- Lewis?
Zerknęłam przez ramię basiorowi. Znowu plany.
- Hm, złotko? – zapytał czule.
Skrzywiłam się.
- Nie będzie wojny, prawda? – zapytałam drżącym głosem.
- Nie. Twój ojciec już poszedł na warunki rozejmu. Wszystko pięknie się układa. – Uśmiechnął się lekko.
Odwzajemniłam uśmiech.
- W takim razie nie będę ci już przeszkadzać.
Dałam mu szybkiego całusa w policzek i wyszłam z jego gabinetu z zamiarem poszukania Emmy. Znalazłam ją w ogrodzie, patrzącą w gwiazdy.
- Zabawne... – odezwała się, gdy usiadłam obok niej. – Kiedyś gwiazdy wydawały mi się tak daleko.
- A teraz nie? – spytałam, zdumiona.
- Nie. Ani trochę. – Obdarzyła mnie promiennym uśmiechem i westchnęła. – Wiesz, nie powinnaś tego robić. Mój brat nie jest zły, ale to okropne, że musisz za niego wyjść, choć go nie kochasz.
Serce stanęło mi w gardle.
- Wybacz, ale nie wiem, o czym mówisz. Miłość to głupstwo.
- Nie mów tak! – natychmiast zerwała się z miejsca. Spojrzałam na nią dumnie.
- Nie umiesz panować nad emocjami, prawda? – prychnęłam pod nosem.
Zaczęła szybko kręcić głową.
- Miłość jest piękna. Jedyna. Prawdziwa. Wierna. To przyspieszone bicie serca, gdy widzisz ukochaną osobę... Albo to uczucie, gdy jest blisko ciebie... To jest piękne. Nawet jeśli jesteś pewna, że ta osoba nie odwzajemnia twoich uczuć... – rozmarzyła się.
- Emma... Czy ty się zakochałaś?
Na jej twarzy pojawił się krwistoczerwony rumieniec. A więc tak.
- Tak bardzo to widać...? – Spuściła wzrok. – Rano wracam do Watahy. Nie mam zamiaru tutaj zostawać.
- W porządku, rozumiem... Ukochany... – Uśmiechnęłam się lekko.
Ponownie się zarumieniła, ale udałam, że tego nie zauważyłam.
- Pójdę się położyć. – mruknęła. – Dobranoc, Ignis.
- Dobranoc, Emmo.
Weszła do twierdzy. A ja postanowiłam zostać.
Niebo było piękne. Rozgwieżdżone i rozjaśnione światłem księżyca. Lekki wiatr targał moje futro, sprawiając, że poczułam złudną wolność. No właśnie.
Już nigdy, przenigdy nie miałam być wolna.
Ogarnęła mnie lekka melancholia z tego powodu, ale przecież już dawno przyjęłam to do wiadomości. Musiałam się nauczyć żyć tak, jak mi kazano. Może wtedy byłabym w stanie odnaleźć swoje szczęście.
„Nie, głupia. Twoje szczęście siedzi zamknięte w lochu, a ty na siłę próbujesz je odrzucić.”
Potrząsnęłam głową i westchnęłam. Nie chciałam tej myśli. Ale trudno było mi się z nią nie zgodzić.
A najgorsze było to, że nie czułam kompletnie nic. Żadnej tęsknoty, żadnego pragnienia, żadnego smutku ani żalu. Mój umysł pogodził się z zaistniałą sytuacją. A serce cały czas próbowało walczyć. W rezultacie nie byłam w stanie podjąć żadnej sensownej decyzji.
„Przez ciebie on zginie.”
Kolejna niechciana myśl przesłana przez coraz szybciej bijące serce. Głupie, głupie, głupie serce.
„Zginie. Jak ty omal nie zginęłaś w...”
- Dosyć! – krzyknęłam, a mój głos potoczył się echem po okolicy. Wszystko ucichło, słyszałam tylko szaleńcze bicie mojego serca. Czułam, jakby zaraz miało wybuchnąć.
Opadłam z powrotem na trawę. Nawet nie zarejestrowałam faktu, że kiedykolwiek się z niej podniosłam.
Przybiegli strażnicy, zaniepokojeni moim krzykiem. Zapewniłam ich, że wszystko w porządku i że mogą odejść.
Jednak jeden z nich cały czas naciskał, aż w końcu nie wytrzymałam i zapytałam go o jego imię.
- Jestem Callidus, moja pani. – mruknął.
- Yhym... Zaprowadź mnie do lochów.
- Ale...
- Zrób to!
Bez słowa zaprowadził mnie do ciemnych korytarzy. Obraz tego, co się działo kilka godzin temu nie chciał opuścić mojej głowy.
Szłam, aż w końcu go zobaczyłam. Był w całości skuty, ledwo mógł się poruszać. Moje serce zaczęło bić szybciej, a pod powiekami zaczęły piec łzy. Patrzyłam na moje szczęście, Moje Szczęście, skute i pozbawione jakichkolwiek praw. Pomimo tego że teoretycznie byłam wolna, tak właśnie się czułam. I wtedy coś do mnie dotarło.
Przed znalezieniem Mojego Szczęścia może jeszcze dałabym radę wyjść za Lewisa i dokonać tego, co było mi od dawna przeznaczone. Ale przeżyłam w życiu za wiele. Zbyt wiele razy byłam bliska śmierci. A kiedy znalazłam swój dom, swoją watahę, swoją miłość... Stałam się inna. Teraz już nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam. Uczucia za bardzo zawładnęły moim umysłem. Nie byłam w stanie temu zaprzeczać ani z tym walczyć. Nieważne, jak bardzo bym się starała i tak nigdy nie pokochałabym Lewisa. Moje serce posiadał ktoś inny. I za żadne skarby nie chciał go oddać.
- Uwolnij go.
- Ależ, moja pani...
- Nie chcę słyszeć sprzeciwu.
Zamilkł i wykonał moje polecenie. Sperrk wyglądał marnie, jednak nie mieliśmy czasu na poprawienie jego stanu.
Zdjęłam pierścionek zaręczynowy od Lewisa i bez słowa wrzuciłam go do lochu.
- Chodźmy. Wracajmy do domu. – powiedziałam spokojnie, a on spojrzał na mnie w niemym zdziwieniu.
- No wstawaj. – ponagliłam. – A ciebie, Callidusie, proszę o największą dyskrecję.
- Tak, moja pani.
Wyprowadziłam basiora z zamku. Był jeszcze trochę niemrawy, ale dawał radę iść o władnych siłach. Nikt nas nie niepokoił. Całą drogę przebyliśmy w milczeniu.
Gdy dotarłam do swojej jaskini, poczułam się naprawdę w domu. Byłam szczęśliwa.
- Dobranoc. – mruknęłam i wślizgnęłam się do swojej jamy.
Usadowiłam się wygodni na legowisku i pozwoliłam sobie na tą upragnioną chwilę spokoju.
<Sperrk? Home, sweet home ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz