy się działa pod presją... Pokręciłem głową. Wadera była już blisko. Gdy tylko znalazła się nad przepaścią, zebrałem się w sobie, odbiłem się od podłoża i chwyciłem nieprzytomną Nymerię tak mocno jak tylko umiałem i... oboje zaczęliśmy spadać. Wiedziałem, że to nastąpi. Już mieliśmy uderzyć o ziemię, gdy nagle sznur skończył swoją długość i zawiśliśmy tuż nad ziemią. Więzy rośliny strasznie obtarły moją skórę.
 - Au - powiedziałem dziwnie wysokim tonem.  Natychmiast odciąłem więzy i zeskoczyłem na ziemię. Odłożyłem wadere po czym sojrzałem na mój bok.
 - Au - powiedziałem, po nownie, po czym chwiejnym krokiem zacząłem przemieszczać się po mokrej glebie i powtarzać: - Au, au, au, ała, ałć... ugh...
Nagle Nymeria odkaszlnęła. Podbiegłem do niej.
 - Hej! Nymeria! To ja, Jack! - Powiedziałem z niepokojem, po czym powoli zacząłem naciskać na jej klatkę piersiową. Ta nagle zerwała się do pozycji siedzącej i zaczęła kaszleć i wypluwać chyba hektolitry wody. Poklepałem ją po plecach i uśmiechnąłem się delikatnie.
 - Co się staa.. -aa... ała! - Spowrotem położyła się na ziemię.
 - Wszystko w porządku? - Popatrzyłem na nią ze zdenerwowaniem.
 - Czy wyglądam, jakby wszystko było w porządku? - Zakaszlała wailczyca krzywiąc się okropnie.
 - Możesz się ruszać?
 - Nie wiem... chyba... - poruszyła łapą o skrzywiła się jeszcze bardziej. 
 - Czekaj... - zacząłem. - Zaniosę cię do Samanthy. Ona sprawdzi, co jest z tobą nie tak...
Delikatnie ułożyłem Nymerię na swoich plecach. Była niesamowicie ciężka. Nie. Ona nie była ciężka. To ja byłem słaby.
Wysłuchując jej jęków powoli ruszyłem w stronę jaskini szamanki.

- Ma połamane wszystkie rzebra i raczej nie pobiega sobie przez kilka najbliższych tygodni... podałam jej jedynie lekarstwa, które sprawią, że nie będzie czuła bólu, spowodowanego przez kości, a one same szybciej się zreperują - mruknęła szamanka wychodząc z jaskini medycznej. - Nie wiem, co musieliście robić, że się tak pokaleczyła... ale ta dzisiejsza młodziesz wymyśli wszystko.
 - Będę mógł ją zobaczyć? - Zapytałem z nadzieją.
 - Idź jak chcesz - przewróciła oczami, ale za nim ruszyłem chwyciła mnie za ramię. - A tobie nic nie jest?
 - Nie - uśmiechnąłem się. - Ważne, że nic poważnego nie dolega Nymerii.
 - Jak tam chcesz. Ale ty też się nie przemęczaj. Niosłeś przez spory kawałek duże obciążenie. Mógłbyś dostać przepukliny, czy coś...
 - Jeszcze raz wielkie dzięki, Samantho - uśmiechnąłem się, po czym ruszyłem do Nymerii.

<Nym? Żem się naprodukował xD>

Od Willa CD. Tristitii

 - Może i jestem, ale szybko się męczę. Nie mam kondycji - odpowiedziałem dysząc ciężko. - Może i jestem wysportowany, ale długo ci nie pobiegnę...
 - To może ją wyrobisz? Ja często ćwiczę... może wykonamy jakieś ćwiczenia wspólnie? Znam kilka dobrych sztuczek na rozgrzanie mięśni, stawów i tak dalej... jak wyrobisz sobie rzeźbę, to zobaczysz - nie opędzisz się od wader!
 - Sugerujesz, że jestem gruby? - Udałem zasmuconego i potarłem oko łapą. Tristitia roześmiała się głośno.
 - Mógłbyś trochę przytyć, panie niejadku! - Pokręciła głową.
 - No, niestety, jestem zbyt leniwy - wyłożyłem się na trawie obok wilczycy i nabrałem łyk świeżego powietrza.
 - Artyści - wilczyca przewróciła oczami. - Zróbmy coś ciekawego!
 - Umiesz celować? - Uśmiechnąłem się.
 - Co? Ja? Phi! Pewnie - powiedziała wypinając dumnie pierś.
 - To widać, że oboje możemy się od siebie czegoś nauczyć - zaśmiałem się cicho.
 - Teraz to ty coś sugerujesz! - Rozbawiona Tristitia rzuciła się na mnie i oboje poturlaliśmy się w dół zbocza.

<Tristitia?>

Od Cetusa CD. Neytiri

Nie ruszył mnie wrogi ton wadery. Nie obawiałem się jej, chociaż zapewne powinienem. Przechyliłem łeb ciekawsko. W mroku błyskały tylko moje oczy. Przysiadłem w tym miejscu kilka godzin temu na odpoczynek. Gdy leżałem, przysypał mnie częściowo śnieg, tylko drzewa wokół uchroniły mne od zasypania.
- Nie jestem głodny - powiedziałem naturalnie. - Nie masz się czego obawiać - dodałem po namyśle.
Wadera chyba mi nie uwierzyła. Patrząc na mnie wyszarpnęła kolejny kęs pochłaniając go z miejsca. Już kiedyś widziałem takie zachowanie. Było to... cztery wcielenia temu? Tak, jak mógłbym zapomnieć. Podszywałem się wtedy pod mieszkańca gorącego kontynentu na południu. Tamtejsze wilki były smukłe i porośnięte płową, krótką sierścią. Mieszkałem tam dopóki nie przegonił mnie Alfa, który okazał się Notusem. Musiałem niesamowicie tym rozgniewać Chaos. Wielki Ojciec przy Ukaraniu wyraźnie zakazał swoim dzieciom ingerować w sprawy śmiertelników, tyczyło się to także przejmowania czyjejś władzy. Cóż, najwyraźniej utrzymywanie rządów to narkotyk tak silny, że jest w stanie wypaczyć nawet umysł Notusa. 
Wracając do tematu, zachowanie wilczycy przypominało zachowanie hien - paskudnych padlinożerców z południa. Obsiadywały porzucone zwłoki antylop i gazel, gdy tylko lwy się nasyciły. Wyrywały wielkie strzępy mięsa, nie martwiąc się słabszymi ze stada. Jak nie zjedzą to umrą, lecz hieny mało to obchodziło. Przeżywają najsilniejsi. A nieznajoma swoim zachowaniem przypominała naprawdę wygłodzoną, wściekłą hienę.
- Odejdź - warknęła.
- Gdzie? - odparłem. - Jesteśmy na jakimś pustkowiu. Gdyby nie śnieżyca, już dawno bym stąd odleciał.
Wadera podniosła pytająco brwi na wzmiankę o locie. W odpowiedzi wstałem i otrzepałem się ze śniegu. Wyszedłem z pomiędzy drzew po czym rozprostowałem swoje kruczoczarne skrzydła, prezentując ich niesamowitą rozpiętość. Stawy zazgrzytały przy tym nieprzyjemnie, więc zamachnąłem się dwa razy zanim ponownie złożyłem skrzydła. Nie mogłem sobie pozwolić by zdrętwiały od mrozu. Kto wie, czy nie będę zmuszony do szybkiej ucieczki...
- Lubisz się chwalić, co? Narcyz... - burknęła wilczyca i wróciła do jedzenia.
Narcyz? - pomyślałem zdziwiony, unosząc pytająco brew. Nieznajoma była doprawdy fascynująca. Takiego charakteru jeszcze nie miałem okazji spotkać. To może być całkiem ciekawe doświadczenie.
Położyłem się na ziemi i zacząłem się przyglądać waderze. Dziewczyna udawała, że tego nie widzi. Starała się zupełnie ignorować dziwnego wędrowca, jednak moje uporczywe spojrzenie nawet ją zaczynało doprowadzać do szału.
- Mógłbyś się przestać tak gapić?! - wypaliła.
Położyłem łeb na łapach. Wilczyca wzięła głęboki wdech, jakby zaraz miała eksplodować.
- Seth.
Nieznajoma spojrzała na mnie zdziwiona.
- Co proszę?
- Nazywam się Seth - powtórzyłem. Pamiętałem, że według zwyczajów śmiertelników powinno się podawać swoje imię. Moja logika podpowiadała mi, że może teraz wadera nie będzie tak zirytowana moją obecnością.
Ta jednak patrzyła na mnie jak na wariata.

<Neytiri? Wybacz długość i to lanie wody *^*>

sobota, 16 stycznia 2016

Nowy basior - Caspian

Od Neytiri

Szłam niestrudzenie w zamieci, którą ostatnio dosyć często spotykałam. Śnieg sięgał mi do stawów skokowych, więc niezbyt łatwo było iść przed siebie. Zostawiałam tylko odciski łap i krople czerwonej krwi, która spływała z poduszek z powodu zbyt długiego marszu. Nie czułam ich od jakiegoś czasu. Mróz, śnieg, zero odpoczynku. Tylko tyle, o ile zmrużyłam w nocy oczy, chowając się gdzieś w gęstszych, suchych krzakach. Wzrok miałam opuszczony w dół, wbite w biały puch, uszy nie odwracały się w kierunku źródeł dźwięki. Jakby wszystko było mi obojętne. A jednak nie zwalniałam, szłam dalej, nie myśląc nawet o chwili odpoczynku. Czułam jakbym musiała iść, jak coś mnie ponagla, goni. Moja postura również świadczy o zaniedbaniu. Od kilku dni nie polowałam choć wygłodniałe zwierzęta same podstawiały się jako łatwy kąsek. Gdybym tylko chciała i mogła, doskoczyłabym do ich gardeł i zatopiła swe kły w ciepłej krwi, czując po raz pierwszy od tygodni smak świeżego mięsa, smak pożywienia. Jednak stanowczo mówiłam nie. Teraz wyglądam tak jak wyglądam. Zapadnięte boki, wystające żebra i pomimo nadal gęstej sierści jakby dla niepoznania, nie zmieniało się to nigdy. Od czasu gdy zobaczyłam Ją na swojej drodze i gdy po raz pierwszy poczułam silniejszy bodziec, który tak naprawdę nie miał nigdy mnie dotknąć. Nie chciałam Jej tego robić, ale ona nie dawała mi wyboru. Na początku nalegała i prosiła, jednak ja znałam Ją lepiej niż ktokolwiek inny. Oni mnie namawiali żebym to zrobiła. Przybyli na czas, siadając obok i szepcząc do uszu o sprawach, które jak zwykle mnie irytowały. Byli też pomocni, bo gdy zagrożenie z Jej strony było duże, oni sprawili, że mogłam zaatakować pierwsza lub raczej się obronić.
Oni nadal za mną idą. Niewinnie wyglądające istoty, chociaż tylko ja je widzę, bawiące się w śniegu jak szczeniaki. Tropiciele byli od zawsze towarzyszącymi mi w tej wędrówce. Na początku myślałam, że to tylko bujdy. Jak byłam mała chciałam zobaczyć na żywo, jednak nie myślałam, że będę musiała się z nimi użerać przez całe życie.
Powoli zapadał zmrok. To czas kiedy i ja powinnam się przygotować na spotkanie bez ostrzeżeń. Jako Przewodniczka Dusz miałam swoje zadania. On dawno do mnie nie zaglądał, nie zadawał pytań. Nawet Tropiciele siedzieli ostatnio cicho, tylko raz poniekąd kierując na mnie swoje zimne spojrzenie, a jednak tak niewinnie wyglądające. Dziś nie odezwali się ani słowem. Może nawet ich takich polubię?
Musiałam znaleźć sobie jakieś schronienie, bo śnieżyca nasilała się z każdą chwilą. Wokół nie było widać żadnego drzewa prócz lasu, który i tak nic nie dawał, ani żadnej jamki, w którą mogłam się zmieścić. 
~Chodź za mną~ usłyszałam szept po raz pierwszy od dosyć dawna.
Potrząsnęłam głową, zwalając przy tym Tropicieli z głowy i patrząc na nich chłodnym spojrzeniem, warknęłam pod nosem. Zasyczały przy tym okropnie, lecz nie najeżyły swojej szorstkiej sierści, nie wystawiły kłów ani nie wbiły pazurów w śnieg. Dalej zajmowały się sobą.

Dopiero po jakimś czasie znalazłam opuszczoną jaskinię, w której upadłam na wilgotną podłogę i oparłam głowę o zimną ścianę, patrząc obojętnym wzrokiem na biały krajobraz rozciągający się przede mną. Moje powieki zaczęły powoli opadać, robiąc się coraz to cięższe. Sypiałam też nie za długo. Zazwyczaj po niecałych piętnastu minutach się budziłam. Jeśli mam już się przespać robię to w dzień. Rzadko kiedy kładę się w nocy wręcz wcale. To nie była już tylko kwestia przyzwyczajenia. To jakby mój obowiązek. Zresztą w nocy polowałam. W nocy się zmieniałam. W nocy stawałam się takim drapieżnikiem jakim nigdy nie byłam. Może teraz, w czasie teraźniejszym nie widać między tymi dwiema osobami różnicy bowiem połączyły się we mnie, tworząc bez mej zgody i wiedzy pokój. Byłam wściekła gdy o tym usłyszałam. To jakby zagradzało moją drogę do wolności. Dziś nie mam powodów by nawet sobie samej ufać.
Obudził mnie dźwięk spadających kamieni. Zwróciłam lodowate spojrzenie w kierunku wnętrza jaskini. Wstałam na chwiejących łapach i wyszłam, stawiając pierwsze kroki w tym dniu na śniegu. Słońce jeszcze nie wstało, a szron przykrył wszystkie drzewa z pobliskiego lasu. Mróz niesamowicie gryzł w nos i czułam go nawet przez własną, puszystą sierść. Tym razem Oni prowadzili mnie w kierunku lasu. Nie wiem co skłoniło mnie bym ruszyła za nimi. Rzadko kiedy się ich słucham. Czasem bywają pomocni, lecz w rzeczach, w których nie mam własnego zdania. Chyba zmęczenie i niesamowity ból w żebrach zamgliły moje myśli. Głupia byłam, myśląc, że na następny dzień będzie lepiej. Od razu domyśliłam się, że prowadzą mnie na łowy. Oni sami czasem muszą zjeść coś materialnego, lecz w tym świecie nie mogli zabić żadnej żywej istoty. Dlatego na mnie spoczywało to zadanie. A, że głód jednak przezwyciężył walkę z upartym mózgiem, łapy same biegły przed siebie, a nos podążał za świeżą wonią jedzenia. W nocy także moje umiejętności i zmysły się znacznie wyostrzają. Bez problemu znalazłam żywność. Stara klępa z młodym pasła się na bagnach. Bacznie obserwowała okolicę, podrzucając swojemu dziecku pod nos rzeczy, które miały zaspokoić jego głód. Przysiadłam obok krzaków, skupiając się tylko na zwierzętach. Musiałam opracować strategię, która pomogłaby mi dostać się do młodego łosia. Klępa jest o wiele za duża. Po pierwsze nie dałabym rady zjeść jej całej, a z drugiej strony ryzykowałabym połamaniem kości. Jedynym wyjściem jest albo oddalenie się od młodego albo odwrócenie uwagi. W łowach nigdy nie praktykowałam umiejętności magicznych. Wolałam(i sprawiało mi większą satysfakcję) normalne polowania i obmyślanie stosownego planu. Jestem idiotką rwąc się w taką rzekę. Mogłabym przecież złapać coś mniejszego. Zwykły królik, który nie posiada zbyt smacznego mięsa jest lepszy niż powalenie nawet tak małego łosia.
Zaczęłam się skradać. Klępa była czujna i od razu uniosła wysoko głowę, pomrukując coś. Utrudniło to sprawę, ponieważ młody osobnik zbliżył się do matki znacząco. Trzeba ją zmylić.
Wyszłam z ukrycia. Moje głodne ślepia skierowały się wprost w oczy ogromnego zwierzęcia, które w obronie swego potomka ruszyło wprost na mnie. Zawróciłam szybko, wskakując na skalną półkę, która znajdowała się nieopodal. Łoś zdecydowany na zaatakowanie mnie ruszył za mną. Spojrzałam w dół i skoczyłam, brudząc błotem przy tym całą siebie. Z trudem wygramoliłam się z bagna. Myślałam, że zwierzę zejdzie z górki i wejdzie do bagna wraz ze mną, lecz ono skoczyło i by mnie zgniotło, gdybym w tej samej chwili nie wyszła z błota. Skok był ogromnym ryzykiem. Wyczułam jak klępa nie może się ruszyć, a jej długie nogi(w tym jedna połamana) ugrzęzły. Otrzepałam się i wygłodzonym wzrokiem spojrzałam na drugiego osobnika. Był zdezorientowany, nie wiedząc czy uciekać czy też zostać przy matce i mieć nadzieję, że ta go uratuje. Obeszłam dookoła by zagrodzić mu drogę ucieczki. Powoli zaczęłam się zbliżać. Aż w końcu gdy nastał odpowiedni moment chwyciłam go za szczudłowatą, przednią nogę, uszkadzając przy tym kość. To o wiele ułatwiło sprawę. Młody nie mógł się ruszyć, a ja nie musiałam się męczyć z gonieniem go w tą i z powrotem. Musiałam coś zrobić jeszcze z drugą, przednią nogą i nie trzeba długo się namyślać co w tej chwili zrobiłam. W końcu łoś nie miał szans nawet się ruszyć. Przydusiłam go łapą do ziemi i wbiłam kły w jego szyję, dusząc go. Czerwona maź spłynęła z mojego pyska, plamiąc czysty śnieg. Nie spodziewałam się, że akurat matce uda się wydostać i szybko dobiec do mnie. Jak zwykle mój refleks uratował mi życie. Odskoczyłam ostatkiem sił na bok, oddalając się od rodziny i chowając się w krzakach tak, bym mogła mieć wyraźny widok na wszystko. Klępa stała przy swoim młodym, szturchając chrapami. Ten ostatkami życia cicho ryczał.

Zwierzę stało tak dopóki słońce nie wzeszło, potem oddaliło się z niepewnością i bólem. W końcu gdy byłam pewna, że nic mi nie grozi, podeszłam do jedzenia i wzięłam pierwszy kęs. Od bardzo dawna nie jadłam świeżego mięsa. Nawet nie zauważyłam kiedy przyszli Tropiciele. Patrzyli na mnie swoimi wyłupiastymi oczami. Warknęłam, gdy tylko zbytnio się zbliżyli. W końcu i tak musiałam się z nimi podzielić. Obdarzając każdego lodowatym spojrzeniem, łapczywie połykałam kawały w całości.
Nagle Oni zniknęli, chowając się w cieniu i rzucając mi ostatnie spojrzenia. Wyraźnie wyczułam czyjąś obecność. Jakiś wilk. Czuć było zapach. Zmrużyłam oczy, przerywając jedzenie. Usłyszałam jego oddech oraz bicie serca. Spojrzenie było skierowane wprost na mnie- pochylonej sylwetce wadery nad swoją ofiarą. Nieświadomie warknęłam cicho, tak jakby wrodzony instynkt zwierzęcia odezwał się akurat w tym momencie.
-Cokolwiek tu chcesz, zabieraj się. Nie licz na obfity poczęstunek- nie odwróciłam się, lecz powiedziałam to takim zimnym tonem jakim nawet nie zwracałam się do Tropicieli.

<Ktokolwiek chętny dokończyć?>

Od Tristitii CD. Willa

Uśmiechnęłam się do basiora równocześnie, nie wiedzieć czemu, rumieniąc się delikatnie.
- To co...może przejdziemy się kawałek? - zapytałam chłodno 
- Czemu nie...- odparł nadal lekko zarumieniony
Ruszyliśmy przed siebie, wspólnie podziwiając widoki.
- Może pobiegamy? -zaproponowałam dość chłodno
- Pewnie! - uśmiechnął się już znacznie pewniej niż wcześniej
- To może wyścig? - zaproponowałam 
- Dobrze...ale nie jestem zbyt szybki - spuścił wzrok
- I co z tego - szturchnęłam go delikatnie łapą - Najważniejsza jest zabawa
- Skoro tak mówisz - uśmiechnął się niepewnie i ruszył przed siebie szybkim biegiem.
- Ejj! - krzyknęłam i pobiegłam za basiorem.
Podczas biegu moje smukłe wilcze ciało wyginało się niczym u geparda.
Biegłam z nim łeb w łeb aż w końcu dobiegliśmy do mety której wyznacznikiem było drzewo.
- Remis! - krzyknęłam obojętnie - Mówiłeś, że nie jesteś szybki - mruknęłam
- Może jednak jestem... - stwierdził
Uśmiechnęłam się pewniej i usiadłam a on powiedział :
- ...

<Will? :)>

czwartek, 14 stycznia 2016

Od Willa CD. Tristitii

 - Will jestem - chrząknąłem i poruszyłem się niepewnie. Na krótką chwilę zapadła cisza.
 - Wiesz... czy tylko mi się wydaje, że za każdym, ale to za dosłownie każdym razem, kiedy poznaje się kogoś nowego, zawsze musi zapaść jakaś niezręczna cisza, czy coś w ten deseń... - wypaliła w końcu.
 - Masz rację - spuściłem wzrok. - Kompletnie nie umiem podtrzymywać rozmowy. Wybacz, to moja wina.
 - Zawsze jesteś takim ciumciokiem? - Na twarzy Tristitii pojawił się chytry uśmieszek.
 - No cóż... ja... nie - chrząknąłem i wyprostowałem dumnie pierś, ale poczułem, że robię się cały czerwony na twarzy.
 - Też jesteś tu nowy? - Chrząknęła ciężko.
 - Nie, należę tu już od dawna, ale jestem raczej wilkiem, który nie potrafi znaleźć towarzystwa na dłużej - uśmiechnąłem się rozpaczliwie. Wilczyca tylko przewróciła oczami.
 - Już wiem, dlaczego. Strasznym nudziarzem jesteś - pchnęła mnie łapą, rozluźniając tym samym atmosferę.

<Tris?>

Od Sperrka CD. Ignis

Uśmiechnąłem się. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu byłem w euforii. Byliśmy w domu. Ja i ona. Tylko tyle się liczyło. 'Co ona zrobiła? Przecież będziemy mieć kłopoty!' Szybko odgoniłem te myśli i wziąłem głęboki oddech. Dużo się działo. Teraz mogę już odetchnąć zetrzeć łzy. Zapomnieć. Już nigdy nie zobaczyć twarzy tych wilków. Patrzeć na tylko jedną twarz do końca życia. Ignis. To  ona będzie się kołatać w mojej głowie. Jak sen na jawie. Będzie powracać i odchodzić by przyjść i dać mi więcej siły. To jej uśmiech jest najważniejszy. To ona jest najważniejsza. 
Po chwili zauważyłem, że jestem śmiertelnie zmęczony. Co tam... Położyłem się obok Ignis i objąłem ją. Już spała. Ja zasnąłem tylko chwilkę po niej. Myślami byłem tu i teraz. Tylko to się liczyło.
Gdy się obudziło tylko oświetlenie było inne. Ja pierwszy się obudziłem więc napawając się jej widokiem pozwoliłem dokończyć sny i zamrugać oczami na dzień dobry.
- Cześć śliczna. - szepnąłem.
Uśmiechnęła się lekko.
- No witam. - zaśmiała się.
Pocałowałem ją delikatnie w czoło.
- Może się przejdziemy? - zapytałem.
Wzruszyła ramionami. Spojrzałem jej głęboko w oczy.
- Wiesz jest już biało... - zachęciłem ją.
Przewróciła oczami.
- Jak tak bardzo chcesz... - zgodziła się.
Więc wstaliśmy i ruszyliśmy w drogę. Chodziliśmy tylko po ścieżkach. To tu to tam widzieliśmy szczęśliwe wilki bawiące się w śniegu. Uśmiechałem się coraz szerzej, aż w końcu zacząłem się po prostu śmiać.
- Co cię tak rozbawiło? - zapytała maja jedyna.
- Nic. Po prostu musisz wiedzieć, że już się mnie nie pozbędziesz. - zaśmiałem się.
- Ach tak? Na to liczyłam. - uśmiechnęła się do mnie.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć nie wiedziałem co zrobić. Wiedziałem tylko, że Już jej nigdy nie opuszczę, że będę gotów stoczyć każdą walkę o jej serce. Chcę wygrać. 
Wziąłem delikatnie jej łapę i palcami pogłaskałem po jej grzbiecie. Nawet to wydawało mi się tak wyjątkowe, że... nie umiem dobrać słów. 
- Tęskniłaś za tym? Za tym spokojem i poczuciem bezpieczeństwa? - zapytałem nagle.
- Nie wiem... Chyba? - zaśmiała się.
Spojrzałem na nią. Na jej grzywce zauważyłem płatki śniegu. Każdy był inny, ale każdy był też piękny. Dziś chyba wszystko jest piękne. Zamarznięte jezioro...
Chwila co? Mamy zamarznięte jezioro?!
Bez zastanowienia puściłem rękę Ignis i pobiegłem w tamtym kierunku. Jeszcze nie zdążyłem wyhamować by sprawdzić jaki gruby jest lód już się wygrzdaliłem się na płasko.
Podniosłem się gdy już byłem na lodzie. Poczułem, że jest trudno o utrzymanie równowagi. Przejechałem z dwa metry, ale zatrzymałem się mimo godnego podziwu wyniku.
- Ignis! - zawołałem. - Chodź zobacz!
Zachęciłem ją machaniem ręką. Podeszła, ale nieśmiało już zrobiła jeden krok na lodzie.
- A jak wywrócę cię jak ty? - zaśmiała się.
- Masz lepszy refleks niż ja. No chodź... - poślizgnąłem się bliżej niej i chwyciłem ją za łapę.
- No dobra, ale jak będziesz spadał to nie na mnie waleniu! - skoczyła energicznie na lód.
- Uwaga, bo go złamiesz. - zaśmiałem się.
Spojrzała na mnie sarkastycznie.
- Nie jestem taka ciężka. - pokiwała głową z dezaprobatą.
Płynęliśmy po lodzie. I tak płynął cenny czas, ale te małe chwile też były cenne. Teraz zauważyłem, że Ignis o wiele lepiej radzi sobie ode mnie. Ja przy niej faktycznie jestem waleniem. Muszę się z tym pogodzić. Jej grzywka powiewała gdy ze skupieniem próbowała nowych trików lub szybszej jazdy. Zaburczało mi w brzuchu.
- No dobra... Ja pójdę coś upolować. - oznajmiłem.
Podjechała do mnie prędko.
- Idę z tobą. Też jestem głodna. - szturchnęła mnie łokciem.
Więc tak oto dalej cieszyłem się każdą chwilą w jej towarzystwie. Nie zawarzyłem nawet kiedy upolowaliśmy sarnę i zjedliśmy ją.
Siedzieliśmy w jakiejś jaskini, bo śnieg zaczął padać zbyt obficie by wrócić do jaskini. Ignis rozpaliła ogień, a ja ją objąłem i usiadłem obok niej. Patrzyliśmy się w ogień. W końcu się zdecydować na rozpoczęcie tego tematu... Trudnego, ale teraz żadne z nas nie może uciec.
- Ignis? - zapytałem niepewnie.
- Yhym... - spojrzała na mnie.
- Czy to wszystko znaczy, że mnie kochasz? - zapytałem jak pięciu miesięczne szczenię.
Odwróciła się do mnie przodem. Leżałem na plecach, a ona stała idealnie nade mną.
- Tak, ślepotko ty... - pochyliła się by mnie pocałować.
Nie był to namiętny, ani długi pocałunek, ale coś znaczył, bo ani ona ani ja nie chcieliśmy przestać, ale brak powietrza był dość przeszkadzający.
- A w tedy w tamtym miejscu nie chciałaś za mnie wyjść, bo chcesz być wolna, czy ...? - zapytałem już z uśmiechem.
- Miałam ratować watahę. - przypomniała.- W tamtej chwili myślałam, że lepiej odmówić.
- A teraz co myślisz? - zapytałem ciągnąc temat.
- Nie dajesz za wygraną co? - zaśmiała się cicho.
- Nie jeśli chodzi o ciebie. - przygryzłem wargę.
- Pamiętasz gdy wyciągnąłeś ze mnie, że cię kocham? - zapytała.
- Oczywiście. Przeżyłem bardzo ciekawą konwersację. - spojrzałem na nią sarkastycznie.
- Zapytałeś co myślę. Opowiedziałam, że..- powiedziała.
- Że jestem Idiota i jeszcze coś, ale wiem, że wskazywało to moją głupotę. - uciąłem jej.
- Tak. Prawda, ale mi chodziło o to, ze t tedy pierwszy raz wyznałam ci moje uczucia.- ciągnęła.
- Zgadza się. I z tego wynika, że.... - pomogłem jej.
- Że jesteś głupi. - zaśmiała się i pocałowała mnie w policzek.
- Jak ja kocham te nasze rozmowy. - zaśmiałem się. - To pomijając to, że jestem głupi może powtórzymy?
- Co? tą rozmowę na drzewie? - prychnęła. - Spoko.
- Nie chodziło mi o pytanie i ostateczną odpowiedź. - westchnąłem. - Zważając, że mnie uziemiłaś i nie mam jak wstać i przyklęknąć jestem zmuszony zadać Ci pytanie czy na mnie wyjdziesz z podłogi.
Wstrzymaliśmy oddech.
- Chyba, że potrzebujesz czasu? Dam ci go. - oświadczyłem.

< Ignis? To moje ulubione opko *_* Nie za bardzo wiedziałam ja się będziesz zachowywać...>

Od Artema CD. Restii

Artem po raz pierwszy w życiu zwrócił na siebie tak wielką uwagę.
Owszem, zdażało mu się robić jako szczeniak rzeczy tak diametralnie głupie, że stawał się gwiazdą wieczoru. Jak tego pamiętnego dnia, gdy przyprowadził ze sobą osierocone szczurzątko (niemal dorównujące mu wtedy rozmiarem) i pochwalił się nim wujkowi Saszy na środku zatłoczonego tunelu. Taaak...Piękne, dziecięce lata. Wtedy przynajmniej dało się ujść płazem z najgorszego wygłupu dzięki słynnemu powiedzonku, że ,,Mądre szczenię po szkodzie”. 
Teraz może nie przyprowadził ze sobą szczura, ale Restia jednak przyciągnęła zdecydowanie więcej par półślepych oczu. Na dodatek basior chyba już zdążył zostać uznanym za ,,zaginionego”, bo mieszkańcy podziemi ucichli - o ile to było możliwe - jeszcze bardziej na widok jego niż wilczycy, jakby zobaczyli ducha. Artemowi może i trudno było cokolwiek widzieć przez przyjęte niedawno krople wadery, jednak dzięki wyczulonemu zmysłowi orientacji wyczuwał co się dookoła dzieje...A problem polegał na tym, że nie wyczuwał nic. Wszyscy nawet bali się odetchnąć. 
- Chyba zrobiłaś wrażenie - rzucił półgębkiem Chan do Res.
Wadera starała się uśmiechnąć przyjacielsko, jednak z jej wysiłków powstała jedynie nerwowa imitacja.
- CO TU SIĘ WYPRAWIA?! - dotarł do nich skrzekliwy głos.
- No to teraz się zacznie zabawa - mruknął Hunter wychodząc naprzód.
Przez tłum przepchnął się stary Kret o brudnoszarej sierści. Grimwall od dziecka przypominał Artemowi z pyska gryzonia. Miał długą kufę zakończoną nie czarnym, a różowym nosem, odcinające się od futra niemal białe wąsy czuciowe (drgające co kilka sekund), równie siwą kozią bródkę i krzaczaste brwi, oraz typowe kretom duże uszy. Z tym, że jego były niemalże półokrągłe, a wewnątrz bladoróżowe, co jeszcze bardziej upodabniało go do myszy. Efektu dopełniały małe, ciemne oczka. Grimwall nie widział najlepiej - wskazywał na to fakt, jak bardzo mrużył powieki oraz para drobmych soczewek w drucianej oprawce na końcu nosa.
- Grimwall! - powiedział Hunter ze sztuczną radością. - Co u ciebie staruchu?
- Lepiej niż u ciebie, łowco karaluchów - odburknął członek Zgromadzenia.
Artem zerknął pytająco na Chana, ale ten tylko wzruszył ramionami. Oboje byli jeszcze młodzi (chociaż Chan może dwa czy trzy lata starszy) i niewiele jeszcze wiedzieli o tym, co tu się działo przed ich narodzinami. Między innymi skąd właściwie Hunter zyskał przezwisko ,,Łowcy Karaluchów”. Słyszeli już niejeden raz jak Grimwall kpi z niego w ten sposób, Artem nawet widział jak wujek Sasza się przekomarza w ten sposób ze starym przyjacielem. Ale pochodzenia dziwnego wyzwiska nie znali. Gdy pytali o to Huntera (a robili to niejeden raz podczas wspólnych wart) basior krótko i burkliwie wspominał, że to nieco uwłaczająca mu historia po czym kończył temat.
Grimwall rozejrzał się ,,wnikliwie”.
- Dobrze, a teraz o co to zamieszanie? - zapytał.
Jego wzrok zatrzymał się na żółto rudej plamie kolorów, jakimi w jego oczach była Restia. Przeraził się aż zbytnio, co podpowiedziało Artemowi, że coś jest na rzeczy.
- Skąd się to tu wzięło?! - wrzasnął.
- TO?! - wyrwało się oburzonej waderze.
- WY to przywlekliście, Saszanowiczu, prawda?! - spojrzał na młodego basiora. Jak na tak zgrzybiałe stworzenie szybko kojarzył fakty. - Diabelskie nasienie! To samo, to samo co ojczym! Napchał ci głupot do móżdżku i szukać Powierzchni ci się zachciało!
Na dźwięk słowa ,,Powierzchnia” Krety wokół zbiorowo wciągnęły gwałtownie powietrze. Chan zamrugał kilka razy w namyśle.
- Chwila, dziadku - powiedział, ku zdziwieniu Artema i Huntera. - Skąd wiesz, że ta diewuszka jest z Powierzchni?
Grimwall zdał sobie sprawę z własnego błędu. Hunter zmarszczył gniewnie brwi.
- Wiedziałeś - powiedział krótko.
- Nie mam pojęcia o czym mówicie... - wyjąkał.
- Od początku znałeś położenie wyjścia na Powierzchnię. Dlatego chciałeś zawalić przejście do północnych tuneli - głos basiora przechodził w gardłowy warkot. - A Sasza stracił życie dla tych poszukiwań...
Staruszek zaczął się cofać, ale nie pozwoliła mu na to ściana gapiów, którzy nagle sobie uświadomili, że jeden z ich przywódców całe życie oszukiwał swoją watahę. Hunter odsłonił gniewnie kły. Artem popatrzył na Chana - basior uśmiechał się złowieszczo. Wiedział co jego przełożony będzie gotów zrobić pod wpływem gniewu. Nie cierpiał Grimwalla, chociaż miał ku temu inne powody niż Hunter, Sasza czy Artem. Natomiast młodszy basior, który do tej pory widział swojego opiekuna wściekłego tylko kilka razy przeraził się nie na żarty. Jeśli zabije Grimwalla na miejscu, mogą już nie mieć szansy na przychylność reszty członków Rady. A bez ich poparcia nie przekonają Kretów do niczego.
Dlatego, wiedziony nieznanym sobie dotąd impulsem i nie do końca wiedzą co robi, stanął między wściekłym basiorem, a skulonym starcem.
- Artemka odsuń się - ostrzegł go Hunter.
- Nie - odpowiedział hardo młodzik.
- ODSUŃ. SIĘ. - powtórzył starszy basior akcentując oba słowa.
- Hunter, nie zrobię tego - Artem stał na swoim miejscu. - Gdy tylko się odsunę, rozszarpiesz to próchno na strzępy, a na to nie możemy sobie pozwolić. MUSIMY zdobyć przychylność Rady. Pamiętasz?
Hunter najpierw wściekł się jeszcze bardziej, po czym na jego obliczu zaczął malować się spokój. Zmrużył oczy, po czym uśmiechnął się lekko, jakby z dumą. Oto dzieciak, wychowanek Saszy, nagle zaczął mu się malować nie jako chłopiec, a mężczyzna. Był to test, którego nie planował, lecz Artem zdał go celująco.
- Dobrze więc - powiedział spokojnie. - Grimwall - starzec skulił się na dźwięk swojego imienia. - Nie trwoż się już tak, prijatiel, tylko prowadź do reszty spróchniałego Zgromadzenia. Migiem.
Starzec przełknął ślinę i ruszył między gapiami. Krety rozsąpiły się przed Hunterem (którego od zawsze darzono niemałym szacunkiem). Chan minął Artema puszczając mu krótki półuśmiech, świadczący tyle co ,,Nieźle, mały”. Dla młodzika, który do tej pory nigdy nie usłyszał od Chana ani krztyny pochwały był to mały tryumf. Restia trąciła go z uśmiechem w bark i ruszyli za dwoma Kretami oraz przerośniętą Myszą.

<Res? Tylko nie zwal nam niczego na głowę przed ławą spróchniałego Zgromadzenia, plis?>

Nowa wadera - Neytiri

Nowa wadera - Brenda

Od Nymerii CD. Jack'a

Uśmiechnęłam się tryumfalnie. 
-Dobrze ci tak - poinformowałam Jack'a. Spojrzał na mnie udając obrażonego. Wtedy poczułam że coś jest nie tak. 
-Złap się czegoś! - wrzasnęłam machając łapami. Zmierzaliśmy prosto w stronę wodospadu. Próbowaliśmy jakoś dopłynąć do brzegu. Nic to nie dawało. 
-Prąd jest za silny! - wydyszał Jack. Podjął ostatnią próbę. Złapał się mocnej gałęzi i chciał chwycić mnie. Nasze łapy minęły się o milimetry...I poleciałam w dół wodospadu, prosto w lodowatą toń. Słyszałam kiedyś to jak spadnę z takiej wysokości to tak jakbym spadła z bardzo, bardzo wysoka. Masz za swoje Nymerio - usłyszałam w głowie głos matki. 
-Zamknij się - warknęłam...I uderzyłam w wodę. Ból był niewyobrażalny, lodowata woda wypełniła mi płuca, a ja sama poczułam ciemność napierającą na mnie zewsząd. I zemdlałam

<Jack? Czas wprowadzić nieco akcji =p>

wtorek, 12 stycznia 2016

Nowy basior - Cetus

Od Tristitii

Wstałam, przeciągnęłam się i wyszłam ze swojej nory ,ciemności'.
Biorąc pod uwagę fakt, że byłam głodna postanowiłam sobie coś upolować, a że zbytnio wysilać się nie muszę żeby coś zabić to pomyślałam tylko o smakowitym jeleniu i już jeden był upolowany, w sumie nie potrzebowałam więcej. Podeszłam do jelonka i wbiłam w niego swoje kły...młodziutki, słabiutki jeleń,pyszności.
Jestem tu nowa więc postanowiłam pozwiedzać trochę tereny.
Chodziłam tak bez celu, nie powiem nudziło mi się.
Po pewnym czasie podczas mojego spaceru wpadłam na pewnego basiora.
- Wybacz... - warknęłam
- Nic się nie stało - odpowiedział nieco pogodniej basior a ja delikatnie się do niego uśmiechnęłam.
Ruszyłam dalej przed siebie machając delikatnie ogonem i podziwiając widoki, bardzo mi się tu spodobało.
Od tyłu poczułam jak ktoś mnie szturcha, był to ten basior.
- Jak masz na imię? - zapytał lekko uśmiechnięty.
- Ja, jestem Tristitia a ty? - spytałam chłodno.

<Jakiś basior? bardzo proszę>

niedziela, 10 stycznia 2016

Od Restii CD. Artema

Westchnęłam.  Nie wiele rozumiałam, ale jestem gotowa pomóc tej uroczej trójce w.... No właściwie to nie wiem w czym, ale pomogę.
- Słuchajcie. - weszłam na wyżyny odwagi i przejęłam rolę mówcy. - Może ja puki co stanę się nie wykrywalna, a gdy wezwiecie mnie mówiąc 'Assa' Pojawię  się by pokazać, że da się tu żyć.
Spojrzeli na mnie.
- Zgubisz się w korytarzach. - powiedział jeden z nich.- Sama nigdy nie dotrzesz.
- A kto powiedział, że będę się od was odłączać? - spytałam z uśmiechem.
- Jak to? - zapytał z uśmiechem Artem.
- To może być łatwiejsze gdy będę nie widzialna, ale ja będę widzieć. - wytłumaczyłam enigmatycznie.
Spojrzeli po sobie.
- Zobaczcie. - powiedziałam.
Jak już na mnie patrzyli zmieniłam się w nieosiągalną. Zaczęli się rozglądać. Tylko Artem tkwił z wzrokiem wbitym we mnie. 
- Widzisz? - powiedział młodszy basior. - Uciekła.
Artem nie odpowiedział.
- Ale ona przecież nie mogła uciec. - powiedział Artem odrywając ode mnie wzrok.
- Prawda. - przyznałam znów się pojawiając.
Westchnęli.
- Nie myślcie sobie. Tak łatwo to się mnie nie pozbędziecie. - mruknęłam puszczając oczko.
Uśmiechnęli się. Nagle sobie przypomniałam! Artem brał krople. Bariory będą musieli go tam dosłownie prowadzić... No tak jak i mnie. Nic nie będziemy widzieć. Chyba też na to wpadł. Spojrzał na chłopakó i wytłumaczył co mu się tu przytrafiła za przygoda z werą zakraplającą obcemu basiorowi oczy. 
Słuchali uwarznie dodczas gdy ja już powoli próbowałąm schodzić do tulelu by się przyswyczaiś do mroku. Coś widziałam nie powiem, ale czułam się okropnie. Powietrze pachniało.. Nie wiem jak pachniało. Pachniało źle. Bardzo źle. Chłopacy podeszli już do mnie i ten młodszy wziął mnie za łapę, a starszy poprowadził Artema. ja zmieniłam się w niewidzialną więc i tak sama musiałam się pilnować. Mijane korytarze były cały czas takie same. Czarne smutne i zgniłe w niektórych miejscach. Nie miało to dla mnie sensu. Było tu tak okropnie. Było tu tyle gęstego mułu i powietrze też było gęste. Cały świat pod ziemią. Całe życie pod ziemią! Bez słońca, kwiató i co najważniejsze ptaków.
Gdy szliśmy w miare szybko i ruwno pierwszy basior przystanął. 
- O cholera. - wrzasnął. - Szczury!
Nagle poczułam bijącą od nich panikę, ale jednocześnie odwagę. Nie mieli pojęcia co robić.
- Przecież ty tylko szczury... - powiedziałam.
Po chwili gdy jednak ujrzałam w mroku wielkie czerwone ślepia sama wrzasnęłam. Nie spodziwałąm się, że tutejsze szczury są inne. W całym tym zamieszaniu nie wiedziałm co zrobić, bo szczurów w kółko przybywało, a ja stałam jak głupia.
- Assa! - wezwał mnie Artem.
Zmaterjalizowałąm się.
- Biegnijcie! - Zawołał inny.
Nagle wszyscy- szczury też-ruszyliśmy biegiem.
- Czy ten tunek miał iść do zakopania? - zapytałam szybko.
- Tak. 
Odwróciłąm się szybko w stronę szczurów. Nagle usłyszałam za sobą krzyki basiorów. 
Telekineza w takich przypadkach się przydaje. Zawaliłam sufit tulelu. Szczury teraz jeśli w ogóle przeżyły będą miały problem z wykopaniem się.
Poczułam jak ktoś mnie szybko odciąga, więc zapewna idziemy dalej.  Znów się rozpłynęłam.
Gdy usłyszałąm jakieś głośniejsze rozmowy innych wilków dotarło do mnie, że jesteśmy już na miejscu. Skupisko wilków tutaj było zniewalające.
Kaszlnęłam od tego draku powietrza.
Wszyscy odwrócili się w naszą stronę.
- Assa? - zapytał Artem.
Musiał chwilkę poczekać zamim przetrawiłą to co powiedział. Zmaterjalizowałam się i wszyscy się nagle na mnie zaczęłi gapić jak sępy na padlinę.

<Artem? Narozrabiałąm?>

Od Ignis CD. Sperrka

- Lewis?
Zerknęłam przez ramię basiorowi. Znowu plany.
- Hm, złotko? – zapytał czule.
Skrzywiłam się.
- Nie będzie wojny, prawda? – zapytałam drżącym głosem.
- Nie. Twój ojciec już poszedł na warunki rozejmu. Wszystko pięknie się układa. – Uśmiechnął się lekko.
Odwzajemniłam uśmiech.
- W takim razie nie będę ci już przeszkadzać.
Dałam mu szybkiego całusa w policzek i wyszłam z jego gabinetu z zamiarem poszukania Emmy. Znalazłam ją w ogrodzie, patrzącą w gwiazdy.
- Zabawne... – odezwała się, gdy usiadłam obok niej. – Kiedyś gwiazdy wydawały mi się tak daleko.
- A teraz nie? – spytałam, zdumiona.
- Nie. Ani trochę. – Obdarzyła mnie promiennym uśmiechem i westchnęła. – Wiesz, nie powinnaś tego robić. Mój brat nie jest zły, ale to okropne, że musisz za niego wyjść, choć go nie kochasz.
Serce stanęło mi w gardle.
- Wybacz, ale nie wiem, o czym mówisz. Miłość to głupstwo.
- Nie mów tak! – natychmiast zerwała się z miejsca. Spojrzałam na nią dumnie.
- Nie umiesz panować nad emocjami, prawda? – prychnęłam pod nosem.
Zaczęła szybko kręcić głową.
- Miłość jest piękna. Jedyna. Prawdziwa. Wierna. To przyspieszone bicie serca, gdy widzisz ukochaną osobę... Albo to uczucie, gdy jest blisko ciebie... To jest piękne. Nawet jeśli jesteś pewna, że ta osoba nie odwzajemnia twoich uczuć... – rozmarzyła się.
- Emma... Czy ty się zakochałaś?
Na jej twarzy pojawił się krwistoczerwony rumieniec. A więc tak.
- Tak bardzo to widać...? – Spuściła wzrok. – Rano wracam do Watahy. Nie mam zamiaru tutaj zostawać.
- W porządku, rozumiem... Ukochany... – Uśmiechnęłam się lekko.
Ponownie się zarumieniła, ale udałam, że tego nie zauważyłam.
- Pójdę się położyć. – mruknęła. – Dobranoc, Ignis.
- Dobranoc, Emmo.
Weszła do twierdzy. A ja postanowiłam zostać.
Niebo było piękne. Rozgwieżdżone i rozjaśnione światłem księżyca. Lekki wiatr targał moje futro, sprawiając, że poczułam złudną wolność. No właśnie.
Już nigdy, przenigdy nie miałam być wolna.
Ogarnęła mnie lekka melancholia z tego powodu, ale przecież już dawno przyjęłam to do wiadomości. Musiałam się nauczyć żyć tak, jak mi kazano. Może wtedy byłabym w stanie odnaleźć swoje szczęście.
„Nie, głupia. Twoje szczęście siedzi zamknięte w lochu, a ty na siłę próbujesz je odrzucić.”
Potrząsnęłam głową i westchnęłam. Nie chciałam tej myśli. Ale trudno było mi się z nią nie zgodzić.
A najgorsze było to, że nie czułam kompletnie nic. Żadnej tęsknoty, żadnego pragnienia, żadnego smutku ani żalu. Mój umysł pogodził się z zaistniałą sytuacją. A serce cały czas próbowało walczyć. W rezultacie nie byłam w stanie podjąć żadnej sensownej decyzji.
„Przez ciebie on zginie.”
Kolejna niechciana myśl przesłana przez coraz szybciej bijące serce. Głupie, głupie, głupie serce.
„Zginie. Jak ty omal nie zginęłaś w...”
- Dosyć! – krzyknęłam, a mój głos potoczył się echem po okolicy. Wszystko ucichło, słyszałam tylko szaleńcze bicie mojego serca. Czułam, jakby zaraz miało wybuchnąć.
Opadłam z powrotem na trawę. Nawet nie zarejestrowałam faktu, że kiedykolwiek się z niej podniosłam.
Przybiegli strażnicy, zaniepokojeni moim krzykiem. Zapewniłam ich, że wszystko w porządku i że mogą odejść.
Jednak jeden z nich cały czas naciskał, aż w końcu nie wytrzymałam i zapytałam go o jego imię.
- Jestem Callidus, moja pani. – mruknął.
- Yhym... Zaprowadź mnie do lochów.
- Ale...
- Zrób to!
Bez słowa zaprowadził mnie do ciemnych korytarzy. Obraz tego, co się działo kilka godzin temu nie chciał opuścić mojej głowy.
Szłam, aż w końcu go zobaczyłam. Był w całości skuty, ledwo mógł się poruszać. Moje serce zaczęło bić szybciej, a pod powiekami zaczęły piec łzy. Patrzyłam na moje szczęście, Moje Szczęście, skute i pozbawione jakichkolwiek praw. Pomimo tego że teoretycznie byłam wolna, tak właśnie się czułam. I wtedy coś do mnie dotarło.
Przed znalezieniem Mojego Szczęścia może jeszcze dałabym radę wyjść za Lewisa i dokonać tego, co było mi od dawna przeznaczone. Ale przeżyłam w życiu za wiele. Zbyt wiele razy byłam bliska śmierci. A kiedy znalazłam swój dom, swoją watahę, swoją miłość... Stałam się inna. Teraz już nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam. Uczucia za bardzo zawładnęły moim umysłem. Nie byłam w stanie temu zaprzeczać ani z tym walczyć. Nieważne, jak bardzo bym się starała i tak nigdy nie pokochałabym Lewisa. Moje serce posiadał ktoś inny. I za żadne skarby nie chciał go oddać.
- Uwolnij go.
- Ależ, moja pani...
- Nie chcę słyszeć sprzeciwu.
Zamilkł i wykonał moje polecenie. Sperrk wyglądał marnie, jednak nie mieliśmy czasu na poprawienie jego stanu.
Zdjęłam pierścionek zaręczynowy od Lewisa i bez słowa wrzuciłam go do lochu.
- Chodźmy. Wracajmy do domu. – powiedziałam spokojnie, a on spojrzał na mnie w niemym zdziwieniu.
- No wstawaj. – ponagliłam. – A ciebie, Callidusie, proszę o największą dyskrecję.
- Tak, moja pani.
Wyprowadziłam basiora z zamku. Był jeszcze trochę niemrawy, ale dawał radę iść o władnych siłach. Nikt nas nie niepokoił. Całą drogę przebyliśmy w milczeniu.
Gdy dotarłam do swojej jaskini, poczułam się naprawdę w domu. Byłam szczęśliwa.
- Dobranoc. – mruknęłam i wślizgnęłam się do swojej jamy.
Usadowiłam się wygodni na legowisku i pozwoliłam sobie na tą upragnioną chwilę spokoju.

<Sperrk? Home, sweet home ^^>