I odeszła. Znowu. Z sekundy na sekundę coraz mniej mi zależało. Nie miałem na to siły. Mówić z cei to mówić jak do muru. Była tak uparta. Dlaczego nie dostrzegała tego, co ja czuję, co ja o tym sądzę.
***
- Gdzie byłeś? Tęskniłam za tobą - wadera rzuciła mi się na szyję. Stałem niewzruszony wpatrując się w nasz cień. Cóż...
- Widziałaś Cei?
-Kogo? A tak. Była tutaj, ale po twoim odejściu.
- Czego chciała? - spytałem znów. Na pysku Chanse pojawił się grymas.
- Szukała cię - przewróciła oczami. - Wygoniłam ją i ostrzegłam.
- Co? Przed czym?
- Przed tym, żeby nie popsuła naszego ślubu! Myślałam, że to oczywiste - skrzyżowała łapy. - Chociaż mam do niej prośbę. Myślisz, że zgodziłaby się być moją druhną? - spytała z uśmiechem.
Zamurowało mnie. Było coraz gorzej. Wszystko się coraz bardziej komplikowało. Fantastycznie.
- Z pewnością by się ucieszyła.
- Fantastycznie! - wykrzyknęła. - Znajdę ją jutro - powiedziała i położyła się. Też tak uczyniłem. Zasnąłem wpatrując się w śpiącą waderę.
Nazajutrz, kiedy się obudziłem wadery nie było. Pewnie poszła znaleźć Cei. Świetnie. Jeszcze tego mi trzeba było. Zranionej przyjaciółki jako druhny wadery, którą nienawidzę. Ale cóż... Pewnie tak miało być. Nie pozostaje mi nic innego jak pogodzenie się ze ślubem, Chance i tym, że Ceivira wkrótce zniknie i nie wróci.
<Ceivira?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz