sobota, 1 listopada 2014

Od Serine'a CD. Ceiviry

Ceivira patrzyła na basiora z zaskoczeniem. W sumie nie dziwie jej się. Ten wilk miał nie żyć. 
- Jak to możliwe? - pytała
Ja stałem i patrzyłem na nią. Zamiast podejść, pomóc basiorowi wstć to stałem. 
- Pomóż mi - powiedziała. Podeszła do wilka i pomogła mu wstać. Sama nie dawała rady. - Pomożesz mi? 
- Tak, tak.
***
Biały wilk leżał na białej kanapie. Cei zostawiła nas samych, by przygotować opatrunki. Patrzyłem się na basiora bez słowa. On także na mnie patrzał. Mój pysk - jak zwykle nie było widać na nim żadnej emocji. Jego pysk - wydawało mi się, że wgdyby mógł rzucił by mi się do gardła. 
- Więc jesteś przyjacielem Cei, tak? - spytałem. Miałem dość słuchania dźwięków dochodzących z kuchni. 
- Tak, a ty? 
Nie odpowiedziałem. Uśmiechnąłem się szyderczo. Basior widocznie źle to odebrał. Jego wzrok nabrał podejrzeń. 
 - Już jestem - usłyszałem łagodny głos wadery. Podała mi coś do picia, a basiorowi zaczęła nakładać opatrunki. - Więc - przerwała cisze. - White, to jest Serine. Serine, to jest White - powiedziała z uśmiechem. Był piękny. 
- To twój przyjaciel? - spytał.
- Taaak, a co? 
- Nic. - powiedział krótko. 
Wadera skończyła. Usiadła obok mnie jednocześnie pośpieszając bym wypił przygotowany dla mnie napar. 
- Może opowiesz nam, co się stało? Przecież umarłeś.
- Więc - zaczął wzdychając. - Po tym strasznym wypadku na drodze, kiedy wszystko było już przesądzone jakoś doczołgałem się w trawę. Czułem jak mój żywot się kończy, ale w pewnym momencie zjawił się pewien wilk. cały czarny w brudnoszarym płaszczu. Dzięki swoim mocom teleportował mnie prosto do jego mieszkania. Było tam gorąco. Stałem na przeciwko niego pełen siły i zdrów. Nie mogłem w to uwierzyć. Wyglądałem jak dwa dni przed wypadkiem. Nieznajomy wilk zaproponował mi, że jeśli zgodzę się u niego pracować, to będę żył wiecznie. No i zgodziłem się. Niestety wilk mnie oszukał. Zrobił ze mnie prawdziwego potwora. Kazał mi zabijać niewinne wilki, ażeby karmić się ich duszami. W tedy zrozumiałem, ze to była śmierć. Pracowałem dla niej sporo lat. Pewnego dnia zbuntowałem się. Zapomniałem, że podpisałem umowę. Przypieczętowałem ja własna krwią, co dodatkowo ją umocniło. Śmierć niesamowicie się zdenerwowała. Zamieniła mnie powrotem w zwykłego wilka, ale przez upływające lata byłem stary, bardzo stary. Powiedziała mi, że nie umrę jeżeli wrócę do swoich obowiązków. Zgodziłem się na dalszą prace u niej. I tak zabijałem, zabijałem.
- Az w końcu znalazłeś nas - dokończyła za niego. 
- Wiedziałem, że tylko ty mi pomożesz. 
- Więc dlaczego próbowałeś nas zabić? 
- Podczas niektórych misji w połowie steruje mną moja własna szefowa. 
- A twój wygląd? Dlaczego nie jesteś stary? - dopytywała.
- Ten proces pojawia sie dopiero po paru dniach. 
- Wejść w układ ze śmiercią - największa życiowa porażka - pokręciłem głową. 
Łykłem naparu od Ceiviry. Był  smaczny. 
- Wspaniale gotujesz - powiedziałem lekko potrącając ją ramieniem. 
- To tylko zwykły napar. Nic wielkiego - pacnęła mnie w ramie. 
Dokończyłem napój i wyszłem z pokoju. Nie chciałem im przeszkadzać. Wadera na pewno stęskniła się za swoim przyjacielem... Taa... Stęskniła. 
Wyszedłem na taras gdzie odbywała się krótka bitwa. usiadłem na pozostałościach kamiennej ławki. Nie wiem dlaczego ich zostawiłem. Mam pewne wątpliwości  co do Whit'a. 
- Hej! Serine! - usłyszałem głos wadery. Był lekki, delikatny. Mógłbym jej słuchać godzinami i nie znudził by mi się. 
- Tak? - obróciłem sie w jej stronę. 
- Czemu wyszedłeś? 
- Nie chciałem wam przeszkadzać. 
- Przestań - powiedziała smutnym głosem. 
Zamilkłem na chwilę. Chciałem co powiedzieć, ale nie wiedziałem co. 
- Wracajmy - zaproponowałem. - W nocy jest zimno. 
*** 
Słońce było coraz niżej. Niebo wyglądało pięknie. Wadera przyszykowała dla White'a, by mógł gdzieś spać. Pozostała tylko jedna. 
- Będe spał na ziemi.
- Daj spokój. Musisz dobrze wypocząć. Być może jutro gdzieś polecimy. 
- Nie ma mowy - podszedłem do wadery. - Damy nie śpia na podłodze - uśmiechnąłem sie lekko, a spod łóżka wyciągnąłem jakiś lelawy koc. Rozłożyłem na środku sali i położyłem się. 
- Na pewno? 
- Serine ma racje - odezwał się basior. 
Cei wyglądała na strasznie zmartwioną. Nie potrzebnie. Spałem w gorszych warunkach więc spanie na podłodze to było prawdziwe all inclusive. 
***
Obudziłem sie jako pierwszy. Nie miałem nic do robienia więc postanowiłem zrobić cos dla wadery. Wyleciałem z zamku i podleciałem na jedna z pobliskich wysepek. Pozbierałem dziką różę i wróciłem szybując.
Przedostałem się do kuchni nikogo nie budząc. Nastawiłem wodę w okragłym czajniku. Z małego woreczka wyciągnąłem dziką różę i zmiażdżyłem ją. Włożyłem ją do filiżanki i dodałem jakiś ziół, które znalazłem w szafie nad blatem. Wszystko zalałem wrzątkiem i odczekałem, aby było zdatne do picia.
Wyszedłem z kuchni. Basiora nie było, a wader siedziała na swoim łóżku. 
- Proszę bardzo - podałem jej z uśmiechem. - Można spokojnie pić.
- Ooo, co to takiego? 
- Herbata. - Tak na prawde moja pierwsza herbata. Widziałem jak robiły ja elfy na zachodzie. 
Wadera miała zrobić pierwszy łyk, kiedy White jej przerwał.
- Nie pij tego! - krzyknął.
- White, o co chodzi? - spytała zbulwersowana.
- Widziałem jak wsypuje tam truciznę! 
Co? Truciznę? To jakiś absurd! 
- Co? - spytała z niedowierzaniem. Spojrzała na mnie jakby mu uwierzyła. 
- Oszalałeś!? - wybuchłem. - Myślisz, że otrułbym Cei? 
- Tak! Tak myślę! Pamiętasz naszą wczorajszą rozmowę? Nie odpowiedziałeś mi! 
- Jaką rozmowę? - spytała zdezorientowana.
- Nigdy bym tego nie zrobił! 
- Skąd mam wiedzieć!? Cei, ile go już znasz? - zwrócił sie do niej. 
- Ja - zaczęła, ale przerwał jej. 
- Nie ważne. Widziałem jak wsypujesz jej truciznę! 
- DOŚĆ! - krzyknąłem najgłośniej jak się da. To wywołało u obojgu cisze. Ominąłem basiora potrącając go ramieniem i wyszedłem z pokoju. 
- Serine! Stój! Proszę! 
- Wierzysz mu? - spytałem prosto z mostu.
Wadera nie wiedziała, co powiedzieć. Nie uzyskałem odpowiedzi więc wzbiłem sie w powietrze. 
- Nie! Serine! - także chciała sie wzbić, ale biały basior ja zatrzymał. 

<Cei? Poniosło mnie. Normalnie wena 100% ;') >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz