sobota, 20 grudnia 2014

Od Ceiviry CD. Serine'a

Obudził mnie ogień, palący w gardle ogień. Znowu... Cierpliwie go zniosłam i tak będzie, dopóki nie umrę - codziennie rano i wieczorem. Zasłużyłam sobie na to. Nagle usłyszałam kroki. Starałam się zachowywać normalnie. Przełknęłam ślinę i choć ciężko było mi ustać na łapach, dałam radę. Zobaczyłam Chance!
- Po co ona tu przyszła? Chce mnie jeszcze bardziej dobić? - zastanowiłam się.
Wadera podeszła do mnie z podniesionym łbem. Była taka dumna...
- Dzień dobry, Ceiviro - wyszczerzyła zęby.
- Dzień dobry.
- Cieszę się, że cię widzę. Właśnie cię szukałam - powiedziała śpiewnie.
- Po co? - zapytałam.
- Chciałam cię o coś prosić.
- Ty mnie? - zdziwiłam się.
- Co taka zaskoczona? Nie możesz mi pomóc? - udała smutną.
- Czego chcesz? - zapytałam ostro.
- Może trochę łagodniej, co? Nie dziwię się, że Serine dał sobie z tobą spokój. Brak ci ogłady - powiedziała z dziwną manierą w głosie.
Na dźwięk imienia basiora zrobiło mi się gorąco. Jej wypowiedź bardzo mnie zabolała, ale postanowiłam już się nie denerwować. To ponad moje siły, a i tak jestem fizycznie jedną łapą w grobie.
- O co chcesz prosić? - rzekłam łagodnie.
- Tak lepiej. Chciałabym, żebyś została moją druhną.
Dosłownie wmurowało mnie w ziemię. Byłam kompletnie zaskoczona. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Z jednej strony coś krzyczało: Odmów!, ale z drugiej dało się słyszeć: Zgódź się!
- Może to dobry moment, żeby jakoś załagodzić napiętą sytuację z Serinem - pomyślałam.
- Dobrze, zgadzam się - odpowiedziałam głośno.
- Świetnie! Chodź ze mną. Wybiorę ci suknię - powiedziała ochoczo.
Poszłam za nią. Zaprowadziła mnie do jaskini. Ta była pusta. Podeszłam do lustra.
- Przymierz tę! - wykrzyknęła, po czym rzuciła mi ubranie.
Szybko włożyłam je na siebie. Intensywna czerwień sukni nijak do mnie pasowała. Wyglądałam koszmarnie. Chance zmierzyła mnie krytycznym wzrokiem.
- Nie, nie, nie. Jak ty w tym wyglądasz? Zdejmuj to natychmiast! - rozkazała z poirytowaniem.
Zrobiłam, jak kazała. Po chwili włożyłam następną. Zielona... Gorzej być nie mogło... Przymierzyłam jeszce dwie - żółtą i niebieską.
- To na nic - rzekłam z rezygnacją.
- Wiem! - wykrzyknęła wadera.
Minutę później przed oczami ujrzałam piękny fiołkowy kolor. Szybko wciągnęłam na siebie kreację. Aż otworzyłam usta ze zdzwienia. Suknia była wspaniała. Czerń mieszała się z ciemnym różem, a następnie wchodziła w zjawiskowy fiolet. Miała postawiony do góry kołnierz. Po ziemi ciągnęła się lekka, fiołkowa mgiełka. Kolor sukni idealnie pasował do koloru moich oczu. Nigdy nie wyglądałam tak pięknie.
- To jest ta! Wspaniale. Zaczekaj tu na mnie. Zaraz wrócę - odpowiedziała rozochocona.
Wadera wyszła, a ja zostałam sama. Spojrzałam w lustro. Nie mogłam uwierzyć, że to ja. Wtem usłyszałam kroki. Odwróciłam się i zobaczyłam... Serine'a! Stał i wpatrywał się we mnie. Był bardzo zaskoczony. Patrzyłam na niego nieśmiało. Żadne z nas nic nie mówiło. Staliśmy naprzeciw siebie i wymienialiśmy łagodne spojrzenia. Chciałam zapamiętać ten moment. Był dla mnie bardzo cenny. Przez chwilę miałam wrażenie, że dawna więź wrócila. Zrozumiałam, że nie da się tak po prostu odejść. Kiedy widzisz wilka, na którym ci bardzo zależy, odstawiasz wszystko na bok. Jego łagodne spojrzenie rozpaliło we mnie jakąś nieuzewnętrznioną radość i ogień, ale nie ten drażniący, zadający ból, tylko kojący.
- Wyglądasz przepięknie... - wyszeptał na tyle głośno, że udało mi się go usłyszeć.
Uśmiechnęłam się lekko, prawie niezauważalnie. Napawałam się tą chwilą. Zdałam sobie sprawę, że nie potrafię żyć bez tego spojrzenia, bez jego głosu, obecności... Nagle czar prysł. Do jaskini weszła Chance.
- O, witaj kochanie! Podoba ci się? - pocałowała go w policzek.
Jakby ktoś walnął mnie obuchem w głowę. Zdążyłam się jednak opanować.
- Tak, tak - rzekł, jak wyrwany ze snu ze znaną sobie obojętnością.
- Świetnie. Cei zgodziła się być moją druhną. Czyż to nie wspaniałe? - znowu śpiewny głosik.
- Oczywiście - odparł machinalnie.
- Wybacz skarbie, ale musisz na razie wyjść. Będę przymierzać suknię i trzeba jeszcze podrasować Cei, więc...
- Dobrze, już wychodzę - rzekł obojętnie.
Na odchodne posłał mi jeszcze tęskne spojrzenie, którego miałam nie dostrzec. Znowu coś przebiło mnie sztyletem. Chciałam go przytulić, powiedzieć, co czuję naprawdę, ale nie mogłam i to bolało bardziej niż rozrywanie więzadeł głosowych na strzępy żywcem.

<Serine? Jakaś nieoczekiwana wena spadła z nieba xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz