- O co ci tak właściwie chodzi?! – prychnęłam. – Pojawiasz się nagle i psujesz wszystko, jakby ci to sprawiało przyjemność.
- Skąd wiesz, że nie sprawia? - zapytała kpiąco wadera.
- Wiesz, można porobić o wiele więcej interesujących rzeczy niż psuć innym nastroje. – wtrąciła się Moon.
- Ty byłaś tutaj cały czas, hm? – zapytałam czując, że narasta we mnie złość. – Byłaś i nas obserwowałaś, i nagle zachciało ci się troszkę nas podręczyć?
- Co za pech! Tak się składa, że to moje miejsce, a wy się w nie wprosiłyście. Zmiatajcie stąd to może nie zrobię wam krzywdy.
- Co niby możesz mi zrobić, hę? Zabić? Och, proszę cię bardzo! Nie boję się śmierci, jak ci się wydaje. Boje się czegoś innego, czegoś, czego ty nie znasz i nigdy nie poznasz!
- Niby, co to jest? – wadera rzuciła mi pogardliwe, pełne wyższości spojrzenie, jakby była królową.
„Uspokój się, Emma.” – mówiłam w duchu. – „Chcesz jeszcze mieć na pieńku z Wilkiem Śmierci?”
Spojrzałam w górę. Widok, który zobaczyłam nie był normalny. Był przerażający.
- Ventusy. – jęknęłam. – Moon musimy uciekać!
Złapałam waderę i pociągnęłam drogą powrotną. „Ona je przywołała?” – myślałam. – „Jest Wilkiem Śmierci, ale żeby móc przywołać ventusy…”
Zerknęłam w tył. Moon biegła za mną, a za nią biegła… Hamona? Była za nami, a w jej oczach spostrzegłam ledwie widoczne iskierki strachu.
- Co to w ogóle są te ventusy? – zawołała zasapana Moon.
- To duchy burzy. – odpowiedziałam. – Nie są, no cóż, zbyt przyjaźnie usposobione.
- Co one tu robią? – spytała.
- Nie mam pojęcia. Jesteśmy poza terenami Watahy. Musimy się do niej dostać. Tam nie mogą polecieć.
- Czemu?
- Watahę chroni Bariera. – odpowiedziałam, a potem zawołałam do Hamony: - Myślałam, że to twoi kompani, hm? Nie przywołałaś ich?
- No coś ty! – zawołała, a w jej głosie można było usłyszeć wyraźna frustrację. – Tylko sama Śmierć to potrafi…
- No to musimy się pospieszyć! – krzyknęłam i przyśpieszyłam biegu.
< Hamona? Moon? :O >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz